Fahrenheit nr 58 - kwiecień-maj 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 18>|>

Jeden umysł w oceanie nieskończonych możliwości

 

 

Od redakcji: Artykuł zawiera wiele ciekawych refleksji na temat poznania. Zdaniem redakcji mają one związek bardziej z fizjologią spostrzegania, widzenia, słyszenia, odczuwania wszelkich innych bodźców, dość szeroko pojętą filozofią, wreszcie klasyczną fizyką, a nie kwantową. Pomimo tego pragniemy zaznajomić Czytelników z odmiennym, niewątpliwie ciekawym spojrzeniem na proces percepcji świata.

 

 

Dlaczego nie możemy znaleźć przedmiotów, których usilnie szukamy, by dostrzec je później tam, gdzie patrzyliśmy wiele razy? Dlaczego nie zauważamy detali czy fragmentów informacji, które mamy przed sobą, do momentu, aż ktoś je nam pokaże? Dlaczego czujemy zapachy czy smaki, o których dowiadujemy się ku naszemu zaskoczeniu, że ich w ogóle nie ma? Jak wyjaśnić to niepokojące uczucie, że zdarzenie, które obserwujemy, już się wydarzyło?

Na te i wiele innych zagadek i tajemnic jest z pewnością niejedna odpowiedź. Ja chcę tu nawiązać do tych wyjaśnień, które czerpią z dyscypliny, na którą ciągle patrzy się z podejrzliwością i niedowierzaniem, a która być może już wkrótce będzie stanowić fundament naszego rozumienia doczesnego i wiecznego świata – mechaniki kwantowej.

Einstein, niechętny ojciec tej dyscypliny, przyczynił się w dużej mierze do jej powstania, stawiając znak równości między energią i materią. Jego słynne równanie i inne postulaty wsparły lub zostały poparte przez kwantowe hipotezy naukowców takich jak Planck, Bohr, Schrödinger czy Heisenberg. To właśnie dzięki odkrytej przez Heisenberga regule nieoznaczoności, powszechnie akceptowanej dziś w świecie nauki, postawione zostały pierwsze kroki w kierunku nowej koncepcji rzeczywistości, którą, jeśli wierzyć fizyce kwantowej, sami tworzymy.

Według reguły nieoznaczoności, cząsteczka, taka jak na przykład elektron, wymyka się spod dokładnej obserwacji, w każdym momencie znajduje się bowiem w stanie niezliczonych możliwości swojego położenia. Obserwator może jedynie określić prawdopodobną lokację cząstki w danej chwili – nigdy absolutną. To więc, co postrzegamy zmysłami, jest jedynie jedną z tysięcy i milionów wariantów rozgrywających się wokół nas wydarzeń, z których z jakiegoś powodu wybieramy tylko jeden. Informacje dotyczące tej jednej wersji są nam przekazywane i uzupełniana jak baza danych komputera. Lista źródeł danych jest długa i skomplikowana, ale najbardziej istotnymi spośród nich są prawdopodobnie: kod genetyczny, biomechanika naszego ciała, edukacja, wychowanie, tradycje, zwyczaje.

Podobnie do magnetowidu, który odtworzy tylko to, czego oczekuje od niego patrzący – choć zarejestrowane ma na taśmie wszystkie możliwe wydarzenia – nasza wizja wydarzeń składa się tylko z tych informacji, które otoczenie i my sami żądamy z kompletnego rejestru wydarzeń od Wielkiej Eksplozji do Wielkiego Krachu. Ten rejestr, który mamy utrwalony w sobie i który ciągle odgrywa się w nas, dając o sobie znać w snach i na jawie, jest być może duszą, którą tak pragniemy zdefiniować, podobizną Boga, jego tchnieniem przekazanym Adamowi przy Stworzeniu. W rezultacie, kiedy „igła gramofonu” naszej woli, podtrzymywana przez ramię czynników wewnętrznych i zewnętrznych, dotyka płyty z kompletnym rejestrem wszystkich kombinacji, powstać może tylko jedna melodia – nasze jedno niepowtarzalne istnienie, mimo nieskończonych możliwości zaistnienia innych. Być może właśnie „przecieki” z tego kompletnego zapisu wydarzeń są odpowiedzialne za nasze sny czy zjawiska dejavu, które napawają nas niepokojem i dreszczem podniecenia.

Z powyższego rozumowania wynikałoby, że losy nasze i świata są w dużej mierze zdeterminowane. Możliwość modyfikacji jest na tym etapie rozwoju ludzkości niewielka i leży w sferze woli i twórczego ducha jednostki. Zmiany nie są łatwe, bo do znanej i przytulnej rzeczywistości przywiązujemy się z wiekiem coraz bardziej kurczowo, zmniejszając tym samym szanse na poprawki, które są możliwe. Nasza kontrola nad kształtowaniem rzeczywistości jest więc znikoma, ale jednak jest. Żeby sprawdzić ją w działaniu, wystarczy choćby intensywna półgodzinna gimnastyka z rana, która z pesymizmu, niechęci i lęku potrafi stworzyć obraz dnia pełen pozytywnego myślenia, ochoty do wykorzystania nadążających się sposobności i zapału do pokonywania przeszkód. Działanie humoru, muzyki czy używek to inne przykłady naszego „ozdabiania” rzeczywistości, żeby czuć się w niej bardziej domowo.

Modyfikowanie rzeczywistości to także proces, który przebiega ewolucyjnie i obejmuje stopniowo całą ludzkość. Jeden z tych procesów spowodował, że przestaliśmy postrzegać Ziemię jako płaską tarczę na grzbietach olbrzymich słoni lub wielorybów, otoczoną kopułą nieba, a zaczęliśmy dostrzegać ją jako kulę, która jest częścią układu słonecznego, ten częścią galaktyki Drogi Mlecznej, a ta elementem nieskończonego zbioru galaktyk. – Na marginesie: unowocześniona realność wcale nie przeczy temu, że teoria tarczy na słoniach, jako jeden z legitymowanych wariantów, ciągle pozostaje niezbitym naukowym faktem.

Nasz system broni się przed tak absurdalnie brzmiącymi postulatami, podobnie jak ludzkość długo broniła się przed zaakceptowaniem heliocentryzmu Kopernika. Doświadczenie jednak ciągle przynosi nowe przykłady na to, że dookoła nas jest więcej udomowionego nonsensu, niż nam się wydawało – na przykład zjawiska psychosomatyczne, którym do pewnego stopnia ulega każdy z nas. Są one ilustracją wytwarzania doznań – na przykład niestrawność – w odpowiedzi na bodźce, takie jak odstręczający zapach, widok czy dźwięk, które fizycznie nie istnieją i które można jedynie wytłumaczyć jako wytwór wyobraźni.

Zawód miłosny czy lęk przed utratą kogoś lub czegoś cennego mogą doprowadzić do symptomów chorób, które normalne wywołane są bakteriami czy wirusami. Zawieruszone w domu portfele, okulary czy klucze często umykają naszej obserwacji, bo umysł potrafi jedynie wytworzyć ich obraz tam, gdzie się ich spodziewa: w szufladzie, na półce lub w kieszeni, i nie ma danych do stworzenia ich wizerunku w niecodziennych miejscach, choć w czasie poszukiwań sprawdzaliśmy te miejsca wielokrotnie.

Gdyby księgarnie czy antykwariaty niespodziewanie i po kryjomu wymyśliły nowy, oryginalny sposób podawania cen książek, na przykład ołówkiem na którejś ze stron, to zgodnie z nową koncepcją powstawania rzeczywistości ceny początkowo umknęłyby uwadze kupujących. Większość patrzyłaby na nie, przewracając kartki, ale z braku niezbędnych informacji, by skonstruować precedens, nie byłaby w stanie ich zobaczyć. Ci z mniejszym bagażem założeń i uprzedzeń mieliby lepszą szansę dostrzeżenia nowości bez pomocy danych od sprzedawcy.

Na tej samej zasadzie, jeśli wierzyć badaczom historii, amerykańscy Indianie w czasie pierwszych zetknięć z flotyllą Kolumba nie byli w stanie dostrzec zbliżających się statków. Szaman, który wychodził na brzeg regularnie, spostrzegł fale, których nie potrafił wytłumaczyć warunkami atmosferycznymi czy cyklem odpływów i przypływów. Po pewnym czasie ze zmian w falach, zarówno wodnych, jak i świetlnych, udało mu się stworzyć koncept okrętów Kolumba. Swoją nową wiedzę przekazał współplemieńcom, dzięki czemu – raczej niż dzięki ich własnym oczom – byli w stanie wytworzyć nowy, nieistniejący przedtem obraz.

Ten sam ciąg myślowy prowadzi również do konkluzji, że gdyby udało się ożywić Aborygena sprzed tysiąca czy trzech tysięcy lat, żyjącego na terenie Perth, to prawdopodobnie nie zauważyłby on wiele poza tym, co jego umysł mógł był wyprodukować za jego czasów: roślinnością, zwierzętami, pagórkami czy strumieniami. – Nie można się tu oprzeć retorycznemu pytaniu na marginesie: iluż takich Aborygenów, Azteków, Celtów czy przedstawicieli innych starożytnych ludów błąka się niezauważalnie dla nas po czasoprzestrzeni?

Jeśli więc wierzyć konkluzjom wynikających z postulatów mechaniki kwantowej, budząc się każdego dnia rano, zaczynamy tworzyć rzeczywistość na nowo z informacji, które nam dostarczono. Otaczający nas świat to w takim razie nie zespół materialnych przedmiotów gdzieś poza nami, ale elektroniczny obraz wytworzony na podstawie danych wewnątrz nas.

Skazani jesteśmy na film rozgrywający się w naszych umysłach, zmontowany z informacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie, dzieciom, podopiecznym, studentom, parafianom, kolegom. W imię jakiegoś prawa wymuszamy na sobie i otoczeniu ten, a nie inny film i nie zezwalamy na alternatywy, których jest niezliczoność. Być może ta prawidłowość jest jedną z ważniejszych, jakie znamy: prawo przymusu do wytwarzania pewnego rodzaju rzeczywistości w interesie podtrzymania mitu istnienia. Jak łatwo zauważyć, reguła sugeruje istnienie nie miliardów, ale jednego umysłu, który trzyma pieczę nad podtrzymywaniem mitu. Ten wspólny umysł dzielilibyśmy ze wszystkimi braćmi i siostrami na kuli ziemskiej.

Cóż wiemy o Wszechświecie i rzeczywistości? Cóż jesteśmy w stanie powiedzieć w obliczu kwestii, które ciągle przerastają nasze możliwości zrozumienia? Niewiele i bez stuprocentowej pewności. Powyższe rozważania to jedynie dociekania jednostki, która nie może i nie chce powstrzymać się od próby zrozumienia natury „B”, skoro ktoś wypowiedział „A”. Do podobnej wnikliwości zachęcam też Czytelników tego tekstu. Zanim zdecydujemy się zaakceptować idee mechaniki kwantowej – tak jak zaakceptowaliśmy te zaproponowane przez Galileusza i Kopernika kilka wieków wstecz – obowiązkiem człowieka myślącego jest zadawać pytania, kwestionować i szukać odpowiedzi. Czy absurdalne domysły i hipotezy sprawdza się, czy nie – nie ma większego znaczenia. Ostateczne rozwiązanie zagadki bytu być może nie jest tak istotne, jak trwanie w podziwie dla niej i w chęci jej odkrycia.

 

Artykuł pierwotnie opublikowany na: http://www.pulspolonii.com/

 


< 18 >