strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Wojciech Świdziniewski Publicystyka
<<<strona 20>>>

 

Cimmerian Show

Fantasy historyczna

 

 

Jakieś dwa lata temu, kiedy to ruch wikiński w Białymstoku miał za sobą rok działalności i okrzepł już w swych strukturach, pojawiła się konkurencja. O tej konkurencji plotki krążyły już od dawna, że ma swoją siedzibę wynegocjowaną od Urzędu Miasta, że ma darmową salę gimnastyczną na zimowe treningi, ba!, ma nawet sponsora! Co gorsze, owa konkurencja okazała się być bractwem rycerskim, a ruch wczesnośredniowieczny nie darzy sympatią "waszmościów", "jego wysokości", "panów" za zakuwanie się w zbroje i system feudalny. Wyobraźcie sobie, jak na nas, wtedy jeszcze Winland, zadziałała informacja, że "oni" mają wszystko, a my nic. Sarkaliśmy na nich, klęliśmy na czym świat stoi – ogólnie byliśmy mocno niezadowoleni. Nie dość, że konkurencja, to jeszcze lepiej uposażona od nas.

Pewnego czwartku, na thingu (czwartek, jako dzień Thora, był zazwyczaj pierwszym dniem thingu), pojawiło się kilkunastu młodzieńców poszukujących Bjorna Długorękiego, znanego szermierza i mistrza miecza. Wskazaliśmy im poszukiwanego, zasiedli razem przy jednym stole. Dostąpiłem zaszczytu uczestniczenia w tych rozmowach. Okazało się, że te młodziki to nasza konkurencja i chcą nauczyć się od wikingów i Słowian władania mieczem i toporem. Bjorn nie zgadzał się początkowo, gdyż stanowili dla nas konkurencję i byli rycerzami, jak sami określili, odtwarzającymi XIV-XV w, więc gdzie im tam do nas, skupionych na wiekach IX-XI. W końcu doszło jednak do ugody – w ich bractwie powstanie sekcja wczesnośredniowieczna, którą Bjorn może nauczać. Następną kwestią było, w jakiej broni chcą się szkolić, gdyż my o korbaczach i morgensternach nie mamy zielonego pojęcia. Wtedy jeden z nich, nawet chyba przywódca całej grupy, powiedział, że chciałby walczyć półtorakami. Dwoma. Naraz. Szczęki nam opadły i spytałem, skąd u niego taki pomysł. Wyczytał to w jakiejś książce fantasy. Bjorn pokręcił głową i obwieścił, że nawet przy jego posturze (Bjorna, oczywiście), czyli koło 1,90 wzrostu, jest niemożliwe w wystarczającym stopniu opanowanie walki dwoma półtorakami naraz. Półtorak to miecz o długości około 1,50m. To tak, jakby próbować nauczyć się rzucać halabardą niczym tomahawkiem do celu. Nasz rozmówca zrezygnował z nas jako nauczycieli, ponieważ nie opanowaliśmy, podług niego, podstawowych umiejętności wojownika.

To była jedna rzecz, która mnie tknęła, jeśli chodzi o historię i fantasy. Drugą było pewne opowiadanie, gdzie wśród głównych bohaterów znalazł się wiking imieniem Edward Swansen. Wiking ten był specjalistą od poruszania się i krycia na pustyni. Rozumiem, licentia poetica, ale bez przesady. Edward to imię anglosaskie, którego żaden szanujący się wiking nie nadałby swemu synowi (do dzisiaj przecież spora część Skandynawów nosi stare, nordyckie imiona. Na Islandii nie ma nazwisk w sensie, w jakim my je znamy, tylko określenia "syn Thorgila", czyli przykładowo Sven Thorgilsson), zwłaszcza jeśli autor sam przyznaje, że wiking ów pochodził ze szlachetnego i starego rodu wikingów. Fakt, że Anglosasi i Normanowie nieustannie stykali się ze sobą jako wrogowie, czy też współosadnicy, bądź władcy, i w konsekwencji czego, przez kilkaset lat żyli obok siebie na jednej ziemi. Jednak raczej nie "przekazywali" sobie imion. To, że wikingowie z biegiem lat przeszli na chrześcijaństwo, nie znaczy, że zerwali z tradycją. Poza tym z opowiadania wynika, że wiking ten pochodził z ziem od dawien dawna należących do Normanów, co raczej wyklucza imiona anglosaskie, a nazwisko szybciej by brzmiało Svenson niż Swansen. Gdyby autor wspomniał, że wiking ów, jak i jego przodkowie, służył – powiedzmy – jako straż na dworze władcy egipskiego (a i tak w historii się zdarzało), to byłbym w stanie zrozumieć jego znajomość pustyni. Nasz bohater nauczył się jednak tej trudnej sztuki przeżycia na pustyni w saraceńskiej niewoli, co jeszcze bardziej komplikuje sprawę, gdyż człowiek więziony raczej nie ma na tyle swobody ruchów, by dokładnie poznać obce dla siebie środowisko i to w stopniu wystarczającym na ogłoszenie się specem.

Oto mamy dwa powyższe przykłady, jak fantastyka wpływa na historię, a raczej na jej współczesne odtwarzanie, i jak nieznajomość historii wpływa na fantastykę. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś chciał się przyłączyć do naszej drużyny, przybierając imię Edward, i zostać wikingiem. "Bo czytałem o takim wikingu, co zwał się Edward i był specem od pustyni". Ktoś też może mi zarzucić, że to przecież fantasy, gdzie nie trzeba się trzymać twardych, historycznych realiów. I tu się jednak nie zgodzę z taką opinią. Jeśli decydujemy się na osadzenie opowieści w jakimś okresie historycznym, to raczej nie możemy sobie folgować w realiach. Przykładowo, "Excalibur", piękny film o królu Arturze, czyli historii z czasów wędrówek ludów, najazdów Sasów na Anglię. I co w filmie mamy? Pełne zbroje płytowe, które wprowadzone zostały do użytku prawie tysiąc lat później. W "Trzynastym wojowniku" też jest nie lepiej. Buliwyf używa miecza tzw. bastarda, czyli oręża pośredniego między półtorakiem i mieczem jednoręcznym, a jako zbroi używa napierśnika. Jeden z wikingów ma hełm z czasów konkwisty. Całe to wyposażenie weszło do użytku znacznie później. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć hełm gladiatora, który się czasami przewija w tym filmie – w końcu wikingowie byli znani z różnorodnego uzbrojenia, a gladiatorzy historycznie byli wcześniej, więc czemu nie?

W "Trzynastym wojowniku" nawet konie są niehistoryczne. Wikińskie koniki były mniejsze od arabskich, i to Ahmed ibn Fadlan powinien śmiać się, że wikingowie jeżdżą na psach. Mogli zabrać je z Bułgarii, ktoś powie. Nie mogli. Na drakkarze, którego Buliwyf użył jako transportu do ojczyzny, nie zmieściłoby się dwanaście tak potężnych koni. Zresztą wikingowie rzadko wozili ze sobą konie. Dopływali do interesujących ich ziem, zabierali podwody od miejscowych i ruszali dalej. Byli pieszymi wojownikami i używali koni jedynie do przemieszczania się, nawet do boju stając zawsze na piechotę. Może już jednak skończę tę wyliczankę, żeby nie zarzucono mi czepialstwa. W końcu to tylko film fantasy. Jednak można go było zrobić inaczej. Hollywoodzkie produkcje mają to do siebie, że stawiają na widowiskowość, a nie prawdę historyczną. Jeśli "Starą baśń" stać było na zachowanie realiów historycznych i tamtejsi wikingowie nie stracili nic na swym wizerunku, a wręcz przeciwnie: zyskali wiarygodność, to wydaje mi się, że i innych twórców stać na to. Jedynym filmem, któremu pod względem historyczności nie mam nic do zarzucenia, są "Mgły Avalonu". Prawdziwy obraz najazdów saskich na Anglię, z wplecioną w fabułę historią Morgany i Artura.

Wszystkie te powyższe zarzuty nie oznaczają, że jestem za traktowaniem fantasy historycznej jako nienaruszalnej całości, bez możliwości korekty rzeczywistości. Można, nawet trzeba wprowadzać zmiany, ale należy to robić z umiarem i "ukorzeniać" je w realnym świecie. Harry Harrison, w "Młocie i krzyżu", bardzo ładnie wprowadził do świata wikingów z IX w. halabardy, zbroje płytowe i machiny wojenne, których pojawienie się jest logicznie uzasadnione, tak samo, jak i ich odkrycie zostało realnie przedstawione. Wszystko da się wrzucić do kotła zwanego "fantasy", tylko należy robić to z pomyślunkiem i w taki sposób, żeby trzymało się kupy. Zyskuje w ten sposób i sama opowieść, i historia. Nikt nie zgłosi się wówczas do bractwa rycerskiego z wolą władania dwoma półtorakami, ani nie pojawi się w drużynie wikingów Norman o imieniu Edward, a do tego spec od pustyni. I nic to, że piszemy fantastykę, ale jest to fantastyka na bazie realnego świata, mająca silne związki z historią. A przecież pierwsze prawo oszustów brzmi: kłamstwo należy opierać w jak największym stopniu na prawdziwych przesłankach. I tego powinien trzymać się każdy, kto zajmuje się fantastyką historyczną czy alternatywną. Choć w tym ostatnim przypadku można sobie pozwolić na większą dowolność.

Reasumując, kolczuga nie dzwoni, tylko chrzęści, nie błyszczy się po kilkunastu dniach jazdy konnej (chyba, że jest z mithrilu, albo z nierdzewnych podkładek czy drutu), nie da się rzucać halabardą jak tomahawkiem, a co najważniejsze – wikingowie nie mieli hełmów z rogami, tylko z tychże rogów pili. O!

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 20 >