strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Wywiad
<<<strona 10>>>

 

Wywiad

 

 

Fahrenheit Crew: Przesiadka w piekle, czyli przesiadka w przedpieklu? Dlaczego zmieniliście tytuł tej książki?

Robert Szmidt: Z dwóch powodów. Po pierwsze, "przedpiekle", cokolwiek miałoby to oznaczać, zostało narzucone autorowi przez poprzedniego wydawcę* raczej wbrew jego opinii. Po drugie, cokolwiek by o tym nie mówić, to już nie ta sama książka, zatem nowy tytuł jest jak najbardziej na miejscu.

FC: Co to znaczy, że nie jest to już ta sama książka? Jak głęboko sięgają zmiany w tekście?

RS: Bardzo głęboko. Ale zacznijmy od początku. Idea, by wznawiać powieści sprzed kilku dekad, nie jest niczym nowym. Już dawno Disney zauważył, że co siedem lat pojawia się nowe pokolenie odbiorców jego filmów i co tyle mniej więcej robi się kolejne edycje klasyki animacji i reedycje w kinach. Podobnie jest z książkami, także i u nas. Ostatnim przykładem może być Paradyzja Janusza A. Zajdla, którą właśnie wznowiła SuperNOWA. Jednakże, o ile w przypadku bajek, taka cykliczność niespecjalnie szkodzi, o tyle książki fantastyczne, dotykające spraw znacznie mniej uniwersalnych, czasem starzeją się i tracą wiele poprzez zwykłą utratę aktualności albo zacofanie technologiczne. Co to za futurystyka, w której bohater, pilot gwiazdolotu nagrywa swoje wspomnienia na kasety magnetofonowe (a taka scena jest w Fundacji, która miałem kiedyś przyjemność tłumaczyć). Anachronizmy zabijają przyjemność lektury. A i sam autor na przestrzeni kilkunastu lat się rozwija. Zdobywa wiedzę, doświadczenie.

FC: No dobrze, zatem co zostało zmienione w Przesiadce... Jak rozumiem nie był to tylko zwykły face lifting.

RS: W trakcie pracy nad tekstem zmianie uległo wiele elementów, można powiedzieć, że książka była pisana niejako od nowa. Nie ruszaliśmy samego szkieletu fabuły, ale wiele scen zostało dopracowanych, bądź zmienionych. Andrzej dopisał też parę fragmentów uzupełniających, zmienił nieco akcje w kilku miejscach. Zwłaszcza tam, gdzie z dzisiejszego punktu widzenia była ona mało realna. Nie chodzi o elementy fantastyczne, te zazwyczaj bronią się dość skutecznie przed upływem czasu, ale wszelki opisy dotyczące rzeczywistości skrzeczą po dekadzie czy dwóch. W chwili gdy książka powstawała, nikomu się jeszcze nie śniło o rozwoju telefonii komórkowej. A przecież użycie takiego telefonu w chwili obecnej determinuje sporo codziennych zachowań ludzi. Na przykład w scenie kradzieży samochodu nie można po prostu wyrzucić właściciela z pierwszego lepszego pojazdu, bo za trzydzieści sekund bohater będzie miał na karku pościg. Bardzo duże zmiany nastąpiły też w scenach z użyciem broni i sprzętu wojskowego. Jak wiadomo Andrzej jest pasjonatem militariów, a na tym polu technika posunęła się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat bardzo znacznie.

FC: Mimo wszystko odczuwam pewne obawy przed takim traktowaniem tekstów. Wydaje mi się, że powinniśmy jednak poznawać teksty w formach oryginalnych.

RS: Dlaczego? Kiedyś protestowano przeciw kolorowaniu czarno-białych filmów, dzisiaj mało kto kojarzy oryginalne wersje. Mamy też do czynienia ze zjawiskiem zwanym director’s cut. Takie filmy jak 28 dni później, czy Butterfly Effect mają nawet zmienione, i to diametralnie, zakończenia w wersjach reżyserskich.

FC: Wydaje mi się, że to trochę nieporównywalne.

RS: Naprawdę uważasz, że Władca pierścieni w wydaniu specjalnym nie jest lepszy od wydania normalnego, krótszego o ponad półtorej godziny? A filmy Jamesa Camerona: Abyss, Aliens, czyż nie były znacznie ciekawsze po takich przeróbkach? A co powiesz o Gwiezdnych wojnach wydane na 25-lecie? Przecież Andrzej zrobił dokładnie to samo, co George Lucas. Dopracował szczegóły (w filmie poprawiano efekty specjalne, np. wybuch Gwiazdy Śmierci, czy wygląd ulic Mos Eisly), doszlifował niektóre sceny (rozmowa Hana Solo z Jabbą, która "wypadła" z pierwszej wersji). Dopasował dobrą książkę, której przed laty polityka wydawnicza nie pozwoliła mu wydać pod własnym nazwiskiem.

FC: Ale film to, mimo wszystko, nieco inne medium.

RS: W takim razie wskażę na podobne zmiany w mediach papierowych Jak komiksowe universum Marvela. W przypadku wielu serii mamy do czynienia z edycjami ultimate, które stanowią uwspółcześnione wersje znanych komiksów. Nowi scenarzyści i rysownicy prezentują historie już opowiedziane w absolutnie nowy sposób.

FC: Jednym słowem, proponujesz kolejną rewolucję na rynku księgarskim?

RS: Jednym słowem, tak. A wieloma słowami mogę powiedzieć, że to chyba nieunikniony etap w rozwoju rynku księgarskiego. Zmienia się mentalność ludzi, nowe pokolenia żyją szybciej, potrzebują też nieco innych bodźców. Książki są pisane w sposób zrozumiały dla ludzi żyjących tu i teraz. Dlaczego pisarstwo Orzeszkowej, Żeromskiego i innych klasyków nie cieszy się dzisiaj dużym wzięciem? Ich czas minął, spora część społeczeństwa nie rozumie nawet problemów, których te dzieła dotyczą. Styl jest też tak odmienny od tego języka, którym się posługujemy, że zaczyna być zbyt hermetyczny. Oczywiście dla ogółu, nie mówię tu o zatwardziałych miłośnikach literatury czy ludziach wykształconych, choć i oni coraz rzadziej sięgają po taką klasykę, co widać po wynikach. Nawet uczniowie wolą bryki zamiast obcowania z arcydziełami dziewiętnastowiecznej literatury. Oczywiście, nie postuluję przerabiania tych książek na język Masłowskiej, co to, to nie. Czasem jednak warto zainwestować w książki popularne kolejny czas pracy, żeby mogły zaistnieć po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach niebytu. Przykłady z rynku filmowego i muzycznego (weźmy choćby duety z nieżyjącym od dawna Frankiem Sinatrą) pokazują, że dzieje się to bez szkody dla oryginału.

FC: Coś w tym jest... Czy planujecie dalsze prace nad takimi przeróbkami?

RS: Na razie za wcześnie, żeby o tym mówić, jeśli okaże się, że pomysł chwycił, zapewne naśladowców nie zabraknie. Widać to po rynku pism. Po dziesięcioleciu zastoju pojawiło się Science Fiction i nagle wszyscy zapragnęli być redaktorami. Czasem trzeba poruszyć ziarnko piasku, żeby zeszła lawina. A ja uwielbiam zrzucać kamyczki ze szczytów.

 

*książka ukazała się pierwotnie w roku 1990 i była sygnowana pseudonimem Patrick Shoughnessy.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Galeria
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Idaho
W. Świdziniewski
Łukasz Małecki
Joanna Kułakowska
J.W. Świętochowski
J.W. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Koczańska
Adam Cebula
Natalia Garczyńska
K.A. Pilipiukowie
M. Kałużyńska
Eryk Ragus
Grzegorz Czerniak
Jeresabel
Christopher Paolini
Paul Kearney
Robin Hobb
Witold Jabłoński
Andrzej Ziemiański
 
< 10 >