strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 08>>>

 

Recenzje (3)

 

 


Książka

Tym razem w piekle

 

Jakoś tak na początku lat dziewięćdziesiątych, pośród dziesiątków przekładów anglosaskiej fantastyki, które zalały rynek, ukazała się dość niepozorna książeczka. Nosiła tytuł Przesiadka w przedpieklu, a jej autorem był nikomu nie znany Patrick Shougnessy. Już wtedy, jeśli się ktoś na nią skusił – bo szarobura okładka bynajmniej do tego nie zachęcała – mógł być zaskoczony. Bardziej dociekliwi mogliby się zdziwić brakiem nazwiska tłumacza, ale też kto w tych czasach radosnej twórczości wydawniczej zwracał uwagę na takie drobiazgi? Ale też nie w informacjach okładkowych tkwiła niespodzianka – Przesiadka... potrafiła przyciągnąć czytelnika wartką fabułą z pogranicza fantastyki i sensacyjnego thrillera.

Mijały lata, nie pojawiły się dalsze przekłady Patricka Shougnessy. Oficyna, która wydała powieść, przestała istnieć. Po fascynacji literaturą anglosaską nastąpił przesyt, zaczęły się lepsze czasy dla polskiej fantastyki. Do pisania powrócił, jak to się określa "w wielkim stylu" Andrzej Ziemiański. Z niepokojącą regularnością zaczął wygrywać plebiscyty czytelników, zdobywać nagrody.

Jaki to ma związek z autorem Przesiadki w przedpieklu? Ano taki, że Andrzej Ziemiański i Patrick Shougnessy to ta sama osoba.

Dziś, po kilkunastu latach możemy przeczytać Przesiadkę w piekle, sygnowaną już prawdziwym nazwiskiem autora.

Jak wspominałam, powieść jest mieszanką fantastyki i sensacyjnego thrillera. Recenzując powieść w tym gatunku, niewiele można zdradzać z fabuły. Zbyt wiele zależy tu od zaskoczenia, od suspensu, a spojlerowanie jest ostatnią rzeczą, której oczekiwaliby czytelnicy. Ale spróbuję...

Na obrzeżach wielkiej metropolii wegetuje człowiek. Utracił wszystko, nawet pamięć. I kiedy już stacza się na samo dno, odnajduje w sobie umiejętność, która zatrąca wręcz o zdolności parapsychiczne, a co ważniejsze, ratuje przed grożącą śmiercią głodową. Szybko okazuje się, że cała sprawa ma drugie dno – ów człowiek nie utracił pamięci, został jej pozbawiony. I kiedy poszukuje własnej tożsamości, wraz z nią odkrywa tajemnicę sprzed lat. A także to, że to właśnie on musi doprowadzić pewne sprawy do końca.

Tak zaczyna się wartka akcja, która ciągnie się aż do ostatnich stron.

Przesiadka w piekle nie jest zwykłą reedycją. Autor skorzystał z okazji, by uwspółcześnić realia – bo kilkanaście lat, jakie upłynęły od pierwszego wydania, to istna przepaść technologiczna, zwłaszcza w technologiach militarnych. A Ziemiański, jak każdy duży chłopiec, jest zafascynowany latającymi i strzelającymi zabawkami. Ale ten autorski retusz jest niedostrzegalny, nie narusza fabuły, nie widać szwów, które łączyłyby stare i nowe sceny.

Przyznam, że choć nie jestem dużym chłopcem, to i mnie książka wciągnęła. Ostatecznie nie muszę koniecznie się znać na całym technologiczno-militarnym sztafażu, wystarczy akcja. Przesiadka... to książka, którą czyta się tak, jak ogląda Jamesa Bonda – cóż z tego, że czasem niewiarygodne?

I przyznam też, że mam wrażenie, iż Ziemiański lepiej się czuje w klimacie fantastyki technologicznej, militarnej, niż w magicznej fantasy w Achai. W Przesiadce... nie ma dłużyzn, nie ma magicznego balastu, który ciąży na przygodach dzielnej księżniczki w wojsku. Bohaterowie są wiarygodni, widać autorowi łatwiej utożsamić się ze szpiegiem, niż dziewczyną, nawet klnącą jak szewc i sprawnie obracającą mieczem.

Wypada pogratulować wydawcy pomysłu i cierpliwości w namawianiu autora na reedycję. I przewrotnie chciałabym przypomnieć, że warte wznowienia, a i być może remasteringu, są i inne pozycje – na przykład Wojny urojone, czy powieści pisane wspólnie z Andrzejem Drzewińskim.

 

Dominika Repeczko

 

Andrzej Ziemiański

Przesiadka w piekle

Dom Wydawniczy ARES 2, 2004

Stron: 192

Cena: 27,99

 


Książka

Marsjańskie deja vu

 

No i mamy kolejny tom z cyklu Droga przez Układ Słoneczny, zatytułowany Powrót na Marsa. I zaiste, na Czerwoną Planetę powracamy, i to z wrażeniem deja vu. Nawet główny bohater się nie zmienia – jest nim nadal półkrwi Navaho, Jamie Waterman, tym razem w roli kierownika wyprawy. Muszę przyznać, że książka ta jest troszkę wtórna i bardzo podobna do Marsa – nie znaczy to, że ciężko przez nią przebrnąć. Czyta ją się wyśmienicie, tylko że niewiele z niej zostaje w głowie.

Tym razem Bova przedstawia nam wizję marsjańskiej eksploracji finansowanej przez prywatnego inwestora, co rodzi nowe konflikty na linii naukowcy – korporacja Trumball Industries. Wiadomo, prywaciarz, czyli Darryl C. Trumball, zorganizował i wyłożył pieniądze na drugą marsjańską wyprawę tylko po to, aby czerpać zyski z bezpośrednich transmisji telewizyjnych z Czerwonej Planety. Naukowcy, według niego, to zbędny balast. Sprawę komplikuje jeszcze fakt, iż w skład ekspedycji wchodzi również syn Trumballa, Dexter. Młody Trumball, chcąc udowodnić ojcu, że nie jest wcale takim nieudacznikiem, za jakiego go ma "staruszek", próbuje zdyskredytować Watermana w oczach załogi i przejąć jego stanowisko. Z nowości, jakiej nie uświadczyliśmy w poprzednich częściach cyklu Bovy, jest wątek kryminalno-detektywistyczny, gdy wychodzi na jaw, że wśród naukowców znajduje się sabotażysta.

Tak w skrócie można przedstawić tło wydarzeń, które rozgrywają się na Marsie. Bova tym razem położył raczej większy nacisk na kontakty międzyludzkie, a mniejszy na naukowy aspekt eksploracji. Mamy tu miłostki, frustracje, walkę o władzę, konflikty osobowości, akty desperacji, bezinteresowną pomoc, konflikt na linii ojciec-syn itp, itd. Krótko mówiąc, jest tu wszystko, co może się przydarzyć grupce ludzi pozostawionych samym sobie na niezbyt przyjaznej planecie. Całość jest zgrabnie opisana, ale... ale to już wszystko było w poprzednich częściach tego cyklu. I brakuje tu jeszcze czegoś, czegoś, co dodawało Marsowi ostatecznego szlifu – brakuje głównego bohatera, jakim była Czerwona Planeta. A szkoda. Mars został odarty z tajemniczości, obcości, jaka towarzyszyła nam przy czytaniu Marsa, stał się taki... taki normalny. Może to naturalna kolej rzeczy, ale przyznam się, że brakowało mi klimatu z poprzedniej części marsjańskiej odysei.

Książka ta ma o wiele mniej magnetyzmu od swojej poprzedniczki, co nie oznacza, iż nie jest warta przeczytania. Mimo wszystko dałbym jej, stosując szkolną skalę ocen, czwórkę, gdzie Mars dostaje piątkę. Powrót na Marsa nie zaskoczył mnie niczym nowym. A może po prostu odkryłem schemat pisania Bovy? Nie wiem. Przekonam się o tym w następnej powieści z tego cyklu, zatytułowanej Wenus.

 

Wojciech Świdziniewski

 

Ben Bova

Powrót na Marsa

Solaris 2004

Stron: 457

Cena: 33,00

 


Książka

A z drugiej strony...

 

Dwunastu gniewnych prekognitów – widoczna aluzja do tytułu znanego filmu. I tak jak w fabule filmowej owi "gniewni" debatują nad wyrokiem dla oskarżonego, czyli jego przyszłością, tak w Wizjach alternatywnych 5 (pod redakcją Wojtka Sedeńki) literaci zastanawiają się nad przyszłością świata. A tę przyszłość widzą różnie, oj różnie... Jedni potraktowali temat z przymrużeniem oka, drudzy prorokują w dość czarnych barwach. Według mnie – słowo "alternatywne" to klucz tej antologii. I paru autorów podeszło do tematu z klucza, między innymi Joanna Kułakowska (Lew i Jednorożec), Jarosław Grzędowicz (Buran wieje z tamtej strony), Andrzej Pilipiuk (Operacja "Szynka") i Marcin Wolski (Stop-klatka). Pozostali pokazali raczej, jak wyobrażają sobie świat przyszłości: na innych planetach (Maja Lidia Kossakowska Smutek i Sebastian Uznański Ważniejsza sterowna), za kilkanaście, kilkadziesiąt lat w Polsce (Jacek Inglot Wypalą nas "kruki", "wrony", Andrzej Ziemiański Ciężka sprawa).

Z całego zbioru podobały mi się najbardziej opowiadania Krzysztofa Kochańskiego (Muzykanci według Picassa), Joanny Kułakowskiej, Wojciecha Szydy (Szlak cudów) i, tradycyjnie, Jarosława Grzędowicza. A tradycyjnie dlatego, że autor nie napisał jeszcze nic, czym bym się nie zachwyciła.

Kochański poszedł w stronę cuberpunka – futurystyczne miasto, neonowe kolory, genowe eksperymenty i kubizm Picassa – mieszanka zupełnie jak w drinku serwowanym bohaterom opowiadania – CoSięDa. Czyta się to wszystko bardzo przyjemnie.

Mitologiczna przypowieść Kułakowskiej zachwyciła mnie ujęciem tematu alternatywy: sny bohatera – potworne, pełne okrucieństwa, bólu i krzyku – czy to tylko sny, czy jednak znak na istnienie świata równoległego, gdzie wciąż, bezustannie toczy się walka o koronę wszech panowania między Lwem i Jednorożcem. Kułakowska przybliża nam symbolikę postaci obu "zwierząt". Opanowany wręcz manią poznania wszystkiego, co wiąże się z Jednorożcem, Robert w jednym, naszym, świecie jest zwykłym, szarym człowiekiem, w tym drugim staje się... ale o tym ciiii – zapraszam do lektury.

U Szydy rzecz się dzieje w pociągu gnającym przez skażone tereny nowej Polski w stronę granicy. A właściwie wszystko wydarza się w umyśle autystycznego dziecka, które otrzymało kolejkę elektryczną w prezencie od dziadka. Opowiadanie cudowne, wielostopniowe, z wieloma światami, splątane, a przez to bardzo ciekawe.

Grzędowicz ukazał nam dwa światy: Rosję nigdy nie skażoną komunizmem, piękną, dostatnią, i Związek Radziecki – znany nam z niedalekiej przeszłości, przesadzony w swoim okrucieństwie. W pewnym miejscu na Ziemi splatają się losy przedstawicieli obu światów – dwoje podobnych sobie istot człowieczych, które porozumiewają się tym samym językiem, ale nie rozumieją się ani na jotę. Polecam.

Jeszcze inaczej temat alternatywy potraktował Łukasz Orbitowski. Autor czuje się najlepiej w horrorze i to nam zaprezentował w opowiadaniu Stachu. Straszny Orbitowski? Ano straszny... ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ziemiański nie poradził sobie z zadaniem domowym. Znam chyba wszystkie opowiadania autora, uważam, że stać go na coś więcej niż tylko sześciostronicowa humoreska, która nie śmieszy. Ziemiański potrafi pisać przekonująco o przyszłości, rzadko kiedy pozwala sobie na odpuszczenie tematu. Jego kilkudziesięciostronicowe opowiadania, uznawane przez niektórych wręcz za powieści, porywają wyobraźnią pisarza. Na Ciężką sprawę należy jednak spuścić zasłonę milczenia. A może to ja po prostu nie zrozumiałam?

Podobne rzecz się ma z opowiadaniem Izabeli Szolc Córka. Jakbym nie zrozumiała przesłania, czytała coś z rodzaju wash and go. Przerażająca wizja, rodem z Matrixa – sztuczne macice, hodowane ludzkie zarodki – ostateczność dla bezpłodnych kobiet, dla których macierzyństwo jest sprawą istotną. A z drugiej strony: alter ego Szolc z czasów gdy była aktorką (chyba wciąż jest) – świat zdehumanizowanych awatarów, dzięki którym, albo za sprawą których, aktorstwo żywych ludzi jest już absolutnie niekonieczne. Gdybym mogła decydować: pocięłabym Córkę, rozbudowała obie części i puściła w świat dwa niezależne opowiadania – tematyka aż do tego piszczy.

Nie chcę zabierać czytelnikom przyjemności rozbierania pozostałych wizji autorskich. Dość powiedzieć, że wyjątkowo sprawnie zostały napisane prawie wszystkie, że Sedeńko wybrał niezłe nazwiska, i że jeśli ktoś zdecyduje się na zakup Wizji alternatywnych 5 – nie będzie zawiedziony. Ale, ale... książka mogłaby być trochę tańsza, blisko cztery dychy to jednak spory wydatek.

 

Karolina Wiśniewska

 

Wizje alternatywne 5

pod red. Wojtka Sedeńki

Solaris 2004

Stron: 448

Cena: 37,90

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Wywiad
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Galeria
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
Idaho
W. Świdziniewski
Łukasz Małecki
Joanna Kułakowska
J.W. Świętochowski
J.W. Świętochowski
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Koczańska
Adam Cebula
Natalia Garczyńska
K.A. Pilipiukowie
M. Kałużyńska
Eryk Ragus
Grzegorz Czerniak
Jeresabel
Christopher Paolini
Paul Kearney
Robin Hobb
Witold Jabłoński
Andrzej Ziemiański
 
< 08 >