Fahrenheit nr 57 - styczeń-marzec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 26>|>

Zakopane. Pokój z widokiem na cmentarz (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Opublikowana w połowie 2006 r. powieść „Zakopane. Sezon na samobójców” ściągnęła na jej autora falę krytyki, a epitety „bluźnierca” i „komunista”, jakimi go obdarzano, uznać by można za najbardziej łagodne. Jackowi Rębaczowi sugerowano, żeby się już więcej w Zakopanem nie pokazywał i nie pisał o sprawach, o których wielu wie, a wszyscy milczą. „Zakopane. Pokój z widokiem na cmentarz” to druga część historii pewnego oficera WSI.

Detektyw Piotr Klucha przekonuje się jak niebezpiecznym zajęciem jest spełnianie bezinteresownych, dobrych uczynków. Dlaczego na Podhalu można stracić głowę?

Gdy nie potrafisz uwolnić się od mrocznej przeszłości, musisz z nią walczyć. Możesz być pewnym tylko jednego: nic nie zostanie zapomniane.

Sezon na samobójców zakończył się. Teraz w Zakopanem panuje pokój.

Pokój z widokiem na cmentarz.

 

superNOWA

 

Pierwszy, słaby śnieg pojawił się w górach już we wrześniu.

Do leżącego tysiąc metrów niżej miasta trafił miesiąc później. Najpierw zakradał się nocami, by przykryć cienką kołderką z puchu trawniki i kwitnące jeszcze klomby. Wycofywał się przed południem. Znikał.

Z każdym kolejnym, coraz chłodniejszym tygodniem śnieg sypał nocami coraz częściej i obficiej. Topniał jednak w promieniach słońca albo w strumieniach deszczu.

W listopadzie deszcz lał codziennie. Z miasta uciekli ostatni turyści. Opustoszałe Zakopane przybrało brunatne barwy. Wszechobecne błoto zawładnęło stolicą Tatr.

W grudniu każdy z mieszkańców z utęsknieniem wyglądał śniegu. Czystego, białego puchu, co przykryje wszystkie śmieci i sprawi, że na zakopiance znowu pojawi się miły dla oka widok samochodów, toczących się w długim, powolnym korku do miasta.

Dopiero tuż przed Świętami Bożego Narodzenia ich prośby zostały wysłuchane. Przez jedną noc nasypało ponad pół metra śniegu. Temperatura spadła wyraźnie poniżej zera. Mróz ścisnął miasto. I tak już zostało.

Będzie długa, śnieżna i mroźna zima, orzekli starzy górale, widząc pierwsze jej objawy.

 

Śnieg, który znowu padał w nocy, i minus czternaście stopni temperatury w dzień wydają się potwierdzać te przepowiednie – pomyślał Klucha po krótkim spacerze z biura na ulicę Nowotarską.

Od pół roku nie odwiedził tego budynku.

Wewnątrz nie zmieniło się prawie nic. Te same wysłużone fotele w recepcji. Wyblakłe już nieco zdjęcie panoramy Tatr z Gubałówki. Skrzypiąca podłoga. Tylko ośrodkiem zarządzał już nowy dzierżawca.

– Czym mogę służyć? – zapytał mały, okrągły człowieczek, stając za ladą recepcyjną. Uśmiechał się przy tym nieszczerze.

Kariery aktorskiej to ty byś nie zrobił, pomyślał Klucha i podszedł bliżej lady. Był o głowę wyższy od dzierżawcy ośrodka wypoczynkowo-szkoleniowego przy cmentarzu na ulicy Nowotarskiej.

– Piotr Klucha. – Wyciągnął rękę.

– Romek Wybył. – Mały ludzik posłusznie podał dłoń.

– Jestem prywatnym detektywem. Mam biuro niedaleko. Na Gimnazjalnej. Pan tu chyba od niedawna gazduje?

– No, ponad trzy miesiące. Wie pan, co tu się działo wcześniej...

– Nie wiem. Co?

– No, bo ten ośrodek należy do firmy kolportażu prasy z Warszawy. Oni go chcieli wydzierżawić, żeby się pozbyć roboty i brać tylko gotóweczkę. Znaleźli chętnego dzierżawcę, a że z oddziału tej firmy w Krakowie jest przecież bliżej tutaj niż z Warszawy, bo bliżej, prawda?...

– Zdecydowanie.

– No to umowę zawarł oddział z Krakowa. A ten poprzedni dzierżawca, kuty na cztery łapy, wykorzystał to.

– Jak?

– To nie był porządny dzierżawca. Nie płacił czynszu. A tylko trzy tysiące miał czynszu, mało, prawda?

– Niedużo, rzeczywiście.

– No, do tego jeszcze VAT, ale i tak ja teraz mam więcej... Niski miał ten czynsz. No więc ci z Warszawy wypowiedzieli mu umowę. A on na dzień przed terminem oddania obiektu wyjechał i zostawił tu tylko adwokata. Przyjechali po klucze, a adwokat mówi: „ Jak chcecie wypowiedzieć umowę, której nie zawieraliście? Zawarł ją oddział w Krakowie. Ma odrębną osobowość prawną. Ale ten oddział nie miał tytułu prawnego do zawarcia umowy dzierżawy. Pełnomocnictwa. Sytuacja jest skomplikowana i wymaga rozstrzygnięcia sądowego. Proces potrwa ze dwa lata. Do widzenia. Do zobaczenia w sądzie”.

– No, nieźle.

– Zawarli ugodę. Darowali mu zaległości i dopiero wydał im ośrodek.

– Pasjonujące. Ale po co mi to pan mówi?

– Bo pan pytał.

– Tak? To proszę jeszcze mi opowiedzieć o tym gościu bez głowy, z łóżka w pokoju numer siedem.

– Po co pan tu przyszedł? – Dzierżawca cofnął się o krok.

– Pogadać. Po sąsiedzku. Może pan sobie coś przypomniał?

– Nie.

– Dlaczego nie zameldowałeś tamtych gości?

Romek Wybył mlasnął i podrapał się po głowie. Wzruszył ramionami.

– Skarbówka już była w tej sprawie? – zapytał jeszcze Klucha.

– Była.

– To ty nie wiesz, chłopie, że w kasie urzędu miasta na Kościuszki możesz kupić sobie książek meldunkowych, ile chcesz? Prowadzisz jedną, do której wpisujesz wszystkich gości. Tak, żeby widzieli, że są meldowani, bo inaczej nie będę chcieli zapłacić ci opłaty klimatycznej. Nie chowasz księgi pod ladą, tylko wyjmujesz na wierzch. Niech każdy widzi, jaki z ciebie porządny i sumienny podatnik. A po zakończeniu miesiąca, kiedy już wiesz, kto z gości brał faktury, żeby wrzucić wakacje w koszty, albo miał dopłaty z zakładu pracy, wpisujesz tych, których musisz wpisać, do tej drugiej księgi. Idziesz z nią do kasy urzędu miasta i płacisz klimatyczny haracz.

– Aha.

– Skąd ty żeś tu przybył, panie Wybył?

– U nas nad morzem jest inaczej.

– Wiesz, chłopie, ja rozumiem, że nad morzem jest inaczej. To inny świat. Kanada. A u nas to bagno. Nie to, co nad morzem. Masz tu moją wizytówkę. Jakby co, wal jak w dym. Poradzę. Podpowiem. Po sąsiedzku.

– Dzięki. Super.

– No i o tym trupie bez głowy pomyśl. Mam parę zleceń na szukanie zaginionych. Może to któryś z nich? Jakbyś mi pomógł, to wiesz... Może nawet też byś chciał zostać detektywem?... Czasem potrzebuję pomocników. Fajna robota. Na razie. Trzym się.

– Trzym się! Cześć, Piotrek! – krzyknął dzierżawca za wychodzącym Kluchą.

 

Piotr zapiął kurtkę, włożył czapkę i skierował się na cmentarz.

W taki mroźny dzień nie pracował żaden sprzedawca zniczy przed bramą.

Furtka skrzypnęła. Wszedł na cmentarz. Było to chyba ostatnie odludne miejsce w Zakopanem, gdy Rów Pod Tatrami przeżywał kolejny najazd hord ze wschodu. Miasto poddało się bez walki zmotoryzowanym hufcom, nadciągającym w swoich bmw, mercedesach i audi. Na czas świąt prawosławnych Zakopane opanowali bogaci turyści z Kijowa, Moskwy, Mińska, Odessy czy Lwowa.

Niewielu ludzi odwiedzało cmentarz w ostatnich dniach. Tylko pojedyncze, głębokie ślady prowadziły główną aleją, wzdłuż szpaleru przyprószonych śniegiem świerków i tuj. Gdy skręcił w bok, do grobu Moniki, grzązł już w śniegu po kolana.

Grobowce z lastryko stały ciasno. Stykały się bokami.

Ciasnota tutaj w Zakopanem, nawet po śmierci – pomyślał Klucha.

Grób Moniki został odśnieżony, porównując z innymi, mniej więcej przed tygodniem. Dwa wypalone znicze stały na płycie. Podniósł je.

Pan minister był łaskaw odwiedzić Zakopane w Sylwestra – uznał Piotr, rozglądając się za śmietnikiem Zauważył tylko wystające ze śniegu tabliczki: „ Nie zaśmiecaj swojego domu”.

Spojrzał na ośrodek wypoczynkowy, należący do firmy zajmującej się kolportażem prasy. Budynek miał jasne, beżowe ściany. Gdzieniegdzie spod śniegu na dachu wystawała zielona blacha. Okno pokoju numer siedem Klucha pamiętał doskonale.

 


< 26 >