Fahrenheit nr 65 - styczeń 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 34>|>

Prawa i powinności (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Jaki jest sposób na nudę, gdy żyje się na tym padole od dawien dawna i widziało już wszystko? To, oczywiście, ratowanie świata.

Masz niezdobyty zamek w górach, tłumy uczniów, którzy z zachwytem czekają na każde twoje słowo, prawie niczym nieograniczoną moc... Gdybyż jeszcze to nie było takie nudne! Może czas zacząć wszystko od początku? Zupełnie klasycznie, od misji ocalenia świata.

Szczęśliwie, w okolicach zamku nawinęła się akurat drużyna, do której idzie się przyłączyć. Co z tego, że są tam jakieś elfy i paladyni a ty jesteś wrednym, paskudnym nekromantą? W końcu każdy ma prawo do odrobiny rozrywki. A jeśli idzie o świat... Tak czy siak, ktoś musi go uratować. Niestety, całą przyjemność zepsuć może fakt, że nijak nie wycofasz się już z awantury. Bo to twoja POWINNOŚĆ! Co? PRAWA? A jakie niby PRAWA ma ten, którego imię znaczy... „pierwszy”.

 

(Fabryka Słów)

 

– A więc, kim jesteście, panie? – zapytał oschle rycerz, próbując przepalić mnie na wylot oczami w kolorze nocnego nieba. Zdaje się, że wpadam w romantykę... Ale sza, Raywen, z tymi tu należy grać wedle zupełnie innych reguł!

– Raywen, nekromanta – przypomniałem spokojnie, z zainteresowaniem czekając, co teraz zrobi cała ta

kompania.

– Interesuje nas, skąd pochodzicie, skąd wywodzi się wasza rodzina...

– Hmm, czyżby ktoś z obecnych chciał wyjść za mnie za mąż?... – zauważyłem złośliwie. Ech, za bardzo przywykłem do tego, że jestem w otoczeniu swoich nicponi albo tych, którzy z mlekiem matki wessali prawdę: Władcę należy święcie czcić, a każde jego słowo jest prawem. Ci tutaj, niewątpliwie czcigodni wojownicy, mogą po prostu dać mi w mordę... Oczywiście, nie wyrządzą mi krzywdy, ale przecież wszystkie krasnoludy dostaną ataku serca!

O, stary krasnolud aż posiniał i zaczął dość wiarygodnie charczeć, chwytając się za gardło, ale wiedziałem, że brodaty zwyczajnie udaje, chcąc ściągnąć na siebie moją uwagę i zniwelować rozdrażnienie. Ten oszust doskonale wiedział, że jeśli ktoś da mi po łbie (a zdarzały się już precedensy), to lekką ręką rozniosę wszystko w promieniu dwóch lig. Demonessa, której imię brzmiało Khilayia (co znaczyło „Gorycz Jesieni”, ale uznałem, że lepiej będzie nie ujawniać znajomości wyższych języków), poczerwieniała ze złości i szybko wygłosiła swoją opinię o mojej rodzinie, o której tak stanowczo nie chciałem opowiadać.

Cóż, gdyby powiedział to mężczyzna, strzeliłbym go bez zastanowienia w zęby i drań długo zbierałby je z podłogi.

Ale kobiet nie biję. Nigdy. W żadnych okolicznościach.

W ostateczności od razu zabijam. Jednak nigdy i nikomu nie pozwalam tykać mojej rodziny, której i tak jest znacznie mniej, niżbym pragnął.

 

***

 

Oczy maga zabłysły stalą i, co dziwne przy jego żałosnym wyglądzie, śmiercią. Khilayia zrozumiała, że chyba jednak przesadziła z ekspresją wypowiedzi.

– Stanowczo sugeruję cofnąć wasze słowa, czcigodna – zimno i bardzo twardo powiedział Raywen, patrząc na nagle speszoną demonessę.

Wydawał się zupełnie spokojny, ale pobladła twarz i nienaturalny, dziki błysk szarych oczu w czarnej oprawie niezwykle długich rzęs przekonały dziewczynę, że raczej nie należy się z nim spierać... Dla własnego dobra.

– Ja... przepraszam – wykrztusiła wojowniczka, oblewając się purpurą, nie wiadomo, czy z oburzenia, czy z niezadowolenia.

– Przeprosiny przyjęte – oznajmił tak samo spokojnie Raywen i jego oczy powoli, acz nieuchronnie zmieniły kolor na zielony. – Nie zamierzam opowiadać ani o sobie, ani o moim pochodzeniu i musicie się z tym pogodzić – rzekł po przerwie trwającej jeden wdech.

Członkowie oddziału popatrzyli na siebie niespokojnie.

Co z nim zrobić? Najwyżej zabić, bo przecież samsię nie odczepi. Niby cherlawy, ale od razu widać, że wyjątkowo uparty.

Nekromanta spokojnie przyglądał się ich zmieszaniu, uśmiechając się drwiąco kącikami ust, niczym kot, który bezczelnie zjadł całą śmietanę, ale dobrze wie, że ujdzie mu to na sucho. Po niedawnej wściekłości nie pozostał nawet ślad.

– Nie odpowiada mi obecność w oddziale czarnego maga! Jako wierny wyznawca Po Trzykroć Jasnego Jednorożca nie chcę mieć nic wspólnego z podstępnym tworem Ciemności! – powiedział wyniośle Ayelleri, przełykając nie wiadomo skąd wziętego suchara i gniewnie łyskając oczami. – To niegodne Pierworodzonego!

Oczywiście, Raywen nie zdążył jeszcze żadnemu z nich wyrządzić krzywdy, ale mimo to nikt nie wątpił, że jest podłym i podstępnym typem, zdolnym do absolutnie każdego świństwa. O, jak to się uśmiechał paskudnie, zaraza!

– Popieram. – Khilayia skinęła głową. Wprawdzie Ayelleri był jej wstrętny, ale przynajmniej wiedziała, na co go stać, czego nie można powiedzieć o absolutnie nieprzewidywalnym nekromancie. – Jeśli przyłączy się do nas ktoś taki, mój klan zostanie zhańbiony! Dla leśnego demona nie ma straszniejszej rzeczy niż

zhańbienie własnego klanu. To znacznie gorsze niż tortury, kaźń czy śmierć całej rodziny.

– Przyłączam się – powiedziała Ilne, dwupostaciowa, która wyraźnie nie była zachwycona takim kandydatem na współuczestnika kolejnej misji ratowania świata.- Mnie też się ten cherlak nie podoba! – warknął kategorycznie Gresz i na potwierdzenie swych słów chwycił za rękojeść jataganu.

– A mnie jest zupełnie wszystko jedno. – Wzruszył ramionami Kot, górski demon. Oczywiście jego imię brzmiało inaczej, ale ponieważ było zupełnie niewymawialne, wszyscy nazywali go po prostu Kotem. On sam nie protestował, wolał widocznie, żeby jego prawdziwego imienia nie kaleczyli różni tam... – Ale tradycje mojego plemienia nie dopuszczają stosunków z Ciemnymi.

Trudno byłoby znaleźć coś bardziej świętego dla górskiego demona niż tradycje i obyczaje.

– Źle ci, mały? – rozległ się niespodziewanie cichy, pełen współczucia głos Raywena, który w czasie narady oddziału podszedł do Laelena, młodszego elfa.

– Tak – odrzekł cicho Pierworodzony, z nieśmiałą nadzieją spoglądając w oczy nekromanty. Wszyscy obecni w osłupieniu popatrzyli na młodszego elfa.

– To nic, wkrótce przejdzie, obiecuję – zapewnił mag z tym samym ciepłym uśmiechem wiejskiego znachora rozmawiającego z chorym dzieckiem.

Elf uśmiechnął się w odpowiedzi – a przecież wszyscy w oddziale wiedzieli, że nikt nie jest w stanie skłonić Laelena do jakiejkolwiek reakcji na rozmówcę!

– Ile chłopiec miał lat? – mag zwrócił się do Ayelleriego suchym tonem zawodowego uzdrowiciela, tym

razem bez cienia drwiny.

– Chłopiec?! – Spiczastouchy aż podskoczył z oburzenia (hm, Khilayia też nie mogła się poszczycić zbyt okrągłym kształtem uszu). – Przecież on jest starszy od ciebie!

Raywen tylko parsknął.

– Ile miał lat, gdy spotkał smoka? – zapytał ze zniecierpliwieniem, nie reagując na uwagę Ayelleriego.

– Siedem – wyznał cicho starszy elf. – Więc to jednak był smok? To on ukradł mu duszę?

– Jego dusza jest akurat na swoim miejscu, możecie mi wierzyć. Smoki, do waszej wiadomości, zupełnie nie interesują się duszami. Tu jest coś innego, chociaż... – w głosie nekromanty na chwilę zadźwięczał smutek i ból, ale być może demonessie tylko się zdawało. – Rzecz w tym, że elfy są bardzo wrażliwe, a umysł dziecka waszej rasy przypomina wilgotną glinę, która może przyjąć każdy kształt. Smoki są za to silne, nie tylko fizycznie, ale i mentalnie... W czasie spotkania ze znacznie silniejszym umysłem chłopiec został po prostu naznaczony i teraz, sam nie zdając sobie z tego sprawy, szuka tamtego smoka. A ponieważ nie może go znaleźć, jego duszą zawładnęła tęsknota... Właśnie dlatego tak się zachowuje.

– Zatem, żeby mój brat wyzdrowiał, musimy odnaleźć tego smoka i zabić go?

Młodzian skrzywił się, jakby zabolał go ząb.

– Znaleźć – tak, zabić – nie. Twój brat na zawsze pozostanie naznaczony, tego już nikt nie zdoła zmienić,

czcigodny. Nawet smok nie jest w stanie tego zrobić. Chłopiec będzie normalny jedynie w pobliżu smoka, do którego umysłu został przywiązany. Starszy elf zbladł jak śnieg, popatrzył skonsternowany najpierw na brata, a potem na wyjątkowo poważnego nekromantę.

– Przecież smoki to takie tępe stworzenia! Jak mogą być silne mentalnie?! – oburzył się.

Nekromanta wzruszył ramionami, pozwalając Pierworodzonemu samodzielnie wymyślić odpowiedź.

– A co oznacza imię Raywen? – odezwał się Laelen zupełnie niespodziewanie dla wszystkich, prócz czarnego maga, dla którego było to zupełnie naturalne.

Najwyraźniej młodego elfa nie interesował nikt prócz przybysza.

– Początkowy, pierwszy... – odpowiedział spokojnie nekromanta, odwracając się do młodszego elfa.

– Początkowy... A o jaki początek chodzi? – zapytał chłopiec, wyraźnie zaintrygowany. Teraz wyglądał prawie normalnie, a jeszcze dwie minuty temu nie można było z niego wyciągnąć nawet jednego słowa! Wszyscy wiedzieli, że Laelen z nikim nie rozmawia i praktycznie na nic nie reaguje, co nie przeszkadzało mu być jednym z lepszych elfickich wojowników – podczas walki zawsze wszystko oceniał prawidłowo.

– Potrafisz zadawać właściwe pytania – pochwalił go Raywen. – Ale na to nie odpowiem.

– Dlaczego?

– Bo sam musisz znaleźć odpowiedź. – Obcy mrugnął wesoło.

Wszyscy przysłuchiwali się wstrząśnięci temu dziwnemu dialogowi. Nekromanta rozgadał Laelena, co z założenia wydawało się niemożliwe! Co się tu w ogóle działo?!

– On jest... zdrowy? – spytał z nadzieją Ayelleri, patrząc błagalnie.

– Nie – pokręcił głową Raywen. – To efekt tymczasowy. Całkowicie zdrowy będzie dopiero wtedy, gdy znajdzie się obok tego smoka, który go naznaczył.

– Nigdy nie oddam mojego brata w łapy smoka! Smok to tępe, krwiożercze stworzenie! – wykrzyknął zapalczywie Pierworodzony, wściekle błyskając niebieskozielonymi oczami. Zapalczywie, ale niezbyt pewnie, ponieważ wszyscy zrozumieli, że skoro to jedyna nadzieja na wyzdrowienie Laelena, to odda, nawet jeśli tym przeklętym jaszczurem będzie sam Czarny Smok, uosobienie odwiecznego Zła.

– „Nigdy” to raczej niebezpieczne słowo – uśmiechnął się ze smutkiem mag. – Lubi kłamać i zwodzić.

I w tym momencie wszyscy już wiedzieli, że nie uwolnią się tak łatwo od tego piekielnego nekromanty.

Przecież, patrząc na niego, Laelen dosłownie odżywał, a o chłopca (cóż z tego, że miał dziewięćset lat, elfy dorastają wolniej) martwili się wszyscy, jak o chore dziecko, nawet Khilayia, która nie przyznałaby się do tego nawet pod groźbą śmierci.

– Zgadzamy się przyjąć cię do oddziału – wyraził powszechną opinię Ert, z ciężkim westchnieniem męczennika wstępującego na szafot.

Raywen obojętnie wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: w zasadzie jest mi wszystko jedno, ale skoro nalegacie... A to szubrawiec! Ta pokazowa obojętność i twarde przekonanie o własnej wyższości, pod względem której mógłby rywalizować z elfami, bardzo złościła wszystkich obecnych, ale widocznie taka już była kara za ich grzechy: chuda, czarnowłosa i wyjątkowo bezczelna.

– Jesteś dziwny... – powiedział ze smutkiem Laelen.

– Dobry, tylko...

– Za bardzo lubię sobie kpić z otoczenia? – podsunął mag z chytrym uśmiechem.

– Aha... – Elf skinął głową, patrząc na nekromantę

spode łba.

 


< 34 >