Fahrenheit nr 58 - kwiecień-maj 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 03>|>

Literatura

 

 

No i co tam było w tym koszyczku, to już chyba lepiej nie wiedzieć. Ale zacznijmy od początku...

A, właśnie! W koszyczku... no, tradycyjnie. Królik, zając, baranie jaja. A co to była za panika w Redakcji, jak przyszło co do czego i trzeba było ten koszyk przygotować! Po pierwsze, okazało się, że jakoś do tej pory nigdy żeśmy ze święconym do Przybytku nie biegali, więc już choćby na odcinku koszyczka wystąpiły pewne niedosyty rynkowe. Może i trzeba było machnąć ręką już na tym etapie, ale Wirus, ta zaraza jedna, wytrzasnął skądś Dzieło Literackie autorstwa jednego takiego Wysokiego Ministra i nie mogliśmy się jakoś pozbyć wrażenia, że ta książka na nas łypie. A poza tym, skoro już palimy diabłu świeczkę na całym froncie (kto to słyszał, żeby w szanującej się Redakcji zatrudniać przebrzydłego stwora nocy, któren na dodatek bezwstydnie przebywa za błękitną kurtyną...), to przecież i Ministru możemy rzucić ochłapek. Niech ma.

Pierwsze propozycje na koszyk honoris causa padły szybko, ale ponieważ dotyczyły głownie szczegółów garderoby Szefowej, równie szybko (albo i jeszcze szybciej) zastąpiły je jęki rannych i skamlanie o litość.

Zdarza się.

Nie było rady, trzeba się było wziąć za poszukiwania. Szło nam opornie, bo większość propozycji Szefowa uznawała za kolejne próby robienia sobie (nolens omens) jaj i pacyfikowała nas na każdym kroku pęsetką do wyciągania mizernych tekstów. Przez chwilę mocnym pretendentem był druciany kosz biurowy, który znaleźliśmy pod biurkiem Sekretarz, ale okazało się, że zamieszkuje go kolonia dzikich kurzojadów. Niby to takie małe, puchate, z wyglądu nawet sympatyczne, ale jak Kudłaty próbował je mieczem eksmitować, to cudem tylko rękę uratował. Sekretarz tylko wzruszyła ramionami i powiedziała, że jeśli o nią chodzi, to interesuje ją tylko idealny porządek na biurku. Co się dzieje z tymi wszystkimi papierami, które jej dajemy, żeby się nimi zajęła, to już sprawa co najmniej drugorzędna. Grunt, że ordnung jest. Człowiek się teraz boi „nie wiem, ja tu tylko sprzątam” powiedzieć. Zaraz mu prochowiec, myckę i futerał na skrzypce doprawią, takie się teraz to towarzystwo dosłowne zrobiło. No nic, koszyk odpadł, kurzojady zostawiliśmy w spokoju i udajemy, że to z litości. A ja swoje papiery drę na małe kawaląteczki, rozmaczam w herbacie i utylizuję w zlewie. Do kuchennego kosza na wszelki wypadek też się nie zbliżam. Jak sobie przypomnę, co myśmy TAM wyrzucali...

A. Koszyczek. No tak. Problem w końcu rozwiązaliśmy w sposób bezbolesny, OtcZenasz siadł do komputera i wyłuskał saperowi ten jego kask z głowy. Miernota zaraz oczywiście zaczęła podnosić lament, że w czym on teraz będzie zupę fasował, ale pyknęliśmy dźwięk w monitorze i był spokój. Szefowa w tym kasku zrobiła szpileczką po bokach dwie dziurki, z krawata (tak, też zachodzimy w głowę, skąd się u nas wziął krawat, ale sądząc po zaschniętym majonezie, może to być jeszcze pozostałość po Rzeczniku) zrobiliśmy rączkę i był koszyczek jak się patrzy. Po czym zaczęliśmy kombinować, co do tego koszyka wrzucić. Sekretarz wykazała zorientowanie w temacie (miała kiedyś ponoć sąsiadkę, której ciotka wiedziała co i jak) i nakazała nam znaleźć kawałek chleba naszego powszedniego, na co Ozdubek z Kudłatym natychmiast zawrzasnęli, że fajek i piwa nie oddadzą, chyba że po ich własnym trupie, a nawet dwóch. Szefowa w uprzejmych słowach wyjaśniła im, że to się, w gruncie rzeczy, da załatwić, ale Sekretarz uratowała sytuację, wyjaśniając, że ten chleb powszedni należy rozumieć jak najbardziej dosłownie, a nie w przenosinach.

Tja... Chleb. Co my, w mordę, akwaryści?

Z kiełbasą poszło nam wcale nie lepiej.

O jajkach nie wspominając.

Skończyło się na tym, że trzeba było się zadowolić królikiem. Trochę wierzgał i próbował kąsać, mały skubaniec, ale nie z nami takie numery. Nie jest znowu aż taki cwany. Jak mu wymościliśmy kask, znaczy, koszyk zużytymi przecinkami, to sam wskoczył, a jeszcze popiskiwał. Na wszelki wypadek jednak obwinęliśmy go razem z tym kaskiem skoczem. Wygodnie czy nie, kultywowanie tradycji wymaga czasem ofiar.

Ale największe cyrki zaczęły się w momencie, kiedy trzeba było wybrać delegację, która by z koszyczkiem in question wybrała się do Przybytku Lokalnego Kultu. To nie to, że my coś mamy naprzeciwko. To raczej problem w tym, że z taką reputacją, jaką nam to nie ludzie, to wilki urobili, nie wszędzie się można bezpiecznie pokazać. Nawet najmężniejsze redakcyjne serca dostały gęsiej skórki na myśl o czekającym nas niechybnie gniewie moheru. OjcowiZna szybko odkorkował obalacza i zanim sięgnęła go balistyczna popielnica we wzorki, był już w pół drogi ku błogostanowi. Sprinter się znalazł. Sekretarz udawała, że ułamał jej się paznokieć, Wirus zbladł, jakby go leczyli, Worek Cebuli oświadczył, że on jest model desktop, a nie laptop i on się nigdzie nie wybiera, ja... no, powiedzmy, że mam swoje sposoby, a z kolei Szefowa od tego jest właśnie Szefową, żeby wysyłać innych. No tośmy się wszyscy zaczęli przyglądać Kudłatemu, który toczył na samą myśl pianę z pyska. Ktoś jednak iść musiał, a że Szefowa ma haka na każdego, Kudłaty w końcu skapitulował.

I to był naprawdę. Ale to absolutnie. Naprawdę. Głupi pomysł.

Bo Kudłaty ten Przybytek wziął i podpalił. Twierdzi, że etos taki. Że wprawdzie woli rabowanie, a w szczególności gwałcenie, ale z braku laku i palenie dobre. Dziękować komu trzeba, że chociaż królika przyniósł z powrotem, bo przecież mógł upiec i zeżreć po drodze.

A przecież bez święcenia, to ciągle był post jeszcze...

No i tak się skończyły nasze Święta. Mniej więcej. Zaraz po powrocie Kudłatego za oknem pojawiły się na trawniku radiowozy w sile siły, więc wszyscy rzuciliśmy się do biurek, udając, że wczytujemy się w teksty Rafała Cywickiego, Pawła Czerwca, Rafała Dębskiego, Piotra Bormora, Karoliny Majcher, Zofii Staniszewskiej. Może uwierzą. A może nie. Kudłaty opalił sobie kompletnie brodę i brwi. A co tam. Najwyżej powiemy, że to taki wikiński sposób obchodzenia Popielca.

 

Wasz Literaturoznawca

 

 

PS. W akwarium po rybkach siedzi sobie takie małe, włochate z uszyskami i się kiwa, jakby chorobę sierocą miało. Ale kopnąć jakoś strach, bo może to jakiś krewny kurzojadów...

 


< 03 >