Fahrenheit nr 63 - kwiecień-czerwiec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 06>|>

Recenzje (3)

 


Ciąg dalszy nastąpi

 

okladka

Wszystkich widzów pierwszej części serialu trojańskiego ucieszy zapewne wiadomość, że będą mogli poznać ciąg dalszy przygód bohaterów sagi trojańskiej Davida Gemmela. Po tomie „Pan Srebrnego Łuku”, kończącego się dość pozytywnie, gdyż każdy bohater powieści trafia do swojego stałego miejsca pobytu, nadszedł czas na odcinek kolejny: „Tarcza Gromu”.

Opowieść zaczyna się retrospekcją o burzowej niespokojnej nocy, gdy przyszła na świat córka królowej Olektry i króla Ektiona, władcy Teb pod Plakos. To właśnie ich dziecko naznaczone zostało znamieniem w kształcie tytułowej tarczy Ateny. Nowonarodzona córka stała się w ten sposób częścią przepowiedni związanej z przyszłym przetrwaniem potężnej Troi. A nad Troją wisi coraz bardziej realne zagrożenie wojny. Wracając do momentu, w którym rozstaliśmy się z bohaterami „Pana Srebrnego Łuku”, dowiadujemy się, co nastąpiło dalej. Troja przetrwała atak na pałac Priama. Miasto powoli zaczyna szykować się do zaślubin Hektora i Andromachy. Z tej okazji organizowane są igrzyska, na które ściągają władcy i prości ludzie znad całej Wielkiej Zieleni. Do Troi zmierza również Odyseusz, wraz z dwoma uciekinierami z armii mykeńskiej oraz tajemniczą kobietą – Pirią. Ta dość niezwykła kobieta jest byłą kochanką Andromachy ze świątyni na Terze. Stara się dostać do swej przyjaciółki, żeby ją ostrzec i uratować przed niebezpieczeństwem. Wśród tego towarzystwa brakuje jednak Helikaona, który okazuje się walczyć z raną odniesioną w zamachu na jego życie. Dardania została pod opieką Halizji, żony Helikaona, on sam zaś przebywa w Troi pod opieką uzdrowicieli. Gdy wszyscy goście docierają do Troi, okazuje się, że dawni przyjaciele zostają ogłoszeni wrogami, a prawdziwi wrogowie spokojnie realizują swe plany. Igrzyska, które miałby być czasem tymczasowego pokoju, zostają naznaczone zamachami. Giną królowie, zagrożone jest życie członków rodziny Priama. Widmo wojny jest coraz wyraźniejsze, mimo, że nie wszyscy zdają sobie sprawę jak dalece posunięte są przygotowania Mykeńczyków do walki.

W „Tarczy Gromu” zgromadzone zostały te same elementy, które stanowiły sukces części pierwszej. A więc mamy znów wyraziste postaci, które wyruszają w podróż po Wielkiej Zieleni. Podróż, która zmieni ich życie i doprowadzi wszystkich do Troi. A w Troi rozegrają się spotkania i dramaty, które wpłyną na dalsze losy zarówno miasta jak i naszych bohaterów. Pisząc prościej i bardziej brutalnie – mamy tu powtórkę z rozrywki, te same motywy co w części pierwszej, z podstawionymi nowymi postaciami. Dlaczego więc książka ta nie zanudza i dlaczego czytelnik nie rzuci jej w kąt? Ponieważ seriale mają to do siebie, że strasznie wciągają. Po kilku stronach zyskujemy orientację w kwestii tego, kto kogo i dlaczego, zaczyna nas ciekawić, co będzie dalej, a także, co się stało z pierwszoplanowymi postaciami poprzedniego tomu – Andromachą, Helikaonem, Odyseuszem. Jak zwykle u Gemmela wszyscy protagoniści opisani są jak pełnokrwiści ludzie, którzy nawet ciężko doświadczeni przez los potrafią się podnieść z upadku. W ten sposób brniemy w książkę, nie mogąc się oderwać od akcji. A akcja praktycznie nie zwalnia, nieliczne momenty oddechu związany są między innymi z opowieściami Odyseusza, wspomnieniami. Mroczne tajemnice, skrywane przez bohaterów powieści wychodzą stopniowo na jaw, zmieniają się stosunki między nimi, a wszystko łączy się z wydarzeniami politycznymi, które wstrząsają starożytnym światem.

Wielbicieli gatunku heroicznej fantasy ucieszy zapewne wiadomość, że trzecia i ostatnia część cyklu o Troi również ukazała się w Polsce. Pozostaje mi jedynie polecić lekturę Gemmela wszystkim, którzy pragną szybkiej i intensywnej ucieczki od rzeczywistości.

 

Agnieszka Falejczyk

 

David Gemmel

Troja. Tarcza Gromu

Tłum. Zbigniew A. Królicki

REBIS 2007

Stron: 450

Cena: 39,90

 


Nie lubię cię, Alexo Daley

 

okladka okladka okladka

Za górami, za lasami, w bliżej niesprecyzowanej geograficznie krainie Eylona żyła sobie pewna trzynastoletnia dziewczynka, której przeznaczeniem okazało się zmienić życie swoich ziomków i wielu, wielu innych osób. Nazywała się Alexa Daley i zawsze była ciekawa, co kryje się za murem ograniczającym jej świat. Tyle tytułem enigmatycznego wstępu, a teraz przejdźmy do konkretów.

Patrick Carman stworzył bardzo ciekawy świat – jednak tylko do określonego poziomu, o czym za chwilę – opisał odizolowane od świata miasta, otoczone murami, połączone ze sobą warownymi korytarzami, ludzi tam żyjących (ciągle się zastanawiam, z czego oni się utrzymywali...), ale też konsekwencje, jakie to „pocięcie” krainy murami miało dla innych istot. Problem izolacji, strachu przed tym, co za murem, jaki odczuwają niektórzy, rosnącej ciekawości głównej bohaterki dotyczącej tego, jak wygląda świat poza jest bardzo ciekawie i oryginalnie opisany. Zainteresował mnie od razu, szkoda tylko, że to zainteresowanie znikło, gdy autor zaczął wdawać się w niuanse wyższego rzędu, innymi słowy opisywać, jak kraina Eylona została stworzona, kim jest Eylon itd. Autor, co tu dużo mówić, żywcem wszystko z Biblii ściągnął, żeby nie użyć słowa bardziej adekwatnego, aczkolwiek niecenzuralnego. Mamy miłosiernego Boga, który może i nazywa się Eylon, ale na tym się w zasadzie różnice kończą, mamy jego adwersarza, niegdyś podwładnego, mamy nawet dobrych olbrzymów-anioły i raj... Wielki minus, bo autor nawet na próbę retellingu się nie wysilił, tylko po prostu wziął, co mu pasowało, troszkę inaczej nazwał i co, to ma niby wystarczyć? Cóż, mnie nie wystarczało.

To jest pierwsza z dwóch ogromnych wad tego cyklu, drugą jest dla mnie osoba głównej bohaterki. Co do niej od początku miałam mieszane uczucia, spowodowane przez sposób prowadzenia narracji. Czytając, miałam wrażenie, że autor nie mógł się zdecydować, czy prowadzi narrację w czasie rzeczywistym, czy może z punktu widzenia dojrzałej bohaterki wspominającej dzieciństwo. Język, jakim się posługuje Alexa, świadczy o tym drugim, a sposób opisywania wydarzeń o pierwszym. W efekcie mamy do czynienia z trzynastolatką stylem wypowiedzi przypominającą afektowaną kobietę o jakieś dwie dekady starszą. To już samo w sobie przeszkadza, a do tego dochodzi jeszcze sama osoba głównej bohaterki... Krótko mówiąc, tak jak w tytule recenzji: nie tylko jej nie polubiłam, ba, wręcz obudziła moją niechęć. Alexa Daley, zbawczyni krainy Eylona, okazała się niestety dwulicową egoistką pozbawioną głębszych uczuć. Po pierwsze, Alexa prezentuje wyjątkowo luźny stosunek do cudzej własności – zechce, to bierze, a jeśli przypadkiem się zniszczy i fakt „pożyczki” może wyjść na jaw, wtedy się przyznaje. Po drugie: jeśli nasza bohaterka trzyma w dłoniach rannego i nieprzytomnego przyjaciela – wiewiórkę, to raczej należałoby się spodziewać, że kiedy usłyszy czyjeś kroki, to z troską schowa go za siebie, do kieszeni – gdziekolwiek, a nie rzuci nim o ścianę jak najdalej od siebie... Zwłaszcza że ponoć zwierzęta są jej wielkimi przyjaciółmi... Po trzecie: oczekiwałabym, że widząc martwe zwierzęta-towarzyszy jej zabaw od dzieciństwa, Alexa choć trochę się przejmie – okazali się zdrajcami, owszem, ale wcześniej przez tyle lat byli przyjaciółmi i co, wszelkie pozytywne uczucia poszły sobie sio w ciągu jednego dnia? Powyższe przykłady zdradzają troszkę fabułę pierwszego tomu, w kolejnych można znaleźć następne „wątpliwe” moralnie zachowania Alexy, twardo przez cały cykl przedstawianej jako jednostka wyjątkowa i godna podziwu. Nie mojego.

Żeby oddać autorowi sprawiedliwość, wypadałoby wspomnieć, że poza wymienionymi wadami – niestety na tyle znacznymi, że wpływają bardzo mocno na odbiór cyklu – książki są sprawnie napisane, jest w nich kilka ciekawych pomysłów. Ale to za mało, żebym zdecydowała się tę książkę komukolwiek polecić. Wybacz, Alexo Daley. Nie lubię cię i już.  

 

Milena Wójtowicz

 

Patrick Carman

Mroczne Wzgórza. Kraina Elyona. Księga pierwsza

Dolina Cierni. Kraina Elyona. Księga druga

Dziesiąte miasto. Kraina Elyona. Księga trzecia

Tłum. Paulina Braiter

Jaguar, 2007

Stron: 260, 224, 232

Cena: 24,90 za każdy tom

 


Polskie piek(ie)ł(k)o

 

okladka

Fantastyka niejedno ma imię, że pozwolę sobie zacząć tak oryginalnym stwierdzeniem. Równie odkrywczo dopiszę, że niezależnie od tego, gdzie i kiedy się dzieje, mówi dokładnie o tym samym. I nieważne, czy akcja książki będzie rozgrywać się na planecie X, czy w realiach średniowiecznych, przed czy po megakatastrofie, tak czy inaczej jest opowieścią o nas samych. O naszym świecie i o ludziach, takich jakich znamy. W dodatku, żeby było – sama nie wiem – straszniej czy śmieszniej, wszystkie te historie zostały już nie raz, nie dwa opowiedziane. Wiadomo wszak, że człowiek nie jest w stanie wymyślić tego, czego nie zna. W związku z czym opisuje swoje tu i teraz, choćby akcję książki umieścił na Trynidadzie w trzecim wieku przed narodzeniem Chrystusa.

Jakby nie dość mi było na dziś prawd objawionych, stwierdzę autorytarnie, że różnicy między sensacją, kryminałem, horrorem, powieścią dla kobiet czy prawdziwych facetów i wreszcie głębokim dziełem mainstreamowym tak naprawdę nie ma. Ot, inny kostium. Inne środki wyrazu. Różnica w gruncie rzeczy niewielka. Bo weźmy na przykład najnowszą książkę Eugeniusza Dębskiego „Hell-P” i podstawmy zamiast opisanych tam guimonów na przykład Al Kaidę lub wojujących ekologów, lub cokolwiek sekciarskiego, zamkniętego, mającego na celu, itp. itd., no, w każdym razie zagrażającego nam w jakiś sposób, i otrzymamy zupełnie inny gatunek literacki, a książka będzie nadal o tym samym. Czy to źle? Ależ skąd, dobrego nigdy za wiele.

Historia, jaką nam autor opowiada, w gruncie rzeczy jest schematyczna. Ot, funkcjonariusz ABW o odmiennej orientacji seksualnej, co zresztą nie wpływa na jego sprawność operacyjną, zostaje oddelegowany do zadań specjalnych. Ma we współpracy z agentem, przysłanym przez (aktualnego) Wielkiego Brata, rozwiązać pewien problem. Jak się okazuje bowiem przynajmniej w tej sprawie wszystkie drogi prowadzą do... Polski. I tu zamilknę, jako że fabuły sensacyjnej zdradzać się nie powinno. To tak jakby napisać, że to lokaj zabił. Zamiast tego spróbuję namówić Was do przeczytania tej książki.

Przyznam od razu, że bardzo lubię Dębskiego w wersji współczesno-fantastycznej lub w fantastyce bliskiego zasięgu. Do dziś, a będzie to już lat kilka od pierwszej lektury, gdzieś w tyle głowy siedzi mi jego opowiadane „Co za day”. Siedzi i nie chce sobie pójść. To co nie przekonuje mnie w Dębskim typowo fantasy lub typowo „kosmicznym”, w wersji tu i teraz do mnie przemawia. Eugeniusz ma mianowicie rzadką zdolność stawiania diagnoz, opisywania objawów chorób współczesności w iście gawędziarskim stylu, co sprawia, że czytelnik nie czuje się pouczany z wysokości katedry, nie jest przytłoczony intelektualną argumentacją, a ma wrażenie, że słucha kumpla, który całkiem niegłupio gada. A Dębski gadać umie i to jak jeszcze.

Lubię, kiedy ktoś niegłupio gada, a w dodatku robi to tak, że zwyczajnie chce się słuchać lub, jak w tym przypadku, czytać. Akcja pędzi jak pościg policyjny, postaci, nieważne pierwszo- czy ostatnioplanowe, zostały nakreślone przez autora z rozmachem, barwnie i wielowymiarowo, rzeczywistość, choć niecukierkowa, jest soczysta i prawdziwa. No, niestety, tu fantastyki zero, autor nic a nic nie wymyślał, po prostu wyjrzał za okno, zerknął w telewizor i wziął, co mu było potrzebne. Element fantastyczny jest, a jakże, choć nie dominujący. Tak czy inaczej kawał dobrej literatury. Napisanej ze swadą i humorem.

A więc... do poczytania.

 

Dorota Pacyńska

 

Eugeniusz Dębski

Hell-P

Runa, 2008

Stron: 336

Cena: 28,50

 


Na czwórkę z plusem

 

okladka

Są książki, które oczarowują mnie pierwszymi stronami. Których pierwszy rozdział zachwyca i daje obietnicę wspaniałej lektury. Powieści porażające swoim potencjałem i możliwościami, jakie stoją za kilkoma kartkami. Potem zaś bywa już różnie. Jedne, ku mojemu zachwytowi, spełniają swoją obietnicę, inne marnują potencjał i zawodzą. To oczywiście przypadki skrajne. Najczęściej jednak dostarczają niezłej rozrywki i paru godzin dobrej zabawy, jednak po zakończeniu pozostawiają mały, gryzący niesmak. Tę świadomość, że mogło być lepiej, że autor nie do końca wykorzystał to, co sam stworzył. Tak jest też w przypadku „Brudnopisu”, najnowszej na naszym rynku powieści uznanego rosyjskiego pisarza Siergieja Łukjanienki.

Wyobraźcie sobie taki koszmar: śni Wam się, że wracacie po pracy do domu, a w nim zastajecie obcą osobę. Kogoś, kto twierdzi, że mieszka w tym miejscu już od kilku lat. Wezwani na pomoc sąsiedzi nie pomagają, bo zdają się mieć poważne problemy z pamięcią. Całości dopełnia ujadanie Waszego ukochanego psa. Ale szczeka on nie na intruza, lecz na Was. A i ugryźć potrafi. Na szczęście po czymś takim człowiek budzi się zlany zimnym potem i przeżywa chwilę radości, uświadamiając sobie, że to był tylko sen. Koszmar, którym będzie można się podzielić z najbliższymi i znajomymi. Ot, jakie to przemęczony umysł potrafi płatać figle.

A co by było, gdybyście się z tego koszmaru przebudzić nie mogli, gdyby nie pomagało szczypanie czy poklepywanie po twarzy? Kiedy ugryzienie psa by prawdziwie bolało, a z ugryzionego palca lała się niezwykle realna krew? No cóż, ja w takiej sytuacji nie chciałbym się znaleźć. Pozostaje więc tylko współczuć młodemu mieszkańcowi Moskwy, Kiryłowi Maksimowowi, który pewnego dnia wraca do domu i zastaje uchylone drzwi...

Siergiej Łukjanienko nie pierwszy raz akcję swojej powieści umiejscawia w przysłowiowym „tu i teraz”. Jest to oczywiście rosyjskie, moskiewskie „tu”, lecz czasy nam współczesne. Przez zarysowanie normalnej dla nas rzeczywistości i stopniowe wprowadzanie do niej elementów fantastycznych tworzy ciekawy świat, w który jesteśmy w stanie uwierzyć i zaakceptować. Tak było w przypadku czterotomowego cyklu o funkcjonariuszach Patroli, tak jest też i w „Brudnopisie”. Poznamy tu normalnych ludzi, jakich możemy spotkać w naszym otoczeniu. Kirył – główny bohater – jest dwudziestoparolatkiem, pracownikiem firmy handlującej komputerami. Jego przyjaciel dziennikarzem utrzymującym się z pisania wyssanych z palca neewsów do brukowców. Ot, ludzie jak ludzie. Możemy się z nimi utożsamić i zaprzyjaźnić. I tym bardziej zainteresować się przygodą, jaką niosą za sobą niedomknięte drzwi do Kiryłowej kawalerki. To jest niewątpliwie zaleta „Brudnopisu”.

Siergiej Łukjanienko w swoich poprzednich powieściach przyzwyczaił mnie do tak zwanej „wartości dodanej”. W cyklu o Patrolach były to teksty piosenek dobrych zespołów rockowych, w najnowszej powieści jest to swoiste puszczanie oka do czytelnika. Zapewne nie byłem w stanie znaleźć nawet połowy takich mrugnięć, lecz te, które dostrzegłem, rozbawiły mnie i dostarczyły pewnej satysfakcji z ich odkrycia. Przykładem może tu być rozmowa z pisarzem fantastyki, jaka toczy się na kartach powieści. Zabawna i pełna aluzji do współczesnych nam autorów rosyjskiej fantastyki. Może się to oczywiście nie spodobać, wyrwać z rytmu czytania. Ja jednak lubię, kiedy autor próbuje ze mną nawiązać w taki sposób swoisty dialog.

Zaletą „Brudnopisu” jest też konstrukcja bohaterów. Nie są to postaci papierowe, jednowymiarowe. Możemy się do nich przywiązać, zacząć się z nimi identyfikować. Dobrze jest także skonstruowana fabuła. Akcja raz to przyspiesza, raz to zwalnia, jednak nie napotkamy niepotrzebnych i uciążliwych dłużyzn czy zbytniego chaosu wynikającego ze zbyt szybko zmieniającej się sytuacji. Wszak nie bez przyczyny Łukjanienko jest jednym z najlepiej sprzedających się autorów rosyjskiej fantastyki.

Wypada jednak wspomnieć też o wadach. Najważniejszą dla mnie jest wspomniany na początku niedosyt. Wrażenie, że po tak dobrym wstępie powinno nastąpić równie dobre rozwinięcie i wspaniałe zakończenie. A tymczasem dostałem sprawnie napisaną i skonstruowaną powieść fantastyczną. Ale nic ponad to. Podczas lektury miałem też pewne wrażenie wtórności – polityk poszukujący idei narodowej wydał mi się kalką z „Generacji Pi” Pielewina, pewne rozwiązania koncepcyjne napotkałem już u Rybakowa, itd. Nie są to, rzecz jasna, plagiaty. Możliwe, że to odpowiedź na bolączki rosyjskiego życia politycznego pojawiające się po prostu u wielu autorów jednocześnie. Wrażenie pewnej powtarzalności jednak pozostało.

Poza wymienionymi wyżej niedoskonałościami powieść oferuje jednak rozrywkę na wysokim poziomie. Akcja, bohaterowie, humor, intryga i ciekawy element fantastyczny stojący u podstaw fabuły spowodowały, że książkę przeczytałem szybko i z zadowoleniem. No cóż, nie raz wspominałem, że ten autor należy do moich ulubionych.

Siergiej Łukjanienko nazywany bywa mistrzem pierwszych tomów. Struktura i zakończenie „Brudnopisu” wskazują na możliwość pojawienia się drugiej części. I zapewne tak się stanie. Mam nadzieję, że autor nie obniży poziomu i zapewni mi kolejną porcję niezłej rozrywki. A wam, jeśli szukacie lektury na dobrym poziomie, polecam zapoznanie się z najnowszą powieścią tego autora.

 

Jacek Falejczyk

 

Siergiej Łukjanienko

Brudnopis

Tłum. Ewa Skórska

MAG, 2008

Stron: 364

Cena: 29,99

 


< 06 >