Fahrenheit nr 57 - styczeń-marzec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 19>|>

Moi muzakowie

 

 

NOTKA
O AUTORCE

Ksenia Nikołajewna Basztowaja, urodzona w 1985 roku w Rostowie nad Donem. Kozaczka dońska, potomkini starego kozackiego rodu Jankowskich. Z wykształcenia prawnik, pracuje w kancelarii adwokackiej.

 


O TŁUMACZCE

Małgorzata Kaczarowska, rocznik ’76. Redaktor naczelny Tanuki.pl, największego polskiego portalu z recenzjami japońskich filmów animowanych, korektorka i tłumaczka. W wolnym czasie podgląda przyrodę przez obiektyw aparatu i walczy ze swoim zwierzyńcem składającym się z dwóch psów i kota

Pochmurny jesienny wieczór smętnie zaglądał przez okno. Nudno... Czego by nie mówić, nudno. Wszystkie książki przeczytane ze sto razy, nic ciekawego w telewizji... Nudno...

– Patrzcie państwo, ona się nudzi – zadźwięczał za moimi plecami wrednie cieniutki głosik. – Nie ma czego czytać! To weź i napisz! Sama się rozerwiesz, a może i coś ciekawego wyjdzie!

Powoli się odwróciłam – na półce z książkami siedziało coś małego, z dziesięć centymetrów, w dżinsach i białej koszuli, z czarnymi, nażelowanymi włosami.

– A ty co za jeden?

Prawidłowa odpowiedź mogła być tylko jedna: objaw schizofrenii.

– Muzak jestem!

– Że kto?!

– Muzak! Pisarze mają muzy, nie? A pisarki – muzaków i muzarzy!

Aż się zakrztusiłam.

– Ale ja nie jestem pisarką!

– Wszystkie tak mówicie. – Machnął ręką. – „Nie jestem pisarką, jestem tylko grafomanką!” A ja mam zamówienie. Więc klawiaturę w łapki i arbeiten, arbeiten, please!

Powoli opadłam na krzesło.

– A... co mam pisać?

– Raaany... – westchnął smutno. – Ofiara, nie klientka... No dobra, jesteś początkująca, więc skorzystamy z już gotowego materiału. Co ci się podoba? Amber? Komp chodzi? To jedziemy! „Spadałem do bezdennej przepaści. Moje ubranie płonęło...”

– Zaraz... A kto jest narratorem? – zaciekawiłam się ostrożnie.

– Bogowie! – Wzniósł oczy ku niebu muzak. – Z kim ja muszę pracować! Skoro ci się Brand podoba, to piszemy w jego imieniu... No, czego się tak rozsiadła? Na co czeka?

 

W ciągu jakiegoś tygodnia powstało epokowe dzieło, noszące dumny tytuł „Duchy Drogi”. Muz przejrzał plik i prychnął sceptycznie.

– Cóż, do Zelaznego masz jeszcze jak stąd do Cephiro... Ale na pierwszy raz może być. Jutro zaczynamy ciąg dalszy. No i dobra... Co tam jeszcze... Przerobimy fabułę „Demona” Lermontowa... Bo u niego tam wszyscy umarli... Przykre...

 

„Jutro” nie przyszedł. Bezskutecznie gapiłam się w ekran komputera, z wysiłkiem próbując sklecić cokolwiek, gdy z tyłu ktoś delikatnie zakasłał.

– Khem... Przepraszam najmocniej, to na panią przyszło zamówienie?

Drgnęłam z zaskoczenia, prawie przewróciłam na klawiaturę kubek herbaty i wykonałam gwałtowny obrót dookoła własnej osi. Za moimi plecami stał wysoki, niebieskooki blondyn (no dobra, koniec z romansidłami!), który nerwowo miętolił czerwoną wiązaną teczkę i ostrożnie rozglądał się na boki.

– A kim pan jest? – wykrztusiłam, twardo obiecując sobie, że niczemu się nie będę dziwić.

– No.. eee... znaczy... muzak. To przecież na panią przyszło zamówienie, prawda?

– Jakie zamówienie?!

– No... – Chłopak nerwowo przestępował z nogi na nogę. – Zwykłe... Na utwór literacki... Małą prozę...

– Co takiego?!

– No... Opowiadanie...

– E... nie wiem... – Tylko to mi przyszło do głowy.

– Ale jak to? – Chłopak prawie płakał. – Mam tu, o! – Szybko rozwiązał teczkę i zaczął szeleścić papierami. – Zamówienie! Na nazwisko Wesołkiny, Angeliny Fiodorowny... Proszę siadać przy komputerze, będę dyktował...

Wzruszyłam ramionami i otworzyłam Worda. Postanowiłam nie zdradzać, że nie mam pojęcia, kim jest ta cała Wesołkina...

 

Opowiadanie okazało się być króciutkie i kończyło się czymś w stylu „no i wszyscy umarli”. Gdy poinformowałam muza, że takie rozwiązanie mi się nie podoba, wzruszył ramionami i powiedział, że to nie do niego. Zamówienie jest? – Jest. Wykonanie jest? – Jest. A co się tam z kim dzieje... A w ogóle, to jutro będziemy pisać powieść, w której umrą wszyscy bohaterowie! Będzie to bardzo smutne, ciekawe i romantyczne!

I rozpłynął się w powietrzu.

Cóż... Grunt to optymizm...

 

– Witaj, śliczna! – wesoło rzucił chudy, ciemnowłosy chłopak, wsadzając głowę przez ścianę. – Gotowa do napisania arcydzieła?

– A gdzie ten... – nie do końca jeszcze doszłam do siebie, więc stać mnie było tylko na nieokreślony gest ręką – ...blondynek?

– E tam! – zbył mnie gość, wchodząc do pokoju. – Zapomnij o tym śmieciu! Pewnie dyktował to, co zwykle? Panieńskie smarki, pardon, łzy, niewinnie zamordowana miłość... I cała reszta bredni. Zaraz napiszemy taaaaaaaaaaaaką powieść! Arcydzieło literatury światowej! Tołstoj ci będzie zazdrościł! Humorystyczna fantastyka – to jest to! Z prostą fabułą, żeby nie kombinować. Ona trafia do równoległego świata, spotyka księcia na białym koniu... A, i jeszcze dodamy wampiry do kompletu! Niechaj się światła nie boją, ale krew piją! Naprzód!

 

Nowy muz, mimo wrednego charakteru, okazał się pracowity i niespokojny. Niebawem napisana została nie tylko pierwsza, ale i druga część nieśmiertelnego dzieła, godnego trafienia na listę lektur szkolnych (aha, a jaka ja skromna jestem), ale... Historia się kończy. Postawiona ostatnia kropka, bohaterowie się pobrali, ustatkowali i w ogóle niech sobie dalej radzą sami, tylko... co ja mam niby robić? O czym pisać?

Zabawne, wygląda na to, że słowa pierwszego muzaka o grafomanii okazały się prorocze... O czym ja mam teraz pisać?! Kompletny brak pomysłów...

– A co powiesz na słowiańskie fantasy o koniu i carewiczu, który nie chce zostać carem? – poważnie zapytał wysportowany młody człowiek w czarnej skórzanej kurtce, na której dzwoniło jakieś żelastwo (chłopcze, a motor to gdzie zgubiłeś?!).

– Fe, jakie to prostackie! – wyrzekł delikatny chłopaczek z uwodzicielsko podkreślonymi oczami. – Będziemy lepsi! Opowieść o dziewczynie, która piętnaście lat temu uratowała pewnego tian-shi...

– No nie, banał! – obruszył się czarnowłosy gość, podobny równocześnie do Nicolasa Rogersa, Viggo Mortensena i Johnny’ego Deepa. – Tian-shi, pian-shi... Idiotyzm! Co powiesz na historię młodej wiedźmy, której nic nie wychodzi? I która ma białego gadającego kruka o imieniu Morgenstern albo po prostu Morgik. Tylko nie będziemy się staczać do tych wszystkich magicznych szkół i uniwersytetów... To już było wałkowane tyle razy...

– Co?! – wkurzył się chłopak z długimi białymi włosami, rozwalony na mojej kanapie jak u siebie. – Wałkowane?! Co ty nie powiesz?! Tu masz historię dziewczyny, która uczyła się zaocznie na uniwersytecie magicznym i spróbowała przywołać salamandrę...

– Brednie.

– Że co?!...

– O wiele lepiej...

– Proponuję...

– Cisza!!! – nie wytrzymałam. – Kim wy w ogóle jesteście?!

Cały tłumek (co najmniej siedemdziesiąt osób – jak się zmieścili w pokoju?) jak jeden mąż zamrugał niewinnymi (omal że niebieskimi) oczami i jednogłośnie poinformował:

– Jesteśmy muzakami!

Stłumiłam okrzyk „a może byście tak spadali”.

– I czego tu niby chcecie? – spytałam cicho.

– Jak to czego?! – prychnął drobny chłopak koło piętnastki. – Żebyś napisała książkę! Zobacz, ile każdy ma pomysłów! Przy okazji, Sława jestem!

– A ja Roman!

– Ja Sebastian!

– A ja...

– A ja...

– Ale co ja mam do tego?! – nie wytrzymałam.

– Jak to co? Przecież możesz tworzyć, pisać. No więc pisz!

– Aha – wciął się siwy. – Na przykład o salamandrze, która...

– Czemu o salamandrze?! O jakiejś jaszczurce?! O tian-shi!...

– O złodzieju!

– O jakim złodzieju?! O złodziejce!

– O...

Nie wiem, kto i co pierwszy zrobił, ale w którymś momencie siwy nie wytrzymał i przywalił metalowcowi w oko, a tamten się oburzył, rozmachnął i przypadkiem trafił pięścią w nos nastolatka, który...

Po chwili w pokoju na dobre wrzała bitwa...

Z ręką na sercu powiem, że próbowałam ją przerwać, próbowałam przemówić do sumień muzaków (czy może muzarzy). A potem, machnąwszy ręką na cały ten tłum, siadłam przy komputerze i wlepiłam smętne spojrzenie w monitor...

– Hej, rudy, dawaj no, z całych sił, wazonem!... Czarny, blondas zachodzi od tyłu!... Kindziorowaty, nie do ciebie mówię!...

Obejrzałam się ze zdziwieniem: na szafie, energicznie machając nogami, siedział długowłosy chłopak z trzydniowym zarostem. Złapawszy moje spojrzenie, wesoło mrugnął, zeskoczył na podłogę i podszedł do komputera.

– No co? Co myślisz o tym, by napisać historię o parze nieudaczników, którzy po pijaku stali się wampirami? No, to słuchaj i notuj: „O szóstej rano telewizor...”

 

Z rosyjskiego przełożyły Marina Makarewska i Małgorzata Kaczarowska

 


< 19 >