strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Robert Zeman
strona 24

Profesor Trześniewski

 

O AUTORZE
Robert Zeman - jego urodziny (literackie) przypadły na drugą klasę podstawówki. Zachorował wtedy na wietrzną ospę. Dlatego zaczął czytać. W tak zwanym miedzyczasie wyszło na jaw, że przyjęcie dużej dawki słowa pisanego może być niebezpieczne. Człowiek zaczyna samemu coś dłubać około pióra. Efekt jego starań można oglądać na www.srebrnyglob.pl i na http://fantasy.killer.radom.net. Jedno ze srebroglobowych opowiadań - "Haiti 2004" - wylądowało na papierze, w miesięczniku Science Fiction.

Zaczynałem właśnie urlop i byłem niemal pewien, że tego wieczoru nikt w Baaden nie złamie ani ręki, ani nogi, ani niczego innego. A jeśli nawet coś się zdarzy, to Franz zajmie się takim przypadkiem na tyle fachowo, że nie będę mu potrzebny.

Pierwszy wolny dzień postanowiłem wykorzystać na maksymalne pijaństwo, taka okazja wziętemu chirurgowi w małym miasteczku z ambicjami kurortu nie zdarza się często. Była to zresztą okazja podwójna, gdyż do poniedziałku, to znaczy do czasu powrotu mojej Frau ze Stanów, pozostawałem słomianym wdowcem.

Pierwszy dzień urlopu wypadał w sobotę, a w sobotę zwyczajowo już odwiedzałem profesora Trześniewskiego. Gościnny uczony co tydzień podejmował mnie i jeszcze dwóch przyjaciół obiadem i partyjką brydża. Tak też było i tym razem. Siedzieliśmy przy niewielkim stoliku na werandzie jego domu na przedmieściach Baaden. Weranda okalała cały budynek, więc stolik można było ustawić po dowolnej stronie świata, jednak nasz gospodarz upodobał sobie widok autobahny biegnącej na południe od Baaden, widok z powodu znacznej odległości niemal bezdźwięczny. Nie wiem, dlaczego profesor go lubił. Mógł przecież umiejscowić stolik za zachodnim rogiem domu, gdzie w oddali bielały pierwsze większe wzniesienia Alp.

Było bezchmurno i ciepło. Piękna wczesna wiosna. Drzewa w sadzie puszczały śmiało jasnozielone liście, na gałęziach kwiliły ptaki, a w głębi posesji zachęcająco błyszczała błękitna tafla odkrytego basenu w kształcie nerki.

Upiłem spory łyk białej szprycy, którą podano po obiedzie. Trunek nie był nadzwyczajnej marki, ot coś lekkiego dla przepłukania gardła, ale dzisiaj nie żałowałem sobie, choć wiedziałem, że Trześniewski zaraz przyniesie ze swej domowej piwniczki jakąś naprawdę ekstra butelczynę.

Profesor opuścił nas dobrych kilka minut temu. Powiedział, że szybko coś znajdzie, ale akurat w tym względzie z jego obietnicami bywało różnie. Bardzo lubił swoją piwniczkę, a zwłaszcza zgromadzoną tam kolekcję trunków.

Nieobecność gospodarza każdy z nas wykorzystywał po swojemu. Zamyślony burmistrz Baaden Stefan Hornblau, zwykle spoglądający na świat drapieżnym wzrokiem wytrawnego politycznego gracza, teraz w chwili relaksu był nieco przygaszony. Powoli obracał w palcach trzymane przy uchu kubańskie cygaro i w ten sposób upewniał się, że jest najwyższej jakości.

Ciekawe, o czym myślał ten bezwzględny polityk, twardą ręką sprawujący rządy w swoim mieście? W zadumie wpatrywał się w odległą o kilka kilometrów autobahnę, której nasyp górował nad doliną wypełnioną rzędami szarych pni jeszcze nie zazielenionych winorośli. Sześciopasmówką płynął wezbrany strumień pojazdów. O tej porze większość z nich wracała z pobliskiego Wiednia, a niektóre wytracały prędkość, by skorzystać ze zjazdu do Baaden.

Może Hornblau myślał, ile kosztowało go przekonanie urzędników Ministerstwa Transportu, by zjazd wybudowano właśnie tu, w pobliżu Baaden, a nie obok konkurencyjnego Bad Voslau?

Trzeci gość profesora stał oparty o balustradę. Ubrany w wyjściowy mundur major Helmut Kruger, podobnie jak ja, rozpoczynał urlop. Miałem nadzieję, że znajdę w nim kompana do kielicha na cały wieczór a nie tylko na popołudnie u Trześniewskiego. On kawaler, ja przynajmniej do poniedziałku słomiany wdowiec oraz Baaden, w zdrojowych wodach którego, jak mawiają starzy górale, można złowić, szczególnie przy pomocy munduru, prawdziwą perłę. Tak mawiają, choć jak twierdzi profesor, tego, co mawiają starzy górale nie mogą zrozumieć nawet lingwiści z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Nie radzę w Alpach pytać o drogę starszych osób; już niejeden berlińczyk po takiej rozmowie zwątpił w swoją umiejętność władania językiem Goethego.

Major raz po raz przetasowywał karty, blotki i figury skakały w jego dłoniach jak żywe pstrągi. Może gdzieś się spieszył, a może myślami wciąż tkwił w jednostce. Trudno. Najwyżej pójdę w nocną reise sam.

 

***

 

W oszklonych drzwiach werandy pojawił się wreszcie profesor. Na pierwszy rzut oka wydawał się jowialnym jegomościem przypominającym wyglądem lorda Churchilla, którego widziałem na jakiejś wypłowiałej fotografii w albumie Cambridge. Ale pod tą trywialną maską krył się ciągle zaskakujący, żywy intelekt. Profesor ubierał się, nie zwracając uwagi na to, że mamy już od kilku lat XXI wiek. Jego surdut i zegarek na łańcuszku otwierały wszystkie drzwi przyjaźnie nastawionych mieszkańców Baaden, dumnych, że mają swojego profesora nawet jeśli podobno wyrzucono go z Uniwersytetu Wiedeńskiego za głoszenie bzdurnych teorii o kwantach i nawet jeśli nosił nazwisko wiedeńskich salonów meblowych Trześniewski GmbH, a nie, dajmy na to, Einstein.

Trzymał w dłoniach omszałą butelkę czerwonego wina, którego rocznik i pochodzenie jak zwykle mieliśmy zgadywać przed brydżem.

- Oto elita Baaden wypoczywająca w komplecie - Wilhelm Trześniewski obdarzył nas swoim czarującym, pucołowatym uśmiechem.

Major tylko wzruszył ramionami, ja, odkładając szklaneczkę, odpowiedziałem uśmiechem na uśmiech, zaś Stefan Hornblau opuścił cygaro i odparł:

- Willi, ty stary lisie, nie zmylisz nas pochlebstwami. Dlaczego nie było cię tak długo? Czyżbyś obawiał się finansowej porażki?

Twarz profesora rozpromienił jeszcze szerszy uśmiech.

- O, to proste pytanie i prosta odpowiedź. Problem nie w kartach, lecz w mojej gościnności. Dwóch z tu obecnych właśnie rozpoczyna wielce zasłużone urlopy i pomyślałem, że skoro zaczynają je w moich skromnych progach, znajdę coś naprawdę ekstra.

Podniosłem rękę do góry, zgłaszając się na ochotnika.

- W takim razie ja pierwszy spróbuję tego cuda i jeśli zgadnę... - odwróciłem się do siedzącego obok mnie burmistrza - darujesz mi wszystkie mandaty do końca roku.

- Widzę, że procenty już działają, ale zgoda - odpowiedział Stefan Hornblau po chwili walki ze swą wrodzoną służbistością - ustępuję pod groźbą skalpela - poklepał mnie po plecach. Wiedział, że moje szanse w konkursie maleją z każdym łykiem szprycy.

Profesor pokręcił tylko głową i zwrócił się do mnie.

- Weź pod uwagę, że nie tylko ty rozpoczynasz urlop. Popatrz na naszego Casanovę. Jaki smutny i milczący. Czyżby promień tristanowego uczucia zagościł w końcu w duszy słynnego łamacza niewieścich serc?

Helmut zamiast odciąć się jakąś zgryźliwą uwagą zaprawioną jędrnym koszarowym epitetem, w milczeniu spuścił głowę i oglądał z uwagą czubki swoich butów.

- Uuuu, poważna sprawa - zauważył burmistrz Stefan Hornblau - lekarza trza, a nasz doktór już na urlopie i już nie całkiem trzeźwy...

Na te słowa major Helmut Kruger podniósł głowę o zupełnie odmienionym, uśmiechniętym obliczu.

- Kapralu Hornblau powstań! - rzucił, a burmistrz natychmiast poderwał się z krzesła.

- W dwuszeregu zbiórka! - Hornblau zrobił jeszcze dwa kroki, nim uświadomił sobie niemożność wykonania tego rozkazu.

Parsknęliśmy wszyscy śmiechem. Najdłużej śmiał się Trześniewski, którego wielgachny brzuch trząsł się i podrygiwał w takt spazmów. Wreszcie profesor, ocierając łzy, postawił butelkę na środku stolika.

- Widzę, Stefan, że twój dowódca musi jeszcze sporo wypić, abyś wykonał jego rozkaz - powiedział.

- O wilku mowa - odrzekł już całkiem rozpogodzony major, podchodząc do stolika i od razu sięgając po butelkę.

- Chwileczkę - profesor podniósł palec do góry, czym za czasów swej działalności na uczelni zwykł zwracać uwagę studentom, że przeoczyli coś bardzo ważnego. - Jeszcze jedna kwestia.

Chodziło mu o to, że przed rozpoczęciem konkursu kiperskiego, przedstawiał zawsze jakiś ciekawy temat do przedyskutowania. Dlatego uspokoiliśmy się i rozsiedliśmy wygodnie, czekając na jego zagajenie.

Dyskretnie pociągnąłem łyk szprycy. Zazwyczaj profesor poruszał tematy dotyczące historii, było to dość oryginalne, zważywszy na jego uniwersytecką specjalizację, i świadczyło o niezwykłym renesansowym umyśle.

 

***

 

Trześniewski powiódł wzrokiem po swoich gościach. Byli rozluźnieni i zadowoleni. On też wydawał się wesoły. Jednak była to tylko maska, maska noszona od dawna, a którą właśnie teraz zamierzał zrzucić. Czy nadeszła właściwa pora? Jak odbiorą to, co chce im powiedzieć? Wciąż jeszcze czuł na swoich dłoniach gasnące ciepło niemowlęcej szyi, a przecież stało się to tak dawno, można by rzec, wieki temu. Tego ciepła nie zniszczył nawet chłód butelki, pierwszej z brzegu, którą chwycił po powrocie do piwnicy.

Wyrzucili go z uniwersytetu, okrzyknęli szarlatanem, dlatego zdecydował się na samodzielne wdrożenie swojej teorii. Nie był typem majsterkowicza, zawsze wolał kartkę papieru, czerń tablicy od coraz bardziej skomplikowanych i potężnych urządzeń do wyłapywania cząstek elementarnych. Poświęcił swojemu projektowi wiele lat żmudnych, samotnych badań, licznych błędów i powrotów na początek, jak w taniej grze planszowej dla dzieci. Ale chciał udowodnić sobie i całemu światu. Właściwie, co chciał udowodnić? Że Einstein się mylił, a Trześniewski ma rację? Że dysponując nawet niewielkimi porcjami energii, można podporządkować sobie czasoprzestrzeń? Chyba tak, można to tak określić.

Dzisiaj się udało. Właściwie pojazd stał gotowy już od tygodnia, lecz jakoś nie mógł się zdecydować, dopiero schodząc po konkursową butelkę, poczuł przemożny impuls. Przecież nawet nie zauważą jego nieobecności. Nie wahał się ani chwili. Wsiadł i odbył najdłuższą podróż w historii ludzkości, podróż, która trwała tylko mgnienie oka. Teraz po powrocie mógł sprawdzić empiryczne skutki swojej teorii i swoich eksperymentów.

Zaczął mówić mocnym, niemal podniosłym głosem.

- Co byście zrobili... - zawahał się, uświadomiwszy sobie, że jednak nie może tego powiedzieć wprost, bo uznaliby go za wariata - a mówię to tylko teoretycznie, tylko teoretycznie... Gdybyście mieli taką możliwość... sposobność... Gdybyście mieli wehikuł czasu, który zawiózłby was do roku 1889, do kołyski małego Adolfa Hitlera kwilącego w pieluszkach... Czy... Czy mając taką szansę, udusilibyście go wtedy?

 

***

 

Gdy padło zaskakujące pytanie profesora, burmistrz Hornblau zamarł z gilotynką w ręku, karty majora posypały się na podłogę, a ja nieomal się zakrztusiłem. To, co powiedział Trześniewski było kompletnie niedorzeczne. Co on wygaduje? Może rzeczywiście pomieszało mu się w głowie od nadmiaru fizyki? I dlatego go wylali z uniwerku?

Byłem pewien, że nie tylko ja biję się z myślami. Już chciałem zadać pytanie, które cisnęło mi się na usta, lecz profesor szybkim gestem uciszył budzące się w nas głosy niezadowolenia.

 

***

 

- Chwileczkę moi panowie - Trześniewski wiedział już jak to rozegrać, pójdzie w moralność, etykę, niech pomyślą, że to tylko jakieś uniwersyteckie pieprzenie - zanim obrzucicie mnie błotem, a może nawet spróbujecie odpowiedzieć na zadane pytanie, głęboko się zastanówcie. To nie jest błaha sprawa. Z jednej strony niewinne jeszcze dziecko, noworodek, rozpacz rodziców i krew na waszych rękach. Z drugiej strony nie tylko kompletna zmiana historii, dziejów ludzkości, ale przede wszystkim uratowanie milionów ludzi od kaźni. Jako osoby światłe zdajecie sobie sprawę z ogromu odpowiedzialności ciążącej na kimś, kto stanąłby przed takim wyborem, taką brzemienną w skutki decyzją. Jest tu żołnierz, jest lekarz, jest mąż stanu. Wy już musieliście wielokrotnie wybierać. Być może, czy raczej na pewno, były to sprawy mniejszego kalibru, lecz to właśnie wy, elita, możecie spróbować zmierzyć się z tak sformułowanym problemem "mniejszego zła". Zaznaczam jeszcze raz, że chodzi mi o czysto hipotetyczną możliwość. Czy można poświęcić wartość najwyższą - życie jednego dziecka, noworodka, który jeszcze nikomu nie zaszkodził - po to, by ocalić miliony niewinnych istnień ludzkich? Spróbujcie to przeanalizować, zamieniam się w słuch.

 

***

 

Gdy profesor skończył, zdołałem wreszcie zadać pytanie, które od początku jego tyrady cisnęło mi się na usta.

- Na miłościwie panującego nam Franciszka Józefa VI! Kim jest Adolf Hitler?



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 24 Następna