numer XLIII - grudzień 2004
fahrenheit  on-line     -     archiwum     -     archiwum szczegółowe     -     forum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Tadeusz Oszubski Literatura
<<<strona 21>>>

 

Żegnaj laleczko

 

 

Nie twierdzę, że to była święta, czy choćby
trochę porządna dziewczyna. Wcale nie.

Raymond Chandler, "Żegnaj laleczko"

 

Osiemnaste urodziny Agnieszki udały się: kilkanaście dziewczyn z jej klasy i chłopcy do pary. Był szampan i to, co, kto ze sobą przyniósł. Nic też dziwnego, że następnego dnia Agnieszkę głowa bolała, jak wszyscy diabli. Ani z tym spać, ani pójść na miasto.

Czym przypieczętować świeżutką dojrzałość? Dziewczyna zabrała się za porządki w swoim pokoju – za kilka wciśniętych do szafy worków z folii, w których upakowano stare zdjęcia, książki z bajkami i zabawki. Agnieszka wypatroszyła pierwszą z brzegu reklamówkę. Posypały się fotografie: Agnieszka na przedszkolnym balu, Agnieszka idzie do pierwszej klasy podstawówki.

Dziewczyna skrzywiła się i wepchnęła zdjęcia na powrót do worka. Sięgnęła po następny pakunek. Spod folii wyjrzał cały bukiet lalek Barbie ze sfilcowanymi fryzurami, i jeden Ken – plastikowy lalczyny chłopak.

– Ojej, wygląda całkiem jak profesor Kowski! – zadziwiła się dziewczyna, patrząc na syntetycznego przystojniaka.

Podobno zakochani widzą to, co chcą ujrzeć, a nie, co istnieje realnie. Z Agnieszką pewnie też tak było, bo strasznie się w Janie Kowskim, poloniście uczącym w jej liceum, kochała. Kowski przystojny był i bardzo miły – tak uważała większość dziewcząt z maturalnej klasy Agnieszki. W tej męskiej beczce miodu tkwiła jednak łyżka dziegciu: Kowski był żonaty. “Aśka, daj sobie z nim spokój”, mówiły jej koleżanki. Ona jednak przypominała im, że dziesięć lat wcześniej aktualna żona polonisty była jego uczennicą, że pobrali się zaraz po jej maturze. Jak zrobił tak raz, to może zrobić i drugi, twierdziła Agnieszka. Wszystko więc proste, oprócz jednego – profesor Kowski nie zwracał na Agnieszkę uwagi. Mimo że laska z niej była super, co poświadczała kolejka chłopaków starających się o jej względy.

– Takiś podobny do niego – mruczała dziewczyna, ściskając plastikową talię Kena wskrzeszonego z worka starych zabawek. – Pomógłbyś mi, co nie? W końcu do twojej Barbie podobna jestem, wszystkie chłopaki tak mówią.

Żadnej w tym przechwałki: Agnieszka wysoka była i szczupła, biust miała okazały, oczy niebieskie i wielkie, do tego włosy jasne, gęste, długie.

Trzymając zabawkę sprzed lat, dziewczyna nagle przypomniała sobie scenę z dawno oglądanego w telewizji horroru i odtworzyła ją: pocałowała plastikowego chłopca w usta, wyszeptała mu w ucho improwizowane zaklęcie miłosne. Cel tej magii był przejrzysty: magister Jan Kowski miał się w Agnieszce zakochać, a gdy ona zda maturę – poprosić ją o rękę.

Nazajutrz Agnieszka przez całą lekcję polskiego wpatrywała się w nauczyciela. Na przerwie zadawała mu pytania związane z przerabianym tematem. Dnia następnego wszystko to powtórzyła, kolejnego – także. Za każdym razem prężyła pierś, odgarniała włosy i spoglądała zalotnie. Każdego też wieczoru, w swoim pokoju, Agnieszka tuliła Kena i patrząc mu w oczy, rzucała zaklęcia. Z godziny na godzinę silniej wierzyła w skuteczność takiej magii. I nie minęły trzy dni, a czar poskutkował.

W szkole magister Kowski wezwał Agnieszkę, po czym sprawdzając, czy nikt ich rozmowy nie słyszy, zaproponował jej wieczorne spotkanie. Miała na niego czekać w centrum miasta, skąd jego samochodem pojechaliby na wycieczkę. Dziewczyna natychmiast się zgodziła.

Kowski miał dwa razy tyle lat, co Agnieszka, być może więc doświadczenie pozwoliło mu wyczuć jej intencje. A może to jednak magia, jak w filmowym voodoo, przyniosła efekty? Lecz bez względu na przyczyny, faktem było, że w małżeństwie Kowskiego wiało ostatnio nudą, zaś nauczyciel nie miał większych skrupułów, by zafundować sobie romans ze śliczną małolatą.

Jan z Agnieszką spotykali się odtąd kilka razy w tygodniu, zawsze w innej dzielnicy miasta, w tamtejszych kawiarniach, kinie. Jeździli też razem na wycieczki. Samochód nauczyciela służył za środek transportu, a gdy wjeżdżali do lasu, stawał się gniazdkiem miłości.

Dwa miesiące szybko minęły. Nadeszła zima, a wtedy ochłodła też namiętność Kowskiego – dla niego romans się skończył. Czyżby czar prysnął? Jaka by tego nie była przyczyna, nauczyciel powiedział dziewczynie: “Żegnaj”. A było to akurat w dniu, w którym Agnieszka chciała spytać Kowskiego, kiedy się rozwiedzie i ją o rękę poprosi.

– Żegnaj?! O nie, to nie koniec! – krzyknęła dziewczyna.

Rozwścieczona wróciła do domu. Tam wyjęła z szafy Kena i patrząc mu w plastikowe oczy, powiedziała:

– Zdradziłeś Barbie, świnio. Masz przerąbane!

Rzuciła lalką o ścianę, aż syntetyczne nogi odpadły od korpusu. Dobrze ci tak! – pomyślała z satysfakcją dziewczyna i podniosła sponiewieranego Kena z podłogi. Przypomniała sobie oglądany kiedyś horror i jednym szarpnięciem urwała lalce głowę. “Żegnaj!” – rzuciła to słowo, jak klątwę.

Ken wyglądał na przegranego, taki też los miał dosięgnąć magistra Kowskiego. Agnieszka, by dopełnić wyczuwanego intuicją rytuału, wyjęła z szafy worek z zabawkami i wcisnęła do niego plastikowe szczątki. Potem wyniosła reklamówkę przed blok, do pojemnika na śmieci.

Nie minął tydzień, a czar zadziałał. Choć faktem jest, że magii pomogły ostre, ruchliwe i długie języczki przyjaciółek Agnieszki. Ona sama też nie szczędziła zachodów, by życie Jana Kowskiego runęło w gruzy.

Klątwa pisała poloniście czarny scenariusz. Najpierw w szkole, podczas przerwy, gdy grupa uczniów przepychała się na korytarzu, w trakcie szamotaniny ktoś Kowskiego zepchnął ze schodów. Nauczyciel upadł i złamał nogę. Wszyscy nauczyciele, z Kowskim włącznie, uznali to zdarzenie za wypadek. Nogę poloniście zagipsowano i musiał tygodniami siedzieć uwięziony w domu. Niewiele więc mógł przedsięwziąć, gdy każdy kolejny dzień stawał się niczym senny koszmar.

Czarnych owoców klątwy, w której Ken był narzędziem, Kowski zebrał sporo. Po pierwsze, jego żona dostawała wiele telefonów i listów mówiących o licznych zdradach Jana. Dyrektorce szkoły również składano doniesienia o nagabywaniu uczennic przez magistra Kowskiego. Tego było aż nadto – molestowanie, a kto wie, może nawet gwałty na nieletnich! Jednak prokuratora nikt w to nie chciał mieszać, bo zbyt mało było dowodów, a skandal by obrzucił błotem wszystkich, z pedagogami i dyrektorką włącznie. Sięgnięto więc po inny sposób – dyrektorka szkoły nakazała poloniście złożyć dobrowolnie rezygnację. Co miał pod taką presją zrobić?! Nie był bez winy, wiedział, że się nie wyłga, więc zwolnił się z pracy.

Miesiąc później żona wystąpiła o rozwód. Były nauczyciel stracił mieszkanie, samochód. Wszystkie materialne dobra. Odtąd z trudem utrzymuje się z akwizycji środków czyszczących.

Po maturze Agnieszka poszła na studia. Zaczęła też zbierać figurki Kena i ma ich całą kolekcję. Przyjaciółki przychodzą do niej po rady i pomoc w magicznym uwodzeniu chłopców oraz pozbywaniu się niewiernych kochanków.

W życiu miłosnym Agnieszce zawsze się wiedzie. Strasznie jest teraz zakochana – z wzajemnością, oczywiście – w pewnym wykładowcy. Ten doktor filologii ma około czterdziestki i podobny jest, wypisz wymaluj, do Kena, chłopaka Barbie.

 

Okładka
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Permanentny PMS
Ludzie listy piszą
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
W.Świdziniewski
K. Night Coleman
M.Kałużyńska
Adam Cebula
Adam Cebula
M.Koczańska
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
Toroj
Tomasz Franik
Stanisław Truchan
Joanna Łukowska
Andrzej Sawicki
GW
Feliks W. Kres
Tomasz Pacyński
Dariusz Spychalski
Marcin Mortka
 
< 21 >