Fahrenheit nr 66 - maj 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 22>|>

Kto sieje wiatr

 

 

Noc wydawała się martwa. Nie było słychać charakterystycznego szumu rzeki ni rechotania żab. Abasi zbudził się zlany potem, długą chwilę leżał bez ruchu. Było za cicho. Wstał i prędko się ubrał. Wszystko starał się robić jak najciszej, aby nie zbudzić śpiącej żony. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył. W rzeczywistości z niepokojem wyczekiwał jakichkolwiek dźwięków z zewnątrz. Wyszedł na skąpane bladą poświatą księżyca podwórze. Panował tam przyjemny chłód. Nieruchome powietrze przesiąknięte było zapachem rzeki. Ziemia odpoczywała po bezlitośnie słonecznym dniu. Zerknął na północ, na górujący nad miastem pałac, który stał niewzruszony, zapewniając wszystkim bezpieczeństwo i przychylność bogów. Upewniwszy się, że wszystko w porządku, miał już wracać do środka, gdy poczuł na skórze delikatny ruch. Nagle wzmogła się potężna wichura, która wzbiwszy tumany kurzu, po kilku sekundach przerodziła się znów w lekką bryzę. Fala kurzu powędrowała z wiatrem dalej, w górę rzeki. Zaraz po niespodziewanym uderzeniu niebo zaniosło się głośnym krzykiem setek umierających istnień. Abasi poczuł, jak nogi uginają się pod nim z przerażenia.

– Bogowie – wyszeptał do siebie. – A więc to prawda!

Ściany pałacu nie są zbyt szczelne, ludzie słyszą to i owo. Mówiło się na ulicach, że znów zjawił się tam człowiek z wężową laską, pasterz z pustyni. Znowu żądał i groził, głosił straszne rzeczy. Władca jednak kolejny raz pozostał nieugięty. Obce bóstwo nie będzie rozkazywać Synowi Słońca. Odszedł więc pasterz, a jego przepowiednia miała się właśnie dopełnić.

 Z kompletnej dezorientacji wyrwał Abasiego krzyk dobywający się z jego własnego domu. Nie, nie, nie, to przecież niemożliwe! – myślał gorączkowo, wbiegając do pokoju, z którego dobiegały bolesne jęki. Jego syn leżał na łóżku, zwijając się z bólu. Obok, oparta o brzeg łóżka, łkała żona.

– Fadil! Fadil! Co się dzieje, synu? – zapytał zszokowany Abasi.

– Ojcze! – zawołał syn. – Ojcze, pomóż mi – chłopiec mówił z coraz większym trudem.

Abasi, nie zastanawiając się zbytnio, wziął Fadila w ramiona i wybiegł z domu. To, co zastał na zewnątrz, rozwiało wszelkie jego wątpliwości. Przepowiednia stała się prawdą – na naród spadła śmierć. W mieście zapanował chaos, jedni wołali lekarza, inni przeklinali bogów, którzy niewzruszenie przyglądali się cierpieniom swojego ludu. Ogarnięte amokiem kobiety i przerażeni mężczyźni biegali po ulicach, rozpaczliwie szukając pomocy. Nagle ścianę jęków i lamentu przebił jednostajny dźwięk trąb królewskich, które obwieściły światu, iż w pałacu ktoś umarł. Po chwili ulice obiegła druzgocąca wiadomość – syn najświętszego władcy nie żyje. Abasi usiadł bezsilnie w drzwiach swojego domu, tuląc w ramionach zwłoki jedynego syna, i zapłakał.

– Nic nam nie pomoże – łkał, patrząc na żniwo, jakie zebrał ten, który był bogiem niewolników. – Nic nam nie pomoże!

 

***

 

Następnego dnia, kiedy wszystko, co pierworodne, było już martwe, a niewolnicy opuścili Egipt, Abasi obmywał ciało swojego syna, przygotowując go do pochówku.

– Boże niewolników, Jahwe, przeklinam cię! Ty, który zabiłeś nieśmiertelnego syna Boga Słońca, który zabiłeś i mojego syna, obyś kiedyś doznał bólu ojca, który patrzy na śmierć swego dziecka – modlił się głośno, połykając łzy.

I znów zerwała się wichura, lecz Pana nie było w wichurze.

 


< 22 >