Groby z końca uliczki cmentarnej
Płynność
Swego czasu napisałem felieton, pt. "Zapałka jak dziewictwo, na jeden raz wystarczy". Mówiąc nawiasem – brać nauczycielska uznała go za antyfelieton, a metodyk od języka polskiego wyłożyła mi półgodzinny, profesjonalny wykład na następujący temat: jak pisać, by coś napisać. Nie jest to w każdym razie żadna okrągła rocznica tego pamiętnego dnia, lecz, co jest może odpowiedniejszą formą nazewniczą, wspomnieniem zranionego publicysty... Oto padłem bowiem w spazmach śmiechu na dywan, gdy skończyłem Frajerów Ziemkiewicza. Autor o twarzy uprzejmej, a przecież w tekstach wrednym do szpiku kości; błąkający się poniekąd na granicy tolerancji. Nie żebym jego felietony uznawał za nie melodyczne; jest to wszak kryterium, "podług którego zwykłem literaturę oceniać" – wspomina w jednym z felietonów. Jego teksty są "płynne", jak felietony być powinny, i nieco bardziej kolokwialne, niż powinny być felietony, ażeby zaś zrozumieć ten obraz, trzeba przytoczyć dwa fragmenty: (Mało co wzbudziło we mnie zachwytu, co poniższy passus). "Z ocenianiem literatury jest mniej więcej tak samo, jak z ocenianiem kobiecej urody. Są jakieś kanony, ale w gruncie rzeczy każdy kieruje się własnymi kryteriami, ani dbając o cudze. I tak właśnie jest dobrze. Gdyby wszystkim ludziom podobało się to samo, to w niektórych miejscach na świecie tłok byłby wprost nie do wytrzymania". ( I następny, chociaż już wcale nie piękny, a wręcz płytki i nawet dla ludzi wrażliwych, nieczytelny). "Cała reszta jest zwykłym, pardon my French, pieprzeniem w bambus" – puenta Kłamstwa kairskiego. Z Ziemkiewiczem czasem się tak zdarza. Właściwie bawi się swoją wiedzą. Bierze na warsztat tematy różne tak w treści, jak przesłaniu. Po prostu nie spełnia, zaledwie w kilkunastu tekstach wybiórczo wygrzebanych przez wyżej podpisanego, zasad BHP. Z Frajerami tak właśnie się zaczęło (że tylko sparafrazuję słowa Lewisa Padgetta): Ziemkiewicz wymyślił ich urżnięty w sztok, podśpiewując ochrypłym głosem i wpatrując się w puszki po piwie. Bynajmniej nie chodzi mi o odurzenie środkami chemicznym, a zachłyśnięcie się tym wszystkim, co pisarza fantastyki przeraża. Powstał więc odezw, jeszcze w słowach nie wulgarny, ale w wymowie... Ludzie lubią takie książki zwłaszcza, gdy autorzy sieją ziarna nieprawdy. W każdym razie publicystykę "pisaną pod włos" lubią bardziej. A może tylko jej potrzebują, co jest w moim odczuciu nie tyle złe, co nie potrzebne. (Stąd też). Narzekanie na odtrącenie z mainstreamu zdaje się u nas od pewnego czasu należeć do sportu narodowego. Może i tkwi w tym coś zdrowego – ot chociażby bodźce asertywne; lub proste, acz przyjemne, dotlenienie mózgu na spacerze uspokajającym. Głównonurtowcy krzyczą na poły pobłażliwym tonem: precz ze szmirą! literaturą popularną! precz z fantastyką! O ile drzewiej dziwiły mnie takie konflikty – dziś to już normalka. Bo, co ma w pieśni ożyć, w życiu musi zginąć! I tu mnie zaskoczyła pewna prawidłowość: po drugiej wojnie światowej (Gwoli zainteresowań mediewistycznych: kto nie kupił sierpniowych "Mówią Wieki", szczerze mówiąc, niech żałuje. Albo, o ile rynek księgarski wydania specjalnego się nie pozbył, zapraszam do kiosku lub jakiegoś innego punktu kolportażowego.), kiedy sf zaczęła ukazywać się w książkach, zaczęły jednocześnie powstawać okręgi fanowskie, spławiające wspomnienia o bombie atomowej, atakach rakiet V1, V2 i samolotach o napędzie odrzutowym prosto do księgarń. A to wszystko przyprawiono udatnie wizjami przyszłości. Wszystko piękne, "płynne", ale nieakceptowane przez krytyków. Przedmiotem badań fantastów była natura rzeczywistości, przekraczająca niekiedy w utworach pojęcie solipsyzmu. Jednakowoż dostarczała uzasadnienia dla wątpliwości. Niby nic się nie zmieniło. W łańcuchach przyczynowo-skutkowych Blisha, zasadzie niepewności Heisenberga, w spiskach Dicka – jest nadal popis językiem literackim. Teraz, niestety, gdy mamy do czynienia z "taczką dziennikarską", którą każdy beletrysta musi pchać, prędzej czy później wpadamy w matnię kolokwializmu. Viagra mać dostarczyła mi (a z polityką nie mam nic wspólnego) wiele rozrywki... Dowód na to, że my, Polacy, zdolni Olimpijczycy – nie tylko w pływaniu czy florecie – potrafimy jeszcze pisać. Do następnego zbioru felietonów Rafała Ziemkiewicza podejdę z dozą sceptycyzmu, a Ciało obce pozostawiam kosmitom. "Płynne" to chyba nie będzie – bo co ma "pornol", idąc za autorem, do dobrej literatury?
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||