strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 21>>>

 

Pióropusz czarownika napisany w C++

 

 

Świat gna do przodu. Co prawda wycofano pasażerskie samoloty ponaddźwiękowe, lecz na pewno strata komunikacyjna został zrekompensowana z nawiązką przez Internet, telewizję satelitarną i inne elektroniczne wynalazki. Jesteśmy nowocześni, zorganizowani i racjonalni aż do bólu. Trudno, żeby było inaczej, skoro niemal wszystko, co nas otacza, ukształtowała technika i technologia.

Czasami powraca do nas z mroków przeszłości przesąd i zabobon. Jacyś patrioci Amerykanie domagają się powrotu do nauczania biblijnej historii powstania świata, ówdzie zwolennicy New Age biegają z wahadełkami i różdżkami. Wówczas rozlega się zgodny chór potępiających przesąd głosów. Nie, w XXI wieku nieodwołalnie króluje rozum, żadnych przesądów, czarów, amuletów. Niemal wszystko, czym się posługujemy, poddawane jest surowym testom, działanie wszystkiego jest wyjaśniane w najdrobniejszych szczegółach.

Jest taka genialna scena w książeczce "Bromba i inni" Macieja Wojtyszki, gdy Gluś filmowiec zakończył pracę nad swym znakomitym dziełem. Niestety podczas pokazu okazało się, że nie zdjął kapturka z obiektywu kamery. Taśma była czysta, więc opowiedział widzom, co miało być na filmie. Dziennikarz, który przeprowadzał z nim wywiad, miał zapotrzebowanie na opowieść o sukcesie, Gluś więc po dłuższych zabiegach żurnalisty wydusił z siebie "ale ogólnie sukces"...

Tak mniej więcej wygląda związek ogólnej wizji świata z rzeczywistością: ale ogólnie sukces! Choć trudno sobie wyobrazić, żeby było gorzej. Ten przydługi wstęp ma być zachętą, a właściwie usprawiedliwieniem tego, co jest dalej. Pewnych rzeczy bowiem nie potrafię wytłumaczyć bez zagłębianie się w to, czy taśma została naświetlona, czy też nie. Niestety, diabeł siedzi właśnie w szczegółach.

Całkiem niedawno czytałem sobie sążnisty artykuł, w zasadzie jak najbardziej specjalistyczny, bo poświęcony programom do obróbki grafiki rastrowej. Powinien on zainteresować ludzi zajmujących się przygotowaniem materiałów dla drukarni. Dla przeciętnego użytkownika komputera był on raczej nudnawy. Zamieszczony jednak w czasopiśmie, które musi na siebie zarabiać, pełen był wykrzykników, zachwytów, emocji. To dobre, tamto jeszcze lepsze, inne zachwycające. Ciekawe, że nie znalazłem niczego, co by było do du... Jakoś wszystko było ekstra super i w ogóle. W jednym przypadku autor zachował surowy, zimny dystans do opisywanej aplikacji. Nie, żeby coś było nie tak. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiadomo jak. Opis sprowadzał się do poinformowania, że obsługuje się to-to dziwnie, potem było szereg przykładów, że dziwnie.

Przyznam tu szczerze, że nie wolnym od prywaty i emocji. Opisywano bowiem mojego ukochanego GIMP-a. Ale też oberwał, całkiem niezasłużenie, Corel Photopaint, choć niby autor cały w cmokach i ukłonach, że taki świetny. Poczytałem, poczytałem, konkretów nieco było na temat nieśmiertelnego Photoshopa. Że najlepszy.

Otóż pozwól, Czytelniku biedny, że zagłębię się nieco w odmęty grafiki komputerowej i zacznę Ci wyjaśniać, choć może sam doskonale wiesz. A mianowicie, że różne programy powstawały w różnych środowiskach, i że autorom chodziło o zaspokojenie różnych potrzeb. Pierwszymi aplikacjami graficznymi zapewne były (zapewne, bo to naprawdę bardzo zamierzchłe czasy) programy do wspomagania projektowania. Była to grafika wektorowa, cokolwiek to znaczy. Później pojawiły się perełki w stylu Pcpainta (jeśli skopałem pisownię, to przepraszam) i choćby Xpainta. Te programy miały służyć do tworzenia prostych komputerowych ilustracji.

Photoshop i spółka to programy wspomagające DTP, czyli dla wydawnictw. Ot, jeszcze jedno, to nie jest program malarski, czyli nie do malowania na ekranie. Powstał w celu obróbki istniejących zdjęć, czy grafik w postaci bitmapowej. Oczywiście można w nim wykonywać rysunki od podstaw, ale lepiej nadają się do tego celu inne programy. GIMP jest właściwie tak samo uzbrojony. Ma charakterystyczny zestaw pędzli, narzędzie do klonowania, jest bardzo podobny do Photoshopa, z jednym wszakże szczegółem: to nie jest program nacelowany na DTP, ale na tworzenie grafiki dla sieci. Konsekwencja jest taka, że do niedawna kiepsko radził sobie z dużymi grafikami. To była jego pięta achillesowa, natomiast od zawsze miał funkcję undo, która w Photoshopie pojawiła się dopiero ostatnio.

O tej wadzie GIMP-a, o tym, że ma kłopoty ze wstawianiem do rysunków napisów o rozmiarach większych niż ok. 300 pikseli wiedziało towarzystwo zajmujące się GIMP-em na co dzień. A testerzy, no cóż, może przegapiłem, lecz w tych tak zwanych profesjonalnych czasopismach zajmujących się grafiką komputerową nie znalazłem nigdy na ten temat żadnej informacji. Kto wie, czy nie byłem pierwszym, który poinformował szerszą publiczność o tym, że w wersjach eksperymentalnych z numerkami 1.3.xx przełamano i tę przypadłość.

Artykuł można podsumować tak, że sama już idea testu programów była tak dobra, jak porównywanie beczkowozu z samochodem osobowym, zaś autor zwyczajnie wykazał się średnią znajomością jednej aplikacji i tym, że na poznanie innych zabrakło mu czasu.

Nie pierwszy to tekst w dużym czasopiśmie komputerowym wart tego tylko, by go wywalić do kosza. Nie jest także zbyt ciekawym wątkiem niekompetencja. Ot, jest sobie niekompetencja i już.

Nie czepiałbym się pechowego autora gdyby nie... GIN. Mało kto pewnie wie, że w literackim dorobku naszego znakomitego autora są i pozycje tyczące wsi polskiej w ogóle oraz w szczególe, a co ciekawsze – całkiem spore dzieło tyczące Photoshopa. Aczkolwiek jedna z najcieńszych i przez to najtańszych książek o tym programie. Koneserów na wszelki wypadek rozczaruję na śmierć i na miejscu: pojęcia nie mam, jak to kupić, bo wydawnictwo się rozwiązało sporo czasu już temu, nakład się wyczerpał pod każdym względem. Nie ma. Nic nie zrobię! Może jeszcze się uda gdzieś zwędzić, może w bibliotece.

Tak z perspektywy czasu mogę powiedzieć: oj GIN, GIN, nie popisałeś się, chłopie! To nie tak się robi. Nie tak, że kawę na ławę, że czytelniku, możesz uzyskać to takimi narzędziami, które się tak uruchamia, krok po kroku, żeby na dodatek wydało się łatwe. Nie tak się robi, że wszystkie efekty najpierw samemu się wypróbowuje, po kilka razy i w różnych okolicznościach. Nie tak się robi, że pomija się wszelkiego rodzaju teoretyczne zawiłości, że opowiada się tylko to, co istotne dla osiągnięcia konkretnego efektu. Nie należy pokazywać przykładów, które dadzą się przerobić w ciągu kilku minut, które powtórzy każda łamaga graficzna, nie potrafiąca wyrysować uśmiechniętego słoneczka, czy nawet choć trochę prostej linii.

Wiem, bo nabyłem na temat Photoshopa kilka grubaśnych tak zwanych biblii. Dowiedziałem się z nich wiele o historii powstawania systemów kolorów, o teorii widzenia tychże, o rozmiarach papierów w USA, oraz też przypadkiem w innych krajach. O tym, jak działa filtr zwany matrycą zniekształceń. Nie dowiedziałem się, jak zrobić cokolwiek pożytecznego, choć autor przekonał mnie, że bardzo się starał, zwłaszcza tłumacząc, jak niezmiernie ważną sprawą jest praca na warstwach.

Owszem, jedna uwaga trochę mnie zbulwersowała: nie trzeba umieć rysować. Rysować nie umiem i pocieszyłem się tym że nie muszę umieć, lecz niestety. Czasami jest mi to bardzo potrzebne choć nie chcę być grafikiem komputerowym.

Jak się można spodziewać, do normalnej pracy z obrazkami potrzeba zestawu zaledwie kilku, kilkunastu narzędzi. Bodaj najważniejsze są wszelkiego rodzaju zaznaczenia, które pozwalają wykonywać operacje na wybranym obszarze grafiki. Niezbędne jest rozłożenie na kanały kolorów, trzecia grupa, to wszelkiego rodzaju korekcje koloru. Czwarta, to filtry. Wbrew temu, co jest chyba dość rozpowszechnioną opinią, potrzebnych jest zaledwie kilka, może kilkanaście.

Te słynne warstwy rzeczywiście bardzo ułatwiają pracę, ale bynajmniej nie są one absolutnie potrzebne. To coś, co jest niezbędne, czasami zwane oderwanym zaznaczeniem, a pozwala wyciąć lub wkleić coś do obrazka, występuje w najbardziej prymitywnych programach, takich jak systemowy Paint w Windows.

Te narzędzia są w programach graficznych "od zawsze". Oznacza to mniej więcej tyle, że zarówno wczesne wersje znakomitego Photoshopa, jak i GIMP-a, Corela Photopainta, oraz jeszcze fura innych programów z zupełną swobodą wystarczą do zrobienia (prawie) wszystkiego, co potrzebne. Kolejne, lepsze wersje aplikacji zostały wyposażane w coraz to większy zestaw wodotrysków, w końcu zamieniło się to-to w aquapark. Łatwiej o prysznic (zimny) niż o wykonanie jakiejś roboty. Identyczny proces przeszedł kochany pakiet M$ Office, w którym można między innymi znaleźć IDE programisty dla Visual Basica i, mimo zgodnych protestów użytkowników, otrzymuje on coraz to nowe fontanny.

Tak więc, gdy chodzi o porównanie programów graficznych do edycji bitmap (grafiki rastrowej) to jest tak, jak z edytorami tekstów: trzeba się nauczyć dobrze obsługiwać jakiegoś jednego, w zasadzie dowolnego i... nie namawiać innych do przejścia na niego. A gdyby ktoś chciał sobie pooglądać jak wygląda amatorskie (bo za friko) narzędzie do zarabiania milionów dolarów, takie, którym retuszowano filmy w rodzaju Harry Potter, czy Scooby Doo, niech sobie ściągnie coś, co się zwie CinePaint ze strony http://cinepaint.sourceforge.net. I proszę nie mieć do mnie pretensji, że wygląda to-to tak, jakby wcale nie dawało się tym pobawić... przepraszam, popracować.

W naszych czasach bycie profesjonalistą jest bardzo pożądane. Nigdy zresztą nie było kiepsko wmówić ludziom, że potrafi się coś, czego inni nie potrafią. Oczywiście czym innym jest umieć coś więcej, a czym innym wyglądać tak, jakby się umiało.

Oczywiście ludzie starają się nadrabiać miną, gestami, fachowym słownictwem. Byłem jednak przekonany, że sfera techniki i technologii dawno pożegnała się z magią. Owszem szpanujemy, ale w technice nie ma amuletów.

Na przykład jeśli chcesz być profesjonalnym fotografem, to pewnie powinieneś mieć drogi aparat fotograficzny. Ostatnio jednak porobiło się tak, że za 120 PLN można kupić aparat fotograficzny Kijew na szerokie klisze. Znowu technika. Jeśli potrzebujemy profesjonalnie dobrych zdjęć, to fotografujemy nie na taniej taśmie filmowej, ale na szerokim filmie, który zarejestruje znacznie więcej szczegółów.

Tymczasem drogie są aparaty cyfrowe, które i owszem mają furę zalet, ale z szerokim filmem, gdy chodzi o rozdzielczość, jeszcze nie mają szans. No cóż, udowodniłem sobie, że współcześnie profesjonalny jest tylko profesjonalista, zaś swe profesjonalne narzędzia pracy zdobędzie bez najmniejszego trudu. Postęp sprawia, że tanieją one bezlitośnie i stają się dostępne dla każdego.

Taka moja naiwność: zawsze sądziłem, że obecna technologia, rozwój cywilizacji przemysłowej zostawia coraz mniej miejsca na szamaństwo, czarowanie. Mimo wszystko wierzyłem, że tak zwany wolny rynek z wolna wykopuje z obiegu rzeczy, które tylko udają, że działają. No i zobaczyłem na przykład przewody przyłączeniowe do sprzętu HiFi nadzwyczaj specjalne, co najbardziej polega na tym, że zapakowano je w skrzyneczkę z wiśniowego drzewa. Tak oto jedna z najbardziej technicznych dziedzin ludzkiej wiedzy dała nura w średniowiecze. Okazało się, że możemy produkować profesjonalne przybory dla elektronika cudotwórcy. Taki pióropusz czarownika z miedzi monokrystalicznej.

Możemy wyprodukować magiczny aparat fotograficzny dla prawdziwego fotografa, magiczny wzmacniacz lampowy dla prawdziwego melomana, magiczne podręczniki. Możemy wreszcie pisać magiczne programy komputerowe według magicznych zasad. Tak na przykład profesjonalny program musi mieć tak zwanego GUI-a czyli uruchamiać się z okienka. Miałem przyjemność obserwować jak pewien człowiek szamotał się z takim GUI-em przez sieć, uruchamiając program obliczeniowy w ośrodku obliczeniowym w Moskwie. Oczywiście pakiety z grafiką nie przeszły przez zawaloną sieć i GUI.

Mamy całą furę zaczarowanych przedmiotów, których rola jest niewyjaśniona, lecz działanie potężne. Jeśli ich nie posiadasz, jesteś tylko profesjonalnym profesjonalistą, spadasz w drabinie społecznej szczebel po szczeblu. Jeśli je masz, coś cię zaczyna windować skutecznie w górę. Jeśli masz ochotę być menedżerem, pokazuj się z laptopem w tytanowej obudowie za jedyne 12 tys. PLN. Jeśli chcesz być grafikiem komputerowym, opowiadaj o swej najnowszej wersji Ph* coś, za jakieś 4000 PLN i komputerze M* coś, za jakieś 15 tys. PLN z monitorem za 6 tys.

A GIN – jak można się spodziewać – nie zrobił i pewnie nie zrobi kariery jako spec od grafiki komputerowej. Czemu? Nie nauczył się przecież czarować!

 




 
Spis Treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...
(Spam) ientnika
Zapytaj GINa
Komiks
HOR-MONO-SKOP
Ludzie listy piszą
Konkursy
Andrzej Pilipiuk
Paweł Laudański
Piotr K. Schmidtke
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Konrad Bańkowski
Paweł Leszczyński
Idaho
Adam Cebula
Krzysztof Kochański
Łukasz Kulewski
Piotr Schmidtke
Konrad Bańkowski
Alexandra Janusz
Marta Sadowska
KRÓTKIE SPODENKI
Dawid Brykalski
Krzysztof Sochal
Andrzej Ziemiański
Romuald Pawlak
Elisabeth Moon
Elisabeth A. Lynn
Harlan Ellison
Robert Silverberg
Tomasz Piątek
XXL
 
< 21 >