Fahrenheit nr 57 - styczeń-marzec 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 25>|>

Spadek (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Jest do wzięcia amerykański spadek. Wart tyle, ile roczny budżet Polski.

Były powstaniec listopadowy ginie w walce z Meksykanami o wolność Teksasu. 170 lat później jego spadkobierca składa polskiemu rządowi niezwykłą ofertę. W grę wchodzą gigantyczne pieniądze, ale władze traktują staruszka jak natrętnego wariata. Wszystko się zmienia, gdy sprawą zajmie się Tomasz, nowo mianowany urzędnik Sztabu Generalnego. On sam stara się rozwikłać tajemnicę. Jest tylko jeden problem: ludzie którzy się z nią zetknęli, zaczynają umierać w dziwnych okolicznościach...

Komu zależy na wyciszeniu afery spadkowej?

 

superNOWA

 

Kilkanaście siwiejących i łysiejących głów wpatrywało się w ekran laptopa jak stado ropuch w bijące pioruny. Na ich twarzach malował się zachwyt i niedowierzanie. Jedynie podparta solidnym podbródkiem facjata generała Barlickiego promieniowała dumą.

Kontradmirał Stankiewicz jako jedyny zachowywał kamienną twarz, choć i on z ciekawością obserwował migający na ekranie laptopa punkcik. Siedzący za klawiaturą młody, trzydziestoletni mężczyzna z wyżelowaną czupryną pytająco spoglądał na generała Barlickiego. Ten rozkoszował się jeszcze przez chwilę zachwytem zebranych, po czym skinął młodemu głową.

– Jak już wspomniałem – odezwał się młodzian drżącym z przejęcia głosem – system pozwala śledzić dowolny telefon komórkowy znajdujący się w zasięgu GSM. Jesteśmy w stanie namierzyć obiekt z dokładnością do kilkunastu metrów. Zlokalizowany obecnie aparat znajduje się najprawdopodobniej w pociągu jadącym od strony Warszawy w kierunku północnym.

– Coś podobnego... – mruknął Tkaczyk, a zgromadzeni wokół pochlebcy jęknęli z zachwytem. – I potraficie tak każdy telefon?

– Oczywiście, panie premierze – potwierdził Barlicki, dając znak młodemu, żeby się zamknął. – Każdy. Każdziuteńki.

– No, no... – rzekł Tkaczyk – każdy, mówi pan. Przydałby mi się taki system do monitorowania żony.

Wazeliniarze gruchnęli gromkim śmiechem z doskonałego żartu premiera. Młodzian uśmiechnął się również. Barlicki wzrokiem polecił mu kontynuować wykład.

– Pociąg znajduje się obecnie kilka kilometrów przed Nasielskiem.

– Trzeba koniecznie ustalić, co to za pociąg – odezwał się komendant Graczyk. – Trzeba zadzwonić... no właśnie, dokąd?

– Może do ministerstwa transportu – po raz kolejny błysnął generał Piętka.

– Raczej do dyrekcji kolei – zaproponował Janusewicz.

– Nie, tam niczego się pan nie dowie – zanegował rudzielec Połtawa. – Normalnie, trzeba zadzwonić na informację kolejową...

– Co pan, z choinki się urwał? – Graczyk popukał się w czoło. – Nie dodzwoni się pan tam o tej porze. Przedwczoraj odbierałem córkę z zięciem z Dworca Zachodniego. Pół godziny nie mogłem się dodzwonić...

– Przecież mamy, do cholery, jakieś służby informacyjne – zirytował się Tkaczyk i przesunąwszy wzrokiem po zmieszanych twarzach, zapytał: – Ma ktoś jakiś pomysł?

Ostatecznie sprawę zlecił telefonicznie swym podkomendnym generał Janusewicz. Zaskoczony oficer dyżurny Agencji Bezpieczeństwa Państwa rozpoczął żmudny proces przedzierania się przez kolejową administrację, podzieloną na ponad czterdzieści spółek. Dodzwoniwszy się do spółki zarządzającej wagonami, skierowany został kolejno do spółki towarowej, remontowej, łącznościowej i elektrycznej. Dopiero w tej ostatniej rozgarnięta sekretarka wpadła na pomysł przełączenia wykończonego nerwowo oficera do biura bezpieczeństwa ruchu kolejowego. Stamtąd było już z górki – rozdzielnia, biuro zawiadowcy stacji Warszawa Centralna i wreszcie wydział kryzysowy Polskich Kolei Państwowych.

– Melduje się dyżurny kontroli ruchu, naczelnik Rudzki – usłyszał w słuchawce generał Janusewicz. Bez słowa przekazał ją młodzianowi siedzącemu za laptopem.

– Interesuje nas pociąg jadący w kierunku północnym, znajdujący się obecnie za Nasielskiem – oznajmił młodzian. – Proszę pilnie ustalić, co to za pociąg i dokąd jedzie.

Przez chwilę w słuchawce słychać było tylko głośne nawoływania i nerwowy stukot klawiatury.

– To skład Intercity „Lajkonik” z Krakowa Głównego do Gdyni Głównej. Numer 3501, dziewięć wagonów, w tym restauracyjny. Jest opóźniony.

– Co robimy? – zapytał premier. – Trzeba go aresztować.

– Proszę pamiętać, panie premierze, że to niebezpieczny człowiek – odezwał się kontradmirał Stankiewicz. – Nie można go zatrzymać ot tak.

– Jednostka antyterrorystyczna! – wrzasnął nagle olśniony Graczyk. – Panie premierze, proszę o zezwolenie na użycie antyterrorystów!

– Panie premierze – naciskał Stankiewicz – nie możemy narażać wszystkich pasażerów pociągu. Nawet nie wiemy, w którym wagonie znajduje się Mróz. Taka akcja może się skończyć masakrą. Przypominam panu, co działo się na lotnisku!

– Tak... – mruknął wyraźnie skonsternowany Tkaczyk – nie jestem przekonany co do użycia siły. Mam w tej materii złe wspomnienia.

– Z całym szacunkiem dla pana Stankiewicza – zripostował wyniośle Graczyk – na lotnisku nie popisali się jego agenci. Moi chłopcy wielokrotnie ćwiczyli wariant opanowywania pociągu.

– Panie premierze – warczał coraz bardziej wkurzony kontradmirał – trzeba obstawić wszystkie dworce, przez które przejeżdża pociąg, i wziąć faceta pod dyskretną obserwację!

– Może to i jakieś wyjście – mamrotał Tkaczyk, szukając bezskutecznie wzrokiem pomocy wśród zebranych. – Chociaż z drugiej strony...

– Nie ma czasu na cackanie się z tym bandytą! – krzyknął Graczyk, po czym szepnął premierowi na ucho: – Moi chłopcy znają się na tym, panie premierze. Obiecuję, że po szczęśliwie zakończonej akcji ogłoszę, że to pan premier był autorem planu. Proszę pomyśleć o sondażach...

Tkaczyk spojrzał na komendanta głównego. Zakończona sukcesem i odpowiednio nagłośniona akcja niewątpliwie poprawiłaby medialny wizerunek najgorszego premiera w historii III RP.

– Dobrze – ustąpił – niech pan działa. Tylko na miłość boską: uważajcie!

– Niech pan będzie spokojny. Wyłuskamy go jak orzeszek.

– Mam nadzieję – burknął premier i dodał cicho: – I proszę ułatwić pracę dziennikarzom.

– Tak jest!

 

***

 

Nadkomisarz Ekiert odłożył telefon. Furgonetka podskoczyła na jakimś wyboju i siedzący wewnątrz policjanci jak na komendę brzęknęli oporządzeniem. Ekiert zlustrował swoich ludzi – od ogłoszenia alarmu do załadowania sekcji do furgonetek minęło siedem minut. Wynik na czwórkę z plusem.

– Obiekt znajduje się w pociągu, ale wciąż nie wiemy, w którym wagonie. Warszawa stara się to ustalić. Nie mamy żadnych bliższych informacji poza tym, że obiekt jest bardzo niebezpieczny. Najprawdopodobniej weteran wojny jugosłowiańskiej. I najprawdopodobniej uzbrojony.

– Sporo tego „najprawdopodobniej” – odezwał się komisarz Zaczyk, zastępca Ekierta. – Nie mamy dosyć sił, żeby opanować cały skład.

– Nie dam sygnału do rozpoczęcia akcji, jeśli nie będę miał stuprocentowej pewności. Znasz regulamin. Będziemy mieć około godziny na rozpoznanie miejsca akcji. Dworzec w Malborku nie jest zbyt duży, ale...

Telefon nadkomisarza zadzwonił znowu.

– Komenda główna, młodszy inspektor Witkowski – usłyszał w słuchawce. – Udało nam się nawiązać kontakt z kierownikiem tego pociągu. Pod pozorem kontroli biletów przyjrzy się wszystkim pasażerom. Przekazaliśmy mu rysopis.

– Niech zwróci uwagę na każdy szczegół – mówił Ekiert. – Na ludzi, z którymi siedzi obiekt, na jego bagaż, na wszystko! I niech nie da po sobie niczego poznać. Niech w żadnym razie się na niego nie gapi!

– Wszystko mu przekazaliśmy. Mamy z nim bezpośrednią łączność radiową.

– Niech maszynista opóźni trochę przyjazd! Nie za dużo, jakieś pięć, dziesięć minut.

– Zrozumiałem, przekażę!

– Czołem!

– Czołem!

 


< 25 >