numer XLIII - grudzień 2004
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
K. Night Coleman Publicystyka
<<<strona 15>>>

 

A rybkę na złoto usmażymy...

 

 

Scena taka: stoi marynarz przy relingu. Stoi, bo nie ma co robić, rejs długi i nudny, nic tylko stanąć i wędkę zarzucić. To i zarzucił. A jak zarzucił, to coś wzięło i wzięło. Wyciąga, patrzy – złota rybka. Rybka w lament: wypuść mnie, wypuść, dobry człowieku... Marynarz, jako że serce miał dobre, odhaczył i wypuścił. Na to się ryba z wody wychyla i mówi: za to, żeś mnie wypuścił, za serce twoje dobre, spełnię twoje trzy życzenia. Marynarz myśli, myśli, myśli, żyła mu na czoło wylazła, ale w końcu mówi: wiesz co, złota rybko? Ja tam swoją kajutę mam, w niej koję wygodną, mam co jeść i w co się ubrać. Niczego mi do szczęścia więcej nie potrzeba. Za to mamy na pokładzie bosmana. Dusza człowiek. Do rany przyłóż. Jak ojciec mi jest. Co ja mówię! Jak ojciec i matka mi jest. I gdyby dało się tak zrobić, żebyś to jemu spełniła trzy pierwsze życzenia, jakie jutro rano po przebudzeniu wypowie... Ryba wzruszyła płetwami i mówi: mnie tam za jedno. Trzy życzenia się należą, a komu spełnić, to ja już nie wnikam. Załatwione masz i jesteśmy kwita.

Minęła noc.

Rano się bosman budzi, oczy przeciera.

Z łóżka wstaje, przeciąga się i w te słowa uderza:

Sto chujów w dupę i kotwica w plecy, żeby tylko pogoda była!

 

Dlaczego zaczynam od starego dowcipu, w dodatku z użyciem brzydkiego słowa „dupa”? A bo tak właśnie pomyślałem, że czasem czuję się jako ten bosman o poranku. No dobrze, może nie literalnie, ale coś jest na rzeczy. Państwo uważają, chyba każdemu się z raz przydarzyło, że mu życie spełniło jakieś marzenie, nie do końca to, które byśmy sobie na pierwszym miejscu w kolejce do spełnienia ustawili. Nic w tym dziwnego. Każdy z nas wypełniony jest najróżniejszymi marzeniami, marzonkami i wielkimi życiowymi marzeniami, niczym siennik alergenami. Czasem coś tam się spełnia. Nasza naiwna ludzka natura lubi sobie powyobrażać, że ktoś tam gdzieś siedzi i nam te spełniania przyznaje. Za co? Wszystko jedno. Pokażcie mi takiego, kto trafi kumulację i nie powie „w końcu coś mi się od życia należało...”. Powód zawsze się znajdzie. Mniej jesteśmy entuzjastyczni, kiedy przyjdzie wziąć od życia w szanowną zadnią. „Czym ja sobie zasłużyłem(łam)?” Powiedzmy, że ja znam odpowiedź. Niczym. Ani w jednym, ani w drugim przypadku. Liczba nieszczęść, które mogą człowieka spotkać, jest równie nieskończona, jak liczba marzeń, pragnień i życzeń, jakie wypełniają nasze głowy najczęściej na tych kilka chwil przed zaśnięciem. Państwo chyba samo potrafi zauważyć, że już z samego rachunku prawdopodobieństwa (gdyby się tu dało cokolwiek porachować) wynika, że raz na czas coś się tam spełnić musi. A ponieważ zasada przypadkowości głównie opiera się na przypadkowości, to logiczne jest chyba, że nic się po ludziach równomiernie nie rozkłada. Komuś się szczęści bardziej, komuś się bardziej nie układa, jeszcze innemu dużo obu, a pani Halince ani jedno, ani drugie. Jednak ludzki umysł kiepsko znosi ideę przypadku. Przypadek kłóci się strasznie z celowością, którą na każdym kroku lubimy wypełniać nasze życie.

Nie, nie będziemy się rozwodzić nad sensem życia. Ten odkryłem dawno temu, obserwując wiewiórkę w parku. Każdy, kto potrafi określić sens istnienia wiewiórki, ma odpowiedź gotową. Ot, i nie ma się nad czym rozwodzić...

Zostawmy wiewiórkę w parku, wróćmy do najskrytszych marzeń. (Wrócimy za chwilę i do złotej rybki, ale na razie niech sobie jeszcze popływa, będzie świeższa.) Jak mówiłem, prędzej, czy później coś tam nam się spełni. Może trudniej z tą mityczną kumulacją, ale jak zażyczymy sobie w duchu, żeby wreszcie kiedyś przestało piź...wiać, to szanse są spore. O ile, oczywiście, nie mieszkamy wszyscy-wiedzą-gdzie. A jak nie wiedzą, to niech sobie wyguglają, jaką ksywkę ma Chicago. Przepraszam, chyba zwiało mnie nieco z tematu.

Ponieważ przypadek ma to do siebie, że nie rządzi się żadnymi regułami, jest kompletnie nieprzewidywalny i, jakby to powiedzieć, absolutnie przypadkowy, może się czasem zdarzyć i tak, że spełni się komuś coś absurdalnego i zupełnie od czapy. Nie oszukujmy się, w takiej sytuacji naprawdę trudno odpuścić sobie to podskórne przeświadczenie, że „ktoś/coś za tym stoi”. Tym bardziej, że przecież „nam się należało”. O co chodzi? Otóż powolutku próbuję dociągnąć tę paplaninę do konkluzji, że spełnianie się marzeń jest jednym z największych marzeń ludzkości. O czym nie świadczy liczba grających dwa razy w tygodniu w Lotto (swoją drogą marzenie o trafieniu kumulacji jest już chyba naszym Marzeniem Narodowym. Co oznacza, że czasy mamy znacznie lepsze, bo wcześniej marzyliśmy głównie o Wolności i Niepodległości...). O tym świadczy już raczej liczba dowcipów o złotej rybce. Naprawdę. No dobrze, nie tylko dowcipów, ale obecność tego motywu w naszej (ogólnoludzkiej, nie tylko europejskiej) kulturze. Wystarczy popatrzeć na baśnie. Czy to będzie owa złota rybka, czy szczupak, co się od uchy wykpił, czy też przez tysiąclecia uwięziony w butelce dżinn, któremu potem głupi wiedźmin każe iść i się samemu, tego... Nieładnie, panie wiedźminie. Tym bardziej, że z dżinnem to przecież trzeba tak, jak Drzewiński – dwa życzenia i do butelki. I tu docieramy do ciekawego momentu. Wyciągnijmy wreszcie z wody tę złotą cholerę i przypatrzmy się bliżej. Oto biedny rybak postawiony twarz w twarz z trzema życzeniami. W dobie galopującej poprawności politycznej rolę żony w całej tej historii pozwolę sobie pominąć. Bo jest naprawdę nieistotna. Ważny jest efekt – wszystko diabli wzięli. Dlaczego? No bo co to znaczy, spełnić trzy życzenia? Dowolne. Co tylko sobie człowiek zamarzy. No i niech się teraz drogie Państwo zastanowi, o co sam by poprosiło... O pokój na Ziemi? O zdrowie dla całej rodziny? O „bycie bogatym”? O sławę? O władzę? O to, żeby Hitler nigdy się nie urodził? O to, żeby po piciu nie mieć kaca? O to, żeby dinozaury nie wymarły? O to, żeby Jurek W. Krzak się nigdy nie urodził? O złotego mercedesa? O...? O...? O...? Każdy z nas potrafi wyprodukować tysiące takich życzeń. I jeśli porównamy je z życzeniami innych ludzi okaże się, że tylko kilka z nich się pokrywa. A to chyba daje liczbę odrobinę większą, niż trzy. I nie ma bata. Spełnienie tylko trzech z nich oznacza, że nie zostaną spełnione pozostałe, a to zostawia nas w stanie jeszcze głębszego nieszczęścia, niż niespełnienie żadnego. Dlatego lepiej powrócić do stanu wyjściowego. Tak jak w bajce o złotej rybce, tak jak w odcinku „Simpsonów” z małpią ręką spełniającą życzenia (kiedy to po zapanowaniu pokoju na Ziemi ludzkość została podbita przez kosmitów [dwóch] za pomocą deski), tak jak w odcinku specjalnym „Archiwum X”, w którym Moulder spotyka dżinna. Owszem, koralik Karolci oferuje nieco więcej niż trzy życzenia, ale z kolei i tak ograniczony jest blednięciem. Swoją drogą, zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ta idiotka nie zażyczyła sobie, żeby koralik nie słabł. Albo przynajmniej nie poprosiła o drugi, żeby mieć w zapasie, jak ten pierwszy całkiem się już wymydli. A czarodziejski pierścień w „Arabelli”? Ten, który trzeba było przekręcić na palcu, żeby spełnił życzenie? Ludzie kochani... Przecież gdybym miał taki pierścionek, to pierwszą rzeczą, jakiej bym sobie zażyczył, byłaby umiejętność spełniania swoich (i w ogóle) życzeń bez konieczności używania jakichkolwiek pierścionków, paciorków, zardzewiałych kaganków, czy wyciągania gupika z akwarium. Ot tak, po prostu. Chcę i mam. A wtedy...

No właśnie. I co wtedy? Tego zgadnąć się nie da. W pierwszej chwili pomyślałem, że człowiek musiałby od tego zwariować, ale z drugiej strony mógłby sobie zażyczyć, żeby nie wariować. Poza tym, podejrzewam, że gdzieś na wstępnym etapie pojawiłyby się w miarę konkretne myśli o wielkich sumach pieniędzy. Potem przyszłoby stwierdzenie, że przecież nie potrzeba pieniędzy, by mieć wszystko, czego się zapragnie. Bo wystarczy jedynie zapragnąć i już jest. A potem, już po zachłyśnięciu się wszystkim, można chyba nawet dojść do konkluzji, że po co mieć wszystko, skoro można zażyczyć sobie, żeby nie pragnąć niczego. Czy tak nie jest prościej? Jeśli, powiedzmy, bardzo potrzebny mi jest samochód, to chciałbym go mieć, prawda? I mogę, co jest naturalne, w związku z tym marzyć o jego posiadaniu. Ale gdybym mógł spełnić każde swoje życzenie, mógłbym przecież zażyczyć sobie, żeby owego samochodu nie potrzebować. Co, jakby na to nie patrzeć, cofa nas w pewnym sensie do punktu wyjścia. Ale to dopiero początek... Bo równie dobrze mógłbym na przykład chcieć dowiedzieć się, czy istnieje Bóg. A potem, w zależności od odpowiedzi, albo go dla zabawy stworzyć, albo pozbyć się konkurencji. W następnej kolejności można by się wziąć za wszechświat. Gdyby próbować się zastanowić, do czego to wszystko mogłoby prowadzić, to już lepiej iść i zrobić sobie herbatkę. Bo przecież nie ma limitów. Powiecie: granicą jest wyobraźnia. A ja na to: chcę mieć nieograniczoną wyobraźnię. Itd. Oczywiście, można to wszystko rozegrać inaczej. Wychodzę z domu, idę na przystanek. Delikatnie reguluję temperaturę albo koryguję okrycie wierzchnie. Dochodzę, zapalam papieroska (który mi nie szkodzi), a kiedy kończę, akurat nadjeżdża autobus. Jest kilka miejsc siedzących, w środku nikt nie śmierdzi czosnkiem i ciałem niemytem, nikt po pijaku nie zaczepia kobity z siatkami. Otwieram książkę. Czytam sobie, czytam, czytam, jak mam dość, to zamykam i autobus zatrzymuje się na tym przystanku, na którym powinienem wysiąść. Wysiadam. Jestem na miejscu dziesięć minut przed czasem. Jak zawsze, zresztą. Mam czas na papieroska...

Brzmi w miarę rozsądnie, czyż nie? Ale po prostu nie wierzę, żeby tak się dało. Bo potem, prędzej, czy później, przyszłaby pora na ślepnięcie starej ciotki, bóle w krzyżu i astmę wuja, potem lekarstwo na raka, potem zanieczyszczenie środowiska, a dalej to już wiadomo... pokój na Ziemi, Bóg i Wszechświat. I właśnie dlatego potrzebne są nam ograniczenia. Przynajmniej konieczne są tam, gdzie opowiadana jest historia o życzeń spełnianiu. Inaczej historii by nie było. Nawet w „Dark City” Alexa Proyasa jakieś limity istnieją. Owszem, główny bohater potrafi dowolnie kształtować rzeczywistość, ale z jakiegoś powodu nie potrafi wyjść poza wyobrażenie bardzo konkretne i uporządkowane. Jest kolejnym, który nie potrafi sobie powiedzieć: chcę, żeby było dobrze tak, jak jest. Cóż, tego wymaga fabuła i trudno mieć o to pretensje. Co nie zmienia faktu, że wciąż marzymy o spełnieniu się naszych wszystkich (albo przynajmniej trzech) marzeń, ale tak naprawdę nawet nie potrafimy sobie porządnie wyobrazić, jakby to było, gdyby to było możliwe... Dlatego proponuję do lampy nalać oliwy i dżinna wypalić, a rybę oskrobać i na patelnię. No i czasem puścić kupon na dużego lotka. Jak się kumulacja uzbiera.

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
K. Night Coleman
M.Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
M.Koczańska
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Toroj
Tomasz Franik
Stanisław Truchan
Joanna Łukowska
Andrzej Sawicki
GW
Feliks W. Kres
Tomasz Pacyński
Dariusz Spychalski
Marcin Mortka
 
< 15 >