strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 05

Bookiet


Druss jak to Druss

Chronologicznie czwarty (właściwie piąty, w Polsce nie ukazała się jeszcze trzecia część Wylandera) tom sagi o Drenajach i Nadirach.

Akcja powieści rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach opisanych w książce "Druss- pierwsze kroniki", a napisana jest typowym dla Gemmella stylu. W prologu pojawia się Dros Delnoch, ale już pierwsze zdanie powieści  rzuca nas w wir sportowych wydarzeń.

Druss jak to Druss, bez wcześniejszego przygotowania zjawia się na organizowanej przez szalonego króla olimpiadzie, przez zawody przechodzi jak burza po czym wyrusza (z nieodłącznym poetą Siebenem u boku) do nadirskiej świątyni - mauzoleum w poszukiwaniu magicznych klejnotów mających uratować życie ciężko rannego przyjaciela. Do tej samej świątyni zmierza tajemniczy wojownik Nadirów Talisman oraz oddział 2 tysięcy Gothirów.

Nie muszę chyba dodawać, że organizowanie obrony świątyń/ przełęczy/ zamków przed przeważającymi siłami wroga to specjalność Drussa.

Przy okazji obrony wspomnianej świątyni rozpoczyna się proces jednoczenia plemion nadirskich.

Poza tym mamy motyw wędrówki po zaświatach, dzieciństwo i młodość jednego z najistotniejszych bohaterów sagi, podstępnych polityków, piękne kobiety (żywe i martwe) oraz sympatycznego szamana Noste - Khana.

Powieść na kolana na pewno nie rzuca, nie ma tu w sumie niczego nowego, z czym nie spotkalibyśmy się w poprzednich częściach sagi: młodość Talismana do złudzenia przypomina historię znanego z wcześniejszego "Króla poza bramą" Tenaki Khana, a obrona świątyni Oshikaia - wyczyny Drussa w Dros Delnoch.

Po raz pierwszy bodaj przedstawiono wydarzenia z punktu widzenia Nadirów, dzięki czemu sympatia czytelnika jest po stronie tego plemienia.

Książka jest mocno osadzona w realiach świata wykreowanego przez Gemmella w poprzednich częściach, zatem wskazane jest zapoznanie się przed lekturą chociażby z rozpoczynającym cały cykl "Wylanderem" (tym bardziej, że ten tom raczej uzupełnia naszą wiedzę i brakuje łopatologicznego wyjaśnienia kto, co, jak, gdzie, kiedy, za ile i z czyją pomocą).

Generalnie twórczość Gemmella jest dość specyficzna - twarda, męska fantasy, w której nic nie jest do końca ani czarne ani białe, świat, w którym dość oryginalnie rozumie się pojęcia "honor" i "dotrzymywanie danego słowa", jednak przez to znacznie nam bliższy. Denerwuje natomiast schematyczność, by nie rzec szablonowość opowiadanych przez Gemmella historii oraz typów bohaterów.

Generalnie: sympatyczne czytadło dla fanów Gemmella.

 

Asia Kubiak

 


 

Gemmell

Legenda Kroczącej Śmierci

Zysk i Spółka, 2001 r.

cena 35 zł, 390 stron




Miłośniczka sekcji perkusyjnej?

Pierwsze strony - intrygujące: bohaterka niezwykła, nieludzka, sidhe, czyli istota magiczna. Pracownica agencji detektywistycznej w ludzkim amerykańskim świecie. Z dużymi kłopotami: z samą sobą, ze swoją rasą, ze swoją rodziną, ze swoją płcią wreszcie. I chucią.

Zaczyn wydał mi się interesujący. Ale... Do strony 87 ciągle się obmacuje i obgłaskuje, albo daje się obmacywać i obśliniać, dumnie wystawiając strome piersi na widok służbowy. Kolegom, co montują na nich, czy też pod nimi mikrofony. Mikrofon - istocie magicznej?.. Hm, niech będzie.

Potem daje się w czynie służbowym niemal zgwałcić: "...zaczął wpychać go we mnie. Włożyłam dłoń pomiędzy nasze pachwiny. Rozproszyło go to. Sięgnął po moją rękę, próbując ją wyszarpnąć, tak żeby mógł skończyć...". Przez chwilę wydawało się, że idziemy w stronę mrocznego magicznego horroru: wyszarpywanie pachwiny zapowiadało niezgorsze emocje... Nie, chodziło tylko o rękę... Niestety.

Między 89 stroną a 121, do której doszliśmy, czytelniku drogi, bohaterka zeznaje na policji i udaje jej się podjarać kilkunastu policjantów tak, że jeszcze chwila a zgwałciłby ją cały posterunek, jak leci. "...zostałam przygnieciona przez policjantki, tak że nie mogłam się ruszać. Kilka z nich miało ten sam problem co policjanci-mężczyźni. Dla odmiany jeden z mężczyzn mógł mnie dotykać bez problemu. Nie ma to jak ujawnić swoje preferencje seksualne w pracy!"

Autorka ujawniła, mniemam.

Po uwolnieniu się z łap rozochoconych gliniarzy i gliniarek (jednego musieli zakuć w kajdanki!), jedzie do domu kochanka, cały czas mamrocząc, że już po niej, że mściwa rodzina, co ją ściga od lat, teraz dostanie magiczny namiar i nadnaturalny cynk, zaczem ją dopadnie i okr-r-r-r-utnie ukarze. Ale, ponieważ, co nagle, to po diable, dopada w domu tegoż kochanka i... Jebudu!

"... gdy tylko wszedł we mnie, wiedziałam już, że nie będzie łatwo..."

A coś myślała - żarty się skończyły. On też nie był zwyczajnym człowiekiem! Na poły foką! Skądinąd to by tłumaczyło, skąd u tych sympatycznych futrzaków ta wrodzona umiejętność trzymania piłki na nosie!

Aha, zapomniałem dodać, że przyjęli dość ludzką pozycję "... skończyło się na tym, że leżałam na brzuchu z rękami ściskającymi chłodny metal framugi łóżka nad głową. Roane przygniatał mnie do łóżka, wbijając się w moje pośladki. Była to pozycja, która dawała mu możliwość pełnej kontroli i sprawiała, że większość mojego ciała odwrócona była od niego..."

Skoro jakaś część ciała była odwrócona, to inna jakaś część odwrócona nie była? Dziwne, jakby całe ciało było odwrócone, to by go nie było, albo by było za Roanem, dobrze myślę?.. I co to jest większość ciała? Od czubka głowy do pępka, czy od piersi do pięt? Obejmuje uda, czy nie? No nic.

"Wielu rzeczy nie mogłam robić w tej pozycji i właśnie dlatego ją wybrałam..." Tu się zastanowiłem chwilę, co nieco wymyśliłem, czego to nie można robić... Czytałem dalej.

"Złapał szybki rytm, wchodząc i wychodząc ze mnie; za każdym razem, gdy wchodził, rozlegał się odgłos uderzania jednego ciała o drugie. To było to, na co czekałam od dawna..."

Miłośniczka sekcji perkusyjnej? Dla odgłosu warto się dobrze ustawić, tak...

I tak dalej.

No więc ja - znający, w końcu, kilka adresów w Sieci - jestem zdebilowany.

Co to jest? Fuck-fantasy? Science Fuction? Z Archiwum XXX? Jebźminka?

Na dodatek - mizerne i tekturowe te opisy, ni to język protokołu policyjnego, ni to sprawozdania z sekcji zwłok... I ciągłe nadmienianie, że - uważajcie czytelnicy! - jestem magiczna, śliczna, tajemnicza, skazana, biedna, szlachetna...

Zdaję sobie sprawę, że rozreklamowałem niezmiernie tę rzecz mierną, trudno. Niech kto chce kupi. 35 złotych, nie majątek niby, ale 10 litrów paliwa piechotą nie chodzi. Moim zdaniem lepiej kupić sobie za 8 złotych "Extasy" w Ruchu, a za resztę paliwa. Ja ostrzegałem.

Zresztą - kupcie cokolwiek, ta książka nie jest warta swojej ceny. Przynajmniej do 124 strony...

Oczywiście - wyznawcy gatunku Jedynie Słusznego podniosą jazgot.

Bo to jest tak jakby fantasy!

Jeśli do nich NIE należycie - kupcie raczej "Extasy".

 

Bada Lam

 

P.S. Nie wytrzymałem i zerknąłem w kilka miejsc po stronie 124 - to samo, tylko dochodzą jeszcze macki!

 


 

Laurell K. Hamilton

Pocałunek ciemności

przekł. Piotr Grzegorzewski

Zysk i S-ka, Poznań 2002

Nicholas kojarzy się

Powieść dla wcale nie takiej wąskiej grupy czytelników, którzy lubią, gdy zło przegrywa w konfrontacji z dobrem, a po drodze dzieje się wiele i soczyście. Najpierw dobro, tu w postaci Nicholasa Valiarda, zwanego też Donatienem, obrywa nieźle od życia i niegodziwych ludzi, potem - odgrywa się.

Donatien, złodziej, służy Valiardowi za przykrywkę, pod którą kotłuje się zastarzała chęć zemsty za niegodziwość uczynioną ojczymowi i całej rodzinie. Nicholas kojarzy się nieodparcie z hrabią Monte Christo albo i Gulliverem Foylem z "Gwiazdy moim przeznaczeniem" Alfreda Bestera. Naczelny cel, zemsta, nie skazi wizerunku miłej sercu dobrego czytelnika postaci - Nicholas Valiard jest szlachetny, uparty, ma wiele wdzięku, honor jego sztandarem, a poświęcenie niezłomnym drągiem, na którym ów sztandar nosi.

Do tego, oczywiście, Madeelina, zdolna bestia, aktoreczka, zakochana - jakżeby inaczej! - w Nicholasie, do tego kilku wiernych kumpli, barwnych i równie honornych...

Zderzenie magii i metra, techniki i zaklęć, czarów i pistoletów, nawet nie takich znowu przegranych w konfrontacji z siłami wyższymi. Policjanci i nekromanci, sekcje zwłok i ożywione gargulce.

Czyta się niezmiernie przyjemnie. Autorka stworzyła sympatyczną i bardzo zgrabną powieść, tłumaczce udało się przekazać to, co należało. Całość bardzo-bardzo gustowna i rozrywkowa.

Czytadło na bardzo przyzwoitym poziomie. Żebyż tak inni porzucili nadmiernie rozbuchane zamiary i pisali dla czytelnika...

 

I. Emha2o,

 


 

Martha Wells

Śmierć Nekromanty

przekł. Sylwia Twardo

MAG, 2002, cena 20 złotych




I znów wszystko idzie

Kolejne czytadło z drenajskiego cyklu. Tym razem autor z akcją wypadł daleko do przodu, Trzydziestu jest już tylko legendą, podobnie jak Druss, a wydarzenia rozgrywają się po Wojnie Bliźniąt (czyżby nawiązanie do zakończenia "W poszukiwaniu utraconej chwały"?).

I znów wszystko idzie według starego, sprawdzonego szablonu: kilku bohaterów (na ten raz wiekowych) zbawia świat, po drodze ratują królową, walczą z demonami, ze złym czarodziejem, dobry czarodziej z kolei pośmiertnie odkupuje swe winy... Ehhh. Ileż razy można czytać jedno i to samo polane tylko różnym sosem?

Mamy schematy bohaterów wyeksploatowane w poprzednich tomach, a więc gruboskórnego olbrzyma o złotym sercu (w tej roli obsadzono Bisona), nie pierwszej młodości łucznika (Kebra) oraz czarnoskórego wojownika obdarzonego magicznymi talentami (Nogusta). Gemmell żongluje wypróbowanymi wzorcami: stary generał Biały Wilk kontra nowy (Malikada), młody i zdolny wojskowy (Dagorian), zręczny szermierz Antikas Karios. Nienawiść przeradza się w przyjaźń, bohaterowie chichoczą, względnie przerzucają się oklepanymi powiedzonkami.

W sumie novum stanowi tylko obraz miasta nawiedzonego przez demony oraz błyskawiczne szkolenie, jakie przechodzi kapłanka Ulmenetha.

Zastanawia stagnacja przedstawionego świata, od czasów Wylandera upłynęło kilkaset lat, a sposób prowadzenia wojen oraz rodzaj uzbrojenia nie zmienił się ani na jotę.

Mimo postawionego na wstępie zarzutu wtórności, książkę czyta się dobrze, warsztatu ani sprawnego pióra Gemmellowi odmówić nie sposób, a ponieważ następny tom sagi nosi roboczy tytuł "Biały Wilk", więc mam podstawy podejrzewać, że z bohaterami "Zimowych wojowników" spotkamy się jeszcze nie raz.

 

Asia Kubiak

 


 

Gemmell

Zimowi wojownicy

Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2002

Cena 35 zł, 383 strony.




Kolejna książka, w której brakuje

Do niedawna żyłam w przekonaniu, że Łysiak, owszem, lubi kobiety, ale tylko te namalowane ewentualnie wyrzeźbione. Tymczasem stał się cud - w najnowszej powieści mamy pozytywną bohaterkę, pierwszą od czasów bodaj "Konkwisty". Cud tym większy, iż Łysiak, który nie kryje braku swej sympatii dla literatury spod znaku SF, tym razem wziął na warsztat jeden z najpopularniejszych motywów fantastycznych, mianowicie poszukiwania Świętego Graala.

Na tym niestety zalety książki się kończą. Nie wiem czy autorowi "zaszkodziła" długoletnia praca nad monumentalnym "Malarstwem Białego Człowieka" ale i "Łysiak na łamach- 6" i omawiany tutaj "Kielich" nie spełniają oczekiwań czytelnika.

Faktem jest że Baldhead ustawił sam sobie poprzeczkę bardzo wysoko, jego kolejne książki sprzedawały się niemal na pniu i zachwycały treścią i wykonaniem. Tym razem jest inaczej.

Przede wszystkim w trakcie lektury ma się nieustanne wrażenie, że już gdzieś, kiedyś to się czytało. Skojarzenia z "Fletem z mandragory" nasuwają się same, ale jeszcze potężniej bije po oczach podobieństwo do "Statku". Być może jest to zabieg celowy - w pewnym momencie narrator przywołuje autora flekującego feministki w powieści "The Ship", jednakże tych nawiązań jest zbyt wiele. Bohaterowie skonstruowani są podobnie - podobnie mówią, podobnie myślą, podobnie się zachowują.

Książkę znów otwiera opis relacji narratora z przodkami, historie dziadków i pradziadków, a chwilę później pojawia się Dul stanowiący niemal lustrzane odbicie płk Taerga, podobnie jak Lance przypomina Nurniego Flowenola.

Kolejne wady bezbłędnie wskazał swego czasu pewien Klasyk (gwoli prawdy - w tamtym konkretnym przypadku chodziło o Dostojewskiego): "od ubogich myślą dostaje brawa, a jako że głupota i podatność na iluzjonizm są podstawowymi cechami gatunku, cała sala klaszcze. (...) Dialogi są rozpisane tak, jakby były stenogramem z popisów recytatorskich"*

Łysiak złapał się w zastawioną przez siebie pułapkę - rozmowy bohaterów są niewiarygodnie ozdobne i przesadnie błyskotliwe, a przez to po prostu sztuczne.

Kolejna książka, w której brakuje błysku geniuszu i która bazuje na zdobytej dotąd przez autora popularności. Jednak jako produkcja rzemieślnicza przedstawia się całkiem całkiem. Czytelnicy, którzy dotychczas nie zetknęli się ze stylem Łysiaka mogą być zachwyceni: generalnie wartka akcja (plus jej niespodziewane zwroty), dosadne powiedzonka, ironia, smakowite opisy atmosfery "Swingroundu". Do tego aluzyjne, błyskotliwe komentarze dotyczące sytuacji politycznej, mniejszości seksualnych i nawiedzonych feministek. Lekturę odradzam wielbicielom Łysiaka, bowiem grozi to utratą części szacunku dla autora.

 

Asia Kubiak

 


 

 

Waldemar Łysiak

Kielich

wydawnictwo Nobilis, 2002 r.

Cena ok. 50 zł

(aczkolwiek proporcjonalne do ceny jest solidne wydanie: twarda oprawa, szycie i dobrej jakości papier), stron 424.

 

 

* V. Baldhead (vel Waldemar Łysiak) "Konkwista", Warszawa 1989 r.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 05 Następna