strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Andrzej Soulless Kozakowski
strona 36

Krok we mgłę (2)

 

- Zimna - powiedziała.

- A spodziewałaś się, że będzie inaczej? - odpowiedział instynkt samozachowawczy.

- No, niby nie... Ale, ale - powiedziała, jakby sobie coś nagle przypomniała - coś mi się tu, moja droga, nie podoba.

- ...?

- Nie podoba mi się, że mój własny instynkt samozachowawczy chce, bym przeszła nad bezdenną przepaścią, idąc jedynie po mgle. Nie uważasz, że to zbyt mało wiarygodne podparcie?

- Masz rację, ona cię oszukuje - podobny, lecz zupełnie nowy głos, docierał jakby zewsząd.

- Chwilkę, a kimże ty znowu jesteś i czemu cię nie widzę?

- To ja jestem twoim instynktem samozachowawczym. Widzisz mnie cały czas. To ja jestem tą mgłą. To ja tu cały czas próbuję odgrodzić cię od tej tam, skaczącej na drugim szczycie.

- Dobra, spróbuję się nie dziwić już niczemu - Anna potrząsnęła kilka razy głową - To kim w końcu jest tamta?

- Nie widzisz, czego ona chce? Żebyś skoczyła w przepaść. To twoje myśli samobójcze. Nie winię jej za to, kim jest. Ona po prostu chce, byś przestała cierpieć, tylko nie umie znaleźć i wybrać najlepszej drogi.

- Dlaczego mam wierzyć tobie, a nie jej? Masz może jakiś rodzaj dowodu?

- Nie, nie mam. Na całe nieszczęście, twoja wiara w siebie znajduje się gdzieś niżej. Faktycznie, to trudne. Nie będę cię winił, jeśli zdecydujesz się skoczyć. Spróbuję ci tylko w tym przeszkodzić, uprzedzam.

- Czekaj, skoro jesteś tylko mgłą, to jak możesz mnie powstrzymać?

- Patrz - powiedział głos i mgła nagle przybrała postać ogromnej głowy jakiegoś demona. Wzniosła się nad Annę, aż ta usiadła z wrażenia, takie to wszystko było nagłe i niespodziewane.

- Dobrze, już dobrze, nie strasz mnie już więcej - odparła Anna i rozkruszyła w palcach kawałki marmuru, które nie wiadomo kiedy przykleiły się do jej ciała.

- Nie powinnaś wierzyć tej podstępnej mgle - zakrzyknęła nagle ta druga. - Czy nie widzisz, że ona cię cały czas zwodzi i oszukuje? Wmawia ci, że chcę cię zabić. A co ona ma ci do zaproponowania? Ciągłe stanie na szczycie marmurowej wieży? Nie sądzisz, że to może być za mało, by przetrwać i wydostać się stąd?

- Tak, ciągle i zawsze tak - powiedziała zdezorientowana Anna. Jestem już tym wszystkim zmęczona. Przecież to ja stworzyłam to miejsce. Więc i ja mogę je zniszczyć, albo zmienić w co zechcę - powiedziała, po czym dość gwałtownie usiadła na krawędzi urwiska. Zacisnęła powieki, skrzyżowała dłonie na piersiach i zaczęła myśleć o jakimś miejscu. Nie wiedziała jeszcze dokładnie, co to ma być za miejsce, ale spróbowała się skoncentrować na tym, by nie było ono tak dramatyczne i groźne. Chciała pewności i bezpieczeństwa.

Nagle poczuła, że się topi. Momentalnie otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Ciągle siedziała na krawędzi urwiska, ciągle otaczała ją mgła, zza której z drugiego szczytu wołała ją bliźniaczo podobna do niej kobieta. Anna uchwyciła jednak jakąś zmianę. Spojrzała w górę. Kafelki, z których złożone było jej niebo właśnie wracały na swoje miejsce. Pomiędzy czterema znajdującymi się tuż nad nią, zauważyła ogromną, czarną rękę, pokrytą gęstymi włosami. Z ręki kapała krew. Kilka kafelków nieba miało na swych krawędziach rdzawe plamy. Na szczęście zdążyłam - pomyślała. Wygląda na to, że to jest najbezpieczniejsze miejsce.

 

***

 

- Pieprzona suka - zaklął czarnoskóry sanitariusz, przyciskając do lewego boku pogryzioną rękę. Na podłodze, w żółtej plamie gęstej zupy leżała wywrócona biała, plastikowa miska.

Do pomieszczenia szybko wbiegło dwóch kolejnych sanitariuszy. Złapali Annę za ręce. Nie stawiała oporu. Przenieśli ją z podłogi na jej łóżko i przywiązali plastikowymi pasami. Dwie godziny później, kolejny raz zebrało się w jej sali konsylium psychiatrów.

- Anna Sawers, lat 63, - zaczął ordynator - na oddziale od 38 lat. To nasza najstarsza stażem pacjentka.

- Sanitariusz zeznał, że podczas próby karmienia, pacjentka ugryzła go w rękę - dodał drugi lekarz, wysoki albinos. - Jest to jej czwarta aktywna reakcja na jakiś bodziec zewnętrzny. Sam nie wiem, co o tym myśleć.

- To może oznaczać, że organizm pacjentki próbuje zwalczyć chorobę. Zgodnie z teorią Hanssena...

W tym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł szybko trzeci lekarz, wyraźnie utykający na lewą nogę. Trzymał pod pachą plastikową teczkę z wynikami badań.

- Przepraszam panów za spóźnienie - zaczął mówić szybko, z przejęciem. - Mam najnowsze, pełne wyniki okresowych badań pacjentki Sawers. To z pewnością panów zainteresuje - powiedział, po czym otworzył teczkę i wyjął z niej plik komputerowych wydruków.

- To niemożliwe - powiedział ordynator, gdy tylko przestudiował oglądany papier.

- Nieprawdopodobne - dodał albinos. Usiadł przy stoliku, wyciągnął z kieszonki długopis i zajął się wyliczaniem czegoś na odwrocie wydruku.

- Sprawdzałem wyniki pięć razy - powiedział trzeci. - Nie może być mowy o pomyłce. Dopiero ten nowy aparat, zainstalowany dwa miesiące temu, był w stanie to wykryć i prawidłowo zinterpretować.

- Czy ktoś to jeszcze widział, oprócz pana i technika?

- Nie sądzę. Poza studentami, chyba nikt więcej nie interesuje się tym przypadkiem.

- Dobrze więc. Niech mi pan powie, co wie o tych środkach, które zostały wykryte w przysadce mózgowej pacjentki?

- Nie za wiele. Tyle, co wszyscy chyba. Hydro-meta-dwu-lumino-texyna, znana powszechnie, jako Metoltex. Najnowszy narkotyk, który można wyprodukować wyłącznie w stanie nieważkości i do tego mając dostęp do ludzkich organów: mózgu, nerek i grasicy. Wynaleziony przypadkiem, bodajże przez Chińczyków, podczas próby chemicznej utylizacji i wprowadzenia do ponownego obiegu płynów, pochodzących ze zwłok kosmonautów. Obecnie koszmarnie droga "rozrywka" dla zdeprawowanych bogaczy.

- Widzę, że śledzi pan nowinki i w tej dziedzinie - odparł ordynator. - Czy zna pan opisy działania tego narkotyku?

- Tak, oczywiście. Całkowite odłączenie umysłu od wszystkich receptorów, zanik fizycznej kontroli nad ciałem. Przeniesienie się umysłem w wyimaginowany świat. Taki całkowicie kontrolowany sen na jawie, w którym można robić wszystko.

- Czy przypomina to panu objawy zaobserwowane u pacjentki Sawers?

- Tak, teraz tak - odparł trzeci, ocierając wierzchem lewej dłoni pot z czoła. - Ale działanie Metoltexu nie trwa dłużej niż sześć do ośmiu godzin, a przedawkowany pięciokrotnie, wywołuje zatory i obrzęk naczyniowy i w konsekwencji wylew krwi do mózgu, co najczęściej kończy się zgonem zażywającego.

- Skąd więc u pacjentki takie objawy i tak wysokie stężenie Metoltexu? Przecież, na Boga, ona tu leży prawie od czterdziestu lat! - ordynator wyraźnie podniósł głos.

- Może to - wtrącił się albinos - sama przysadka mózgowa pacjentki produkuje ten związek? Wygląda mi na to, że została kiedyś sztucznie przeprogramowana, prawdopodobnie z pomocą nieznanego nam mutagenu i teraz jej organizm produkuje substancję równoważną z Metoltexem.

- Ktoś, chyba jakiś student, parę lat temu - rzekł ordynator - proponował podobne wyjaśnienie - czynnik endogenny. Z wiadomych przyczyn, nie mogliśmy tego sprawdzić. A tym bardziej nie mieliśmy wtedy jeszcze aparatury, ani wiedzy, pozwalającej wykryć istnienie Metoltexu.

- Trudno wykryć coś, czego się nie szuka.

- Nie wiem, co powinniśmy teraz zrobić. Sugeruję utrzymanie naszych odkryć, dotyczących pacjentki w całkowitej tajemnicy, do której panów właśnie zobowiązuję. Przekażemy ją do formacji badawczej GeNeonics.

- Do nich? - zapytał lekarz albinos. - Oni ją tam zabiją - dodał już cicho.

- Ona nie żyje od trzydziestu ośmiu lat, a nawet, jeśli uda się jej wydostać spod wpływu narkotyku... kto wie, czy nie byłoby dla niej lepiej, żeby zostawić ją tak jak teraz.

 

***

 

Anna na czworakach systematycznie obchodziła dookoła szczyt marmurowej wieży, starając się znaleźć jakieś szczególne miejsce. Coś, co dałoby jej jakiś punkt zaczepienia dla rąk i stóp. Na jedyną taką rzecz natrafiła zupełnie przypadkiem, w miejscu pomiędzy dwoma szczytami, głęboko we mgle. To, co wymacała, miało kształt niewielkiej kuli, do połowy wpuszczonej w marmur. Było zimne w dotyku i wcale nie dawało gwarancji pewnego oparcia. Mimo to, zachęcona tym małym sukcesem zaczęła szukać jeszcze raz, zaczynając od kuli. Również we mgle, w odległości około metra od poprzedniej, znalazła drugą, identyczną, położoną trochę niżej.

- Pewnie one schodzą, dookoła szczytu, spiralą - pomyślała. - Może dałoby się nimi jakoś ostrożnie zejść.

- Oj, uważaj, moja droga - odpowiedziała jej mgła. - Widzę, że odnalazłaś swoją nadzieję, ale uważaj, nadzieje często są złudne.

- Nie słuchaj tych głupot - krzyknęła kobieta z drugiego szczytu. - Ona chce ci tylko namieszać w głowie, żebyś się stąd nigdy nie wydostała.

- Nie będę was słuchać - powiedziała Anna i wykonała gest jak gdyby chciała zatkać uszy. - Jestem już wystarczająco duża, żeby sama decydować o swoim losie - przy ostatnich słowach, jej głos nagle zafałszował i zaskrzeczał, jak u nastolatki.

Złapała się krawędzi marmurowego urwiska i ostrożnie zsunęła najpierw jedną, a potem drugą nogę. Bosą stopą wymacała kulę i oparła się na niej. Zsunęła się jeszcze niżej i drugą nogę oparła na kolejnej. Miała jeszcze ze trzydzieści centymetrów luzu, więc spróbowała wyczuć, co znajduje się pod nią. Kilka centymetrów pod pierwszą była kolejna, nieco większa, od której odchodziła w kierunku góry lina. Opuszczając się poniżej drugiej kuli, Anna wyczuła coś podobnego.

- Nie umiem chodzić po linie - pomyślała. Ale muszę w końcu spróbować się stąd wydostać. Ani ta druga Anna, ciągle wykonująca zapraszające gesty, ani mgła, nie odpowiedziały.

Namacała ponownie bliżej położoną linę i skoczyła w dół, we mgłę.

Poślizgnęła się na gładkiej powierzchni i zaczęła spadać. Zacisnęła kurczowo dłonie i w momencie, gdy przygotowywała swoje ramiona na ból gwałtownego szarpnięcia, jej nogi dotknęły podłoża. Nie utrzymała równowagi i upadła. Półsiedziała teraz na czymś rozpostartym pomiędzy dwoma znajdującymi się jeszcze niżej linami, lewą ręką uczepiona tej, na której się poślizgnęła.

- Jaki ładny mostek! - krzyknęła głośno. - A więc to jest to miejsce, które próbowałaś przede mną ukryć?!

- Tak - odparła mgła. - To najgorsza możliwość, chociaż najwygodniejsza. Nie słyszałaś nigdy, że do piekła prowadzi prosta i szeroka droga?

- Cóż za nagłe, religijne podejście. Chyba nie przystoi czemuś, co chce się podawać za mój instynkt samozachowawczy. Nie pamiętam, żebym była bardzo religijna i wierzyła w jakieś raje, piekła, demony, diabły i tym podobne anioły.

 

***

 

- Wprowadzić sondę - powiedział siedzący przy monitorze lekarz, ubrany w biohermetyczny kombinezon.

Anna Sawers leżała na jedynym stole w sali operacyjnej. Pod sufitem wisiały dwa zestawy lamp. Oba były włączone i skierowane na pacjentkę. Krótszą ścianę pomieszczenia prawie w całości pokrywały ekrany i urządzenia. Wystające ze ściany, na wysokości około dwóch metrów od podłogi, grube metalowe ramię, zakończone było, wiszącym w tej chwili nad Anną, zestawem manipulatorów. Jeden z nich zbliżył się do ogolonej głowy pacjentki. Ramię rozdzieliło się na trzy części, przypominające palce żaby, rozcapierzyło je i oparło o jej głowę, na wysokości zawiasu żuchwy. Aparat wydał z siebie ciche syknięcie i w czaszkę kobiety wbiła się cienka, długa igła, zakończona mikrokamerą, manipulatorem i końcówką molekularnego dozownika chemicznego.

 

***

 

Jej ostatnie słowa zagłuszył wzmagający się nagle szum. Sponad mgły opadał jasny, świecący walec. Z jego dwóch boków wystawały piękne, długie, białe, bardzo anielsko wyglądające skrzydła.

- "Jeszcze tego mi tu brakowało", - pomyślała - "kimkolwiek, do jasnej cholery by był".

Walec zleciał niżej, szumiąc jeszcze głośniej, aż zatrzymał się kilka metrów nad Anną. Miał przynajmniej trzy metry długości i metr średnicy. Ze strony, którą był skierowany w jej kierunku, wysunęły się dwa wąsy i zaczęły bębnić o podstawę walca. Robiły to coraz szybciej, aż bębnienie zamieniło się w jednostajny brzęk, z którego powoli dawało się wyodrębnić pojedyncze dźwięki. Po chwili przerodziły się one w metalicznie brzmiący głos, w którym Anna była w stanie rozróżnić coraz więcej słów.

- ...groźbą ingerencji..., zawieszenie odległe..., alarm czasowy drugiego stopnia... wyżej wymieniona jednostka zostaje zwolniona z powinności zależnego współistnienia. Implantowanie wstecznej, zastępczej osobowości w toku. Prześwit subchrononowy pozostanie otwarty do samoistnego odwołania recesywnego bieżącego continuum lub naturalnej śmierci jednostki.

- A ty, coś za jeden? - zapytała zdziwiona Anna.

Cylinder nie odpowiedział, tylko obrócił się powoli o sto osiemdziesiąt stopni. Z tyłu miał zakratowany otwór, przez który wyraźnie było widać gwiazdy. Krata otworzyła się i zaczęła teleskopowo rozkładać do dołu, tworząc coś w rodzaju drabiny.

- Nie idź tam! - krzyczała Anna z drugiego szczytu.

- Nie idź tam, bo umrzesz! - krzyczał instynkt samozachowawczy w postaci mgły.

- Nie idź tam, bo nigdy nie zaistniejesz - wyszeptał jakiś nowy, trzeci głos, dobywający się spod wiszącego mostku.

- Mam was już dość, pieprzcie się teraz wszyscy - odpowiedziała im Anna i wymownie wyprostowała środkowy palec prawej ręki.

Podeszła po mostku, w kierunku wiszącego nad nią, ciągle brzęczącego walca. Zaczęła wspinać się po drabince, a wiatr, wywołany ruchem anielskich skrzydeł, zawiewał jej włosy na twarz. Gdy była już przy wejściu do wnętrza, odwróciła się. Oba szczyty, most i mgła, wszystko znikło, a na ich miejsce pojawiły się falujące kontury blado-błękitnej sali operacyjnej. Zrobiła ostatni krok, weszła na czworakach do kilkumetrowej rury i wyszła z jej drugiej strony.

Kosmos był piękny. Czerń przetykana różnokolorowymi obłokami i różnej wielkości i jasności gwiazdami. Anna odepchnęła się nogami od walca i poleciała przed siebie. Gdzieś wewnątrz pojawiło się uczucie, że już tu kiedyś była.

- Witaj, Anno - usłyszała nagle zza siebie. Odwróciła się. W przestrzeni unosił się mężczyzna. Był chudy i niski, miał krótkie, przerzedzone, ciemne włosy i wydatny, haczykowaty nos. Uśmiechał się.

- Witaj... nieznajomy - grzecznie odpowiedziała. - Mogę zapytać, kim jesteś i skąd mnie znasz?

- Najmocniej przepraszam, wybacz, zapomniałem o manierach. Nazywam się Paul Dimcke. Przybyłem tu, by cię spotkać i odpowiedzieć na kilka twoich pytań. Notabene to ja wysłałem po ciebie kapsułę, za pomocą której się tu dostałaś. Sam natomiast znalazłem się tu dużo wcześniej, niż powinienem, przez ciebie. Ale to dłuższa historia i porozmawiamy o tym, gdy już w pełni dojdziesz do siebie.

- Dobrze, cieszę się niezmiernie i dziękuję za ratunek - Anna uśmiechnęła się. - Co to za miejsce?

- Nie pamiętasz... ale niedługo sobie przypomnisz. Postaram się ci pomóc. To jest nasz dom. Dom wszystkich żywych istot. To miejsce jest prawdziwym Bogiem. My wszyscy jesteśmy prawdziwym Bogiem. Ty też.

- Ja... ja nie jestem zbyt religijna, chyba. To znaczy... wierzę w Boga, ale... nie wiem... nie wiem, czy takiego, nie rozumiem - w jej oczach pojawiły się łzy. Paul podleciał blisko przygarnął ją do siebie i pozwolił, by wtuliła swą głowę pod jego ramię.

- Zobaczysz Aniu, przypomnisz sobie jeszcze. Miałaś bardzo złe przeżycia. Chodź, zaprowadzę cię do domu - powiedział i zaczęli lecieć w kierunku którejś z niezliczonych, odległych gwiazd.

 

***

 

- Uwaga! Budzi się - krzyknął technik wpatrujący się w ekrany.

Oczy wszystkich obecnych natychmiast zwróciły się w kierunku monitorów umieszczonych na ścianie. Dwóch lekarzy podbiegło do unieruchomionej pacjentki.

- Gdzie...? Gdzie ja jestem? - zapytała Anna, gdy zobaczyła pochylające się nad nią postacie w biohermetycznych kombinezonach.

- Wszystko w porządku, proszę pani, była pani bardzo chora - odparł pierwszy z lekarzy. - Ale kryzys już minął i powinna pani powoli wracać do zdrowia. Czy pamięta pani, jak się nazywa, ile ma pani lat i co pani ostatnio robiła?

- Tak, chyba tak. Anna Sawers, mam dwadzieścia pięć lat. Wczoraj zasłabłam w pracy, chyba w swoim biurze, w Puelle Parfums.

- Rozumiem, teraz proszę się nie denerwować. Była pani przez dłuższy czas w śpiączce. Prawdę mówiąc, nikt z nas nie wierzył, że można pani jeszcze pomóc.

- Dłuższy? Ile czasu? Czy jest tu mój brat? Chcę z nim porozmawiać.

- Niestety, pani brat Patrick nie żyje, zginął, prowadząc samochód pod wpływem alkoholu.

- Jak to nie żyje? - Anna usiłowała podnieść głowę, by się rozejrzeć. Nie udało jej się, była mocno przywiązana do stołu. Kątem oka dostrzegła, na którymś z otaczających ją aparatów, swoje zniekształcone odbicie. - Przecież on prawie nigdy nie pił. Kiedy zginął?

- ...Trzydzieści jeden lat temu...

- Co?! - w jej oczach było widać przerażenie. Technik, widząc na monitorze gwałtowny wzrost tętna i ciśnienia krwi, wprowadził do jej krwioobiegu kilka substancji rozluźniających.

- Anno Sawers - zaczął lekarz, przełknął ślinę i kontynuował - była pani w śpiączce ponad trzydzieści osiem lat. Obecnie ma pani sześćdziesiąt trzy.

- ...Pozwólcie mi umrzeć - szepnęła zastępcza osobowość Anny i popadła w apatię.

 

***

 

To, co mijali lecąc, rozmywało się w jasne kreski. Nagle zatrzymali się.

- Jesteśmy na miejscu - powiedział Paul. Anna pociągnęła nosem i otarła wilgotne oczy. Wysunęła głowę spod jego ramienia i rozejrzała się.

Znajdowali się na płaskiej, kwadratowej powierzchni. Tu, gdzie stali, rosła wysoka trawa. W przeciwległym rogu tego dziwnego, kwadratowego miejsca, stał mały, parterowy domek z czerwonym dachem. Otoczony był krzakami kwitnącego bzu. Za domkiem, tuż przy krawędzi kwadratu, rosły wysokie topole. Mimo tego, że nad głowami mieli tylko rozgwieżdżone niebo, wszędzie było jasno i ciepło. Anna uśmiechnęła się nagle i wciągnęła głęboko świeże powietrze. W jej oczach ponownie pojawiły się łzy. Tym razem były to jednak łzy ulgi i szczęścia. Przykucnęła i wyciągnęła przed siebie dłoń. Z trawy, spod jej palców, leniwie wyciągnęła się do góry piękna, jaskrawoczerwona róża.

- Wstąpisz na gorącą czekoladę? - zapytała. - Wstąpisz do mojego domu?

 

 

27 kwietnia - 5 maja 2001



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Nagroda F
Wywiad
Stopka
Listy
Galeria
Andrzej Pilipiuk
Anna Studniarek
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Wróżek Okróżek
EuGeniusz Dębski
nonFelix
Eryk Ragus
Fahrenheit Crew
Paweł Laudański
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Duszyński
Aleksandra Janusz
Jerzy Grundkowski
A.Kozakowski
A.Pavelková
Ondřej Neff
KRÓTKIE SPODENKI
Andrzej Świech
[XXX]
 

Poprzednia 36 Następna