Fahrenheit nr 63 - kwiecień-czerwiec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Publicystyka

<|<strona 13>|>

W obronie Festung Breslau

 

Skrzywiłem się. Takie coś się określa arystokratycznie jako „faux pass”, jeśli dobrze pamiętam pisownię. Wszelako na usta ciśnie się polskie, znacznie mocniejsze określenie.

Ano sprawa, która z pozoru daleka jest od fantastyki. Ba, w gruncie rzeczy jest daleka. Wszelako dziwnym sposobem trafia zawsze w pobliże. Bo był czas, gdy fantastyka nie była poprawna politycznie.

Jak sądzę, chodzi o to, żeby sobie poprawić notowania u części potencjalnego targetu, z lekka obecnie nieufnego, nastawionego na tak zwane tradycyjne wartości albo coś temu podobnego. No bo po co by im to było?

Jak zawsze trochę mi głupio, gdy się czepiam Gazety Wyborczej, bo innych gazet się nie czepiam zapewne głównie dlatego, że irytują mnie tak bardzo, że w ogóle ich nie czytam. Więc skoro czytam, to przeczytałem artykuł o tym, jak brzydko się bawią duzi chłopcy. Bardzo brzydko, bo w esesmanów, Wehrmacht i inne takie jednostki, które nam wraże były. Autorzy artykułów niby tak mimochodem, niby bezstronnie, niby że niczego udowadniać nie chcą ani nie są pewni swej tezy, sugerują nam odradzanie się ruchów nazistowskich pod płaszczykiem zabawy w historię.

No... Nie. Oni tego nie sugerują. Raczej to, że zabawy są bardzo brzydkie. To nam sugerują. Że powinniśmy się czuć osobiście dotknięci, zbulwersowani, urażeni oraz zaniepokojeni w tym sensie, że to takie wywoływanie wilka z lasu, a wilka bać się należy. Jak mi się zdaje, to, a nie, że chodzi o jakąś ideologię. Do ideologii ruchów neofaszystowskich za daleko.

Zbulwersował mnie ten artykuł. Poniekąd zaniepokoił. Na przykład osobiście znam Marka Krajewskiego. Nie powiem, że się kumplujemy, ale się znamy jak najbardziej. A Krajewski, jak niektórzy wiedzą, wsławił się był książkami, których akcja dzieje się w Breslau za czasów, gdy był jak najbardziej niemieckim miastem. Bohaterami jego opowieści są Niemcy. Co więcej, przeczytałem to i owo od deski do deski i ani słowa tam o powrocie do macierzy o piastowskich korzeniach. Za to występują karaluchy, co do których Krajewski z premedytacją zastosował przekłamanie (jeśli jest środek literacki porównanie, to może być i przekłamanie), bo w naszym dzielnym grodzie są, jak to na pruskie tereny przystało, prusaki. Mam wrażenie, że te, które osobiście trułem, były w prostej linii z tych, o których pisał nasz Krajewski.

Marek Krajewski powinien nas zaniepokoić w sensie fascynacji zbrodnią, a także moralnym występkiem oraz niemieckością w sumie piastowskiego grodu.

Z niewiadomych powodów po przemyśleniu wszystkiego jednak jestem dumny z tego, że znam Marka Krajewskiego. To nadzwyczaj elegancki człowiek oraz po prostu świetny pisarz. Pomimo tego, że pisze o dziwkach, co gorzej niemieckich, co jeszcze paskudniejsze, w Breslau, które tak naprawdę przecież nazywa się Wrocław!

Powinienem się wstydzić nagminnym eksponowaniem tradycji Festung Breslau, w którym to procederze ciągle brałem udział. Powinienem się wstydzić, że nabyłem kopie starych planów Wrocławia, że mam albumy ze zdjęciami z czasów jeszcze Hindenburga, że tryumfalnie powiesiłem sobie na ścianie zdjęcie rynku z końca XIX wieku. I że jeszcze na dodatek bardzo mi się to podoba.

Nie wstydzę się. Można na terenie Ossolineum stawiać pomnik ku czci Niemców poległych na frontach I wojny światowej? Trzeba restaurować niemieckie cmentarze?

Tak. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że chłopcy, a nawet stare chłopy są zafascynowane i Wehrmachtem i II wojną światową. Że podobają się im mundury SS projektowane przez światowej sławy projektanta odzieży.

Przyznam szczerze, że mnie osobiście bardzo podoba się muzyka Wagnera oraz że bawi mnie ludowa muzyka Bawarii, przy której prawdopodobnie odbywały się zebrania partyjne. Przy czym nie chodziło o PZPR.

Z pewnością autorzy artykułu mają rację, że tych „odtwarzających historię” panów fascynuje i okres, i ludzie, że im się podobają niemieckie odznaczenia, że rajcują ich wymawiane po niemiecku stopnie wojskowe, że stylistyka okresu odpowiada ich poczuciu estetyki.

Jednak nie w tym upatrywałbym polskich problemów. To na pewno nie za dobrze, że faceci, zamiast przesiadywać z lekturami takimi jak „Umysł zniewolony” lub zgłębiać historię starożytnego Rzymu, wolą...

No właśnie. A z tym Rzymem to jak? Zali nie jest to coś jeszcze gorszego? Jeśli porównać sobie Rzym do Niemiec hitlerowskich, to coś mi się zdaje, że Rzym znacznie gorszy. Ideologia, a raczej amoralność systemu opartego na niewolnictwie, w którym celebrowano zamęczanie ludzi, dla których to rozrywek wybudowano największy amfiteatr na świecie, ustąpiła pod względem grozy może tylko w liczbach bezwzględnych, ale nie w proporcjach temu, co zrobili hitlerowcy.

No więc są okropności, które wolno nam celebrować, wspominać, z lubością ilustrować i takie których nie. A dlaczego?

Bo jest target, którego to ruszy. Pomijam bezpośrednie ofiary, to zupełnie co innego.

Dlaczego celebrowanie tradycji peerelu (przecież mamy knajpę w rynku o tej nazwie) jest zabawne i poprawne politycznie pomimo tego, że gdy ZOMO ganiało po tych ulicach, to było raczej smutno, zaś Wehrmacht, znacznie starszy, którego już mało kto pamięta, jest be?

Sęk w tym, że do idei komunistycznych ludzie się ciągle odwołują. No więc peerel znacznie niebezpieczniejszy. Widać jednak, nie dosyć, żeby się przejmować, ostatecznie jesteśmy ludźmi, a rzeczą ludzką błądzić, czy tak?

Otóż właśnie. Jakoś nie widzę problemu z neonazizmem odradzającym się przez chłopców studiujących historię bitew II wojny światowej. Problem jest dopiero z głupotą. Gdy idee, takie jak komunizm, które dawno powinniśmy w kosmos wystrzelić, znajdują w głowach bezpieczne gniazdka. Gdy zaczynamy pojmować wolność słowa w sposób, który jakoś dziwnie się zbiega z tym, co się nazywało wolnością, a definiowało jako „konieczność uświadomioną”. I gdy wreszcie na zasadzie, na jakiej potrójna mniejszość reprezentowała skutecznie większość, będąc nią w ramach dialektyki pojmowanej jako jedność sprzeczności, czyli że mniejszość w istocie jest większością, gdy my gadamy, to dobrze, zaś nam nagadać, to źle. Gdyby się kto na przykład pytał o wolność słowa.

Tak się składa, że nie boję się, może troszeczkę irytuję, że jacyś faceci ganiają po polach z hitlerowskimi hełmami na głowach. Problem w tym, jak wielu ludzi nie potrafi rozróżnić pomiędzy zabawą, a tym, co jest naprawdę. Problem w tym, że tak wielu ludzi, skoro już było o „Umyśle zniewolonym”, pozwoliło sobie wmówić, że Czesław Miłosz jest niegodny miana Polaka. Bo ma kłopoty z rozróżnieniem między przerzutką, przerzutnią i przenośnią. Bo ma bałagan we łbie, w którym zamiast zasad dominuje prawo Kalego. Bo brakuje kultury, takiej najprościej pojętej, jak się zachować, że wypada tę samą miarę do siebie i innych przykładać i nie wypada wtrącać się w to, jak kto się nawet i bardzo głupio bawi.

Dopiero gdy głupota ogólna zbiega się z głupią zabawą, zaczyna się robić groźnie. Póki kto się w żelazny garnek odzieje czy lateksowe wdzianko, nawet gdy szpicrutą okłada partnera jest jako-tako. Gdy jednak zaczyna się ten czy ów w moralizatora zabawiać, a co gorzej, dzielić zabawy dorosłych ludzi na te, co po bożemu oraz inne niechrześcijańskie, pachnie z lekka palonymi książkami...

No i właśnie: jakoś tak się składa, że fantastyka i to, co robią ludzie związani z fantastyką, okazuje się niepoprawne. Mniejsza, czy politycznie. Za czasów głębokiego komunizmu było be, bo obowiązującą estetyką w zabawie były ludowe oberki oraz socrealizm. Sci-Fi to coś bliskiego jazzowi i bikiniarzom. Jakoś tak się składa, że fascynujące zabawy są jednocześnie jazzowe i bikiniarskie i zamulające głowy fantasmagoriami o podróżach do obcych planet, a na dodatek ani trochę dydaktyczne, pouczające czy wychowujące. Szczerze mówiąc, im lepsza zabawa, tym mniej dla dzieci i tym większy kac...

Nie, nie powiem, żeby mi się podobało ganianie z karabinem po polach, zwłaszcza w ciężkim pohitlerowskim garnku. Owszem, pobiegałem sobie w radzieckim stalowym bereciku i już dziękuję. Żadnej broni, owszem z Bronią co innego, ale zdemilitaryzowało mnie na amen. Tym niemniej jednak rozumiem tych facetów, którzy fascynują się pokracznymi czołgami „tygrys”, czy działami „acht und achtzig” czy jak je tam zwał. Rozumiem, że nie chcą oberka, chcą jazzu i fantastyki naukowej.

Ja wiem, że nie chodzi o to, o co niby chodzi, ale o ten patriotyczny target. Tyle, że jak zwykle oberwą ci, co chcą się jazzu nasłuchać, fantastyki naczytać albo w Wehrmacht pobawić. Róbta tak dalej, a doczekacie się kolejnej obrony Festung Breslau. Przekonacie się, jak zajadłej. Prawie jak wolności...

 


< 13 >