Fahrenheit nr 60 - sierpień-październik 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 21>|>

Zemsta będzie nasza

 

 

(opowiadanie nadesłane na konkurs „Fantastyczna zagadka”)

 

– Już mówiłam, że nic nie wiem! – wrzasnęła przeraźliwie Śnieżka, plując śliną. Brudne, tlenione włosy opadły jej na twarz.

– Cóż, jesteś z nami szczera, królewno? – zapytałam z ironią. Siedząca przede mną rozczochrana dziewczyna w czarnym topie, kusej mini i seksownych pończochach w niczym nie przypominała królewny. Wliczając papieros w rozdygotanych palcach.

– Walcie się, popaprańcy.

Westchnęłam. Bogowie! Jak ja nienawidzę przesłuchań w tych ciasnych pokoikach! Jeszcze parę lat i rzucę tę robotę, mam dość poświęcania się dla przenajświętszej Inkwizycji.

– Wiesz, że nie jesteś czysta – mruknął Robin. Ach, prawie zapomniałam, że był ze mną. Panicz Goodfellow, pogromca serc niewieścich (w młodości utrzymywał, iż w połowie Brytyjczyków płynie jego krew), został mym nowym partnerem i uczniem zgodnie z wolą Oficjum. Miałam go wprowadzić w arkana służby.

– Niby co na mnie macie? – Śnieżka uśmiechnęła się do Robina zalotnie. Przygryzłam wargi, bo nienawidzę takich szopek.

– Jeśli powiesz nam, co chcemy wiedzieć, nie dowiesz się i będziesz mogła spać spokojnie – wyjaśnił rzeczowo Robin, a uśmiech królewny poszerzał się i poszerzał. Czyżby upatrzyła sobie w nim wybawcę z więziennej celi? Nie zareagowałam, niech się panicz Goodfellow uczy nie spoufalać z przesłuchiwanymi.

– Znasz Żwirka, panie władzo? – zapytała cicho Śnieżka, sięgając po następnego papierosa.

– Tego od Muchomorka? Znam. – Robin, mile połechtany „panem władzą”, uśmiechnął się z entuzjazmem. Już wiedziałam, co się stanie. Królewna nie przepadała za młodymi służbistami.

– Żwirek kręci z Muchomorkiem – dodała konspiracyjnie.

– Żwirek kręci z Muchomorkiem...?

– Tak! Żwirek kręci z Muchomorkiem! – wrzasnęła, aż papieros mało nie wypadł z mocno pomalowanych ust. – Baba Jaga, poziom waszej kadry schodzi na psy, jeśli wszyscy są tacy inteligentni, jak on!

Robin zarumienił się i wycofał w głąb pokoju. Pierwsze doświadczenia za nim. Czas wkroczyć do akcji.

– Nie pochlebiaj sobie, mała, nie jesteśmy na ty – warknęłam, rzucając na stolik zmiętą szarą kopertę. – Jak Jasiu Małgosi, tak Małgosia Jasiowi.

– Co to?

– Twój wyrok. Stos, ewentualnie łamanie kołem. Co wolisz?

Śnieżka z niechęcią opróżniła kopertę, na stolik wysypał się plik ostrych zdjęć. Otworzyła oczy ze strachu.

– Co do...

– Zdjęcia wykonane w nocnym klubie Gąski Balbinki w zeszłym tygodniu – pospieszyłam z wyjaśnieniami, uśmiechając się paskudnie. Uwielbiałam patrzeć na podejrzanych, którym podstawia się pod nos niepodważalne dowody. – Wiesz, co grozi za zoofilię, wiesz, jakie kary wyznacza Oficjum. Poza tym, gdyby twój Książę Na Białym Koniu zobaczył cię z tym... czy to prosiak, moja droga? Mniejsza o to, wasze małżeństwo przeszłoby do historii. Książę jest taki zazdrosny, no nie?

– To jest szantaż?!

– Nie, ciastko z kremem. Pewnie, że szantaż, my też musimy jakoś pracować. Będziesz kooperować, królewno? – zapytałam. Śnieżka zaciągnęła się mocno i skinęła głową. – Gdzie był gang krasnoludków w nocy z dwudziestego czwartego na dwudziesty piąty, gdy zamordowano Kopciuszka?

– Mówiłam, że nie wiem...

– Do kroćset diabłów, Śnieżko! Zamordowano kilka kobiet, a my znajdujemy tylko niekompletne ciała! – wrzasnęłam królewnie prosto w twarz. Staram się raczej nad sobą panować, ale czasem warto sobie pofolgować. – Ty nic nie wiesz? Ty, która wychowałaś się w lesie z tą bandą przestępców, zanim Książę cię wziął cię za żonę?

– Pamiętaj, że tylko dzięki nam wiedźma, która otruła cię jabłkiem, siedzi w celi – wtrącił Robin. Miałam ochotę strzelić go w pysk, ale Śnieżka widać przejęła się słowami młodziana Goodfellowa.

– Jak... jak wyglądał ten cały Kopciuszek?

Robin natychmiast wyjął z aktówki zdjęcie i rzucił je na stół tak, jak ja zrobiłam to z kopertą (uczy się chłopak, uczy). Ukazywało uśmiechniętą dziewczynę o czarnych lokach w zwiewnej sukience w kwiaty.

– Łatwo ją rozpoznać, wszędzie, gdzie się znajdzie, coś poprawia, sprząta. Pedantka.

Śnieżka wypuściła z ust kłąb dymu.

– Tej nocy u Gąski Balbinki chyba ją widziałam. Była z jakimś facetem. Jak go zwali...? Zaraz, chyba Koszczej. To ruski łowca talentów, głośno teraz o nim w naszej... branży.

– A krasnoludki?

– Nie wiem... – Moje spojrzenie pomogło się dowiedzieć. – Dobrze! Nie krzycz, Jaga! Po prostu nie jestem pewna, gdzie obecnie są, ale słyszałam, że wyjechali na Jamajkę. Wiecie, upojny dymek, reggae i seksowne kolorowe berety.

– Dobra, Śnieżka, to na razie tyle – westchnęłam. Kątem oka spostrzegłam, jak Robin gorliwie notował ostatnie słowa królewny. Niech się kształci panicz Goodfellow.

Nagle drzwi do sali przesłuchań gwałtownie się otworzyły. Stanęła w nich sekretarka szefa naszej jednostki.

– Pani Inkwizytor! Mamy kolejne morderstwo!

 

***

 

Było już późno, jechaliśmy przez zasypiające miasto, przez wyludnione ulice. Gdzieniegdzie przemykała jakaś ciemna postać. Dzielnica należała do bezpieczniejszych, inna – ta, do której zmierzaliśmy – nie. Tam życie budziło się nocą.

– Mamy więc kolejną ofiarę – zagaił Robin. Widocznie przedłużające się milczenie jemu również działało na nerwy, do tego przeszkadzało w prowadzeniu samochodu.

– Nie da się ukryć, partnerze.

– Piękna. Sądzisz, że załatwił ją morderca Kopciuszka?

– Nie. Być może Bestia w końcu miał dosyć jej humorów?

Robin westchnął. Byłam cyniczna, wręcz niemiła. Skrzywienie zawodowe.

– Tak, partnerze. Jeśli ciało również będzie... niepełne jak pozostałe, możemy mówić o seryjnym zabójcy – powiedziałam przepraszająco. Czyżby moje wyrzuty sumienia ocknęły się z hibernacji?

– Może Koszczej to morderca?

– Znam go. To były dyrektor rosyjskiego cyrku. Może formuje w Polsce nową trupę.

– Trupę? – Robin zacisnął dłonie na kierownicy. Miał słabe nerwy.

– Poza tym sekretarka powiedziała, że dostarczy nam wszystkie informacje o Pięknej. Bez zwłoki.

Robin chrząknął z niewyraźną miną.

Ach, jak ja lubię się nad nim znęcać:

– Obyśmy nie dali ciała.

 

***

 

Śnieżka miała dość. Dość wszystkiego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z Oficjum. Najpierw pewien bardzo nieuprzejmy Inkwizytor wyciągnął ją z baru – można by rzec – za kudły, robiąc tyle wstydu, że hej. Potem przymusowe legitymowanie się, a na deser nieprzyjemne przesłuchanie przez Babę Jagę. Królewna miała jednak szczęście, że trafiła właśnie na nią i praktykanta. Inni nie byli nawet w połowie tak... mili – jakkolwiek to brzmi.

Po podpisaniu kilku papierów, między innymi zobowiązania do stawienia się w sądzie, Śnieżkę wypuszczono na wolność. Najpierw zamierzała wpaść do Gąski Balbinki. Te zdjęcia...! Gniew wezbrał w niej tak gwałtownie, że zapragnęła oskubać tę zatęchłą burdelmamę i ugotować pyszny rosół. Gąska musiała wiedzieć, że agenci Oficjum przebywali w klubie, nic nie może umknąć tym wyłupiastym ptasim oczom. Czyżby miała jakiś zysk w szantażowaniu Śnieżki?

Królewna słyszała już dochodzącą z klubu muzykę. Wkrótce dojrzała światła. Wprawdzie zawsze bała się chodzić sama tą leśną alejką, ale dziś gniew i zdenerwowanie przysłoniły jej rozsądek. Obcasy wbijały się w żwir, skórzana torebka podrygiwała w rytm kroków.

Nagle Śnieżka usłyszała śpiew harfy. Nadzwyczajnie piękna muzyka dochodziła z lasu. Królewna zatrzymała się zdezorientowana. Instynkt samozachowawczy momentalnie ustąpił dziecięcej ciekawości. Weszła do lasu, a każde zapadnięcia się obcasa w ściółkę kwitowała ostrym przekleństwem.

Nagle muzyka się urwała. Śnieżka szła jednak dalej, aż natrafiła na wejście do jaskini. Dopiero teraz zaczął odzywać się strach. Dlaczego ktoś miałby grać na harfie w samym środku jakiejś obleśnej jaskini? I to w sąsiedztwie klubu, który aż trząsł się od fajnej muzyki! Dziwne... Śnieżka poczuła się nieswojo, poczuła się obserwowana. Włosy stanęły jej na karku. I tak, jak to się w tanich horrorach dzieje, piękna dziewczyna ruszyła beztrosko przed siebie, zamiast wiać, gdzie pieprz rośnie.

W jaskini było wilgotno i ciemno. Obcasy zapadały się w grunt aż po nasadę.

 

***

 

Nareszcie dojechaliśmy na miejsce. Gdy wysiadłam z samochodu, zatęchłe powietrze omiotło mą twarz. Przed nami wznosił się stary budynek klasztoru. Jednak w środku, zamiast rzeszy wiernych, skupionych na modlitwie, bawił się tłum młodzieży. Głośna muzyka przywodziła mi na myśl wyłącznie dudnienie motocykla panicza Goodfellowa, który namiętnie podrywał laski na tego rupiecia. Kiedy ja byłam młoda... ech, wtedy to się szalało!

Podeszła do nas wysoka dziewczyna w roboczym uniformie z napisem: PRACE WYKOPALISKOWE. W czasie akcji w terenie agenci Oficjum używali różnych przebrań, by ciekawskie społeczeństwo nie domyśliło się, że Inkwizytorzy są w pobliżu. Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że nie jestem członkinią wyżej wymienionego społeczeństwa. Przynajmniej mogłam odpuścić sobie dywagacje na temat przyczyny pobytu archeologów w nocy pod dyskoteką. Ech, głupie przepisy, jakbyśmy nie mogli pracować po cywilnemu...

Podeszła do mnie jedna z agentek. Zauważyłam, że miała na nogach piękne kozaczki ze skóry kilmulisa, rzadko spotykane w sklepach, a do tego piekielnie drogie.

Dziewczyna skłoniła się z szacunkiem, ale bez uśmiechu.

– Pani Inkwizytor Agnieszko, Goodfellow, witam. Jestem agentka Małgosia. Zaprowadzę was na miejsce. Proszę za mną.

– Czemu prace wykopaliskowe, agentko Małgosiu? – zapytałam z ironią. Miałam już okazję spotkać tą miłą dziewczynkę na praktykach, które prowadziłam. Zapewne dzięki memu urokowi osobistemu nie wspomina ich najlepiej. Tymczasem mijaliśmy dyskotekę, muzyka dudniła, ludzie nie wiedzieli nic o przestępstwie. I dobrze, jeszcze paniki nam brakowało.

– Oprócz tych uniformów na magazynie były jeszcze tylko z napisem: OBSŁUGA SZAMBOWOZU.

– Rozumiem.

Nagle dziewczynie zadzwonił telefon. Rozmowa trwała krótko.

– Bardzo przepraszam, pani Inkwizytor, zostałam wezwana. Jakiś umarlak pałęta się w miejscu odnalezienia ciała. Przenieśliśmy je wcześniej za budynek klasztoru, proszę się tam udać beze mnie. Przepraszam. Dalej pokieruje panią mój partner, Jaś.

Zanim zdążyłam ją pocieszyć, że nic się nie stało, zniknęła między drzewami. Zdani na siebie, ruszyliśmy we wskazanym kierunku.

– Agnieszko...

– Tak, partnerze?

– Dlaczego w papierach masz wpisane „Baba Jaga”, a wszyscy mówią na ciebie „Agnieszka”?

– Robin, weź się postaw na moim miejscu. Rodzice dali mi na imię tak, a nie inaczej, do tego bajkopisarze uczynili kanibalką pożerająca biedne, niczego nieświadome dzieci. Żeby było jeszcze ciekawiej, wyposażyli w samobieżny dom na gęsiej łapie.

– Kurzej...

– No dobra, kurzej. Nie wolałbyś się nazywać jakoś inaczej? Ja tak, Agnieszka to w końcu jakaś pochodna Jagi czy Jagny. Koniec tej inspirującej dyskusji. Zauważ, że cię nie zapytałam, czemu ciebie od razu nazwali „fajnym kolesiem”.

 

***

 

– Umył ją, zanim wyrzucił do lasu, wyczyścił jak na wielką uroczystość. Pozbył się nawet brudu zza paznokci – powiedziałam cicho, pochylona nad ciałem. Obok mnie stał Jaś, agent dowodzący akcją. Robin gdzieś wśród drzew zwracał kolację.

Piękna leżała na noszach w samej bieliźnie. Blada twarz nie wyrażała żadnych uczuć: ani strachu, ani spokoju. Była... bezbarwna. Na ustach pojawiła się opryszczka, wcześniej zamaskowana podkładem. Piękna nie miała włosów, została ogolona z dokładnością fryzjera-perfekcjonisty. Poza tym, że odcięto jej ramię z chirurgiczną precyzją, wyglądała jak wystawowy manekin.

– Bestia już tu jedzie – wyjaśnił Jaś. Miał na sobie taki sam uniform, jak Małgosia. Nie uszło również mojej uwadze, że nosił na palcu obrączkę – czyżby plotki o miłości biednych, naiwnych praktykantów były prawdziwe? – Przez telefon poinformował mnie o paru sprawach. Piękna wracała późno z monopolowego w Kachowie.

– To jest jakieś dwadzieścia kilometrów stąd – zdziwiłam się.

– Istotnie, Kopciuszka znaleziono również w dużej odległości od miejsca zniknięcia. Poza tym przed morderstwem ofiara miała na sobie czarny dres i czerwoną skórzaną kurtkę. Potem zdjęto z niej ubranie.

– A włosy?

– Długie, rude. Mamy parę zbieżności, agentko Agnieszko.

– Tak, Kopciuszek też był w bieliźnie, zamiast ramienia odrąbano obie nogi.

– Miał włosy... – mruknął Robin, wróciwszy z lasu. Spojrzałam nań ze współczuciem. Na początku służby mój żołądek na widok trupa podobnie się buntował.

– Wyrzygałeś już całą stołówkę, partnerze?

– Nie, personel zostawiłem na później, pani Inkwizytor – mruknął, ocierając pot z czoła. Jaś uśmiechnął się ze zrozumieniem.

– Zaraz zabiorą ciało na sekcję, Małgosia miała się tym zająć, ale pojawiły się jakieś problemy.

Skinęłam głową. Tymczasem od strony lasu zbliżały się dwie postaci. Po chwili w jednej rozpoznałam agentkę Małgosię, a w drugiej...

– Witam, pozzi Jaś – dziewczyna skłoniła się z rumieńcem. Cóż, ciężko jest być podwładną własnego... jak to ona powiedziała? Partnera? – Oto i nasz umarlak.

Tak, obok niej stał mężczyzna, którego dobrze znałam. Wyglądał gorzej niż w czasie naszego ostatniego spotkania. Włosy, niegdyś lśniące i gęste, stały się matowe i zniszczone. Ubranie było w jeszcze gorszym stanie, ale oczy... Wciąż pozostało w nich coś nieuchwytnego, coś, co kiedyś tak lubiłam.

– Witaj, Orfeuszu.

– Witaj, Agnieszko, pozzi Jaś i ty, nieznany młodzieńcu.

– Więc to ty, stary druhu, okazałeś się naszym umarlakiem? – zagadnął agent tak wesoło, jak tylko dało się w tej sytuacji.

Orfeusz znany był dobrze większości Inkwizytorów w okolicy Warszawy. Kiedyś należał do najbogatszych, po stracie Eurydyki rozdał majątek i uciekł od świata, stał się innym człowiekiem. Dawno temu łączyła nas przyjaźń, która po jakimś czasie gwałtownie się urwała. Nie byłam Eurydyką, nie umiałam nią być.

Orfeusz przydawał się Inkwizycji, głównie dlatego, że miał znajomości wśród miejscowych bezdomnych. Tacy ludzie często dużo widzą.

– Spacerowałem lasem, znów nie mogłem spać, bezsenność mnie dobija – uśmiechnął się smutno.

– Może zawiozę cię do przytułku na noc? – w głosie Małgosi wyczułam współczucie.

– Nie, wrócę do siebie. Znów macie masę roboty?

– Tak – zgodził się Jaś – ale już się zmywamy. Karetka nadjeżdża. Agnieszka, możesz wracać, wyśpij się, jutro będziesz nam potrzebna. Jeszcze dziś ściągniemy Koszczeja, ciekawe, czy ma alibi?

– Dobranoc wszystkim – mruknęłam i skierowałam się prosto do samochodu. Robin chyba chciał zostać dłużej, bo spojrzał na mnie błagalnie, ale byłam nieugięta. Nie miałam ochoty dłużej rozmawiać z Orfeuszem, nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki.

– Odprowadzę cię do ścieżki, Orfeuszu – usłyszałam głos Małgosi. Chciało mi się spać, jutro czekała mnie ciężka praca.

 

***

 

W tunelu było ciemno, że aż strach. Ze ścian spływały strumyki śmierdzącej wody, w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zgnilizny. Gdzieś w oddali zapiszczał szczur, co zaowocowało gęsią skórką na szyi Śnieżki. Dopiero teraz zaczął odzywać się w niej lęk o własne życie. Pałętać się po klubach to jedno, a chodzić po ciemnych jaskiniach, gdy wokół grasuje morderca niewiast, to drugie.

Śnieżka dotarła do przestronnej groty. Za sprawą dziwnego fosforyzującego mchu było tu nieco jaśniej. W żółtawym świetle dziewczyna dostrzegła liczne półki, regały zapełnione książkami i słojami z osobliwą zawartością. Na środku jamy stał metalowy stół sekcyjny. A to, co na nim leżało... Śnieżka poczuła strach. Nie widziała jeszcze dokładnie, chcąc się upewnić, podeszła bliżej... Jeszcze bliżej. Obok, na podłodze, stała porzucona przez artystę harfa. Piękna, delikatna, nie pasowała od wystroju jaskini.

Zanim Śnieżka poczuła silne uderzenie w głowę, już wiedziała, że wzrok jej nie mylił – na stole spoczywało ciało kobiety o długich, rudych włosach, ubrane w czerwoną kurtkę i sukienkę.

Zwiewną sukienkę w kwiaty.

 

***

 

– Ktoś zakłócił ci spokój, kochanie? Niegrzecznie z jego strony, ale już to załatwiłem. Nie, nie musisz się martwić, jesteś bezpieczna. Nikt nie będzie cię więcej niepokoił, zadbałem o wszystko. – Orfeusz przestąpił nad nieruchomym ciałem Śnieżki i pochylił się nad metalowym stołem. Śmierdzące zwłoki nie odpowiedziały na jego monolog. Odgarnął rude włosy z nieruchomej twarzy, pogładził lewe ramię, dotknął zgrabnych nóg. Były zbyt długie w stosunku do korpusu, ale nie mógł pozwolić sobie na inne, zresztą te bardzo mu się podobały. Zaklął, gdy spostrzegł, że krew z dopasowanego ramienia przesiąkła przez materiał sukienki.

– Brakuje ci jeszcze prawej ręki, kochanie, ale to się zmieni. Zobacz, nasz gość użyczy chyba swojej. Nie musimy go pytać, na pewno się zgodzi... Już jesteś prawie kompletna. Gdy skończę, znów będziemy szczęśliwi, jak dawniej; zemsta będzie nasza. Przyniosłem ci buciki ze skóry kilmulisa, takie, o jakich zawsze marzyłaś, Eurydyko.

 


< 21 >