numer XLIII - grudzień 2004
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 17>>>

 

Depreska na plastykowym podłożu

 

 

To jest prawdopodobnie próba pisania eseju. Postanowione, głupio postanowione, ale zrobione. Trudno. Nie bardzo wiem, czym się esej od nie-eseju może różnić. Wiem, czym wykręcić wkręt imbusowy. I to mi wystarcza, żeby nie zginąć. A wiedza humanistyczna, niekoniecznie do niezginięcia potrzebna. Potrzebna wyobrażenia, że forma pośrednia pomiędzy jakąś rozprawką, a cholera wie czym. Jesienią późną. Schyłkową. Niestety, listopad, średnio rzecz biorąc, bo nie każdego roku to, prawda, pora najpaskudniejsza. Bardzo dobra do tego, żeby o szyby deszcz dzwonił i ten szatan ze zwieszoną głową przeszedł się przez ogród, tratując resztki kapusty na grządkach. Fatalna pora albo znakomita, gdy chce się wpaść w depreskę, deprechę, czy regularną depresję. Dalibóg, kiedyś zdaje mi się, było nawet przyjemniej. Na wsi przyjemniej. W mieście, nie mam pojęcia, ponieważ kiedyś, czyli wiele lat temu mieszkałem na zapadłej wsi, więc wiem, jak było na wsi kiedyś, teraz wiem, jak jest w mieście teraz. Aby wyprowadzić jakiś uczciwy wniosek, to trzeba by wiedzieć, jak było w mieście kiedyś lub jak jest na wsi teraz.

Na skutek tego, że, niestety, nie mogę przebywać w dwu miejscach naraz, mogę tylko domniemać. Na wsi kiedyś zapewne było lepiej niż na wsi teraz z powodu worków plastykowych. Kiedy opadają liście, zaczynają się objawiać. Wyłażą spod zieloności, potem nie komponują się z żółtościami, najfatalniej wychodzą na tle brązowości ziemi. Z workami jest tak, że teoretycznie, to mogą leżeć pięćset lat. Z tej przyczyny opracowano specjalne dodatki, które dosypane do plastyku, powodują, że się rozpada sam, w przeciwieństwie do zwykłego plastyku bez dodatku. Praktycznie po jednym przemrożeniu wszystkie wory zaczynają się sypać, ale i tak ich trwałość jest wielokrotnie większa od trwałości liści oraz trwałości jakiegokolwiek papieru. Przyglądałem się kilka razy technicznej stronie zjawiska, które polega na tym, że gdzieś w okolicy połowy listopada w okolicy ludzkich siedzib ziemię w krzakach zaczyna pokrywać warstwa postrzępionych kawałków brudno-białego, niechlujnie prześwitującego plastyku. Osobliwie owa warstwa objawia się w miejscach, które do niedawna zdawały się być domeną oddaną w wyłączne władanie sił przyrody czy Przyrody, w której można było zobaczyć najwyżej romantyczne zbutwiałe liście lub zbutwiałe patyki. Tak, romantyczne, nie gotyckie.

Romantyzm bowiem lubił się babrać w jakichś bagienkach, nad którymi unosiły się ewentualne nimfy, ale nad bagienkami złożonymi jak najbardziej z organicznych resztek. A jak określić kożuszek ze zbutwiałego kruszejącego PCV? Czy jakiegoś innego polichlorku, czy innego dziadostwa, co mógłbym go nazwać, gdybym miał ambicje erudycyjne. Nie mam, nie chce mi się grzebać po bibliotekach (erudyta nie może trywialnie wrzucić hasła w przeglądarkę, erudyta udaje się wielce znacząco i symbolicznie do wielkiej czytelni gdzie cii, cisza!) bo i tak wiadomo, o co chodzi, jak się przylepia, jakie denerwują, jakby nie nazwać, brudne nieprzepuszczalne i fruwające. No więc jak?

Postindustrialna nostalgia? Tak zwane złoża antropogeniczne, może niechlujność epoki? Nie wiem. Mnie po prostu owe wory wyjątkowo skutecznie psują humor, samo ich objawienie się zdaje się być zwiastunem jakiejś choroby ziemi, końcem świata. Są kwintesencją brzydoty samej w sobie, brzydoty, która nie nadaje się do jakiejkolwiek dalszej interpretacji. Brzydcy starzy ludzie wyrażają jakieś wygrane lub przegrane zmagania z losem, wyprute flaki mogą być dramatyczne, połamane drzewa tragiczne, ruiny nawet ze sterczącymi w niebo zbrojeniowymi drutami są odbiciem jakichś zmagań, zawiedzionych nadziei, albo przynajmniej zwykłego upływu czasu, o którym zjawisku wszyscy wiedzą. Doświadczają go (upływu!) raz na całe życie, jest więc doznaniem dość egzotycznym, żeby być zajmującym i przejmującym jak obraz starożytnych ruin, który jest synonimem wręcz zastępującym całe akapity o trwaniu i przemijaniu zarazem.

Walające się po ziemi podarte, plastykowe worki są tylko porzuconymi, plastykowymi workami, nie wyrażają niczego innego poza faktem zaśmiecenia. Może tylko dramatyczną przewagę ludzkich zdolności do paprania nad zdolnościami do sprzątania. Z psychologicznym działaniem tych śmieci równać się może tylko chyba działanie ścieków wypuszczanych bezpośrednio do rowów, tak samo mleczno-brudnych. Nie gnojówki, ale tak zwanych ścieków bytowych mydło, proszki do prania, razem breja zaprawiona mdłymi perfumami.

Brzydota i piękno są pojęciami względnymi, ale z jakichś powodów zdecydowana większość ludności tej planety uznaje to samo za zdecydowanie ładne, bądź przynajmniej nie szpecące, i zdecydowana większość, mając do wyboru kąpiel z wodzie brudnej i czystej, wybierze jednak czystą. Są owszem tak zwane kąpiele borowinowe, błotne, różne dziwactwa, ale postindustrialne zasmrodzenie krajobrazu należy chyba do kategorii zjawisk, które zdecydowana większość ludzi uzna za nieszczęście.

Postindustrialna kultura. Na tle ogrodów zaśmieconych workami po serku żółtym, jest estetyczna. Estetyczna jest nawet w brzydkich ubiorach, jakie noszą obowiązkowo filmowi przedstawiciele postindustrialnych społeczności, które zgodnie z autorskim zamysłem powstały na skutek industrialnej ludzkiej bezmyślności prowadzącej do globalnej dziury ozonowej albo efektu cieplarnianego. Tenże ostatni objawia się padającym śniegiem, w ramach intelektualnych treści przekazywanych za pomocą ostatnich podobno monitorów CRT czyli szklanych baniek z próżnią, katodą i luminoforem w przeciwieństwie do nieschyłkowych monitorów krystalicznych. Ten śnieg zasadniczo na skutek zmiany biegu prądów morskich, ale także mam takie domysły, od tego, że nie da się kręcić cały czas w słońcu Kalifornii, trzeba kręcić także na przykład w Polsce, a w tymże północnym kraju sypie z nieba, dla pokreślenia katastroficzności na monitory CRT, które dzięki temu, że schyłkowe można dostać w ilości i cenie odpowiedniej do stworzenia odpowiedniej scenografii. Po tych monitorach przejdą się aktorzy w starannie podziurawionych, artystycznie postrzępionych i poplamionych kostiumach. Ich barwność dorówna tureckim paradnym strojom. Całość stanowi wizję katastroficzną, przestrogę dla ludzkości i może być ambitnym dziełem filmowym, dopóki na planie nie pojawi się smok, choćby także przysypany śniegiem. A więc żadnych smoków czy zielonych ludzików, sam śnieg na monitory, choć bez szastających się na wietrze foliówek. Ciekawie się zrobi w zasadzie, to znaczy nudno, ale ze śniegiem, który jest symboliczny. Można, owszem domniemać, że autor miał taką wizję, że może producent obawiał się, że czytelnicy, czy widzowie znudzili się egzotycznymi krajobrazami.

Obawiam się, że prawdziwa przyczyna ma coś z owego worka z jakiegoś polichlorku (mógłbym sprawdzić, ale doprawdy, dla ogólności wywodu zatrzymajmy się na granicy niewiedzy i technicznej precyzji).

Owa kultura zarówno postindustrialności, jak i sprzeciwu wobec takiego pojmowania świata, zapewne na skutek względności pojęcia piękna, zaczyna działać na mnie jak te worki. Czasami, bo już coraz ostrożniej, włączam skrzynkę z kineskopem próżniowym podłączonym do układu formującego na jego ekranie obraz, jaki wcześniej za pomocą skomplikowanej technologii przygotowano w studiu. Robię to coraz rzadziej. Przyczyna jednak owych spontanicznych przypadków łamania zasady nieoglądania tiwi, tkwi zazwyczaj w chaosie, jaki panuje na tym świecie. Ja chcę się w czymś zorientować. Gdzieś się tłuką, albo motyczkami, albo stalowymi kulami po łbach. Chciałbym wiedzieć, na przykład, czy czasem już nie zwiewać. Podobno to najbardziej zasadnicza umiejętność najemnika: wybrać właściwy moment ucieczki. Więc właśnie chciałbym może nie najwłaściwiej, ale choć nie idiotycznie, ocenić sytuację. Już czy jeszcze nie, a najważniejsze, to w którym kierunku. Kiedy więc włączę mój za skomplikowany jak na pełnioną w moim domu funkcję, komunikator, to zazwyczaj nie trafiam na upragnione informacje, tylko na jakieś tak zwane filmy, programy, coś jeszcze.

Czasami chciałbym zaznać zapamiętanej z młodości przyjemności wciągnięcia się w akcję. No i worki. Nie wytrzymuję więcej niż kilka minut, przerzucam kanał. A tam ścieki, smrodek szambiany. Najczęściej autor proponuje mi kolejną wersję znanej już historii, po tych kilkunastu minutach wiem już, że to recykling. Tylko taki bardzo uproszczony bez uszlachetniania i skomplikowanej technologii jak przy produkcji papieru toaletowego. Ktoś po pikniku pozbierał resztki i teraz próbuje mi wcisnąć obgryzionego, nadpsutego hamburgera, opakowane w wytarzany w piachu i błocie zetlały worek foliowy.

Towary w sklepach są opakowane w nowe worki. Zazwyczaj znajdziemy w nich jeszcze absorbenty wilgoci, czasami pochłaniacze tlenu, czystość, sterylność, kontrolowana atmosfera. Ostatnio dodaje się do aparatów cyfrowych aromatów. Najważniejszy jest moment odpakowywania ów firmowy zapach nowości. A potem? Ja mam wrażenie, że tych środków, które powodują kontrolowany rozpad worków foliowych, dosypuje się do produktów w nie opakowane. Tak, na pewno sypie się go w treść historii. Jakby jakiś światowy spisek mający na celu pokrycie całej planety postindustrialną, szeleszczącą warstwą rozwalcowanego sztucznego tworzywa. Papier, który zawiera kwas siarkowy, także się rozpada, ale czas, jaki upływa do rozsypania się książki, to kilka pokoleń. Wydawca, nie mogąc popsuć papieru, psuje książki. Autor zaś sypie środki samozniszczające, w opowieści. Czy zwróciliście uwagę, jak szybko wylatują z naszej pamięci? To właśnie działanie owego proszku rozpadu. Pstryk i nie ma. Nie wiesz, o czym był film, opowiadanie, zostaje jakaś niewyraźna plama, a jeśli zapamiętałeś, ba, skopiowałeś do swojej pamięci, łamiąc prawo autorskie, szczegóły, to te szczegóły już do siebie nie pasują.

Patrzysz na nie zdumiony: to nie możliwe, mówisz. To nie tylko nie możliwe, ale nic nie znaczy. Miałeś historię, zdawało się ci, że ją zatrzymałeś, ale to była Historia Jednorazowego Użytku. Zostało po niej tylko opakowanie, choć zdaje się ci, że to właśnie historia, ale to pusty worek, wytwór chemii organicznej, który zaraz porwie wiatr, wytarza w błocie i powiesi na krzaku.

A jednak... Opinia człowieka epoki postindustrialnych na, swój sposób, sterylnych śmieci nie może być jednoznaczna Jest naznaczona potrzebą, a może piętnem recyklingu. Rzeczy raz odrzucone ponownie są zbierane i poszukujemy dla nich jakiegoś dobrego miejsca. Zapewne dla tego mogę powiedzieć coś całkiem przeciwnego.

W rozsypującej się na poszczególne kartki opowieści jest jakaś uroda. Czasami nawet książka przetrzebiona, albo niepoukładana, czytana nie po kolei, jest jakaś inna, strawniejsza. Książka, nawet popsuta, jest produktem na swój sposób naturalnym. Próbuje się ją czasami udusić, pakując do foliowych, ślicznych i błyszczących opakowań, ale z jakiegoś powodu to się nie udaje. Nawet złe książki są jak połamane patyki pod nogami. Może i śmiecie, jak zeszłoroczne liście, ale śmiecie od wieków składające się na glebę.

Nic jeszcze nie wyrosło na czystych opakowaniach. Co prawda znakomicie spisują się sztuczne podłoża ze styropianem jako głównym składnikiem, ale z jakiegoś powodu styropian nie szpeci tak skutecznie, jak pokruszone płatki plastyku, które dają światła o wyglądzie wody z mydłem po umyciu rąk. Idzie zima. Może właśnie teraz one się posypią z nieba, płatki pokruszonej folii plastykowej?

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
K. Night Coleman
M.Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
M.Koczańska
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Toroj
Tomasz Franik
Stanisław Truchan
Joanna Łukowska
Andrzej Sawicki
GW
Feliks W. Kres
Tomasz Pacyński
Dariusz Spychalski
Marcin Mortka
 
< 17 >