strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 05>>>

 

Recenzje

 

 

I tylko Żelaznego Wilka żal

 

Środkowa Europa, a konkretniej kawałek Polski, Śląsk i Czechy w początkach lat dwudziestych XV wieku. Jan Hus już pozostawił po sobie Sierotki, dawno echem przebrzmiał sobór w Konstancji w 1414 roku, gdzie czeski reformator został postawiony przed sądem Inkwizycji i spalony na stosie. Także szczątki Anglika Wiklefa w proch zdążyły się obrócić. Dokonał się już podział na utrakwistów i taborytów – umiarkowane i radykalne odłamy husytów. Walka mająca na celu odebranie duchownym władzy świeckiej, żądania zniesienia pańszczyzny i poddaństwa, ostra krytyka niemoralności kleru – przekroczyły dawno granice Czech i znajdują poparcie w coraz szerszych kręgach szlachty i plebsu miejskiego Śląska. W Polsce na tronie zasiada wciąż Jagiełło, z poślubioną mu Sonką Holszańską, odrzuca w 1420 roku propozycję husytów objęcia tronu czeskiego. Więcej, po 1424 roku edyktem wieluńskim przestaje husytom sprzyjać. Niemałą rolę w zmianie poglądów polskiego króla ma opozycja, niechętna Czechom. W sumie – nie dziwota... Tę opozycję stanowił przecież krytykowany przez taborytów kler.

W tak nakreślonych ramach dziejowych rozpoczynają się przygody Reinmara z Bielawy. No, może zaczyn owych przygód zda nieco bardziej prozaiczny, bo to jeno konsekwencja chędożenia Burgundki Adeli Sterczowej, ślubnej rycerza Gelfrada von Stercza. I jak to w przypadku dupczenia mężatek bywa – czyn zapewne przyjemny, ale frywolny i przeciw przykazaniom kościelnym i ludzkim. I jako taki, musi być ukarany. Reynevan (familiarny przydomek Reinmara) natychmiastowej kary unika, uciekając w popłochu wprost z wypiętego zadka Francuzki, odziewając się w biegu. Zbiegiem okoliczności, jeden z goniących, brat rogacza Gelfrada, ulega śmiertelnemu wypadkowi podczas pościgu. Więc Reynevanowi do zarzutu o cudzołóstwo dochodzi zarzut morderstwa. A że już cudzołożnik i morderca, to jeszcze można go obwołać złodziejem i czarownikiem – jak komu wygodnie własne haniebne czyny przypisać innemu, Bogu ducha winnemu człekowi.

Tak to Reinmar von Bielau zostaje wywołańcem, z gęby znanym większości Ślązaków (bo familia bielawska znaczna była w tamtych czasach), zmuszonym uciekać z rodzinnych stron, kryć się po opłotkach mijanych wsi.

Miewa Reynevan przyjaciół w ucieczce. Faktycznie czarodziejstwem się parał, jeszcze podczas studiów medycznych w Pradze (tej sprzed reformacji Husa), więc przez konfratrów jest rozpoznawany – a to zwykła (niezwykła w sumie) kuchenna, która widzi nawiąz uczyniony przez Reinmara, a to czarownice, rozpoznające w chłopaku toledo – ucznia mistrza czarnoksięskiego.

Miewa Reynevan przyjaciół wśród wysoko postawionych ludzi – kanonik Otto Beess za nic bierze plotki krążące o Reinmarze i wystawia mu do pomocy demeryta, skazanego klechę, franta i ćwika Szarleja. Grzegorz Hejncze, inquisitor a Sede Apostolica specialiter deputatus – dla Bielawy po prostu Grześ, z którym biegał po praskich bordelach, łacno chce znać koleje losu kamrata i ratuje go przez stosem. Bolko Wołoszek, potomek Piastów, książę na Głogówku, dziedzic Opola – inny bliski znajomek z czasów studenckich. Ach, mieć takich przyjaciół i z rad ich nie korzystać!

Bo Reinmar to chłopak młody, w gorącej wodzie kąpany, któremu zda się być Alkasynem i Percivalem w jednej osobie, który goni za swą miłością i pragnieniem. Bo Reinmar to uciekinier przed wróżdą rodową, i sam taką wróżdę czyni – jemu też brata ubili i widać, ci sami, co mu na pięty następują. Mimo próśb, gróźb i nakazów możnych i wpływowych znajomych, by udał się na Węgry, by zapomniał o Sterczowej i zemście, gna konia co sił i w kolejne tarapaty się ładuje.

Wypada co nieco o przyjaciołach w biedzie i znoju powiedzieć: Szarlej – demeryt, jak się rzekło, to frant i ćwik, typowy sowizdrzał. Drwi z Reynevana i jego miłostek, kpi z poglądów wyznawanych przez tymczasowych towarzyszy podróży. Ale znać w nim człeka bywałego w świecie, oczytanego i światłego z umysłu. Jest dobrym przyjacielem, nie zawiedzie Bielawy w potrzebie.

Drugi z bliskich kamratów, nazwany przez Reynevana i Szarleja Samsonem Miodkiem, to z gęby idiota, pochłonięty najczęściej typowym dla idiotów zajęciem, mianowicie struganiem kołka. Czyni to tak przekonująco, że nie milkną przy nim rozmowy, więc nasłucha się tego i owego. Jednak niech was nie zmyli pozór kretyna – Samson Miodek jest bytem astralnym, przypadkiem w obecności Bielawy i demeryta wstępującym w ciało wioskowego przygłupa. Sam o sobie niewiele mówi, twierdzi jakoby przybył z innego wymiaru, innego świata, gdzie inny porządek rzeczy nastał. Jaki – nie chce powiedzieć. Ale też okazuje się być przyjacielem wiernym, nie opuszcza Reinmara w najgorszych nawet opresjach.

Śląsk czasów wojen husyckich wydaje się być małym tyglem, tu ważą się (i warzą) losy wielu ludzi. Ambroż i Prokop Goły – przywódcy Czechów, bardzo sobie cenią pomoc Reinmara w poszukiwania Vogelsangu – utajnionej specjalnej siatki szpiegowskiej. Są Boży bojownicy, którzy walczą o swoje przekonania, są zdrady jednej i drugiej strony, są pożogi w wielu śląskich miastach i wsiach, są okrutne kaźnie tak dla przekupnych księży katolickich, jak i wyłapywanych husytów. Słowem, jest wszystko to, co być powinno na kartach powieści historycznej.

Ale imć autor nie tylko o historii rzecze. Wplecione w osnowę realiów przygody Reinmara to awantury, opowieść o miłości, więzach przyjaźni, honorze i szlachetnych pobudkach. Reynevan przystał do kalikstynów, z poruczenia husyty Neplacha Flutka podejmuje się wielu ważnych zadań, jeździ z rozkazami, werbuje ochotników, i wciąż goni za swoją Nikolettą (uczucie do Adeli zbladło).

O zemście rodowej już zapomniano, jednak nie ubywa Reinmarowi wrogów. Wręcz przeciwnie – wrogami zaprzysięgłymi stają się coraz możniejsi: Jan, książę ziębicki, Jan von Biberstein i biskup wrocławski Konrad z Oleśnicy. Wykorzystują oni przeciw Reynevanowi nie tylko oręż, ale i magię. Gna za nim Pomurnik, polimorf Birkart Grellenort, biskupi pomocnik o nieco ptasiej fizjonomii. Gonią czarni jeźdźcy, krzyczący Adsumus. Ale Reynevanowi w sukurs też przychodzą moce czarnoksięskie – konfratrzy nie ostawią potrzebującego w biedzie.

Cudna książka, w której postaci historyczne mieszają się z fikcyjnymi, gdzie główni bohaterowie zawsze uczestniczą w najważniejszych wydarzeniach. Zabieg znany, wykorzystany już w sienkiewiczowskich powieściach pisanych ku pokrzepieniu serc, tu, w Bożych bojownikach nabiera dodatkowego wymiaru. Bo nie tylko ludzkie losy się przenikają – i te rzeczywiste, i te wymyślone. W awanturniczych przygodach biorą udział także utopcy, czarownice, mamuny, stwory z nie-świata. Więcej – niektóre z nich przejmują nawet polityczne przekonania ludzi, jak mamun, przybierający miano Jona Malevolta ze Żmudzi.

A wszystko to opisane przepięknym językiem, w którym Sapkowski wykazał mistrzostwo: łacina, czeski wplatają się w stylizowany język polski, barwny, dosadny, iskrzący się dowcipem. Powtórzę zatem, mości czytelnicy: cudna książka! Powinni już przeczytać wszyscy! I wierni apologeci Sapkowskiego, i ci, którzy z jego twórczością spotykają się po raz pierwszy (są jeszcze tacy na tym świecie?). I zwolennicy eposów rycerskich, i amatorzy sfabularyzowanych powieści historycznych. I ci, którzy lubią szczęk oręża, i miłosne westchnienia.

 

Karolina Wiśniewska

 

Andrzej Sapkowski

Narrenturm

SuperNOWA, 2002

Stron: 594

Cena: 41,00

 

Andrzej Sapkowski

Boży bojownicy

SuperNOWA, 2004

Stron: 594

Cena: 41,00

 

To nie może być debiut!

 

I już po tytule wiadomo, jaka będzie opinia recenzenta. Niestety, nie będę oryginalna – polecam, szczerze i z całą stanowczością: lektura zdecydowanie przyjemna, fascynująca, po prostu świetna! I, co gorsze, polecam w ciemno...

Mowa, oczywiście, o trylogii Yggdrasill Wawrzyńca Podrzuckiego. Na księgarskich półkach znaleźć można Ukryte archiwumKosmiczne ziarna, część ostatnia – Mosty wszechzieleni – ukaże się, mam nadzieję, już niedługo. I chociaż nie znam zakończenia – bez obaw i dalszego krygowania się uczciwie mówię: koniecznie należy przeczytać, naprawdę warto!

Jacek Dukaj wspomniał o Dysonie, jako źródle inspiracji w opowieści o "drużynie drzewoświata" (Określenia "drzewoświat" używam bez stosownego cudzysłowu, ponieważ jest tak trafne, że zasługuje na traktowanie na prawach terminu fachowego – należy jednak pamiętać, że autorem jest Jacek Dukaj, niezależnie od zaznaczeń w tekście niniejszej recenzji.) i jej queście. Mnie jednak dręczyło zupełnie inne skojarzenie – niech będzie, że komparatystyczne. Po lekturze dwóch części Yggdrasilla uparcie przypominała mi się... Boska komedia. Zdaję sobie sprawę z przepaści dzielącej oba utwory, przepaści nie tylko chronologicznej. A jednak Wzorzec nie chciał mnie opuścić, postaram się zatem wyjaśnić.

Dlaczego właśnie Dante Alighieri i jego dzieło kanoniczne z XIV wieku?

Pewnie dlatego, że w powieści debiutującego autora (to nie może być debiut, mówię Wam!), jak wcześniej u Dantego, bardzo istotnym elementem struktury jest świat przedstawiony, który, moim zdaniem, stanowi najmocniejszy i najciekawszy element opowieści o Drzewie. Solidnym fundamentem wizji Podrzuckiego jest science, co nieuchronnie przywodzi na myśl poemat wieszcza z Florencji, popularyzującego i przedstawiającego kompendium wiedzy scholastycznej swoich czasów jako tło fabularne utworu. W Yggdrasillu również będziemy poznawać świat zbudowany w oparciu o wiedzę naukową – dla porządku przypomnę tylko, że autor jest biologiem molekularnym z tytułem doktora. I jak u Dantego, poznanie nastąpi etapami, podczas wędrówki przez drzewoświat.

Podróż zaczniemy w miasteczku New Chesire, małej, spokojnej osadzie o znaczącej nazwie. Albowiem potem będzie coraz zdziwniej i zdziwniej, gdy młody funkcjonariusz prawa Thomas Faquhart i Gerhard von Kloski, arcykonstabl w miasteczku, zwierzchnik i przyjaciel Thomasa, wyruszą na trudny i pełen przygód szlak.

W życia wędrówce, na połowie czasu,

Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,

W głębi ciemnego znalazłem się lasu.

(Wszystkie cytaty z: Dante Alighieri Boska komedia w przekładzie Edwarda Porębowicza).

Droga, na której przewodnikiem Thomasa będzie Gerhard, wiedzie w dół... Ponieważ New Chesire jest jedną z wielu osad wśród konarów ogromnej, liczącej tysiące kilometrów, megastruktury – jednej z siedmiu, jakie dawno temu stworzyła grupa naukowców pod kierownictwem charyzmatycznej i genialnej Hellen Bjorg. Drzewa, bo tak nazwano te twory, zasiedlili ludzie – ewolucja zatoczyła krąg i gatunek homo sapiens z powrotem zamieszkał wśród gałęzi i liści, nie znając pojęcia linii horyzontu, ani nie widząc słońca i gwiazd, a jedynie żywoskłon i żywogrunt. Thomas, jak wielu jemu podobnych, ledwie wierzy w istnienie gruntu, w którym zakotwiczone są korzenie Drzewa. A jednak przekona się, że na dole jest ziemia – zniszczona przez megastruktury, jałowa i pylista. Piekło...

Otom się, widzę, znajdował na skłonie

Owej bolesnej, piekielnej doliny,

Co nieskończonych echa jęków chłonie.

W piekle, na powierzchni Ziemi, miejscu odszczepieńców nie mieszkających w Koronie powszechnej szczęśliwości, obaj wędrowcy nie zabawią długo, dalej bowiem droga wiedzie w górę, do Apeksu, wierzchołka Drzewa – gdzie mieszka społeczność technokratów i skąd pochodzą również... Anhelosi. Nie, posłańcy nie mają skrzydeł, a jedynie antygrawitacyjne galeony, dzięki którym mogą przemieszczać się nie tylko wśród gałęzi, lecz także w przestrzeni kosmicznej, jednak to właśnie oni wierzą w Jezusa Chrystusa, podczas gdy inne społeczności czczą Matkę Wszechzieleni, Świętą Hellen od Drzewa, istnieje również brutalny i okrutny kult głoszony przez Kościół Ostatecznego Rozgrzeszenia. Wierzenia, choć nie tylko, różnicują postaci, jakie na szlaku wędrówki napotka Thomas i jego towarzysze... I towarzyszka, wędrowcom bowiem będzie potrzebny nowy przewodnik, który poprowadzi ich do góry – i jak Dante spotyka Beatrycze, tak Thomas spotyka Beę.

Stała, wróżbami anielskiego pienia

Już przedtem sercu memu objawiona,

Śląc oczy ku mnie poprzez nurt strumienia.

Chociaż na twarz jej spadała zasłona

Z uzielenionej oliwkami głowy,

Tak że mym oczom była utajona (...)

Bea, nieustraszona łowczyni nagród, znająca zaawansowaną technicznie, kastową kulturę władców Drzewa mieszkających na szczycie megastruktury, to osoba z zupełnie innego świata niż ten, który zna Thomas z New Chesire. Do drużyny dołączy również Niom, łowca Ux oraz manneken Noel Kreuff – ludzka dusza w nanotechnicznym, nieśmiertelnym niemal ciele. Nie jedyna, jaką spotkamy na kartach powieści...

Barwne postaci – to jedna z zalet cyklu. Thomas Farquahart, którego oczyma patrzymy na Drzewo, przypomina Dantego z Boskiej komedii. On również wędruje w poszukiwaniu prawdy o świecie, w którym żyje i o samym sobie. W tej misji ma dwóch przewodników – starszego mentora – Gerharda von Klosky, Wergilego, oraz młodą, piękną kobietę – Beę, jego Beatrycze. Wawrzyniec Podrzucki, wzorem Dantego, nie ogranicza się do postaci schematycznych – jego bohaterowie są pełnokrwiści, wymiarowi, a przede wszystkim zróżnicowani. Naiwny, niewinny Thomas, który pozna prawdę, ale wbrew przysłowiu, ta prawda go nie wyzwoli. Gerhard – Wergiliusz, którego wiedza i doświadczenie uczyniło nieco cynicznym. Długowieczny, zgorzkniały Noel, który tak łatwo zmienia postać – ponieważ jego ciało nie jest ludzkie. Inny manneken – Hannibale Reummuerish, przeżywający osobisty dramat i naznaczony głęboką rozpaczą. Rubaszny, ale bezwzględny przemytnik Vlad Karawaniarz, niewinny łowca Nion z ludu Ux...

Tych postaci jest więcej, a z każdą wiąże się historia, wydarzenia z bliższej i niespodziewanie dalekiej przeszłości. Owe historie Thomas pozna spotykając podczas wędrówki przedstawicieli różnych grup. Każda opowiedziana własnym, charakterystycznym językiem – autor bowiem z lekkością przechodzi z mowy potocznej Konarów na bardziej wysublimowany język Apexu, potrafi również oddać nieco patetyczny, wzniosły styl wyrażania się Anhelosów i obcość narzecza ludu Ux. Warto zwrócić uwagę na sprawny warsztat Podrzuckiego, giętkość stylu, inwencję słowotwórczą, zwłaszcza w dziedzinie przekleństw, zróżnicowanie – to wszystko pozwala uwiarygodnić nie tylko osobowości bohaterów, lecz także grupy społeczne, które pojawiają się w cyklu o Drzewie. Pomimo wprowadzenia terminów naukowych lub naukowonaśladowczych, udaje się autorowi uniknąć akademickiego eklektyzmu – powieść czyta się znakomicie i nic nie zakłóca, ani nie utrudnia odbioru. Jednak od narracji jeszcze lepsze są dialogi – zróżnicowane, dynamiczne, po prostu świetne! Lecz przede wszystkim pochwały należą się Wawrzyńcowi Podrzuckiemu za poczucie humoru, niekiedy przewrotne i często zabarwione ironią. Właśnie dlatego na długo zostanie mi w pamięci epizod, w którym bohaterowie przybywają do miasteczka Nowa Marsylia na fajerwerki...

Autor cyklu Yggdrasill zabiera czytelników do świata malowniczego i bogatego, który tak mocno kojarzy mi się z Boską komedią. Drzewo/Świat też ma strukturę wertykalną – piekło jest na dole, raj na górze. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z różnic. Elementy z początku podobne w zbliżeniu zatracają podobieństwa. Choć można bez trudu wyróżnić poziomy świata przedstawionego w powieści, to jednak nie są to kręgi, jakie znamy z wędrówki po Piekle, ani rajskie sfery niebieskie. Jest jałowa Ziemia na dole, nad nią labirynt Konarów podzielonych przegrodami i Apex na górze. Pomiędzy tymi poziomami latają statki Anhelosów, wśród ludzi żyją niemal nieśmiertelne mannekeny, Jednak pod żywogruntem przebiega sieć tracheoduktów – system naczyniowy Drzewa. W ciemności, jak Morlokowie, egzystują łowcy Ux, zupełnie jednak inni niż ci, których opisał Wells – niewinni, jak dzieci, bezgrzeszni i wolni, a jednak wcale nie tak prymitywni, jak można sądzić na pierwszy rzut oka.

W drzewoświecie istnieje Szatan i pochodzi z najniższych kręgów piekła, z podziemnego laboratorium, w którym powstały megastruktury. Na Apexie natomiast objawi się Bogini... Podrzucki przewrotnie traktuje religię – ponieważ Szatan u niego również jest kobietą.

Jest jeszcze coś, co umacnia we mnie skojarzenia z poematem Dantego – przekonanie, że właśnie świat przedstawiony jest głównym bohaterem opowieści, a postaci i ich wędrówka to jedynie pretekst, by przekazać czytelnikom wizję autora. Nie powiem, pretekst doskonały. Akcja toczy się bowiem w zmiennym, ale dynamicznym tempie, a wątki splatają się logicznie i ciekawie – jest tu przygodowy quest jak w fantasy i specjalne przedmioty – klucze Hansena lub tytułowe archiwum; jest kryminał i wątek katastroficzny, ale przede wszystkim sporo twardej, świetnie napisanej fantastyki naukowej, rzadko pojawiającej się ostatnio w tym nurcie literatury. Pretekstowy charakter fabuły jest dla mnie usprawiedliwieniem denerwujących nieraz rozwiązań w stylu deus ex machina – idealne zbiegi okoliczności ratujące bohaterów lub pozwalające im uporać się z przeszkodami. A jednak poczucie sztuczności nie przeszkadza w lekturze – akcja toczy się odsłaniając nowe elementy drzewoświata, rzeczywistości zmieniającej się nieuchronnie i wymykającej spod kontroli...

W chwili przełomu opowieść się urywa – obie części opisują Drzewo, jakim było od chwili powstania do krytycznego momentu zmiany. Czy ziści się apokalipsa, jak obawiają się opozycjoniści z Ruchu na Rzecz Odnowy, przeciwnicy Drzew, upatrujący w nich przyczyny zniszczenia planety? Czy może otworzą się nowe możliwości, nowy etap rozwoju ludzkiej cywilizacji i kultury, ocalonej właśnie przez Drzewa, jak głoszą czciciele Matki Wszechzieleni?

Nie mogłabym odpowiedzieć, nawet gdybym wiedziała. Czekam niecierpliwie, jak inni usatysfakcjonowani czytelnicy, aż splotą się wszystkie wątki, a bohaterowie dotrą do kresu wędrówki.

Dalej fantazja moja nie nadąży.

A już wtórzyła pragnieniu i woli

Jak koło, które w parze z kołem krąży (...)

Cykl Yggdrasill polecam z nadzieją, że zakończenie dorówna początkowi. Lektura dwóch części skłania do optymizmu, stąd tak wielki kredyt zaufania dla Wawrzyńca Podrzuckiego. Ufam, że ta powieść o konflikcie w świecie przedstawionym w przełomowym momencie, z bohaterem zbiorowym – zróżnicowanymi społecznościami megastruktury oraz motywem misji istotnej dla losów świata, spełni moje oczekiwania – i okaże się jednym z utworów, które zawsze radują serca czytelników. A na razie proponuję zacząć od wejścia na Drzewo – od pierwszej bramy, którą trzeba przekroczyć, by trafić do świata fantastycznej wyobraźni, skąd naprawdę trudno będzie się wyrwać...

"Przeze mnie droga w miasto utrapienia,

Przeze mnie droga w wiekuiste męki,

Przeze mnie droga w naród zatracenia.

Jam dzieło wielkiej, sprawiedliwej ręki.

Wzniosła mię z gruntu Potęga wszechwłodna,

Mądrość najwyższa, Miłość pierworodna;

Starsze ode mnie twory nie istnieją,

Chyba wieczyste – a jam niepożyta!

Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją..."

Na odrzwiach bramy ten się napis czyta (...)

 

Małgorzata Koczańska

 

Wawrzyniec Podrzucki

Cykl: Yggdrasill

Uśpione Archiwum

Kosmiczne Ziarna

Mosty wszechzieleni

Runa, 2003-2005

 

Świat w oku anguisette

 

Są historie, które porywają jak wzburzona rzeka. Opowieści, których nurt chwyta czytelnika i czasem nawet wbrew jego woli niesie ze sobą, aż do metaforycznego brzegu ostatniej strony. Do takich należy Strzała Kushiela Jacqueline Carey.

Muszę powiedzieć, że sięgnęłam po tę książkę ze sporą dawką sceptycyzmu. Nie przekonała mnie ani nota edytorska, choć napisana wedle wszelkich reguł sztuki. Ani, co gorsza, recenzje, nawet te najkunsztowniejsze. Na swoje usprawiedliwienie powiedzieć mogę tylko, że czasami po prostu tak bywa. Niezależnie od przesłanek.

Powieść pani Carey przeznaczyłam, co przyznaję z niejakim skrępowaniem, do czytania w autobusie, bo ostatnio coraz więcej czasu w nim spędzam. I w korkach. Książka to w zasadzie solidna cegła, niemal 700 stron, teoretycznie więc rozrywkę miałam zapewnioną na kilkanaście przejazdów w tę i z powrotem. Tylko teoretycznie jak się szybko okazało, bo zaczęłam czytać i prawie natychmiast przepadłam porwana nurtem opowieści. Do metaforycznego brzegu dotarłam w ciągu jednego dnia...

Strzała Kushiela zdecydowanie jest książką wyjątkową. Zupełnie jak jej bohaterka. Fedra nó Delanuay. Anguisette.

Powiadają, że Kushiel, towarzysz Błogosławionego Elui, naznacza swoich wybrańców. Niezawodną strzałą przeszywa ich oczy, a "krwawa rana nigdy się nie goi".

Fedra urodziła się ze skazą. Szkarłatną plamką w lewym oku. Ze Znamieniem Kushiela, a to oznacza, że jest anguisette. Tacy jak ona rodzą się raz na sto lat. Tacy jak ona rodzą się, by z bólu czerpać rozkosz.

Historia Fedry to historia dziecka sprzedanego przez rodziców do Domu Nocy. Historia młodej dziewczyny, wykupionej i wykształconej przez nieprzeciętnego człowieka, który nie tylko poznał naturę jej talentu, ale i nauczył, jak wykorzystywać płynące z niego możliwości. Historia kurtyzany. Adeptki Dworu Nocy. Anguisette. I szpiega. A wreszcie to historia dziewczyny trochę bezradnej, trochę zarozumiałej, wyjątkowo inteligentnej, której życie determinuje drobna skaza, niewielka plamka czerwieni.

Mylą się jednak wszyscy ci, którzy pod wpływem recenzji czy zasłyszanych uwag o "erotycznej fantasty", uznają Strzałę Kushiela za nieco bardziej fantastyczną wersję Pamiętników Fanny Hill. Erotyzm w powieści to stanowczo o wiele więcej niż pikantne i miernej jakości historyjki z sypialni. To zarazem religia jak i powołanie. Sposób na życie, błogosławiona służba i część złożonych stosunków społecznych. To również element wielkiej polityki. Tak bowiem, jak w przeżyciach Fedry rozkosz splata się z bólem, tak tajemnice alkowy splatają się z kulisami wielkiej polityki i gry w trony. Świat przedstawiony przez Jacqueline Carey jest spójny i konsekwentny, a erotyka nie jest dodatkiem ku uciesze gawiedzi, lecz jego nieodzowną częścią. Wrażenie to potęguje jeszcze język powieści, doskonale wyważony, pozbawiony wulgaryzmów, czy, równie niesmacznej, przesadności.

Powieść Jacqueline Carey to również historia upadku epoki.

Historia stara jak świat. Do bram starego świata pięścią wali nowy. I jak to często bywa, po drugiej stronie tych wierzei staje główny bohater powieści. Ktoś złożył jakąś przysięgę, ktoś napisał jakiś list, ktoś zdradził a ktoś jeszcze zginął. A wszystkie nici splatają się w dłoni tegoż bohatera, dając kanwę fabule. Dramatyczne przemiany oglądamy oczyma pierwszoplanowej bohaterki. Wplatanej kaprysem losu, lub być może Kushiela, nie tylko w dworskie intrygi, cudzą zemstę i cudze zobowiązania, ale w rozgrywkę, w której stawką jest świat, jaki znała dotychczas.

Pierwszoosobowa narracja jest w tym przypadku doskonałym wyborem. Nieuchronne zmiany na mapie świata Fedry, opisane z jej punktu widzenia, nie są suchą i wypraną z emocji relacją o politycznych rozgrywkach czy skomplikowanych intrygach. Zyskują wymiar bardzo osobisty i przez to stają się też bliższe czytelnikowi. Bo poza elementami gry w trony, poza wielką polityką jest to też opowieść o miłości, przyjaźni i lojalności. O zgubnych fascynacjach i dziwnych zależnościach. O wierności i zdradzie. Owszem, jest w niej i trochę kiczu, scen trącących banałem, ale tak naprawdę to i otaczająca nas rzeczywistość zdarza się trącić i jednym, i drugim, można więc powiedzieć, że powieść jest wielce realistyczna.

Cóż mogę dodać jeszcze? Polecam, oczywiście.

 

Dominika Repeczko

 

Jacqueline Carey

Strzała Kushiela

Tłum: Maria Frąc

MAG, 2004

Stron: 560

Cena: 35,00

 

Dobry obcy, dobry

 

Kiedy mówimy "obcy", pierwszym skojarzeniem jest chyba nielegalny pasażer "Nostromo". Nieszczególnie urodziwy, zębaty i do tego o niezbyt przyjemnym charakterze, że o sposobie rozmnażania nie wspomnę. Tymczasem obcy mogą nie tylko źli i paskudni. Mogą być też paskudni i dobrzy. A nawet w szczególnych przypadkach, nie paskudni.

Do podobnych wniosków doszedł James White, pod wpływem, jak sam mawiał, opowiadania E.E. Smitha. Wprawdzie White nie miał wtedy przyjemności obejrzenia kultowego dziś filmu, ale koncepcja zębatego, paskudnego obcego, o obrzydliwych nawykach żywieniowych (tudzież innych) jest stara jak sama SF. Pomysł, jakoby obcy mogli być całkiem nawet mili, nabrał też i kształtu bardziej realnego i tak narodził się cykl Sector General – w Polsce znany jako Szpital Kosmiczny. Obecnie, dzięki wydawnictwu REBIS, do rąk polskiego czytelnika trafiły dwie kolejne części cyklu Gwiezdny TerapeutaStan Zagrożenia.

Sector Twelve General Hospital (Szpital Główny Sektora Dwunastego) to ogromna konstrukcja na krańcach galaktyki. Na jej 384 poziomach starannie odtworzono najróżniejsze środowiska naturalne 69 gatunków istot inteligentnych, tworzących Federację Galaktyczną. Owe 69 ras to zgodnie z koncepcją White’a istoty zróżnicowane biologicznie jak tylko jest to możliwe – w tej grupie znajdują się nieskończenie kruche stworzenia oddychające metanem, jak i, bliższe ludziom (choć wcale nie bardziej ludzkie), istoty oddychające tlenem lub chlorem, a nawet takie, które przetwarzają promieniowanie radioaktywne.

White zapożyczył i przekształcił klasyfikację gatunków, stworzoną przez E.E. Smitha, dla potrzeb jego uniwersum. Jednakże Smith gatunek ludzki oznaczył literą A, natomiast obcy klasyfikowani byli od w kategorii od A do Z, w zależności od tego, jak bardzo swą budową i cechami organizmu odbiegali od tak zwanej ludzkiej normy. Tymczasem w Szpitalu Kosmicznym ludzie (czyli my) otrzymali klasyfikację DBDG, ponieważ uważani są za obcych przez dziewięćdziesiąt procent personelu medycznego i pacjentów. Trzeba też wspomnieć, że dla niektórych ras Ferderacji ludzie (czyli my) jesteśmy po prostu obrzydliwi. Zapewne też czasami zbyt zębaci (choć tego dosłownie White nie pisze), a już na sto procent miewamy obrzydliwe nawyki. Niektórym zaś rasom rewanżujemy się równie pochlebną oceną. "Obcość" u White’a jest bowiem "obcością" z gruntu prawdziwą. Jest to jedna z większych zalet tego cyklu. Inne rasy to w żadnym razie nie poprzebierani w dziwaczne kostiumy ludzie, to nie dziwadła biologiczne o nieludzkim wyglądzie, za to jak najbardziej ludzkiej mentalności. Nie tylko ich wygląd jest całkowicie odmienny, ale i zakres odczuwanych emocji, zachowania, odniesienia, sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. Co więcej, tworząc kolejne rasy, White pozostaje niezmiennie wiarygodny, szczególnie opisując ich konstrukcję mentalną (bo naprawdę nie umiem ocenić, czy zjadanie twardego promieniowania jest fizycznie i biologicznie uzasadnione). A jednak wszystkie one mają ze sobą coś wspólnego. To dobrzy obcy.

James White wcielił w życie twierdzenie Asimova, iż przemoc jest ostatnią ucieczką niekompetentnych. White był zdecydowanym jej przeciwnikiem. Zwrot w kierunku tematów medycznych czy okołomedycznych zdawał się więc być bardziej niż naturalnym, szczególnie w przypadku White’a, który w młodości marzył o karierze lekarza i nigdy, z uwagi na konieczność szybkiego podjęcia pracy, tego marzenia nie zrealizował. W wywiadach wielokrotnie też wyjaśniał, dlaczego jego bohaterowie są lekarzami, nie zaś potworami o jak najbardziej ludzkich kształtach, które mordują inne stworzenia, bez względu na to, jak dalece jest to mordowanie usprawiedliwione:

"W historii z gatunku medycznej SF, okrucieństwo i rozlew krwi są wynikiem naturalnej lub technologicznej katastrofy (...) Ale w sytuacji wojny główni bohaterowie walczą o swoje życie, lekarze i pielęgniarki z zasady nie podziwiają "bohaterów" po którejkolwiek ze stron, którzy przyczyniają im tyle pracy."

Bohaterowie White’a są ucieleśnieniem tych słów.

Wśród dziesięciotysięcznego personelu Szpitala są oczywiście indywidualności, takie jak Thornnastor, Diagnostyk o dość wyjątkowym usposobieniu, bojaźliwy i nieśmiały empata Prilicla, zbyt samarytański czasem doktor Peter Conawy i Naczelny Psycholog O’Mara – zwykle irytujący i niezmiennie sarkastyczny "człowiek u władzy". Wokół tych postaci z zasady toczy się fabuła kolejnych odsłon cyklu.

Gwiezdny Terapeuta to ostatni z tomów, w którym Conway jest postacią centralną. Do tego momentu Peter Conway był szybko wschodzącą gwiazdą wśród bardziej niż licznego personelu szpitala. Dziesięć lat wcześniej był jedynie jednym z wielu stażystów, teraz jest szefem medycznym na statku ratowniczym Rhabwar, postacią szeroko znaną i niewątpliwie poważaną za umiejętności i wiedzę. Na koncie ma niejeden sukces (opisane w poprzednich częściach cyklu) i poczucie, iż jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Tymczasem nieoczekiwanie na dotychczas zajmowanym stanowisku ma go zastąpić jego serdeczny przyjaciel, kruchy i nieśmiały Cinrussańczyk Prilicla. Conway otrzymuje propozycję awansu. Ma zostać Diagnostykiem. To najwyższa ranga w szpitalu, niesie za sobą największe przywileje, ale też i największe ryzyko – nie dla ciała bynajmniej, ale dla umysłu. W przeciwieństwie do lekarzy niższych stopni Diagnostycy na stałe noszą zapisy taśm edukacyjnych – mentalnych zapisów, które przekazują im całość życiowego doświadczenia lekarzy obcych ras, jak i związanego z nim emocjonalnego bagażu. Przyjęcie funkcji Diagnostyka oznacza w zasadzie poddanie się zabiegowi indukowania schizofrenii. Nadto, w tym przypadku, kolejne "osobowości" mają zupełnie odmienne zdanie na każdy temat, począwszy od jedzenia, a skończywszy na wyborze partnera seksualnego. Dla człowieka szczęśliwie żonatego, zadowolonego ze swojej pracy i kariery zawodowej, jakim niewątpliwie jest Conway, taki awans ma swoją bardzo ciemną stronę.

Nikt też nie wymaga od Conwaya natychmiastowej decyzji. Chwilowo ma udać się na Goglesk i dołączyć do grupy, nazwijmy to "pierwszego kontaktu". Tam spotyka Khone’a, miejscowego lekarza, który szybko stanie się mu bliższy niż Conway kiedykolwiek mógłby się spodziewać. Poznając nową rasę, Conway natrafi też na problem, z którym boryka się ona od wieków, i zgodnie ze swoją naturą będzie próbował stawić mu czoła.

Wątek ten jest też częściowo kontynuowany w następnej części cyklu, czyli w Stanie Zagrożenia. Ta książka jest pierwszą, w której wiodącym bohaterem nie jest już Peter Conway. Po raz pierwszy White podjął próbę przedstawienia szpitala z punktu widzenia obcego i jest to próba zakończona ewidentnym sukcesem. Do Sektora Dwunastego przybywa Cha Trat – chirurg-wojownik. Cha Trat, o czym wszyscy szybko się przekonują, jest osobą wyjątkową. Nie tylko jest jedynym chirurgiem-wojownikiem płci żeńskiej, ale też, czego dowiadujemy się już na pierwszych stronach powieści, jej dotychczasowe doświadczenia, sposób postrzegania i rozumienia świata, a także zasady, jakimi się kieruje, sprawiają, że staje się czymś w rodzaju żywej bomby zegarowej. Sama Cha Trat też raz po raz odkrywa z zaskoczeniem, że od chwili przybycia nieustannie obraża współpracowników albo łamie ustalone reguły pracy w szpitalu. Nawet jeśli w historii ojczyzny Cha Trat nie było Aleksandra Wielkiego, to lekarka-wojownik z uporem wykazuje tendencję do rozwiązywania wszelkich problemów w ten sam sposób, w jaki Aleksander rozwiązał węzeł gordyjski, co oczywiście przynosi jej głównie kłopoty. Stan zagrożenia jest doskonałym przykładem talentu White’a do konstruowania spójnych, a jednoczenie nie-ludzkich osobowości obcych ras. Jedną z najlepszych zaś jest tu scena na sali operacyjnej, podczas przeprowadzania amputacji kończyn przedstawicielowi klasy FROB, której dramatyczne zakończenie jest absolutnie zaskakujące z punktu widzenia ludzkiej logiki.

Zgodnie z zamiarem White’a jego książki miały być dla czytelników czystą rozrywką. I są nią niewątpliwie, choć nie tylko. Głębokie poszanowanie dla życia, które było częścią życiowej filozofii White’a, jego stanowcze sprzeciwianie się wszelkiemu okrucieństwu i przemocy, sprawia, że czytając jego książki, trudno nie myśleć, że i życie tutaj mogłoby być o wiele lepsze, gdybyśmy tylko umieli przetransponować kilka zasad z tego uniwersum optymizmu na nasz prywatny grunt. Najlepiej chyba ujął to Mike Resnik, podsumowując to, co inni koledzy pisarze mówili i sądzili na temat Jamesa White’a: "mogę pisać o swoim wszechświecie, ale żyć chciałbym w jego".

Sam White, ganiony czasem za fakt, iż w jego powieściach stanowczo brak tych ciemniejszych stron, w tym przemocy, która jest przecież częścią naszej codzienności, odpowiedział krytykom:

"I usually respond well to editorial criticism, and I invariably take notice of a constructive review. Generally speaking, however, those people who like my stories show great sensitivity and intelligence – those you don’t, don’t" (Blackthorn).

W dzisiejszych czasach punkt widzenia White’a staje się dla nas niemal tak obcy, jak sposób myślenia niektórych z jego bohaterów. Jednak, jak on sam starał się udowodnić, nie każdy obcy musi być z gruntu zły. A może czasem warto się czegoś od nich nauczyć.

 

Dominika Repeczko

 

James White

Gwiezdny terapeuta

Tłum. Radosław Kot

REBIS, 2005

Stron: 256

Cena: 21,00

 

James White

Stan Zagrożenia

Tłum. Radosław Kot

REBIS, 2005

Stron: 276

Cena: 23,00

 



Czytaj dalej...




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam (ientnika)
Galeria
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Wywiad
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
M. Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
Piotr A. Wasiak
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
M. Koczańska
Magdalena Kozak
Adam Cebula
Tomasz Zieliński
Tomasz Pacyński
Zuska Minichova
Magdalena Popp
Natalia Garczyńska
Paweł Paliński
K. Ruszkowska
PS
Miroslav Žamboch
Anna Brzezińska
Robin Hobb
Marcin Wolski
 
< 05 >