Fahrenheit nr 63 - kwiecień-czerwiec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 20>|>

Krwiopijcy. Love story (fragment)

 

O KSIĄŻCE
okladka

Jody nigdy nie prosiła, żeby zostać wampirem. Ale kiedy ocknęła się przy pojemniku na śmieci z mocno poparzoną ręką, obolałą szyją, nadludzką siłą i typowym dla Nosferatu pragnieniem, zrozumiała, że decyzję podjęto za nią.

Przestawienie się z codziennej harówki na niekończące się nocne polowania wymaga jednak nieco wysiłku, i tutaj przyda się C. Thomas Flood. Tommy (dla przyjaciół), niedoszły Kerouac z Incontinence w stanie Indiana, pracuje na nocną zmianę w supermarkecie w San Francisco. Wszystko się zmienia, gdy w drzwiach pojawia się rudowłosa, nieumarła istota, która wywołuje w jego życiu – i w jego życiu po życiu – wstrząs, jakiego nigdy by się nie spodziewał.

 

(MAG)

 

CZĘŚĆ I

Szczenię

 

1

Śmierć

 

Zachód słońca malował fioletem wielką Piramidę, podczas gdy Cesarz wzniecał kłęby pary, odlewając się przy kontenerze na śmieci w zaułku poniżej. Nisko snująca się mgła nasuwała się od strony zatoki, owijając się wokół kolumn i betonowych przypór, by omieść wieże, w których obracano pieniędzmi Zachodu. Dzielnica finansowa. Godzinę temu płynęły tędy rzeki mężczyzn w szarych garniturach i kobiet w butach na wysokich obcasach. Teraz ulice, zbudowane na zatopionych statkach i śmieciach z czasów gorączki złota, były opuszczone i ciche, jeśli nie liczyć syreny okrętowej, której dźwięk niósł się po zatoce niczym ryk samotnej krowy.

Cesarz potrząsnął swoim berłem, by strącić ostatnie krople, zadrżał, po czym zapiął suwak i odwrócił się do królewskich psów, czekających u jego stóp.

– Syrena brzmi wyjątkowo smutno tego ranka, nie sądzicie?

Mniejszy z psów, boston terier, pochylił głowę i oblizał wargi.

– Bummer, ale z ciebie prostak. Moje miasto rozkłada się na twoich oczach. Powietrze jest gęste od trucizny, na ulicach dzieciaki strzelają do siebie nawzajem, teraz ta zaraza, ta straszna zaraza zabija mój lud całymi tysiącami, a ty myślisz tylko o jedzeniu.

Cesarz skinął głową w stronę większego psa, golden retrievera.

– Lazarus rozumie wagę naszej odpowiedzialności. Czy trzeba umrzeć, by odnaleźć godność? Ciekawe.

Lazarus położył uszy i warknął.

– Obraziłem cię, przyjacielu?

Bummer również zaczął warczeć i wycofywać się spod pojemnika na śmieci. Cesarz odwrócił się i zobaczył, że pokrywę powoli unosi blada ręka. Bummer szczeknął ostrzegawczo. Ze śmietnika wynurzyła się postać o czarnych, zmierzwionych, uwalanych odpadkami włosach i skórze białej niczym kość. Wyskoczyła ze środka i syknęła na mniejszego psa, odsłaniając długie białe kły. Bummer zaszczekał i skulił się za nogą pana.

– Dosyć tego – oznajmił Cesarz, nadymając się i wtykając kciuki pod klapy swojego znoszonego płaszcza.

Wampir strzepnął z czarnej koszuli kawałek zgniłej sałaty i uśmiechnął się.

– Pozwolę ci żyć – powiedział głosem, który brzmiał jak pilnik na starym, zardzewiałym metalu. – To będzie twoja kara.

Przerażony Cesarz otworzył szeroko oczy, ale się nie cofnął. Wampir parsknął śmiechem, po czym odwrócił się i odszedł.

Cesarz poczuł na karku zimny dreszcz, gdy tamten znikał we mgle. Zwiesił głowę i pomyślał: tylko nie to. Moje miasto umiera od trucizny i zarazy, a teraz jeszcze ten... ten stwór grasuje na ulicach. Przytłaczająca odpowiedzialność. Cesarz czy nie, jestem tylko człowiekiem. Jestem słaby. Muszę ratować całe imperium, a oddałbym duszę za kubełek chrupiących skrzydełek z KFC. Jednakże żołnierzom muszę okazywać siłę. Myślę, że mogło być gorzej. Mogłem zostać Cesarzem Oakland.

– Głowy do góry, chłopcy – zwrócił się do psów. – Jeśli mamy walczyć z tym potworem, potrzebujemy siły. Na North Beach jest piekarnia, zaraz będą wyrzucać wczorajsze pieczywo. Idziemy.

Ruszył przed siebie, myśląc: Neron bawił się, kiedy jego imperium szło z dymem. Ja będę jadł czerstwe wypieki.

 

Kiedy Cesarz człapał przez California Street, szacując wagę swojej niemocy w porównaniu z perspektywą pączka z cukrem pudrem, Jody wychodziła właśnie z Piramidy. Miała dwadzieścia sześć lat i urodę wywołującą w mężczyznach chęć, by opatulić ją flanelową pościelą i pocałować w czoło przed wyjściem z pokoju. Była urocza, ale nie piękna.

Gdy przechodziła pod masywnymi betonowymi przyporami Piramidy, utykała z powodu wywołanej rajstopami kontuzji. Właściwie to oczko z tyłu, sięgające od pięty do kolana, efekt okropnej metalowej szuflady (Reklamacje X-Y-Z), która wyskoczyła i trafiła ją w kostkę, nie sprawiało bólu. Ale i tak utykała w wyniku uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Myślała: moja szafa zaczyna wyglądać jak wylęgarnia strusi. Muszę albo zacząć wyrzucać pojemniki w kształcie jajek po rajstopach „L’eggs”, albo opalić nogi i w ogóle przestać nosić rajstopy.

Nigdy się nie opaliła, po prostu jej to nie wychodziło. Miała bladą cerę, zielone oczy i rude włosy, a słońce powodowało u niej oparzenia i piegi.

Gdy od przystanku autobusowego dzieliło ją pół przecznicy, gnana wiatrem mgła zwyciężyła i Jody doświadczyła całkowitej porażki lakieru do włosów. Schludne, sięgające pasa loki przemieniły się w rozszalałą, potarganą, rudą grzywę. Świetnie, pomyślała, znowu wrócę do domu, wyglądając jak śmierć na urlopie. Kurt się ucieszy.

Ciaśniej opatuliła ramiona kurtką, by osłonić się przed chłodem, wcisnęła teczkę pod biust, niczym niosąca podręczniki uczennica, i kuśtykała dalej. Na chodniku przed sobą zobaczyła kogoś, kto stał przy szklanych drzwiach biura maklerskiego. Zielony blask neonu oświetlał jego sylwetkę na tle mgły. Przez chwilę miała zamiar przejść na drugą stronę ulicy, by go ominąć, ale wtedy musiałaby za chwilę znowu przekraczać jezdnię, żeby wsiąść do autobusu.

Koniec z pracą po godzinach, pomyślała. Nie warto. Zero kontaktu wzrokowego – taki jest plan.

Mijając mężczyznę, patrzyła na swoje trampki (buty na wysokich obcasach miała w teczce). I już. Jeszcze parę kroków...

Na ręce poczuła uchwyt dłoni, który zwalił ją z nóg, a teczka poszorowała po chodniku. Dziewczyna zaczęła krzyczeć. Inna dłoń zacisnęła się jej na ustach i pociągnęła z ulicy w zaułek. Jody rzucała się i wierzgała, ale tamten był zbyt silny, zbyt nieporuszony. Jej nozdrza wypełnił zapach gnijącego mięsa i poczuła, że się dławi, choć próbowała krzyczeć. Napastnik obrócił ją i szarpnął za włosy, ciągnąc jej głowę w tył, aż pomyślała, że pęknie jej kark. A potem poczuła ostry ból z boku szyi i ochota do walki zupełnie ją opuściła.

Po drugiej stronie zaułka widziała puszkę po napoju i stare wydanie Wall Street Journal, przyklejoną do cegieł gumę do żucia i znak zakazu postoju. Szczegóły, dziwnie spowolnione i istotne. Jej pole widzenia zwężało się i ciemniało, jakby oczy się zamykały. To będą ostatnie rzeczy, jakie widziałam, pomyślała. Głos w jej głowie był spokojny i zdecydowany.

Gdy wszystko pociemniało, napastnik uderzył ją w twarz. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą chudą, białą twarz. Tamten coś do niej mówił.

– Pij – powiedział.

Wepchnięto jej w usta coś ciepłego i mokrego. Poczuła smak żelaza i soli. Znowu się zakrztusiła. To jego ręka. Wepchnął rękę do ust i połamał mi zęby. Czuję smak krwi.

– Pij!

Dłonią zatkał jej nos. Opierała się, próbowała oddychać, wyciągnąć jego rękę ze swoich ust, by nabrać powietrza, i omal nie udławiła się krwią. Nagle stwierdziła, że ssie, że pije łapczywie. Gdy chciał cofnąć rękę, złapała ją. Oderwał dłoń od jej ust, odwrócił dziewczynę i znowu ugryzł w szyję. Po chwili upadła. Napastnik zdzierał z niej ubranie, ale nie mogła już walczyć. Poczuła coś szorstkiego na piersiach i brzuchu, a potem ją puścił.

– Będzie ci to potrzebne – powiedział. Głos poniósł się w jej głowie takim echem, jakby krzyczał do kanionu. – Teraz możesz umrzeć.

Poczuła coś na kształt wdzięczności. Za jego zgodą poddała się. Jej serce zwolniło, zadrżało i zatrzymało się.

 


< 20 >