Fahrenheit nr 60 - sierpień-październik 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 18>|>

Niepamięć

 

 

(opowiadanie nadesłane na konkurs „Fantastyczna miłość”)

 

Co kryje się tam, daleko? Od czego dzieli nas morze? Czy są inne kraje, inni ludzie? Mówią, że za linią horyzontu nie ma nic prócz wody, a jedyne lądy to Cztery Wyspy.

Elena nie wierzyła w te słowa. Świat nie może ograniczać się tylko do jednego lądu, musi być ich więcej. Zawsze marzyła, że kiedyś wsiądzie na statek i je odkryje. W ten sposób zyskałaby nieśmiertelność. Uważała, że człowiek umiera dopiero wtedy, gdy inni o nim zapomną.

Siedziała na gorącym piasku, wpatrzona w fale łagodnie obmywające brzeg. Słońce zaczęło chylić się ku linii widnokręgu, zdobiąc taflę morza plamami światła. Niebo ciemniało, a gdzieniegdzie dało się dostrzec słabo migocące gwiazdy.

Trzeba wracać, pomyślała Elena. Nie miała najmniejszej ochoty iść do domu. Wstała z ociąganiem i powoli ruszyła w stronę miasteczka. Nie chciała wysłuchiwać utyskiwań ojca, niezadowolonego z jej całodziennych wędrówek. Wiedziała, że tego nie uniknie. „Gdzie ty się włóczysz?” – spyta. Potem będzie gadać i gadać, to samo, co zwykle. „Znowu siedziałaś na plaży, myśląc o głupotach? Pogódź się z tym, że za morzem nic nie ma!”

A skąd ta pewność? To, że Błękitni tak twierdzą, nie znaczy, że mówią prawdę. Nikt nie próbował sprawdzić, czy mają rację. Zupełnie tak, jakby przewożenie statkami towarów na pobliskie wyspy wszystkim wystarczyło.

Jej wzrok zatrzymał się na nieruchomym kształcie leżącym na brzegu morza. Elena przyglądała mu się obojętnie, nie zmieniając tempa kroku. Żeglarze znowu wyrzucili zbędny balast, przemknęło jej przez głowę, albo coś im wypadło przy załadunku lub wyładunku. Albo kupiec chciał się pozbyć niechodliwego towaru i jakimś cudem wcisnął go marynarzom. Ci zaś, zdawszy sobie sprawę z błędu, wyrzucili niepotrzebny rupieć.

Po co komu rzeźba na pokładzie? – pomyślała. Tylko przeszkadza. Nic dziwnego, że ją zostawili...

Wtem Elena stanęła jak wryta. Zaparło jej dech, z niedowierzaniem przetarła oczy, chcąc się upewnić, czy to, co widzi, to naprawdę... ludzkie ciało! Podbiegła do niego i kucnęła, uważnie wpatrując się w twarz mężczyzny, oszpeconą przez bliznę na policzku. Słabo się na tym znała, ale szrama wyglądała na świeżą.

Mężczyzna leżał nieruchomo. Nie widziała, by jego pierś unosiła się w rytm oddechu. Jest martwy, przyszło jej do głowy. Poczuła krew odpływającą z twarzy, ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Co robić? – zastanawiała się gorączkowo. Nie mogła go tu zostawić. Musiała sprawdzić, czy żyje, choć myśl o dotykaniu mokrej i trupio zimnej skóry napawała ją wstrętem. Jednak gdyby okazało się, że żyje, a ona mu nie pomogła...

Zamknęła oczy, zaraz jednak otworzyła. Pokonując obrzydzenie, dotknęła szyi mężczyzny. Wyczuwszy słaby puls, odetchnęła z ulgą. Trzeba sprowadzić ludzi! – pomyślała, spoglądając na nieznajomego. On na pewno nie pochodzi z Wysp, przemknęło jej przez głowę. Tutaj nie spotyka się ludzi o jasnej skórze.

Czy pochodzi zza morza? Jeśli tak, to Błękitni są w błędzie! Chyba, że oni wiedzą...

Czuła, że lepiej nie mówić nikomu o tajemniczym rozbitku, ale nie wiedziała, co robić. Jednego była pewna – sama nic nie zdziała.

– Niech to szlag! – mruknęła, nerwowo wplątując palce we włosy. Spojrzała na morze, jakby oczekiwała, że ono coś podpowie. Słońce było do połowy skryte za horyzontem, blask pojedynczych gwiazd nabierał siły.

Błękitni albo się mylą, albo kłamią, pomyślała dziewczyna. Kłamią, bo gdyby się po prostu mylili, to nie rozprawialiby się z tymi, którzy próbują podważać ich poglądy i wyruszać na poszukiwanie innych lądów. Tacy ludzie znikali bez śladu albo gnili w lochach, jako ci, którzy „burzą porządek społeczny”. Niewiele trzeba, by narazić się Błękitnym – wystarczy jedno nieopatrznie wypowiedziane słowo.

Elena spojrzała na nieznajomego. Jaki los może go spotkać? A ją? Czy naprawdę zrobiłaby coś złego, pomagając tajemniczemu rozbitkowi? A gdyby tak donieść o nim Błękitnym? Może zostałaby sowicie nagrodzona tak jak ci, co „uprzejmie informują”, kto ośmiela się przejawiać odkrywcze zapędy. Podobno sakiewki dla donosicieli są tak rozkosznie ciężkie...

Mogłaby też zostać zabita, aby inni nie dowiedzieli się o egzotycznym nieznajomym.

Poza tym od trupa nie usłyszy opowieści o dalekich krajach i zwyczajach ich mieszkańców.

Trzeba mu pomóc. Tylko jak?

Nagle przypomniała sobie o kimś, komu można zaufać.

 

***

 

Ojciec zareagował dokładnie tak, jak się spodziewała – gdy wróciła do domu, jak zwykle zaczął krzyczeć, jak zwykle powiedział, co myśli na temat „marzycieli, co tylko głupoty im w głowach”, jak zwykle dodał, że za morzem niczego nie ma. Dodał też coś nowego – „czy ty chcesz, aby Błękitni się dowiedzieli, co roisz w tej swojej głowie?”

Matka westchnęła ciężko, a potem siedziała cicho, w ogóle nie zainteresowana sytuacją. Zawsze tak było.

Elena położyła się do łóżka, świadoma, że dziś szybko nie zaśnie. Co zamykała oczy, widziała twarz nieznajomego, jakby ten obraz wypalono po wewnętrznej stronie powiek. I ciągle zastanawiała się, co z nim teraz będzie. Przeżyje czy umrze?

Dobrze, że Panna Nim zajęła się Żeglarzem – tak w myślach Elena nazwała rozbitka. Jej można zaufać.

Panna Nim mieszkała na obrzeżach miasta. Przez wielu była uważana za wiedźmę. Ludzie woleli jej unikać, a jeśli już ktoś ją spotkał, odchodził jak najprędzej, uczyniwszy znaki chroniące od złego. Tylko Elena szukała czasem jej towarzystwa. Nie wierzyła w opowieści, mówiące o tym, jakoby Panna Nim nocą, gdy księżyc wzejdzie, warzyła tajemnicze mikstury i odprawiała wiedźmie rytuały. Jej zdaniem ta kobieta o przenikliwym spojrzeniu i pooranej zmarszczkami twarzy była niegroźną dziwaczką.

Czasami Elena pomagała jej w różnych drobnych pracach, a ona w zamian raczyła ją wieloma ciekawymi opowieściami o bohaterskich czynach, wspaniałych odkryciach i wielkiej miłości. Dziewczyna zawsze słuchała z fascynacją. Tym bardziej, że staruszka mówiła o nieznanych, zamorskich krainach, zupełnie jakby je widziała. Dlatego to właśnie ją Elena postanowiła poprosić o pomoc. Na szczęście nie odmówiła.

Ale czy da radę ocalić Żeglarza? Czy uda jej się dowiedzieć, kim jest i skąd pochodzi?

A może nieznajomy mieszka na którejś Wyspie, pływa tu i tam, przewożąc towar, a w czasie ostatniego rejsu jego statek został zaskoczony przez sztorm? Wszyscy utonęli, tylko Żeglarz jakimś cudem przeżył. Tak, to jest dobra wersja wydarzeń. Bardzo wiarygodna. A raczej byłaby wiarygodna, gdyby nie fakt, że od miesiąca nawet nie padało, nie mówiąc już o sztormie. I, oczywiście, o wyglądzie nieznajomego...

Długo leżała, zadając sobie setki pytań, aż w końcu zmorzył ją sen.

 

***

 

Żagle płoną. Niedługo pożar ogarnie cały statek.

Powietrze drży przepełnione krzykiem. Bojowe, triumfalne ryki mieszają się z wyciem rannych i konających. Wszędzie hałas, krew i śmierć. Nie można od tego uciec.

Ludzie padają jeden po drugim, a przeciwnik zdaje się wszechmocny i nieśmiertelny. Atakowany okręt nie utrzyma się długo na wodzie, uszkodzenia są zbyt wielkie. Załoga walczy, choć wszyscy wiedzą, jaki będzie koniec. To już nie jest obrona – to rozpaczliwa walka o godną śmierć.

Obraz zachodzi mgłą, nie wiadomo już, kto wróg, a kto przyjaciel. Wokół tylko rozmazane plamy. Kto jest kim? Nieważne, trzeba walczyć. Zabić każdego stojącego na drodze. Nieważne, że nie ma już sił...

Mężczyzna budzi się z krzykiem.

– Spokojnie – słyszy łagodny, kobiecy głos. – Nic ci nie będzie, to tylko sen.

Nie ma siły nawet otworzyć oczu.

Czyjeś ręce unoszą mu głowę, ktoś przykłada kubek do warg. Woda. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, jak bardzo był spragniony.

– Śpij – słyszy. – Jutro poczujesz się lepiej.

Chce coś powiedzieć, spytać, gdzie jest, ale język i wargi odmawiają posłuszeństwa. Wzdycha tylko, nie jest w stanie dobyć z siebie głosu. Po krótkiej chwili zasypia. Tym razem nic mu się nie śni.

 

***

 

Gdy otworzył oczy, było już jasno. Przez okna wpadały promienie słońca, drobinki kurzu tańczyły w powietrzu.

Rozejrzał się. Skromna izba; poza stołem, kilkoma krzesłami i łóżkiem nie było tu nic. Jedną ze ścian okryto paskudnym, rdzawoczerwonym materiałem. Gdzie jestem? – pomyślał. Jak się tu znalazłem?

Obok paleniska siedziała młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, o ciemnej skórze i długich czarnych włosach opadających na ramiona. Nie patrzyła na niego, spoglądała w okno. Widział profil – delikatnie zarysowany podbródek, wyraźne kości policzkowe, otoczone długimi rzęsami oko, smukłą szyję.

Mężczyzna spróbował usiąść, ale poczuł ból i silne zawroty głowy. Z ciężkim jękiem opadł na poduszki.

– Leż, słaby jesteś – usłyszał. Dziewczyna wstała, podeszła bliżej. Jak zauważył – była ładna nie tylko z profilu.

– Gdzie jestem?

– Na Wschodniej Wyspie. Wczoraj znalazłam cię na plaży. Myślałam, że nie żyjesz, ale na szczęście Panna Nim cię wyleczyła. Twój statek zatonął? Jak się nazywasz? Nie pochodzisz z Czterech Wysp, prawda? Masz taki dziwny akcent...

Skrzywił się. Głos dziewczyny, choć w normalnej sytuacji byłby miły dla ucha, teraz sprawił, że ból głowy powrócił.

Zauważyła grymas i zamilkła w pół słowa. Wyglądała na zmieszaną, ale nie zwrócił na nią uwagi. Próbował sobie coś przypomnieć – bezskutecznie. W pamięci nie było nic, oprócz wciąż wyraźnego wspomnienia snu.

Płonące żagle, krzyk, walka. Kto kogo atakował, kto z kim walczył? Nie wiedział, pamiętał tylko wszechobecny chaos. Poza tym – pustka.

– Nie wiem... – powiedział cicho. Uciekł wzrokiem, spojrzał na drewniany strop.

Ze zgrozą uświadomił sobie, że nie pamięta nawet własnego imienia, przeszłości, niczego. Tylko sen.

– Nic... – spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się weń ze zdumieniem. Złapał ją za rękę, mocno zacisnął palce. – Nic nie pamiętam! Nic a nic!

– Spokojnie. Przypomnisz sobie. – Wyswobodziła się z uścisku i sięgnęła po dzbanek. – Pij. – Delikatnie podniosła mu głowę, przytykając dzbanek do warg. Pił łapczywie, a potem opadł na poduszki. Dziewczyna nic nie mówiła, wyglądała na zakłopotaną i lekko przestraszoną, jakby nie wiedziała, co robić.

– Przypomnisz sobie – powtórzyła, odstawiając dzbanek. – To normalne, że nic nie pamiętasz, miałeś wysoką gorączkę, ledwie się wywinąłeś śmierci! Nic dziwnego, żeś słaby na umyśle, ale to przejdzie!

Nie odpowiedział. Fakt, dziewczyna może mieć rację. To przez gorączkę, ona go tak osłabiła. Nie ma się czym przejmować, pomyślał. Wkrótce odzyskam siły, a pamięć wróci. To na pewno nic niezwykłego. Teraz było mu wstyd. Spanikował jak... ech, szkoda słów. A co ona sobie pomyślała?

– Jak ci na imię? – spytał szybko, jakby chciał zatrzeć nieprzyjemne wrażenie.

– Elena.

– Ładnie.

– Dziękuję – uśmiechnęła się. Mężczyzna chciał odpowiedzieć, ale nie dał rady. Zamknął oczy i niemal natychmiast zasnął.

 

***

 

Jeszcze przez kilka dni nie wstawał z łóżka, troskliwie doglądany przez Elenę i Pannę Nim. Czuł się coraz lepiej i było pewne, że tym razem uniknie śmierci. Siły wracały, w końcu mógł zacząć wstawać i chodzić na krótkie spacery. Jednak przeszłość nadal pozostawała tajemnicą. Próbował przypomnieć sobie cokolwiek, ale w głowie wciąż miał pustkę. Pamiętał jedynie ów dziwny sen i to, co działo się po przebudzeniu. Złościła go zwłaszcza myśl, że nie zna nawet własnego imienia, dlatego często wyładowywał gniew na Pannie Nim i Elenie. Stara znosiła te wybuchy ze stoickim spokojem. W oczach Eleny widział żal i smutek. Zawsze czuł się wtedy okropnie, dlatego szybko przepraszał, po czym szedł nad morze. Potrafił siedzieć tam godzinami. Łagodny śpiew fal uspokajał go i wyciszał myśli.

Siedział na plaży ze wzrokiem wbitym w horyzont, gdy przyszła Elena. Usiadła obok, ale nawet nie zwrócił na nią uwagi.

– Jak się czujesz? – spytała.

– A jak myślisz? Jak może się czuć ktoś, kto niczego o sobie nie wie?

Elena spuściła głowę.

– Pamięć wróci – powiedziała takim tonem, jakby nie wierzyła we własne słowa.

– Minęło tyle czasu, a ja wciąż nie wiem, kim jestem. Jakby nigdy wcześniej mnie nie było!

Chciał dodać coś jeszcze, ale w porę się opanował. Ona nie jest winna temu, co się stało i nie zasłużyła na wysłuchiwanie złośliwości. Pomogła mu, uratowała życie, a on nie okazał ani krzty wdzięczności. Poczuł się podle. Uciekł wzrokiem i znów spojrzał na horyzont. Zapadła długa cisza.

– Przepraszam – powiedział nagle. – Nie chciałem cię urazić, ale czasami... – urwał. Zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

– Rozumiem. Nie przejmuj się, pamięć wróci. – Elena uśmiechnęła się. Mówiła coś jeszcze, ale nie słuchał. Siedział bez ruchu, patrząc przed siebie. Wspomnienie tamtego snu niespodziewanie dało o sobie znać. Statek, ogień, walka... To było tak realistyczne, jakby cała ta sytuacja naprawdę się zdarzyła. A może tak było? Może on wypadł za burtę, a tamci zniszczyli statek? Może...

 

...- Ranaegrin. To twoja wina! Twoja wina! – krzyczy gruby mężczyzna o gębie oszpeconej dziobami po ospie.

Ranaegrin w milczeniu wodzi wzrokiem od twarzy do twarzy, jakby chciał znaleźć kogoś przyjaznego. Jednak ci, na których pada jego spojrzenie albo patrzą w inną stronę, albo lżą.

– Jaka jest kara dla zdrajcy? – słyszy.

– Śmierć! Śmierć! Ranaegrin musi umrzeć! – wydziera się ospowaty. Niemal wszyscy go popierają.

Ranaegrin nie zwraca uwagi na panujący hałas. To jest bez znaczenia. Czuje tylko rozpacz, gniew i poczucie winy. Jest przytłoczony.

Niech to się wreszcie skończy. Niech wydadzą wyrok i będzie miał spokój. Śmierć będzie lepsza, uwolni od cierpienia.

Spogląda na siedzącego naprzeciw mężczyznę, który jako jedyny nie ucieka wzrokiem ani nie ciska klątw. Tylko patrzy...

 

– Dobrze się czujesz? Tak nagle zbladłeś. – Ktoś złapał go za ramię. Drgnął gwałtownie, jakby poczuł dotyk rozpalonego żelaza. Dopiero po chwili spostrzegł, że to Elena, obecnie jedna z nielicznych przyjaznych mu osób.

– Ranaegrin – szepnął.

– Co?

To wspomnienie... Był pewien, że ono może być kluczem do przeszłości, dlatego znów starał się cofnąć do tamtego dnia. Nic z tego, obecność Eleny była rozpraszająca.

– Co się dzieje?

– Nic. – Przez chwilę miał ochotę powiedzieć coś niemiłego. – Wszystko w porządku.

Wystarczyło spojrzeć na twarz dziewczyny, by wiedzieć, że nie wierzy w to wyjaśnienie. Na szczęście nie drążyła tematu, za co był wdzięczny.

– Ranaegrin – powtórzył, jakby smakował to słowo. – Ranaegrin...

– Co to znaczy?

– Morski Wędrowiec – odpowiedział szybciej niż pomyślał. Aż się zdziwił – skąd to wiedział?

– Skąd znasz to słowo?

Dobre pytanie, pomyślał. Czy to moje imię? A może przydomek? Czy po prostu określenie żeglarza w moim rodzinnym kraju? Zaraz... skąd pewność, że byłem żeglarzem?

– Nie pamiętam.

Zapadła cisza, przerywana tylko szumem fal.

– Może to twoje imię? – uśmiechnęła się Elena. – Pasowałoby idealnie.

 

***

 

Dni mijały, a Ranaegrin wciąż niczego sobie nie przypominał. Elenie to odpowiadało, bo wiedziała, że gdy odzyska pamięć, będzie chciał wrócić do domu. Na pewno ma rodzinę i przyjaciół i nie zdołałaby go zatrzymać.

Coraz częściej łapała się na myśli, że nie chce, by odszedł. Nie potrafiła wyobrazić sobie dnia, w którym jego już nie będzie. Skończą się spacery, rozmowy, mężczyzna po prostu zniknie bez śladu, jakby nigdy nie istniał. Kiedyś to nastąpi, myślała. Ta świadomość budziła strach. Najlepiej by było, gdyby zamieszkał na Wyspie i zaczął nowe życie. Z nią.

Głupia, przecież wiesz, że tak nie będzie, skonstatowała w duchu. Kiedyś wszystko sobie przypomni. Odnajdzie zagubione elementy układanki i ułoży w jedną, spójną całość. A potem odejdzie. Wróci do przeszłości.

Chyba, że do przeszłości nie będzie warto wracać.

 

***

 

Nadzieja Ranaegrina, że wspomnienia ukażą się w snach, okazała się płonna. Bał się, że tak pozostanie już na zawsze. Życie bez przeszłości... co to za życie? Nie wiedząc, kim naprawdę jest, skąd pochodzi...

Poczuł zimne krople potu spływające po plecach. Przypomnę sobie, pomyślał i wziął głęboki oddech. Na pewno sobie przypomnę...

Szedł brzegiem morza, a chłodne fale obmywały mu stopy. Nagle zatrzymał się i odwrócił. Elena biegła.

A jak sobie przypomnę... będę musiał odejść. Zostawić ją. Nie wiedział dlaczego, ale ta świadomość okazała się zaskakująco bolesna.

Dziewczyna zatrzymała się przy nim.

– Słyszałeś, jak wołałam?

Skinął głową.

– Nie bądź taki markotny. Panna Nim mówi, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. I... – urwała, widząc jego spojrzenie. – Przepraszam – wybąkała. Ranaegrin nie odpowiedział. – Nadal nic nie pamiętasz? Wspomnienia wrócą... Poza tym spójrz na to z dobrej strony.

– Z dobrej?

– Tak. We wszystkim, co złe, zawsze jest jakaś dobra strona. Może kiedyś zdarzyło ci się coś tak strasznego, że nie chciałbyś pamiętać? Na przykład, hmmm... spalili ci dom albo zabili rodziców, albo...

– Skończ.

– Przepraszam. Ale posłuchaj. Jeśli kiedyś zdarzyło się coś bardzo złego, po co pamiętać? Jak było, to było, a jak jest, to jest. Nie lepiej skupić się na tym, co jest?

– Zaraza! – wrzasnął tak, że Elena cofnęła się odruchowo. – Ty wiesz, co mówisz? Posłuchaj siebie! I nie próbuj bawić się w mędrca! Co ty możesz wiedzieć?

Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przed siebie.

A może ona ma racje?

– Ranaegrin! Czekaj! – usłyszał. Nawet nie spojrzał za siebie, przyspieszył. – Czekaaaaaj!

Dobiegła, złapała go za rękę i korzystając z tego, że się zatrzymał, stanęła mu na drodze.

– Przepraszam. Nie powinnam tak mówić, ja... Nie pomyślałam, nie chciałam. Wybacz. Masz rację, lecz... – urwała. – Nieważne. – Chciała odejść, ale Ranaegrin nie pozwolił na to. Chwilę trzymał ją w objęciach, nic nie mówiąc, tylko patrząc w oczy.

– Zostań – szepnął w końcu. Elena wzięła głęboki oddech, zanim ją pocałował.

 

***

 

Panna Nim siedziała na ganku. Obecna tylko ciałem – w myślach wracała do dawnych czasów, kiedy wszystko było prostsze i piękniejsze, a życie miało smak. To były czasy, a nie tak jak teraz – każdy dzień podobny do poprzedniego.

Z zadumy wyrwały ją głosy Eleny i Ranaegrina. Zajęci rozmową, szli brzegiem morza, trzymając się za ręce.

No, no, pomyślała Panna Nim, nie spuszczając z nich wzroku.

Pożegnali się, pocałowali, a potem dziewczyna odeszła. Ranaegrin raźnym krokiem ruszył w stronę chatki. Panna Nim dostrzegła radosny uśmiech na jego twarzy.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – mruknęła, gdy mężczyzna wchodził do środka. – Na twoim miejscu bym nie próbowała.

– Nie próbowała czego?

– Robisz jej nadzieję, wiedząc, że pewnego dnia będziesz musiał odejść. Pomyślałeś, że sprawisz jej tym ból?

– O co ci chodzi?

Panna Nim roześmiała się.

– Nie udawaj głupca. Bystry z ciebie chłopak, więc spróbuj pomyśleć.

 

***

 

Mijały wypełnione radością dni. Większość czasu Ranaegrin spędzał z Eleną. Przy niej zapominał o problemach i nawet brak przeszłości stracił znaczenie. Liczyło się tylko to, by dziewczyna była blisko, by móc słuchać jej głosu, dotykać gładkiej skóry, czuć jej oddech na twarzy. Wypełniała każdą myśl, każdy sen, a gdy przychodziła, szalał z radości. Zakochał się, nie wiedząc nawet kiedy.

I tylko czasem, gdy był sam, przypominał sobie słowa starej kobiety. Natychmiast próbował je wyrzucić ze świadomości, ale wracały niczym echo. W końcu uzmysłowił sobie, że mógł już kogoś mieć. Przecież ktoś, kogo kiedyś kochał, może czekać. Możliwość, że nieświadomie mógł zdradzić, napawała go strachem. Nawet obecność Eleny nie pozwalała o tym zapomnieć.

Nie tylko to sprawiało, że chodził markotny i zmartwiony. Coraz częściej łapał się na myśli, że chce wsiąść na statek i pożeglować gdzieś w siną dal. Pływać po morzach i oceanach, a na ląd schodzić od czasu do czasu. Często siadał na plaży i tęsknie wpatrywał się w morskie fale. Czuł, że poznał kiedyś wolność, jaką dają.

A Elena? Nie mógł jej zabrać. Tu się urodziła, tu był jej dom. Jednak stała się niezbędną częścią jego życia i nie wyobrażał sobie, aby mogło jej zabraknąć.

 

***

 

– Pewnego dnia – powiedziała Elena – wsiądę na statek i popłynę daleko, za horyzont. Odkryję nieznane lądy, a ludzie będą mnie szanować. I dowiedzą się, że miałam rację – zakończyła z uśmiechem.

– Nie musisz niczego udowadniać. Jak dla mnie to ty zawsze masz rację – odpowiedział Ranaegrin.

Milczeli. Elena wtuliła się w niego z uśmiechem. Szkoda, że ta chwila szybko się skończy, pomyślała, mogłaby trwać wiecznie.

Panny Nim nie było, a oni leżeli przytuleni do siebie. Izbę oświetlała tylko jedna świeca stojąca na stole. Płomień drgał lekko, a cienie rzucane na ściany przybierały fantazyjne kształty, którym Ranaegrin przyglądał się ze skupieniem.

– Musi być coś za morzem. Jakaś inna wyspa, gdzie panują inne zwyczaje. Albo bezludne, zupełnie niezamieszkane lądy. Chcę je zobaczyć. Wielu chce, ale wszyscy boją się Błękitnych.

– Dlaczego? Kim oni są? – Ranaegrin miał wrażenie, że skądś zna tę nazwę. Wolał jednak nie mówić o tym Elenie.

– Pierwszymi ludźmi, którzy wypłynęli poza Wyspy. Wrócili po kilku miesiącach i powiedzieli, że za morzem nie ma niczego. Potem wyznaczyli granice i do dziś pilnują, by nikt ich nie przekroczył.

– Oni są władcami Wysp?

Dziewczyna skinęła głową.

– Teoretycznie wszystkimi Wyspami rządzi książę Gveir, jednak nawet on musi się liczyć z Błękitnymi. Każdy, kto im się sprzeciwia, marnie kończy. Ludzie muszą uważać na to, co mówią i robią, a o odkrywaniu świata lepiej nawet nie myśleć. Nikomu nie udało się odpłynąć daleko poza granice. Błękitnym zawsze udawało się takich złapać.

Ranaegrin milczał.

– Ci, którzy słowem wspomną o przekraczaniu granic, gniją w lochach albo po prostu znikają. Niektórych przykuwają do mola.

Ranaegrin miał wrażenie, że to, o czym teraz usłyszał, brzmi dziwnie znajomo. Czyżby był tu wcześniej? Nie, to niemożliwe. Obecność obcego z pewnością nie uszłaby uwadze Błękitnych.

– Te ograniczenia są idiotyczne – zaczęła Elena. – Skoro poza Wyspami niczego nie ma, stawianie granic nie ma sensu! A jeśli coś jest... Pomyśl tylko: przecież można by handlować z innymi krajami i...

Już nie słuchał. Próbował przywołać jakiekolwiek wspomnienie, które dałoby odpowiedź na nurtujące go pytanie. Bezskutecznie.

– O czym myślisz? – To pytanie przywróciło go do rzeczywistości. Spojrzał na nią. Ciekawe jakby zareagowała, gdyby jej powiedział? Nie, lepiej poczekać i nabrać pewności, postanowił. Potem zobaczymy, co dalej.

– Zastanawiam się, jak ci to powiedzieć, byś poczekała trochę z tym odkrywaniem. Chcę się najpierw tobą nacieszyć – powiedział i uśmiechnął się.

Objął ją mocno, rozkoszując się zapachem jej skóry. Przytuliła policzek do jego twarzy, poczuł na szyi ciepły oddech. Pocałował delikatnie, potem śmielej.

Po kilku chwilach byli już nadzy...

 

...Zielone oczy zachodzą mgłą, chwilę potem z ust dobywa się jęk rozkoszy.

– Ranaegrin... – słyszy. Uwielbia, gdy wymawia to imię...

 

– Ranaegrin... – powiedziała Elena. Mężczyzna zamarł, wpatrzony w jej błyszczącą od potu twarz, zamglone oczy. Czarne, nie zielone.

– Co się stało? – spytała po chwili.

Milczał.

 

***

 

To, co sobie przypomniał, nie napawało optymizmem. Najgorzej, że nie wiedział, kim była kobieta ze wspomnień. Czy to, co widział, zdarzyło się wcześniej, czy tuż przed utratą pamięci? Czy to tylko jednorazowa przygoda? A może ta kobieta była jego żoną?

Aż go zmroziło na tę myśl. Nie, nie można zdradzić osoby, której się nie pamięta. Poza tym kochał Elenę z wzajemnością, więc... To nie jest zdrada, nie, to nie jest zdrada, próbował się uspokoić. Nic z tego, wciąż czuł obezwładniający strach. Wiedział, że jeśli kobieta ze wspomnień jest jego żoną, będzie musiał wrócić i zostawić Elenę. A bez niej nie wyobrażał sobie dalszego życia.

Spojrzał na śpiącą dziewczynę. Długo przyglądał się jej twarzy, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół.

 

***

 

– O czym chciałeś ze mną porozmawiać? – Elena odrzuciła włosy do tyłu i spojrzała na Ranaegrina.

W milczeniu szli brzegiem morza. On patrzył pod nogi, zastanawiając się, jak jej to powiedzieć. Ona, widząc troskę na jego twarzy, momentalnie pomyślała, że coś ukrywa. A może po prostu wróciło jedno z tych wspomnień, których wolałby nie pamiętać? Nieważne, to i tak niczego nie zmienia.

– Czy można tu zdobyć statek?

– Statek? Statki mają tylko kupcy i Błękitni, nikt więcej – odpowiedziała beztrosko. – Czemu pytasz? – Gdy Elena spojrzała na twarz ukochanego, poczuła ścisk w gardle. – Chcesz odejść? Odpowiedz!

Skinął głową.

– Jak to odejść, tak po prostu?! Nie możesz! Po tym wszystkim zamierzasz sobie odpłynąć, jak gdyby nigdy nic? Zostawić mnie? Zapomnieć o wszystkim? Jak możesz?!

– Wysłuchaj mnie! Przypomniałem sobie coś i dlatego...

– Co dlatego, co dlatego?! Co takiego sobie przypomniałeś, że nagle postanowiłeś odejść? No powiedz, jestem strasznie ciekawa!

– Być może miałem żonę.

Pod dziewczyną ugięły się nogi, ale zdołała utrzymać równowagę.

– Żonę? – spytała z niedowierzaniem. Miała nadzieję, że zaprzeczy, że to jakiś żart. A może źle usłyszała? Wszystko jest możliwe, tylko nie to, że on ma żonę!

Ranaegrin potwierdził.

– W nocy powróciło jej wspomnienie – dodał.

– Skąd pewność, że to żona? A poza tym, co z tego? Ona z pewnością myśli, że nie żyjesz! Nie musisz nigdzie płynąć, a zwłaszcza do niej, zostań!

– Nie mogę.

– A mnie możesz zostawić?! – krzyknęła Elena, odwróciła się i zaczęła biec. Nie zwracała uwagi na wiatr i piasek wpadający do oczu, chciała uciec jak najdalej, nie wiedząc nawet dokąd. Ktoś, kto był dla niej ważny, postanowił odejść z jej życia, pozostawiając przerażającą pustkę.

Nie pamiętała, jak długo biegła. W końcu upadła na kolana i zaczęła płakać.

Tylko morze było świadkiem jej rozpaczy.

 

***

 

Panna Nim siedziała na ganku, wpatrzona w zachód słońca. Wydawać by się mogło, że nie zauważała niczego wokół, toteż Ranaegrin chciał ją minąć i wejść do chaty.

– Coś taki smutny? – spytała spokojnie. – Czyżbyś pokłócił się z Eleną?

Ranaegrin miał ochotę powiedzieć coś niemiłego, ale się powstrzymał.

– Mówiłam, że tak będzie. – Mężczyzna zamarł, słysząc te słowa.

– Co ty możesz wiedzieć? Daj mi spokój!

– Spokój? Jasne, idź. Wsiadaj na statek, życzę miłego rejsu. A gdy będziesz gdzieś daleko, pomyśl czasem o spędzonych tu pięknych chwilach.

Zapadła cisza. Ranaegrin wpatrywał się w siedzącą nieruchomo kobietę, która nie spuszczała wzroku z zachodzącego słońca.

– Zrozum, nie mogę dłużej zwlekać. Muszę płynąć, inaczej niczego sobie nie przypomnę...

– A płyń sobie, synu, płyń. Niech bogowie cię prowadzą.

– Przestań! Nic nie rozumiecie! Ani ty, ani ona! – krzyknął i ruszył w stronę drzwi.

– Powiedz lepiej od razu – dodała od niechcenia Panna Nim.

Ranaegrin zamarł w pół kroku.

– Powiedz, że jak każdy żeglarz tęsknisz za wolnością. Myślisz, że nie widzę, jak patrzysz na morze? Swoje wiem. Chcesz płynąć daleko, poznawać świat. Przecież jesteś Morskim Wędrowcem i nie zagrzejesz długo miejsca na lądzie. Statek, żagle, bezkresny ocean... To jest życie, prawda? Nawet brak pamięci nie zatrze tego pragnienia.

Milczał.

– Tylko odpowiedz mi jeszcze na jedno pytanie. Skoro wiedziałeś, że chcesz odejść, czemu rozkochałeś w sobie Elenę? Dla własnej, złośliwej przyjemności? Czemu to zrobiłeś? Powiedz, bom ciekawa.

Nie uzyskała odpowiedzi.

– Ech... Jeśli tak bardzo chcesz odpłynąć – dodała – to w mieście, tuż przy porcie, jest karczma „U Syreny”. Tam pytaj o kapitana statku „Wicher”.

Ranaegrin wszedł do chatki.

 

***

 

– Kurwa, jak mu przywaliłam, to się nogami nakrył! Nie będzie mnie stary cap po cycach macać! Prawda, ziomkowie?

Ziomkowie przytaknęli z entuzjazmem. Kapitan Fergie słynęła z tego, że nie lubi, gdy ktoś się z nią nie zgadza, a urazy chowała długo, czekając na odpowiednią okazję do zemsty.

– A jak potem uciekał! – zaśmiała się Fergie, dziewczyna o szczupłej twarzy. Ciemne włosy miała ściągnięte na karku w ciasną, krótką kitkę. – Aż mu dym z dupy leciał! He, he! Dobrze zrobiłam, prawda, ziomkowie? – zarechotała znowu.

– Pani kapitan, nie jestem pewien, ale ten z tyłu chyba ma jakiś problem – odezwał się śniadoskóry chłopak w czerwonej chuście.

Fergie, odwróciwszy się gwałtownie, zobaczyła wysokiego mężczyznę, ubranego w ciemny płaszcz. Twarz nieznajomego skrywał kaptur.

– Czego? – spytała dziewczyna. Siedzący przy stole ziomkowie wbili czujny wzrok w przybysza.

– Ty jesteś Fergie, kapitan „Wichru”? – spytał po chwili nieznajomy. Chciał dodać coś jeszcze, ale nie zdążył.

– Do mnie, mój drogi, należy się zwracać z szacunkiem. Dla ciebie jestem „pani Fergie”, jasne? – To mówiąc, wyciągnęła nóż i zaczęła ostentacyjnie się nim bawić. To, że na nieznajomym owa czynność nie zrobiła żadnego wrażenia, zbiło ją z tropu. – Tak, rozmawiasz z kapitanem „Wichru”. Czego chcesz?

– Nie tak nerwowo... pani... – mruknął nieznajomy. – Chcę tylko porozmawiać o interesach. Nie zajmę dużo czasu, a jestem pewien, że to, co mam do powiedzenia, bardzo ci się spodoba.

Zapadła cisza. Fergie zmierzyła nieznajomego wzrokiem i skrzywiła się pogardliwie.

– Yhm, interesy – mruknęła cicho. – Siadaj pan, powiedz, o co chodzi, a resztę się zobaczy – dodała już głośniej. – Ziomkowie, na co czekacie? Przesuńcie się, ale już!

Wywołani bez szemrania zrobili miejsce dla nieznajomego.

– Nazywam się Ranaegrin i chcę wynająć statek wraz z załogą – powiedział przybysz, siadając.

– Serio? A masz czym zapłacić, panie Ranaegrin? Bo wie pan, to nie jest tanie. Pan nawet sobie nie wyobraża, ile roboty jest z jednym okrętem! Wożenie wycieczkowiczów dochodowe nie jest i jeszcze te ograniczenia... Trzeba mieć upoważnienie, różne dokumenty, a każdą podróż muszę zgłaszać Błękitnym, a jak dopłynę, to też trzeba się im meldować... O, ciężki losie...

– Właśnie. Ograniczenia – przerwał. – Nie masz ich czasem dość, pani kapitan?

– Mam, ale co z tego? Takie prawo. – Fergie wzruszyła ramionami, sięgnęła po dzban i nalała sobie piwa. – Przejdźmy do konkretów: masz pan czym zapłacić?

– Nie.

Zapadła niezręczna cisza.

– Jeszcze nie – dodał szybko Ranaegrin, widząc miny kapitana i załogi. – Ale wiem, gdzie jest ukryty skarb i potrzebuję statku, by się tam dostać. Jest tylko jeden szkopuł: aby tam dopłynąć, trzeba przekroczyć granice.

Zapadła cisza. Cała załoga „Wichru” z uwagą spoglądała na Ranaegrina. Nawet w oczach Fergie, która cały czas ostentacyjnie bawiła się nożem, pogardę zastąpiła ciekawość.

– To stary skarb... rodzinny. Wiele lat temu, mój stryj przekroczył granice z całym bogactwem. Dopadli go i zabili Błękitni, ale wcześniej zdążył wszystko ukryć na malutkiej wysepce. Chcę się tam dostać, ale potrzebuję statku. Jeśli mi pomożecie, podzielimy się po połowie. Poza tym sama mówiłaś, że masz dość ograniczeń, pani kapitan. Może warto przekroczyć granice? – dodał, odchylając nieco kaptur. Fergie rozszerzyła oczy ze zdumienia, gdy zobaczyła skórę zbyt jasną jak na mieszkańca Wysp.

 

***

 

Stary szyld z wymalowaną syreną kołysał się na wietrze. Z karczmy można było usłyszeć odgłosy wesołej zabawy. Pewnie większość towarzystwa jest już pijana, pomyślała Elena. Nie lubiła takich miejsc, hałaśliwych i tłocznych.

Co ja tu robię? – spytała w duchu. Może go już nie być.

Czuła się tak, jakby szła na ścięcie, jednak nie mogła teraz zrezygnować. Nie chciała pozwolić, by Ranaegrin zniknął z jej życia równie nagle, jak się pojawił. Gdyby to zrobiła, nie wybaczyłaby sobie do końca swych dni.

A jeśli go nie będzie? Albo gorzej – jeśli ją odtrąci?

Bała się.

Wzięła głęboki oddech i na drżących nogach ruszyła w stronę drzwi karczmy. Miała wrażenie, że zamiast się zbliżać, z każdym krokiem oddalała się od nich. Serce waliło jak oszalałe, w gardle zrobiło się sucho.

Po chwili, która wydawała się trwać wiecznie, stanęła przy drzwiach.

Daj sobie spokój, przemknęło przez myśl. Jeśli tam wejdziesz i nic nie zdziałasz, zapłacisz łzami. Już raz przez niego płakałaś.

Drzwi otworzyły się z hukiem, wybijając dziewczynę z zamyślenia. W progu stanął Ranaegrin.

Problem rozwiązał się sam. Teraz nie mogła uciec.

– Elena? Co ty tu robisz?

Dziewczyna milczała. Wprawdzie idąc tutaj, myślała nad tym, co powiedzieć, ale teraz nie mogła znaleźć odpowiednich słów. Miała wrażenie, że Ranaegrin słyszy szalone bicie jej serca.

– Elena? – powtórzył i westchnął ciężko. – Chodź do środka. Co będziemy tu sterczeć?

Pozwoliła wprowadzić się do karczmy. Znaleźli wolny stolik, usiedli. Ranaegrin milczał, jakby na coś czekał.

– Ja... – zaczęła dziewczyna. Słowa znów nie mogły przejść przez gardło. Wzięła głęboki oddech. – Chcę płynąć z tobą.

W odpowiedzi usłyszała milczenie.

– Chcę płynąć z tobą – powtórzyła z większą pewnością w głosie. – Nie możesz mnie tu zostawić.

– Nie mogę cię zabrać.

– Nie możesz, tak? Kto cię znalazł na plaży? Kto pomógł? Gdyby nie ja, już byłbyś trupem albo zajęliby się tobą Błękitni. A ty? Uwodziłeś, a potem zostawiłeś! Dlaczego? Bo być może miałeś żonę – mówiła spokojnie, choć głos jej drżał. Żeby tylko się nie popłakać... Żeby tylko się nie popłakać... Nie przy nim.

– To wspomnienie... – zaczął.

– Nie obchodzi mnie wspomnienie. Być może jest ważne. Ale czy dlatego masz mnie zostawić? Pojawiłeś się, a teraz znikasz? Nie chcę tak... Nie obchodzi mnie twoja urojona żona ani Błękitni. Ja chcę płynąć z tobą. Kocham cię...

Zamarła w oczekiwaniu. Wszystko wokół straciło znaczenie, teraz ważna była tylko odpowiedź Ranaegrina. Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, ale bezskutecznie. Spuściła wzrok. To na nic. Nic nie zdziałała, tylko zrobiła z siebie idiotkę.

– Elena... – usłyszała. Podniosła głowę, a w kącikach oczu pojawiły się łzy. On ujął jej dłoń. – Mówiłaś, co dzieje się z tymi, którzy próbują wypłynąć za granicę. Chcę to zrobić, ale nie chcę cię narażać. Myśl, że coś mogłoby ci się stać, jest przerażająca.

– Myśl, że mogę cię stracić, przeraża bardziej.

Siedzieli bez ruchu, patrząc sobie w oczy. Elena nie chciała wierzyć w to, że była tylko zabawką, umileniem czasu. Wciąż miała nadzieję, że te wszystkie piękne chwile coś dla niego znaczą.

– A jeśli okaże się, że jestem żonaty, co zrobisz? – spytał po chwili. Dobre pytanie, stwierdziła w duchu. Nigdy się nad tym nie zastanawiała.

– Jak poznamy prawdę, wtedy zacznę się martwić.

Ranaegrin milczał, wodząc palcem po drewnianym blacie. Żona tak naprawdę była nieważna, ale jej wspomnienie stało się usprawiedliwieniem, dzięki któremu można wejść na statek i uciec z tej dziwnej, pełnej ograniczeń wyspy. Chęć poznania prawdy o sobie stawała się coraz silniejsza, jednak tutaj niczego nie odkryje. A Elena? Tak naprawdę wcale nie chciał się z nią rozstawać.

Siedzieli w milczeniu, w końcu on uśmiechnął się lekko i dotknął jej dłoni. Elena odetchnęła z ulgą, wiedząc już, jaką decyzję podjął.

 

***

 

– Dalej, dalej, stawiać żagle! Nie lenić się, szczury! Do roboty, odpływamy! – krzyczała kapitan. Załoga w popłochu biegała po pokładzie, wykonując rozkazy. Fergie uśmiechnęła się. Wreszcie trafiła się okazja. Koniec z marnie opłacanym wożeniem wycieczkowiczów. Jeśli on mówił prawdę, znajdzie kraj, w którym nie będzie ograniczeń. Ucieknie tym, którzy coraz natrętniej domagali się zwrotu karcianych długów oraz – co najważniejsze – zyska niewyobrażalne bogactwo. Nie miała nic do stracenia, za to wiele do zyskania. A jeśli kłamał? Wtedy zabijemy i jego, i ją, a na Wyspy już nie wrócimy – postanowiła i ruszyła skontrolować pracę załogi.

Elena stała oparta przy burcie, obserwując zamieszanie, potem odwróciła się i wpatrzyła w horyzont. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Oto płynie odkryć nieznane lądy i zobaczyć rzeczy, których nie widział dotąd żaden mieszkaniec Wysp. Udało się.

Z drugiej strony Ranaegrin... Był niemal na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, lecz jednocześnie tak daleko – czarna dziura w miejscu, gdzie powinny być jego wspomnienia, sprawiała, że z obawą patrzyła w przyszłość.

– Ty. – Fergie mocno klepnęła ją w ranię. – Ty będziesz myć pokład.

– Ja? Dlaczego?

– Bo tu każdy ma swoje zadania. Spójrz, ten twój też ma robotę. – Wskazała ręką na maszty za plecami dziewczyny. Elena odwróciła się. Ranaegrin z wprawą pomagał innym przy żaglach.

– Do roboty, szczurze lądowy! – Poczuła tak mocne uderzenie w plecy, że aż się zachwiała. Zanim Fergie odeszła, na jej twarzy wykwitł złośliwy uśmiech.

Statek ruszył. Elena zamknęła oczy, pozwoliła, by wiatr delikatnie pieścił jej twarz. Oto płynę, odkryć nienazwane lądy, nieznane cywilizacje i inne zwyczaje. W ten sposób ludzkość na zawsze mnie zapamięta jako Elenę Odkrywczynię. Będę szanowana przez władców i uczonych, a Ranaegrin na zawsze pozostanie u mego boku. Mój Ranaegrin i...

– Kurwa! – krzyk Fergie brutalnie wyrwał ją z rozmarzenia. – Do roboty! Biegiem po szczotkę i cebrzyk! Pokład ma lśnić jak psu jajca!

Elena westchnęła ciężko.

 

***

 

Morze było spokojne, a „Wicher” złapał wiatr w żagle. Wysoko, na pozbawionym chmur niebie, świeciło słońce.

Szczęśliwy Ranaegrin siedział przy maszcie. Tak długo tęsknił za tą chwilą, a teraz znów był na statku, pośród bezkresnego morza. Nie musiał się o nic martwić, znów czuł się wolny. Wszystko wokół straciło znaczenie. Ważna była tylko ta chwila, kiedy mógł się uspokoić, wyciszyć, a...

 

...Pierwszy rejs. Siedzi skulony, opierając się o burtę i obserwując krzątającą się załogę. Marynarze nie zaszczycają go nawet spojrzeniem. Pozostaje tylko nadzieja, że nikomu nie przyjdzie ochota pognębić przerażonego chłopca. Boi się, że zrobi coś nie tak. Lepiej nie zadzierać z ludźmi morza. Wtedy nawet najkrótszy rejs może stać się koszmarem.

Nie, nie ma gorszego koszmaru niż ten, od którego uciekł.

 

Potrząsnął głową, zamknął oczy, jakby chciał zatrzymać uciekające wspomnienie. Nie wyszło – obraz się rozmywał, aż w końcu zniknął.

Pamiętał siebie jako dziecko? Ile miał lat? I dlaczego uciekał? Uciekał, to pewne. Pamiętał, że cieszył się z tego, iż umknął czemuś bardzo złemu, a jednocześnie nie był pewny jutra, co wzbudzało w nim strach. Strach przeważał, przytłaczał, choć wtedy starał się o tym nie myśleć, wmawiając sobie, że uniknął czegoś strasznego i może zacząć wszystko od nowa.

Próbował przypomnieć sobie coś jeszcze, ale bez skutku. Zaklął. Tak bardzo chciał wiedzieć już wszystko! Jak długo musi czekać?

Wziął głęboki oddech, jeden, potem drugi. Zamknął oczy. Próbował się skupić, ale im mocniej się starał, tym gorszy był efekt.

Zaklął ponownie. Pomogło, zrobił się spokojniejszy. No cóż, pomyślał, nic na siłę. Samo przyjdzie.

 

***

 

Niech mnie ktoś zabije... – pomyślała Elena, wisząc na burcie. Żołądek podnosił się jej do gardła mimo tego, że nie miała już czym wymiotować. A potem wszystko minęło. Odetchnęła z ulgą i wyprostowała się. Silne zawroty głowy niemal natychmiast podcięły jej nogi i dziewczyna klapnęła ciężko na deski.

– Tylko nie pobrudź pokładu – mruknął jakiś chłopak, przechodząc obok. – Kapitan nie byłaby zadowolona.

Elena kiwnęła głową. W tym samym momencie statkiem zakołysało mocniej i poczuła, że jak tak dalej pójdzie, to zwymiotuje żołądek. Nie tak to sobie wyobrażałam, pomyślała. Miałam opływać morza i oceany, odkrywać nowe lądy, poznawać inne kraje, a nie wisieć na burcie!

– Ej, ty! – usłyszała. Nie miała ochoty znowu słuchać drwin. – Ej, chcesz lekarstwo?

Jasne, pewnie jakiś rum? – pomyślała, próbując opanować mdłości.

– Ej, ty, mówię do ciebie!

Elena zatkała usta i odwróciła się. Fergie stała nieopodal masztu i wymachiwała małą buteleczką.

– Lek na rzyganie, wypijesz i przejdzie ci od razu. Chcesz? – spytała kapitan. Na jej twarzy gościł drwiący uśmiech.

Elena skinęła głową. Fergie zbliżyła się.

– Widzisz, moja droga, statek to nie miejsce dla delikatnych panienek. Burze bywają uciążliwe, choroba morska też. – Kapitan spojrzała na dziewczynę. Elena nie mogła odpowiedzieć, bo znów czuła żołądek w gardle. Kapitan westchnęła i wzniosła oczy ku niebu. – A jak nas złapią, to będzie bardzo źle. Lochy to nieładne miejsca, a rozmowy z Błękitnymi nie należą do miłych... A potem, jak skończą, to można się szykować na ciekawą śmierć. Albo coś gorszego... Z pewnością byłaś na molo. Widoki są tam ładne, ale monotonne na dłuższą metę.

Elena wzdrygnęła się. Raz tylko tam poszła i nie wspominała tego dobrze. Pamiętała widok przykutych do mola skazańców, zanurzonych w wodzie aż po szyję, dla których śmierć była wybawieniem.

– Tam trafił mój przyjaciel. A ostrzegałam, żeby uważał, co mówi. Nie uważał, to się doigrał. Jak będziemy mieli pecha, to może się z nim poznasz – powiedziała spokojnie. – Masz. – Dała jej buteleczkę. – Nie chcę mieć na pokładzie resztek jedzenia – dodała i odeszła.

Lek, choć smakował okropnie, pomógł niemal natychmiast. Wprawdzie Elena nadal była osłabiona, ale przynajmniej nie musiała już wisieć na burcie. Teraz mogła spokojnie patrzeć na horyzont. Jakie lądy ukrywa? Już niedługo pozna odpowiedź i nie mogła doczekać się tej chwili. Jednak co kraj, to obyczaj, a nie wiedziała, czy te będą przyjazne obcym. Kto wie, może jest coś gorszego od władzy Błękitnych...

– Morze jest wspaniałe, nie sądzisz? – usłyszała za sobą głos Ranaegrina. – Nie poznasz jego siły, dopóki nie poznasz jego gniewu.

– A ty poznałeś?

– Nie wiem. Pewnie tak. – W głosie mężczyzny dało się słyszeć niepewność. – Wiem już, że nie pierwszy raz jestem na statku. – dodał z większym przekonaniem.

Trudno było nie przyznać mu racji, mając w pamięci to, jak sprawnie pomagał przy żaglach.

– Morze jest wspaniałe, jednak bardziej mnie ciekawi, co jest za horyzontem – powiedziała i spojrzała na niego. Uśmiechnęła się lekko.

Ranaegrin stał bez ruchu, długo i przenikliwie patrząc w oczy dziewczyny. Uśmiech zszedł jej z twarzy. Nie odwróciła wzroku, w tym mężczyźnie było coś, co przyciągało niczym magnes. Wydawać by się mogło, że w tym momencie wszystko inne straciło znaczenie, że zapomnieli o statku, rejsie, załodze, że zapomnieli o wszystkim. Ranaegrin objął ją, a ich twarze zbliżyły się...

 

...Obiecaj, że nigdy mnie nie opuścisz – mówi jasnowłosa dziewczyna, o dużych, zielonych oczach. – Że zawsze będziesz przy mnie i nigdy nie zdradzisz, choćby nie wiem co.

– Przecież wiesz, że nigdy tego nie zrobię.

– Obiecaj – prosi. – Chcę, byś był tylko mój...

 

Dreszcze przebiegły mu po plecach, poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy. Delikatnie odepchnął Elenę. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążyła.

– Przepraszam. – Odwrócił się szybko i odszedł, nawet nie patrząc za siebie.

Wspomnienie jasnowłosej nie mogło pojawić się bez przyczyny. A jeśli rzeczywiście była jego żoną? Co robi teraz? Może, pogrążona w rozpaczy po stracie bliskiej osoby, uciekła od świata, nie przyjmując współczucia, chcąc zostać sama ze swoim bólem? Przekonana, że jej ukochany nie żyje...

Ale... Nawet jeśli kiedyś kochał tajemniczą jasnowłosą, nie pamiętał o tym. Teraz miał Elenę i doskonale wiedział, co do niej czuje. Jednak wiedział też, że nie może dalej robić jej nadziei, przynajmniej dopóki nie pozna prawdy. Sprawy już i tak zaszły za daleko.

A gdyby dowiedział się, że jasnowłosa istnieje naprawdę, co by zrobił? Musiałby z nią porozmawiać, by dowiedzieć się, kim był. Oczyma wyobraźni widział roześmianą twarz dziewczyny, przepełnione radością zielone oczy. I gasnący uśmiech, gdy mówi jej, że odchodzi.

Co by wtedy powiedział? „Przepraszam, ale odchodzę, bo wcale cię nie pamiętam, poza tym kocham inną”? Mógłby też wrócić do niej, ale wtedy cierpiałaby Elena, a tego nie chciał. Zaklął. Znajdował się między młotem a kowadłem, a co najgorsze, nie miał pojęcia, jak postąpić.

Tak nie można, pomyślał. Nie wiedział, skąd to przekonanie, ale był pewien – tak się nie robi.

 

***

 

Coś sobie przypomniał, myślała Elena, siedząc w kajucie. Tylko co? Pewnie nic dobrego, wystarczyło spojrzeć na jego pobladłą twarz. Może akurat wtedy powróciło wspomnienie kobiety. Czyżby jego żony?

Kochała Ranaegrina, ale chyba musiała pogodzić się z myślą, że nic z tego nie będzie. Ktoś tam daleko może nań czekać. Ktoś, kogo kiedyś darzył uczuciem, z kim chciał spędzić całe życie, ktoś, kogo teraz nie pamięta...

Dlaczego ma wracać do osoby, o której zapomniał? Nie znalazła odpowiedzi na to pytanie. Bała się, że on odejdzie, a wszystkie piękne chwile pozostaną tylko bolesnym wspomnieniem.

Trzeba walczyć o bliskich nam ludzi, tak mawiała Panna Nim. Miała rację. Jednak w głębi duszy Elena bała się podjąć walkę. Żałowała, że Panna Nim nie chciała płynąć z nimi. Ona z pewnością by coś doradziła...

Dziewczyna westchnęła ciężko i wyszła na pokład. Chłodne powietrze orzeźwiało. Podeszła do burty i oparłszy się o nią, spojrzała na migocące jasno gwiazdy. Spokojna tafla morza wyglądała, jakby unosiły się na niej drobiny srebra. Elena dostrzegła światło gdzieś w oddali. Najpierw pomyślała, że to okręt i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że okręty tak jasno nie świecą. Czyli latarnia. Trzeba ją minąć i już znajdą się poza granicami Wysp.

Latarnia zbliżała się z każdą chwilą, a jej blask nabierał siły. Dziwne, błękitne światło, sprawiało, że trudno było oderwać od niej wzrok. Coś tu nie grało. Zbliżała się o wiele szybciej niż płynął „Wicher”.

Elena wytężyła wzrok, jednak nie mogła dostrzec niczego poza światłem. Trzeba powiadomić resztę, pomyślała. Cokolwiek to jest, z pewnością nie wróży niczego dobrego.

Po krótkiej chwili mogła już rozróżnić szczegóły. Widziała wypełnione wiatrem żagle, wysokie maszty, a wszystko to mieniło się zimnym, błękitnym blaskiem. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Jak oni nas znaleźli?

– Błękitni! – usłyszała krzyk dochodzący z góry. Obserwator z bocianiego gniazda nie spał. Albo właśnie się obudził, pomyślała dziewczyna, bo poza śpiącymi tylko ślepy by nie zauważył.

Wyskoczył z gniazda i kilkoma zwinnymi susami dostał się na pokład. Wrzeszcząc wniebogłosy „Błękitni, Błękitni!”, rzucił się pędem w kierunku kapitańskiej kajuty. Zaledwie kilkanaście sekund później na statku panował popłoch. Fergie pospiesznie, ale zachowując zimną krew, wydawała rozkazy.

– Szybko! Bierzcie się do roboty! Zawracamy!

– Ale po co? I tak już po nas – stwierdził łysy człowieczek, stojący obok kapitan.

– Durny ty... – Fergie walnęła go w czoło – Ja tu jestem od myślenia, a ty masz słuchać rozkazów! – Znów spojrzała na rozświetlony statek. Zapadła cisza.

– Czemu nie powiedziano mi wcześniej? Obserwator spał? Już ja się z nim policzę, rodzona matka go nie pozna... – warknęła Fergie. – Na co czekacie, lenie? Bierzcie się do roboty! Lex! Jared! Obserwatorowi wymierzyć dwadzieścia pięć batów! – rozkazała.

Członkowie załogi wiedzieli, jakie mają zadania, więc błyskawicznie zabrali się za ich wykonanie.

Co ona kombinuje? – myślała Elena, spoglądając na wrogi okręt. Nie poruszała się. Ktoś stanął obok. To Ranaegrin.

– To koniec – szepnęła, nie patrząc nań. Nie odpowiedział, tylko dotknął jej dłoni. Elena wzięła głęboki oddech.

„Wicher” nie zdążył nawet rozpocząć manewru zawracania. Statek Błękitnych był tuż, tuż. Słyszeli komendy wydawane przez dwóch mężczyzn przy burcie, a także widzieli krzątającą się wrogą załogę i uzbrojonych żołnierzy. Po chwili oba okręty były już tak blisko siebie, że można było położyć trap, po którym majestatycznym krokiem dwóch Błękitnych przeszło na pokład „Wichru”.

– Kto jest kapitanem? – spytał wyższy, ten z krótką, czarną bródką. Obaj stali na tle rozświetlonego statku, a ich twarze kryły się w cieniu.

– Ja – powiedziała Fergie.

Wargi brodatego wykrzywiły się w dziwnym grymasie. Spojrzał na towarzysza, potem znów na kapitan.

– Mogę wiedzieć, jakim cudem znaleźliście się poza wyznaczonymi granicami? – spytał ostro.

Bo po ciemku ich nie widać, miała ochotę odpowiedzieć Fergie, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język.

– Zboczyliśmy z kursu. Wie pan, po ciemnicy, to bez dobrego obserwatora ani rusz! – tłumaczyła.

Błękitni milczeli. Obaj mierzyli Fergie badawczym spojrzeniem.

Elena zadrżała. Stojący obok Ranaegrin położył dłoń na ramieniu dziewczyny, jakby chciał dodać jej otuchy.

– Ale ten osioł, znaczy nasz obserwator – ciągnęła kapitan – zasnął i nie zauważył, że przekroczyliśmy granicę. Kto wie, gdzie byśmy dopłynęli, gdybym się nie obudziła. – powiedziała z przekonaniem. – Zresztą właśnie zawracaliśmy, a on ponosi zasłużoną karę – to mówiąc, wskazała na scenkę dziejącą się za jej plecami. Szczupły chłopak kulił się, przywiązany do masztu, a jeden z oprawców zadał kolejny cios, który rozerwał koszulę, pozostawiając na plecach krwawą pręgę. – Nie ma potrzeby zaprzątać sobie nami głowy – dodała.

– Taaak... w dzisiejszych czasach nikomu nie można ufać – mruknął brodaty.

– Dokładnie. Tylko na siebie można liczyć... – powiedziała Fergie, lecz brodaty już jej nie słuchał. Przyglądał się reszcie załogi. Nie uszedł jego uwadze fakt, że każdy miał przy sobie broń. Mimo tego marynarze nie czuli się pewnie; starali się trzymać z tyłu, jakby w nadziei, że w ten sposób unikną kłopotów, a gdy czuli na sobie spojrzenie wroga, natychmiast spuszczali wzrok.

W końcu brodaty spojrzał na Elenę. Jej serce stanęło na ułamek sekundy po to, by zaraz zacząć walić tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. To koniec, pomyślała.

Bezwiednie dotknęła dłoni Ranaegrina. Gdy brodaty przeniósł wzrok na kapitan, mimowolnie odetchnęła z ulgą.

– To się więcej nie powtórzy – zapewniła Fergie, niemal się przy tym kłaniając.

– Wiem, ponieważ zabieramy was ze sobą – odparł Błękitny.

Cisza, która zapadła, zdawała się być wręcz namacalna.

– To co, pójdziecie po dobroci czy po złości?

Elena poczuła uścisk na ramionach i usłyszała, jak stojący za nią mężczyzna wciąga powietrze.

 

***

 

...Na szczycie masztu tańczą małe płomyki, wydając przy tym świszczące dźwięki. Elmy, zwiastuny burzy, według marynarzy będące dobrym znakiem. Nie tym razem.

Żagle płoną, słychać krzyk i szczęk oręża. Wszyscy walczą i on też walczy. Czas zwalnia, wokół pełno krwi. Ranaegrin nie widzi, kto jest przyjacielem, kto wrogiem, uderza każdego stojącego na drodze. Ciało nie słucha umysłu, samo układa się do ciosu, potem czuć tylko krew na twarzy. Wróg pada, można biec dalej.

I widzi go. Błyszczące oczy, krótka, czarna broda i złośliwy uśmiech. Biegnie do niego, unosi miecz, już jest przy nim, zadaje cios...

 

– Do broni, ziomkowie! – wrzasnęła Fergie, dobywając krótkiej szabli. Zaraz w dłoniach załogi pojawiły się noże, miecze, pałki, ktoś miał nawet topór.

Chłopak w czerwonej chuście rzucił się na wrogów. Nie zdążył zadać ciosu, z rozciętego niewidocznym ostrzem gardła trysnęła krew, a w miejscu, gdzie stali Błękitni, było pusto. Chłopak upadł, brudząc pokładowe deski.

– Elena! Schowaj się! – wrzasnął Ranaegrin. – Uciekaj! – Pchnął ją. Posłuchała, odbiegła.

Na pokład „Wichru” wtargnęli zbrojni. Dalej było tak jak kiedyś – walka, krzyk, szczęk oręża, potem jęki umierających.

Ranaegrin ściskał kurczowo rękojeść miecza. Skąd go miał? Już nie pamiętał. Przeskoczył zwłoki. Naprzeciw niego stał zbrojny z mieczem uniesionym do zadania ciosu. Morski Wędrowiec uchylił się, stal świsnęła tuż obok ucha. Zadał cios. Struga krwi przecięła powietrze, dłoń atakującego upadła na pokład. Mężczyzna zawył z bólu, ale wrzask uwiązł w gardle razem z ostrzem Ranaegrina.

Już podbiegł następny. Wystarczyło pierwsze skrzyżowanie broni, by poznać, że miał spore doświadczenie. Ranaegrin parował ciosy, nie ryzykując ataku, czekał na odpowiedni moment. Widział triumfalne błyski w oczach wroga, uśmiech na twarzy. Mam cię! – niemal widział tę myśl.

Kolejny cios. Ranaegrin poczuł, jak drży i drętwieje mu ręka. Wiedział, że długo nie wytrzyma, przeciwnik jest silny.

Statkiem zakołysało. Ranaegrin zdążył złapać się liny i utrzymać równowagę, jego przeciwnik upadł. Teraz! Rzuca się nań i uderza, ostrze przecina kolczugę, skórę, mięśnie.

Statkiem ponownie zakołysało. Co jest? – pomyślał i odruchowo spojrzał na maszty.

Elmy tańczące na ich szczytach, wyglądające niczym płomyki świec, na tle zachmurzonego nieba. Błysnęło, zagrzmiało. Zaklął. Burza nie mogła sobie wybrać lepszego momentu. A może ona nie jest naturalna? Spojrzał w stronę statku Błękitnych, jakby tam chciał znaleźć odpowiedź.

Krzyk. Ktoś z załogi „Wichru” zgiął się wpół i upadł na deski. Zbrojny, który wysłał go na tamten świat, pobiegł w stronę Ranaegrina. Nie zdążył zadać ciosu.

Zagrzmiało. Raz i drugi, za trzecim piorun uderzył w najwyższy maszt. Statkiem zakołysało mocniej. Kilka osób wpadło do wody. Wśród nich Elena.

Co robiła na pokładzie? Kazałem jej się schować! – pomyślał, skacząc za burtę. Ona musi żyć! Płynął. Dno statku Błękitnych także mocno świeciło, tonąca Elena była doskonale widoczna. Wyciągała rękę, patrzyła prosto na niego. Jeszcze trochę, wytrzymaj! – krzyknąłby, gdyby tylko mógł. Jeszcze trochę!

Już miał ją łapać, kiedy poczuł silne szarpnięcie, jakby jakaś nieznana siła ciągnęła go ku powierzchni wody. Nie! Musi ratować Elenę! Próbował walczyć, ale nie miał szans. Dziewczyna oddalała się w błyskawicznym tempie, aż stracił ją z oczu. Wciąż ciągnięty do góry, znalazł się nad powierzchnią wody, a zaraz potem na pokładzie okrętu Błękitnych.

– Witam starego znajomego – zakpił brodaty. Ranaegrin spróbował wstać. Bezskutecznie. – Nie sądziłeś, że się spotkamy? A widzisz! Nie wysilaj się, i tak nie możesz mówić.

Ranaegrin zacisnął powieki. Chciał coś powiedzieć, ale język i wargi nie słuchały. Gdyby mógł, rzuciłby się na brodatego i rozszarpał gołymi rękami. Jednak teraz był bezsilny, pozostało mu tylko słuchać, jak ginie załoga „Wichru”. Spośród wrzasków i szczęku oręża docierały do niego przekleństwa miotane przez Fergie. Po chwili słowa przeszły w krótki, zduszony krzyk.

Nie wiedział, ile to trwało. Cały czas leżał, bezsilnie zaciskając pięści. Nie widział masakry na pokładzie „Wichru”, mógł jedynie przyglądać się płonącym masztom. I Błękitnym, stojącym przy burcie, wpatrzonym w walkę. Życzył im śmierci.

W końcu krzyki ucichły, a brodaty odwrócił się do jeńca z uśmiechem na twarzy.

– Co u ciebie, zdrajco? – spytał radośnie. – Mam nadzieję, że dobrze się bawiłeś na wolności, bo właśnie ją straciłeś. Czemu się krzywisz, taki brzydki jestem? Przyjacielu... Nie próbuj wierzgać. No, robota skończona, tamci wybici, możemy płynąć.

Ty sukinsynu! – pomyślał Ranaegrin.

Drugi Błękitny obdarzył jeńca spojrzeniem pełnym pogardy, po czym odszedł.

– Powiedz, przyjacielu – zaczął brodaty. – Powiedz, po co to wszystko? Źle ci było z nami? Czemu milczysz? Aaaa, tak, zapomniałem. Ach, starość, pamięć nie taka jak kiedyś... – zadrwił. Podszedł do leżącego i kopnął go w brzuch. Ranaegrin jęknął.

– To zadziwiające, jacy ludzie bywają głupi. Mieliśmy bardzo dobry układ, a z ciebie był świetny tropiciel – uśmiechnął się brodaty. – No cóż... Może nie odpowiadała ci płaca? Nieee, co jak co, ale na nią narzekać nie mogłeś. Więc dlaczego? Nic nie mów – znowu zadrwił. Ranaegrin miał ochotę go rozszarpać. – Sam spróbuję dojść do sensownych wniosków.

Zapadła cisza. Błękitny zniknął z pola widzenia. Ranaegrin słyszał jego kroki w pobliżu.

On kłamie, pomyślał z rozpaczą.

– Już wiem! – Głos Błękitnego, przepełniony złośliwą radością, wyrwał go z ponurych rozmyślań. – Jedyny sensowny wniosek to twoja głupota. Chciałeś sprawdzić, czy buntownicy nie mają racji. Nic dziwnego, tyle się nasłuchałeś... Pewnie sporo mówili, zanim z nimi skończyłeś. Coś o wolności, ograniczeniach i takich tam... Pewnie ci coś zaświtało: „a może oni mają rację?”„A gdyby tak otworzyć Wyspy na świat?” Aż w końcu nie wytrzymałeś i popełniłeś największy błąd swojego życia.

Błękitny stanął przed jeńcem.

– A teraz będziesz musiał ponieść karę. Zabrać go!

Ranaegrin poczuł, jak czyjeś ręce go podnoszą.

– Aha, jeszcze jedno. Pamiętasz Nyaah? Taka ładna, zielonooka... Kochała cię do szaleństwa, a jak się dowiedziała, że zdradziłeś... Dwa dni potem zabiła się – dodał Błękitny. – Szkoda. Ładna była z was para.

Ranaegrin poczuł zimne krople potu spływające po plecach. Nie!!!

Krzyczałby aż do utraty sił, gdyby tylko mógł.

 

***

 

Cela była brudna, mokra, ciemna i zimna, jednak Ranaegrin siedział tu wystarczająco długo, by do tego przywyknąć. I by pamięć wróciła.

Pamiętał Meade, kraj, z którego pochodził i potężne burze, które nie były tam rzadkością. Wiecznie pijanego ojca, pomiatającego nim i obwiniającego o śmierć matki.

– Gdybyś się nie urodził, to ona by żyła – mówił. W końcu chłopiec nie wytrzymał i uciekł. Ranaegrin pamiętał pierwszy rejs, kiedy bał się, że marynarze okażą się gorsi od ojca. Okręt nazywał się „Kurara”, a kapitanem był człowiek małomówny, niechętnie okazujący uczucia. Jednak chłopca, nie wiedzieć czemu, traktował jak syna.

Tak minęło dziesięć lat, w trakcie których Morski Wędrowiec dorósł i zmężniał. Ze zdrowiem kapitana było coraz gorzej; gorączkował, kaszlał krwią, a czasami nie mógł nawet stanąć na nogi. Zmarł w trakcie jednego z rejsów, a ciało, zgodnie z jego życzeniem, pochłonął ocean.

Po śmierci kapitana Ranaegrin zszedł na ląd, chcąc zacząć spokojne życie, jednak morze nie dawało o sobie zapomnieć. Minęły dwa miesiące, po których znów znalazł się na statku. W czasie licznych podróży miał okazję odwiedzić wiele krajów, poznać odmienne kultury oraz ich przedstawicieli.

Pewnego dnia podczas rejsu na horyzoncie zobaczyli światła. Już po chwili wiedzieli, że mają przed sobą ląd, gdzie mogliby uzupełnić zapasy jedzenia i wody. Jednak na ich przeszkodzie stanął lśniący zimnym światłem okręt. Skąd się wziął, tego nie wiedział nikt, mieli wrażenie, że wynurzył się z wody. Wtedy Ranaegrin po raz pierwszy spotkał Błękitnych.

A oni zaatakowali. Wszystko przebiegało prawie tak samo, jak na pokładzie „Wichru” – prawie, bo wtedy nie było burzy.

Ile trwała walka, tego Ranaegrin nie wiedział. Pojmany przez Błękitnych, był pewien, że go zabiją, gdy tylko uzyskają potrzebne informacje.

Śmierć jednak nie nadeszła, zamiast tego dostał propozycję. Gdybym jej nie przyjął, pomyślał, patrząc na zakratowane okienko, byłbym martwy. Może to i lepiej...

Błękitni bali się tylko jednego – że świat dowie się o istnieniu Czterech Wysp i trzeba będzie zacząć liczyć się z jego zdaniem. Aby do tego nie dopuścić, rozpowiedzieli, że za morzem niczego nie ma. Większość łatwo w to uwierzyła; nikt poza Błękitnymi nie mógł przekroczyć granic, a tych, co próbowali, surowo karano.

Kwestia buntowników nadal wymagała ostatecznego rozwiązania. Niektórych wskazywali donosiciele, jednak większość wykazywała się sprytem i nie było łatwo wpaść na ich trop.

W końcu pojawił się Ranaegrin. Szybko nauczył się języka Wyspiarzy, a potem rozpoczął poszukiwania. Otoczony niewidzialną opieką Błękitnych dostał się tam, gdzie oni nie mogli i spotkał wielu amatorów dalekich wypraw. Opowiedział im o swoim kraju, jego zwyczajach i mieszkańcach, a ci słuchali jak urzeczeni. Zaufali mu, w zamian ich wydał.

– Dlaczego? – pytali, a on najchętniej zapadłby się pod ziemię. Co miał powiedzieć? Że jako więzień Błękitnych musiał robić, co każą? Że wcale tego nie chciał i przez cały czas bał się tej chwili? Czy to, że jest po prostu tchórzem? Nie miał odwagi nawet spojrzeć im w oczy.

Stojąc kilka dni później w porcie, patrzył na dwa holowane w stronę granic okręty, wiedząc, że buntownicy znajdują się pod pokładami. Uwięzieni czekali na śmierć i z tego powodu czuł się okropnie. Nagle majaczące w oddali sylwetki zatrzymały się. Okręty podpalono. Stojący na brzegu ludzie krzyczeli i Ranaegrin miał wrażenie, że wśród krzyków słyszy także umierających pod pokładami więźniów. Nie mógł na to patrzeć. Chciał odejść, ale go zatrzymano.

To przestroga.

Widok trawionych przez ogień okrętów, a także twarze zabitych, wykrzywione w grymasie pogardy, złości, strachu i smutku, prześladował go w snach.

Ranaegrin zaklął. Pamiętał tych wszystkich ludzi, którzy zostali skazani za pragnienie poznania prawdy. W końcu sam zapragnął uciec, ale zasady obowiązujące zwykłych mieszkańców Wysp obowiązywały i jego.

Nikt nie miał prawa przekroczyć granic.

Jednak krótkie rejsy, od wyspy do wyspy, nie wystarczały. Chciał czegoś więcej. Znów wsiąść na statek, wypłynąć na pełne morze i poczuć wiatr na twarzy.

Żal za tym, czego nie mógł mieć, zniknął, gdy pojawiła się Nyaah – piękna córka jednego z Błękitnych.

Była zupełnie inna od Eleny, pomyślał. Akceptowała ustalone zasady, lubiła otaczać się przepychem i służbą, reagującą na każde skinienie. Nie pasowali do siebie – jednak przeciwieństwa się przyciągają. Przed oczyma mężczyzny stanęły wspomnienia ich spotkań, rozmów, jej pocałunków.

A potem zostawił ją dla mrzonki, durnej idei, która nie miała szans stać się rzeczywistością. Nie słuchał ani jej błagania, ani ostrzeżeń, myślał tylko o sobie i nie zamierzał zmienić decyzji.

Gdy Błękitni odkryli, co planuje, był przekonany, że go zabiją. Wspomnienie dnia sądu nad zdrajcą powróciło, ale tym razem widział więcej szczegółów. Znów był wśród ludzi miotających klątwy. Widział wykrzywione w złości twarze, oczy ciskające gromy. Znów powróciło tamto straszne poczucie winy, świadomość, że złamał daną Nyaah obietnicę, że zdradził.

Niech to się wreszcie skończy, myślał wtedy. Po co to wszystko, niech po prostu zrobią to samo, co robili z wieloma innymi przede mną. Tak się jednak nie stało. Błękitni dali mu małą łódź i pozwolili odejść.

Morze było spokojne, a on potrafił doskonale sterować, jednak i tak rozbił się na skałach. Powinien się domyślić, że coś tu nie pasuje.

Głupi był. Pokochał dwie kobiety i obie zostawił, by realizować jakieś idiotyczne cele. A teraz nie żyją. Przez niego.

Zamknął oczy, lecz w wyobraźni wciąż widział Elenę i Nyaah. Czuł na sobie ich ciężki, oskarżycielski wzrok. Gdyby tylko mógł cofnąć czas...

Świadomość, że zawiódł, sprawiała ból.

Wstał i sztywnym krokiem podszedł do okna celi. Spojrzał w morze, wydawało się, że go przyzywa. Szum fal i wrzaski mew, niczym najpiękniejsza muzyka. Na chwilę zapomniał o bólu. Nie był już w zimnej, brudnej i ciemnej celi. W marzeniach żeglował gdzieś daleko, za horyzont. Był wolny.

 


< 18 >