strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
David Weber, John Ringo
strona 38

Marsz ku morzu (7)

 

Teraz jednak Julian był gotów odwołać ten cały zakład. Oczywiście kiedy tylko uratuje życie Rogerowi - temu niewdzięcznemu draniowi...

 

Mocny cios otwartą dłonią boleśnie trafił Juliana w przedramię.

- Despreaux!

- Odsssuń się, Julian! - wrzasnęła wściekła marine. - Nie zaaabiję go! Urwę mu tylko jaja!

- To też go zabije, Nimashet! - zaprotestował Julian, blokując kolejny cios.

- Nie, wcale nie. - Chorąży Dobrescu mówił zadziwiająco trzeźwym głosem jak na człowieka rozciągniętego pod stołem z butelką w jednej ręce i małą czarną torbą w drugiej. - Zatamowałbym krwawienie. Odrosłyby mu po pewnym czasie. Widziałem to kiedyś u jednego gościa po paskudnym wypadku na Shivie.

- Widzisz! - krzyknęła Despreaux, próbując przepchnąć się obok Juliana. Roger ukrył się za śpiewakami w rogu, ale jego wysoka, długowłosa postać była dobrze widoczna. - Nie zaaabije go, tylko... będzie bolało! Baaardzo! Ale... on i tak nie będzie odczuwać ich braku!

Przez chwilę jeszcze mocowała się z Julianem. Nagle cały jej gniew uciekł, a wraz z nim wszystkie siły. Opadła na ławę i ukryła twarz w dłoniach.

- Och, Julian, co ja mam teraz zrobić, do cholery?

- No już, już. - Plutonowy poklepał ją niezdarnie po plecach. Przez głowę przeleciała mu myśl, że to prawdopodobnie najlepsza okazja, by samemu spróbować. Ale zaraz tę myśl odrzucił. Nawet on nie był takim draniem. Robił w swoim życiu różne podłe rzeczy, ale nie aż tak podłe. A poza tym nie zrobiłby tego przyjacielowi.

- Oooch! - jęknęła Despreaux i pociągnęła długi łyk z butelki. - Co ja mam robić, do cholery? Zrobiłam z siebie pośmiewisko! Zakochałam się w facecie, który nie może się pieprzyć!

- Właściwie on nie jest do tego niezdolny... - powiedział ostrożnie Dobrescu. Usiadł i wyrżnął głową w spód blatu stołu. - Auuu! Ale tu mają nisko sufity, żeby ich... Jak już mówiłem, jest zupełnie sprawny jako mężczyzna.

- Oooh! - zajęczała znów Despreaux. - Chcę umrzeć!

- Nie mów mi, że pierwszy raz dostałaś kosza - zażartował Julian. - Przejdzie ci. Każdemu przechodzi.

- Pierwszy raz poprosiłam, durniu! Nigdy wcześniej nie musiałam! A właściwie nawet nie zdążyłam poprosić - on był pewien, że mam zamiar mu to zaproponować! Był pewien!

- A miałaś zamiar? - spytał Dobrescu, wystawiając głowę spod stołu. - Dziwną tu mają architekturę, żeby ich...

- No, miałam - przyznała Despreaux. - Ale nie o to chodzi! Słyszałeś, co mi powiedział?

- Tak - odpowiedział Julian. - Właśnie wtedy odbezpieczyłem pistolet na strzałki usypiające.

- Wyobrażasz to sobie?! - wyrzuciła z siebie marine, ochlapując plutonowego winem.

- Tak - powiedział Dobrescu. - Wyobrażam sobie. A skoro dał ci kosza, co powiesz na małe pocieszenie przez chorążego? Oczywiście jeśli jesteś dość szczupła, żeby wcisnąć się do tego przytulnego pokoiku, który mi się trafił.

Gronningen na szczęście był dość silny, by ściągnąć Despreaux z chorążego, który potem skarżył się, że jest jedynym medykiem w kompanii i nie ma kto zająć się jego obitymi plecami i rozkrwawionym nosem.

 

Właściciel kopalni, nowy zarządca i ekipy inżynierów opuściły dolinę. Długi proces wypompowania wody z szybów w celu przygotowania kopalni do wydobycia miał się rozpocząć dopiero następnego dnia, więc tej nocy w dolinie nie postawiono nawet straży.

Armand Pahner ustawił się tuż przy wejściu do jednej ze sztolni i włączył reflektor hełmu w momencie, kiedy ze środka wyłonił się jakiś Mardukanin.

- Dobry wieczór, Nor Tob.

Były zarządca kopalni zamarł, przyszpilony snopem ostrego światła. W dolnych rękach trzymał skrzynię, zaś w jednej z górnych pistolet z odciągniętym kurkiem.

- Zastanowiły mnie te wozy - ciągnął wesoło marine. - Gdyby ktoś naprawdę szybko myślał i działał, mógł zabrać sporo złota w parę minut. Ale nie ujechałby daleko.

- Więc zapytał mnie, co znajduje się obok magazynu - powiedziała starszy sierżant, siedząca na skalnej półce nad wejściem do szybu. - No no, trzymamy rączki z dala od kurka, dobrze? - Zachichotała. - Powiedz, czy właśnie po to kazałeś wykopać ten szyb?

- Harowałem w tej kopalni latami jak niewolnik! Miałem prawo!

- A kiedy pojawili się Vasinowie, dostrzegłeś okazję, żeby w zamieszaniu ukraść złoto - zauważył Pahner. - Czy ich przybycie też zaaranżowałeś?

- Nie, to był przypadek. Ale wykorzystałem szansę, która mi się trafiła! Posłuchajcie, mogę... mogę się z wami podzielić. Nikt nie musi wiedzieć. Weźcie sobie we dwoje połowę. Zapomnijcie o tym głupim dzieciaku. Za tyle złota będziecie mogli żyć jak królowie!

- Nie sądzę - powiedział cicho Pahner. - Nie lubię złodziei, Nor Tob, a zdrajców jeszcze bardziej. Myślę, że powinieneś już iść.

Kapitan ocenił wagę skrzynki, którą niósł zarządca. - Możesz zabrać to ze sobą i nikt się o tym nie dowie. Ale to wszystko. Wsiadaj na swojego civan i znikaj.

- Mam prawo - parsknął Mardukanin. - To moje!

- Posłuchaj - powiedział tonem łagodnej perswazji Pahner. - Możesz stąd odjechać w pionie albo w poziomie. Dla mnie to naprawdę nie ma znaczenia. Ale nie zabierzesz ze sobą niczego ponad to, co masz w rękach.

- Tak ci się tylko zdaje! - krzyknął Nor Tob i chwycił za kurek pistoletu.

 

- Mam mieszane uczucia - powiedział Pahner, kiedy szyb zaczął na powrót napełniać się wodą.

- Niepotrzebnie - stwierdziła Kosutic. - Nie ma kogo żałować.

- Nie o tym mówię. Chodzi mi o Rogera. Jak mu powiemy?

- Proponuję udawać, że znaleźliśmy magiczny worek z pieniędzmi - powiedziała Kosutic. - Przecież nie musi o niczym wiedzieć, prawda?

- A co z Poerteną? - Pahner załadował jedną ze skrzyń na turom. Miejscowe juczne zwierzęta były dalekimi kuzynami civan, ale miały znacznie łagodniejsze usposobienie. Turom sapnął tylko z rezygnacją, obarczony tak dużym ciężarem.

- Jak to co? - Starszy sierżant zarzuciła worek na drugie zwierzę. - Jemu powiemy, że w ogóle nie mamy pieniędzy. To sprawi, że stanie się jeszcze bardziej kreatywny.

- Nie chciałbym, żeby zrobił się za bardzo kreatywny - zauważył kapitan. Przerwał, starając się ocenić, czy jego turom jest równomiernie obciążony z obu stron.

- To zawsze był twój problem, Armand - powiedziała sierżant, dźwigając kolejną skrzynię i ładując ją na grzbiet swojego zwierzęcia. - Jesteś za miękki.

- Co racja, to racja. - Pahner zebrał wodze swojego civan, wskoczył na wyposażone już w ludzkie strzemiona siodło i zacisnął mocno dłoń na wodzach turom. - Chyba muszę coś z tym zrobić.

- Zobaczysz, kiedyś to się zemści. - Kosutic również wsiadła na grzbiet swojego wierzchowca. - Ja ci to mówię - dodała, kiedy ruszyli drogą do miasta.

Za nimi woda właśnie przykrywała usypany na dnie szybu stos kamieni.

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY

 

- Wie pan co, zupełnie mi tego nie brakowało - powiedział Roger, ześlizgując się na ziemię po boku Patty.

- Szczerze mówiąc, Wasza Wysokość - odparł Pahner, ocierając pot z czoła - mnie też nie.

Pierwszy dzień podróży minął im bez żadnych przygód. Kompania maszerowała jednym ze szlaków regularnych karawan. Kilka godzin po opuszczeniu Ran Tai znaleźli się pod grubą pokrywą rozgrzanych chmur, w typowej mardukańskiej saunie.

Cord i pozostali Mardukanie oczywiście byli zachwyceni.

Cel ich podróży, Diaspra, był omijany przez karawany od chwili pojawienia się zagrożenia ze strony Bomanów. To portowe miasto leżało nad rzeką Chasten, która płynęła skrajem Płaskowyżu Diasprańskiego i uchodziła bezpośrednio do rozległej zatoki czy też śródlądowego morza. Tubylcy nazywali je Morzem K'Vaernijskim, zaś marines uważali je za najkrótszą drogę do otwartego oceanu, będącego ostatecznym celem ich wędrówki. Wyjazd odwlekano kilkakrotnie, ponieważ prowadzący karawany żądali, aby marines ochraniali ich podczas podróży.

Ludziom i ich zwierzętom towarzyszyły dwie karawany flar-taturom oraz dwudziestu kilku strażników na civan. Ciężka broń marines i ich niespotykana taktyka pozwalały wierzyć, że uda im się odeprzeć wszystkie ewentualne ataki.

Kiedy karawana zatrzymała się, mardukańscy strażnicy rozbiegli się, by pomóc marines. Pahner wymagał, by wypełniali wszystkie jego rozkazy, nawet jeśli wydawały się im dziwne. Mardukanie zaczęli kopać stanowiska ogniowe, a żołnierze rozkładali zasieki z monodrutu i miny kierunkowe. Część ludzi stanęła na straży, a do pracujących dołączyli pomocnicy spośród ciągnącej za podróżującymi zgrai.

- Jest nas za mało, żebyśmy mogli wszystkich upilnować - powiedział książę.

- Wszystko będzie dobrze - uspokoił go Pahner. - Nie bez powodu marines trzymają się blisko pana. Są najlepiej uzbrojeni i najbardziej niebezpieczni, więc każdy napastnik przy zdrowych zmysłach najpierw zaatakuje resztę karawany.

Kapitan poklepał się po kieszeni na piersi, po czym wyjął z niej kawałek korzenia bisti, odciął cienki pasek i włożył do ust. Resztę schował. Żując przyglądał się rzece, wzdłuż której podróżowali.

- Bomani wciąż znajdują się na północnym brzegu Chasten, a nie po naszej stronie. Ale ma pan rację, przydałoby się więcej straży. Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą tych najemników, z którymi się pan rozprawił. Może byli odrobinę niekompetentni, ale moglibyśmy temu jakoś zaradzić.

Roger zachichotał.

- Za szybko wynieśli się z miasta. - Zamyślił się i zmarszczył czoło. - Zresztą nie wiem, jak moglibyśmy sobie pozwolić na kompanię najemników. Jesteśmy przecież spłukani. Pamięta pan o tym, kapitanie?

- Pamiętam, pamiętam - powiedział Pahner, uśmiechając się lekko i żując pobudzający, słodki korzeń. - Jestem pewien, że coś by się wymyśliło.

 

- Nie martw się, Rastar - powiedział Honal. - Jakoś to będzie.

Książę Vasinów spojrzał na obóz. Wiele kobiet trzymało w rękach kawałki korzeni i kory, ale żuły je zachłannie, nie zważając na cichy płacz dzieci, które zjadły już swoje porcje.

- To już koniec, Honal - powiedział cicho wódz i wskazał obozowisko. - Mamy trzy razy więcej kobiet niż mężczyzn, a na dodatek wielu z nich nie urodziło się wojownikami. - Klasnął z rezygnacją w ręce. - Mogło nam się udać w Ran Tai. Ale teraz... Dobrze będzie, jeśli w ogóle dotrzemy do Diaspry.

- Przykro mi z powodu Ran Tai - powiedział Honal. - To wszystko przez tych głupich strażników. Ale gdyby tam było złoto, tak jak wszyscy mówili...

- To co? - przerwał mu kuzyn. - Zabralibyśmy je? A czy my jesteśmy Bomanami? Czy my jesteśmy bandytami, kuzynie? Czy Vasinami, ostatnimi z Therdan i Sheffan? Wojownikami Północy? Wolnymi panami? Jesteśmy wojownikami czy bandytami?

Młodszy Mardukanin zamilkł zawstydzony. Rastar wziął kawałek mięsa, po czym wstał i ruszył w głąb obozu. Kucnął przy najbliższej grupce kobiet i zaczął kroić swój pasek mięsa na bardzo małe kawałki.

Kobiety ze wstydem wbijały wzrok w ziemię, kiedy ostatni z książąt Północy dzielił się swoją porcją jedzenia z głodującymi dziećmi.

 

- To jest pyszne, Kostas - powiedział Roger i ugryzł soczyste udko. - Co to?

- Basik w winie, Wasza Wysokość - odparł służący, a książę spojrzał na niego ostro. Do tej pory słyszał to słowo jedynie w odniesieniu do ludzi, i bynajmniej nie było ono komplementem.

- Co? - spytał podejrzliwie i spojrzał na pozostałych uczestników uczty.

Cord z całych sił starał się zachować nieprzenikniony wyraz twarzy, ale kompania za długo przebywała wśród Mardukan, by nie rozpoznać jego prób stłumienia rozbawienia. O'Casey odstawiła miskę i spojrzała pytająco na kucharza, a Kosutic, rozejrzawszy się wokół, ostentacyjnie wrzuciła do ust następny kawałek mięsa i zaczęła go żuć z widocznym zadowoleniem.

- Jak pan powiedział, co to jest? - spytała niewinnie.

- Kiedy robiłem zakupy na targu, w końcu dowiedziałem się, co to znaczy basik - powiedział służący z krzywym uśmiechem. - To mardukańska wersja królika. Jest tchórzliwy i dość głupi.

Roger zaśmiał się i podniósł szklankę miejscowego słodkiego wina. - A więc wypijmy za basik!

- Słusznie! Za dokładkę basik! - dodała Kosutic, patrząc znacząco na pusty półmisek.

- Och, myślę, że coś da się z tym zrobić - uśmiechnął się Matsugae, skłonił i wyszedł z namiotu, żegnany brawami.

- Czekając na basik dla pani sierżant - powiedział Pahner - możemy porozmawiać o jutrzejszym marszu.

- Sądzi pan, że nas zaatakują, sir? - Sierżant Jin nadgryzł słodką jęczmyżową bułkę i wzruszył ramionami. - Jeśli tak, to co możemy zrobić? Zbieramy się wokół księcia i formujemy czworobok.

- Może nas zaatakują, a może nie - powiedział Pahner. - Skończyła nam się amunicja do broni ręcznej, ale mamy prawie cały zapas do ciężkiej. Powinniśmy pomyśleć nad sposobem skorzystania z niej.

- Nic mi nie przychodzi do głowy, panie kapitanie. - Sierżant Lai oparła się wygodnie i spojrzała na sufit namiotu. - Nie możemy trzymać na chodzie pancerzy, bo wyczerpią nam się zasilacze, a to, co zbierzemy kolektorami słonecznymi, nie wystarczy, żeby je naładować. Bez pancerzy nie da się używać ciężkiej broni w walce na krótki dystans.

- Tak sobie pomyślałem - powiedział nieśmiało Roger - czy nie dałoby się zamontować broni na flar-ta? Oczywiście nie działo plazmowe, ale może jedno z działek automatycznych?

- One mają cholerny odrzut - skrzywił się sierżant Jin. - Jak je zamocować?

- Nie wiem - powiedział Pahner. - Ale ja też o czymś takim myślałem. Musimy znaleźć jakiś sposób, żeby skorzystać z siły ognia, jaka nam została. Nie jestem pewien, czy w przeciwnym razie uda nam się dotrzeć do wybrzeża.

- Możemy spróbować z Patty - powiedział Roger, czując rosnący entuzjazm. - Zamontować działko za miejscem dla poganiacza. Będzie tylko musiał się schylać. Strzelałem już z jej grzbietu prawie ze wszystkiego. Z działkiem nie powinno być problemów.

- No, nie wiem - pokręciła głową Kosutic. - Jest zasadnicza różnica między granatnikiem czy tą pańską rusznicą a strzelaniem z działka bez podstawy.

- Ma pani na myśli Starego Kenny'ego? - spytał z chichotem Jin.

- Tak - roześmiała się sierżant. - Właśnie jego miałam na myśli.

- Stary Kenny? - spytał Roger i wziął z talerza kawałek bardzo smacznej kandyzowanej jabliwki. - Czy oświeci pani nas, zwykłych śmiertelników, kto to jest Stary Kenny?

- To krótka historia, Wasza Wysokość - powiedział Pahner. - Emerytowany starszy sierżant Kenny jest instruktorem zaawansowanych kursów obsługi broni ciężkiej w Camp DeSarge. Wśród marines ciągle krążyły opowieści o ludziach, którzy strzelali z działek plazmowych i śrutowych z wolnej ręki, bez trójnoga, więc kiedyś Kenny postanowił sprawdzić, czy faktycznie tak się da. Trzeba dodać, że to wielki, silny facet.

- Udało się?

- W pewnym sensie - powiedziała Kosutic.

- Trafił w cel, Wasza Wysokość. - Pahner uśmiechnął się i upił wina. - Ale znalazł się dziesięć metrów od miejsca, z którego strzelał, z kilkoma połamanymi żebrami i wybitym barkiem. Drugi raz już by nie trafił.

- Hmmm. - Roger napił się wina. - Więc uprząż musi być bardzo mocna.

- Jak cholera - zgodził się Pahner. - Działko będzie kopać jak civan. Nie wiem, co to głupie zwierzę wtedy zrobi. W każdym razie nie będzie pan próbować tego z Patty. Każemy jednemu z poganiaczy wziąć Betty, która jest troszkę bardziej... przewidywalna. I nie pan będzie strzelał. To robota dla szeregowca.

- Jasne, oczywiście - zgodził się Roger. - Pan niewątpliwie wie najlepiej.

- Wie. On naprawdę wie - przytaknęła Kosutic, kiedy do namiotu wszedł Matsugae z wielkim półmiskiem udek basik oraz jeden z poganiaczy.

 

- Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, kuzynie. - Honal spojrzał w kierunku, z którego dobiegało ich trąbienie przestraszonego pagee. - To nie brzmi dobrze.

- Ci ludzie nie powinni mieć nic przeciwko nam - powiedział Rastar, wsiadając na swojego civan. Zwierzęta wyglądały niemal tak samo marnie jak jeźdźcy; duma stajni jego ojca wychudła jak tania szkapa. - A na pewno przyda im się więcej strażników... sądząc po tym, co tam słychać.

Wyciągnął pistolet i sprawdził napięcie sprężyny kurka. Broń była gotowa. Chrząknął z zadowoleniem, otworzył panewkę, umieścił krzemień na ząbkowanym kole i sięgnął po drugi pistolet. - Jeśli będziemy się dobrze targować, może nie zauważą, że mogliby nas kupić nawet za beczkę fredar!

Honal poklepał się po bokach głowy i westchnął.

- Dobrze! Prowadź!







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
A.Mason
Paweł Laudański
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
Dawid Brykalski
Wojciech Kajtoch
Adam Cebula
Iwona Surmik
Łukasz Orbitowski
Robert Zeman
Tadeusz Oszubski
Piotr Schmidtke
Ondřej Neff
Vladimír Sokol
KRÓTKIE SPODENKI
Adam Cebula
Ryszard Krauze
D.Weber, J.Ringo
KNTT Ziemiańskiego
 

Poprzednia 38 Następna