Cimmerian Show
Idrottir
Klasyczna fantasy to opowieść drogi. Zaczyna się od tego, że żyje sobie jakiś gościu, początkowo zwykły szaraczek, u którego nagle objawia się jakaś moc, tudzież okazuje się, że pochodzi ze znacznego rodu. Czasami powoduje to konflikty ze społecznością, w której żyje, w wyniku czego zostaje wyrzucony z tej społeczności, bo jest inny. Czasami sam się decyduje na opuszczenie rodzinnego sioła, aby odkryć swoje prawdziwe korzenie lub też dociec, na cóż mu ta tajemna moc. I wtedy się zaczyna. Taki bohater zaczyna gromadzić wokół siebie różne osobistości. Schematycznie jest to mag, złodziej i wojownik. Do tego w różnych kombinacjach rasowych: człowiek, elf, krasnolud, czy też innego rodowodu stwór – ograniczone to jest jedynie pomysłowością autora. Taka drużyna zaczyna podróżować, początkowo w mgliście określonym kierunku, dokonując bohaterskich czynów, zbierając doświadczenie, nabywając nowych umiejętności. Następnie powoli wyłania się Cel, a nasz bohater zaczyna się obracać w coraz wyższych kręgach. Już nie wystarcza mu kontakt ze szlachetnie urodzonymi niższego szczebla, obszarnikami ziemskimi czy zwykłym rycerstwem. Otaczać go zaczynają grafowie, hrabiowie, następnie nierzadko zdarza mu się współpracować z książętami, a w końcu ociera się o jakiegoś króla albo największego maga znanego sobie świata. Zaczyna wkraczać w krąg wielkiej polityki o międzynarodowej skali. Uwikłany zostaje w boskie konflikty i od niego zaczyna zależeć przyszłość znanego mu wszechświata. Jednym zdaniem – od zera do bohatera. Jak mu się to udaje? Taki bohater, jeśli nie ma wrodzonej mocy, przypisanej tylko jemu jednemu, co czyni go wyjątkowym, przez całą drogę się uczy. Z każdą nową umiejętnością staje się coraz bardziej wartościowym dla społeczeństwa człowiekiem. Jego pomocy potrzebują coraz wyżej postawione w hierarchii społecznej osobistości. A wszystko to dzięki temu, że przez całą powieść, czy też cykl, się uczy. Wiadomo jest wszystkim, im więcej wiesz i więcej potrafisz, tym bardziej jesteś potrzebnym człowiekiem. Okazuje się, że u wikingów było tak samo. Słowo "idrottir" w tytule to umiejętności, jakie posiadali wikińscy mężczyźni i kobiety, umiejętności te przekładały się na srebro i pieniądze, jakie byli warci niezależnie od płci. Każdy wiking, przy narodzinach, otrzymywał pulę wyjściową, czyli przypisaną sobie sumę srebra z racji pochodzenia i zamożności rodu. I była to umowna kwota, wartość pierwotna takiego wikinga. Z biegiem lat, wraz z nabieranym doświadczeniem, "cena" takiego wikinga wzrastała. Miało to odzwierciedlenie w głowiźnie, jaką płacono za zamordowanie (zabicie w inny sposób niż w czasie bitwy czy holmgangi) członka rodu. Za dziecko płaciło się mniej srebra niż za dorosłego wojownika. Swoją wartość podnoszono w prosty sposób. Młody wiking, powiedzmy o puli wyjściowej w wysokości dwóch marek, który w przyszłości miał zostać wielkim wojownikiem czy też wodzem, zaczynał od rzeczy najprostszych – wypasu inwentarza. Kiedy opanował pasanie gęsi, zaczynał uprawiać rolę. Uczył się siać, plewić i żniwować. Potem zabierał się za ciesielkę i stolarkę. Wyrabiał meble do domowego użytku i naprawiał sprzęty na farmie. Jeśli okazało się, że ma pociąg do kowalstwa – zaczynał uczyć się podstaw i w tym fachu. W wieku siedemnastu lat wikiński nastolatek posiadał już wszelkie umiejętności potrzebne na farmie i przy domu. Na tym kończyło się szkolenie podstawowe. Później zaczynały się nauki dodatkowe – młodzieniec wybierał się z ojcem na targ, gdzie uczył się handlować. Jeśli był w tym dobry, to zaczynał uczyć się języków obcych. W wieku dwudziestu lat jego idrottir mógł wyglądać następująco: wypas gęsi, rogacizny, świń (liczono to oddzielnie), sianie, plewienie, żniwowanie, naprawa domowych sprzętów, budowa mebli, ciesielka, stolarka, kowalstwo (w podstawowym stopniu), jubilerstwo (jeśli miał okazję się tego nauczyć), podnoszenie i rzucanie głazami (śmiesznie to brzmi, ale to była jedna z ważniejszych umiejętności), handlowanie i języki obce. Całkiem sporo. Jego wartość w srebrze znacznie wzrastała, powiedzmy z dwóch marek do dziesięciu. Gdyby na tym kończył swoją edukację (większość Normanów do tego się ograniczała – wojownicy naprawdę stanowili tylko niewielką część społeczeństwa wikingów), byłby jednym z dziesiątków tysięcy wolnych chłopów. Dorzućmy do tego jeszcze jednak władanie kilkoma rodzajami broni, sterowanie statkiem i mógłby się załapać do jakiejś hird możnego jarla, dorobić się na służbie u niego mnóstwa srebra i zyskać sławę. Wtedy może zainteresowałby się nimi któryś z konungów. Konungowie zawsze otaczali się najdzielniejszymi i najsławniejszymi wojami – dodawało im to prestiżu. Taki młodzian mógłby, z racji znajomości obcych języków, posłować w imieniu swego konunga. Gdyby tak nasz Norman posiadł jeszcze umiejętność układania pieśni, miałby może zapewnione miejsce w lid, drużynie przybocznej konunga. Wikingowie zawsze mieli w wielkim poważaniu skaldów, obsypywali ich zaszczytami, obdarzali drogimi podarunkami czy ziemią. I już wartość takiego poety zaczyna się liczyć w złocie. Oczywiście kobiety miały całkiem inne idrottir, np.: tkanie, wyszywanie, gotowanie. Część umiejętności była jednak wspólna i dla kobiet, i dla mężczyzny, np. uprawa roli. Jeśli mężczyzna starał się o rękę młodej kobiety, która posiadała nietypowe i rzadko spotykane u kobiet idrottir, to musiał rodzinie swojej wybranki zapłacić odpowiednio wyższą cenę. Jak i wnieść większą sumę jako zabezpieczenie, gdyby przyszła żona zechciała odejść, a powodem rozstania byłaby nieudolność mężczyzny w zapewnieniu jej godziwych warunków życia. I tak nasz młodziutki Norman przeszedł drogę od zera do bohatera, całkiem podobnie jak większość sztandarowych postaci fantasy. W obu przypadkach stało się to dzięki idrottir, umiejętnościom jakie posiadł wiking/bohater fantasy. Zastanawiałem się, jakie idrottir mam ja, i nie wygląda to zbyt imponująco. Nie posiadam właściwie żadnych umiejętności przypisanych wikingowi, ba!, nawet bohaterowi fantasy. Ale wiem, jakie idrottir muszę jeszcze uzyskać: władanie toporem jednoręcznym i tarczą, władanie toporem dwuręcznym, nauka języka norweskiego. To z zakresu zabawy w wikiństwo. A umiejętności dotyczące bezpośrednio życia współczesnego? Też nie jest za różowo. Chyba spiszę swoje idrottir i zacznę je realizować. I polecam to wszystkim, czasami dobrze jest być świadomym tego, co się potrafi, jak i tego, co jeszcze przydałoby się zrobić. I kolejny raz okazało się, że fantastyka bliska jest rzeczywistości. Zwłaszcza w skali historycznej.
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||