strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Burrack D'Urney Spam(ientnika
<<<strona 09>>>

 

Spam(ientnika)

 

 

Przyszło mi do głowy, że niektórzy z was, co to czytają i dlatego do jądra intelektualnego tego świata należą, mogą pomyśleć o mnie, żem księga może i magiczna, ale niedokształcona. No bo kto pisze "panthaddeum" albo i "pantaddeum", kiej powinno być "Pad Demonium"? Wiem, że tak powinno być. Ale "Pan D’Monizm" to nazwa zastrzyżona dla jednego z mniejszych, ważniejszych i lepszych konwentykli miłośników fantazmatyki.

Na jednym byliśmy. MagMaxCztery był cieleśnie: zapisany, zapłacony. (Szczerze mówiąc – guzik prawda, tylko wcisnął na bramce kit, że ma indyfikator. Na pewno im potem brakowało kilkudziesięciu szekli!) Nawet brał udział w konkursie strojów, ale o tym za chwilę. Ja byłam eterycznie, ale na te trzy dni dostałam od Maxia pełne sterowanie, kurde, jakie fajne – taki joyce stic: w prawo, we wlewo, gamulec i gazdodechy!

Program takiego konwentyklu jest zazwyczaj urozmaicony bardzo. Skoki na bandzie. Przepieranie. Dyskursy planowe i planeratywne. Konkursy na szanty, szaty i szmaty. Birmańskie złogi, a są to, gwoli wyjaśnienia tym z Woli, ci napompowani birrą, kadzidłem i cervezzą. Są też wodniki, też złogi. Częściej też zrzygi.

Do woli też można ślepić w ekrany.

Ale tam są historie! Raz atakują pomidory, raz jakieś kaktusy, innym razem pszczoły z roju, anioły z raju! Vidioci zaś siedzo i gapio. Atakują potwory z głębin, nizin, wyżyn i depresji. No i przede wszystkim z kosmosu! Na szczęście na orbitach mamy startłuki różne i oni bronią, a my ich żywimy.

No, ale jak, kurde, zobaczyłam Aliena!.. Szok! Piszczałam ze strachu tak, że MagMaxCztery przyleciał i mi doko... dokonał drobnego pouczenia. Ale warto było. Trochę szachrowałam i jak chcieli puścić inne didivi, to ja podłożyłam znowu Aliena i obejrzałam każdego możliwego po cztery razy. Potem trochę się dziwiłam, że nikt nawet nie zauważył podmianki, ale Birmańczycy wszystko obejrzą.

Wystawy prac plastycznych. No... Hm. Kolorowe, owszem. Komputery mają tyle milionów kolorów, że można pęc. Drukarki dają takie rozdziewiczości, że głowa mała. No to i powstają takie malunki: dziewczyny w stalowych gaciach, z nogami różnej długości, bo wszak perspektywa, a tego jak nie nauczyli, to pizdiec! Powstają herosi, co to mają każde włókno mięśniowe wyimaginowane, wyekstrahowane, wyłupane ze skóry. Trochę wyglądają jak oskórowane zające, ale co mnie tam, na szczęście na moich kartach tego nie ma. Ale czasem i się zdarzy coś miłego dla oka, tak, zdarzy.

Potem w nocy byłam na bankiecie. To jest tak, że normalną kolację nie dają na talerzu każdemu, tylko walą do dużych misek i każdy może wziąć. Część udaje, że przyjechała z Warszawy, i że umi być na bankiecie, bierze na talerzyk łyżkę sałatki i się wścieka, że pospólstwo z Dolnego Śląska, Górnego Śląska i Bydgoszczy z Białowieprzem, wpieprza aż miło, i że dla nich, wysublimowanych, nie zostanie. Pospólstwo zaś, a jest jego więcej, nie wiadomo dlaczego, wali do stołów, nagarnia sobie na talerz, uklepuje te sałatki, dźga w nie parówkami, polewa sosami i się dziwi, że takie płaskie talerze. Jakby była zakazana produkcja średnic większych niż 12 cm! Z głębokością circa 0,8 cm. Oczywiście – nie daj Mag – podadzą champagne! No to jest, jak mówią Niemcy: "Keczkemer ulom szpeke hurosz na wengiesz, szukom!". Jedni łyczkami drobnemi, inni – luwpysk i sałatką, sałatką! Jeszcze inni mają termofory poprzyklejane scotchem do piersi, albo w portki wpuszczone, i zlewają te bąbelki na potem.

Potem to są jeszcze spotkania z autorami, wydawalcami i przytykami. Autorzy mają mało co do powiedzenia, bo już odpowiadają na to samo po raz osiemdziesiąty drugi. Wydawalcy tłumaczą, czemu księgi są za tanie, i że im jest ciężko, samochody zmieniają ledwie co dwa lata, a żona ostatni raz była we Lwowie w dwa tysiące drugim, a i to musiała wracać z kilkoma kartonami fajek, żeby się zwróciło. No i przytyki się wymądrzają i tłumaczą jak powinno się pisać, żeby oni nie mieli co do garnka włożyć.

No i tak sobie jest. Ale tego raza, jak byliśmy z Maxiem, to było najfajniejsze to, że odbył się konkurs strojów. Jak mi powiedzieli, to zawsze wygrywały takie dwie dziewoje, właściwie – albo ta, albo tamta. A tym razem MagMaxCztery się nabomblował, napompował, nachochlował i się wciął. Miano, wicie, wziął i się zmaterializował za gołą dziewuszkę! Żeby było śmieszniej – nawet nie motywował tego żadną fantastyką, tylko wszedł w ponętnej szczupłocie na przedscen, pozwolił, by się zwlokło z niego prześcieradło, co je miał za kurtynę, i stanął taki, nie jak MagMaxCztery tylko StripTizDwa. Taki numer. A sala osalała! I dała mu wygrać.

No i potem już nie było tak fajnie, bo Maxiu się upił triumfem, zapomniał o mnie i poleciał do domu, a mnie moc zniknęła. I... No nie wiem, czy o tym też pisać... Dobra, co mi tam... Szwendałam się po tym budynku przez trzy dni. Pusto i ciemno, sprzątaczki wolno se sprzątają, po pół piętra dziennie, butelkami grzechocą, taczki aluminium wywożą... A ja, bidula, na siódmym... Ale był tam też człek pewien zacny. Trochę poetycki, trochę szuwarny... Budził się, słuchał jak wiatr zawodzi, brał do ust trochę, przełykał i zasypiał znowu. A czwartego dnia sprzątaczki go znalazły, a mnie MagMaxCztery.

I to by było na tyle.

Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam pojedziemy...

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
HOR-MONO-SKOP
Romuald Pawlak
Andrzej Pilipiuk
W. Świdziniewski
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
Łukasz Małecki
Łukasz Orbitowski
Konrad Bańkowski
Paweł Laudański
Adam Cebula
T. Zbigniew Dworak
Łukasz Orbitowski
Magdalena Kozak
Krzysztof Kochański
Tomasz Duszyński
Konrad Bańkowski
Bartuss
XXX
Tomasz Pacyński
Robert J. Szmidt
Agnieszka Hałas
Jacek Piekara
Alexander Brajdak
 
< 09 >