strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Bańkowski, Ostuda Zatańczysz pan tango?
<<<strona 07>>>

 

Zatańczysz pan tango?

Barany nie kłamią

 

Rafał Ostuda: Nie chciałbym stawiać tutaj jakichś zarzutów, ale czasem zdarza Ci się coś przeczytać, prawda? Książkę na przykład...

Konrad Bańkowski: Starannie przepatruję etykietki w supermarkecie. Nie masz pojęcia, jakie świństwa teraz pakują w zwykłą suszoną figę. To wyrabia nawyk. Odruch. Pawłow byłby dumny. A ponieważ zakupy to moja druga natura, to czytam dużo nawet.

RO: I co? Jak Ci z tym?

KB: Dobrze, zdrowiej żrę.

RO: Tak, kapustę w rosole. Ale jak Ci z tym czytaniem? Książek na przykład... To takie coś, jak stosik sklejonych etykietek, na pewno widziałeś.

KB: Stosik sklejonych etykietek, na pewno nie. Ktoś musiałby być porąbany, żeby coś takiego zrobić. Albo przynajmniej artystą. Ale nie będę utrudniał. Widziałem kiedyś książkę, wiem jak wygląda. I co z nią?

RO: Tylko widziałeś, czy przeczytałeś też może choć kawałek? Tak z czystej ciekawości, albo przez przypadek, nieważne.

KB: A która odpowiedź się liczy? No dobra, żeby nie było, że się mszczę za Wellsa... Czytuję książki. Czasami. W przerwach między komiksami.

RO: O, jednak. Nie miałeś wrażenia, że ktoś Cię bezczelnie robi w balona?

KB: Czy po raz kolejny próbujesz mi podstępnie udowodnić wyższość Linuksa nad Windowsem?

RO: Niezupełnie, choć pomysł niczego sobie. Bo, widzisz, czytasz sobie taką historyjkę – a niech to będzie o Robinie z Locksley – i na dobrą sprawę widzenie świata masz ustawione z góry. Robin kopie szeryfa – dobrze, szeryf kopie Robina – źle. A obaj bardzo podobnie przesiąknięci są myślą o skopaniu tyłka temu drugiemu...

KB: Stawiasz pytanie niewłaściwemu facetowi chyba. W Gwiezdnych wojnach od zawsze najbardziej lubiłem Boba Fett(a/ę) (czy ktoś wie, jak odmieniać nazwiska gości z innej galaktyki?). Pozytywny ci on nie był szczególnie. A w Robin Hoodzie, przyjmijmy wersję Costnera za jakiś odnośnik, Alan Rickman po prostu bije blondasa na głowę. A gdzie tam na głowę! Na całe pogłowie. Choć przyznaję, że to po prostu aktor lepszy i mogło im tak wyjść. O Bobie Fetcie (?) już tego nie powiesz, bo gęby nie widać.

RO: Bardzo prostolinijnie usiłujesz się wymknąć z pułapki, ale zanim, to powiedz, czy obraziłbyś się na stwierdzenie "właściwy człowiek, na właściwym miejscu"?

KB: Masz na myśli Robina i Szeryfa? Jeśli tak, to w żadnym stopniu bym się nie obraził. Myślę, że to jest taki układ, w którym obaj są sobie tak samo potrzebni. Zresztą, genialnie wprost jest to przedstawione w Powrocie Robin Hooda z 1976 roku z Seanem Connerym. Tam już ewidentnie widać, że jest to dwóch staruszków, którzy całe swoje życie poświęcili wzajemnej walce, ergo, nie potrafią żyć bez siebie. Powiedziałbym, że zupełnie jak Piotruś Pan i Hak.

RO: No i właśnie – kto i bez kogo miałby żyć? Przypominam, że czasy teraz takie, że trudno o latających chłopców. Piotrusia Pana nie ma, nigdy zresztą nie było i mam cichą nadzieję, nigdy nie będzie. To, czym karmi nas kultura popularna w odniesieniu do Robina, jest tylko obracaniem na różne strony legendy, niczym ponad to. A mimo to rozmawialiśmy poprzednio o tym, jakim człowiekiem jest Bond, teraz doszukujesz się więzi między parami postaci. Wymyślonymi albo co najmniej wysoko przetworzonymi i będącymi na motywach w równym stopniu jak filmowy, niech mi będzie wybaczone, Wiedźmin.

KB: Czułem, że do tego zmierzasz już od pytania o balona. Tylko, że ewidentnie się nie czuję. Bo niby w czym ma mi przeszkadzać fakt, że gościa, o którym czytam, nie ma? Na ogół bywa dużo fajniejszy od takiego jednego, którego znam, więc wolę dyskutować o tym z książki/filmu/komiksu i tak dalej. W balona można zrobić kogoś nieświadomego, prawda?

RO: Bez wątpienia. Więc powtórzę pytanie – czy coś jest nie tak w stwierdzeniu "właściwy człowiek, na właściwym miejscu"? Niby nie, prawda? Ale...

KB: What makes a human human, co? Tylko w nowym kontekście :) Z tym, że mi to nie robi większej różnicy. Bo dla mnie, na dobrą sprawę Robin Hood jest dokładnie tak samo realny, jak marszałek Piłsudski. A choćby i Johnny Depp. Oglądam na filmach i czasem coś o nich przeczytam. Ale na wspólne piwo szanse nikczemne.

RO: Padło słowo, do którego zmierzam wytrwale – kontekst. Na piwo ja Cię mogę zabrać, jeśli bardzo Ci zależy. Bo, zgodzisz się chyba, że sens stwierdzenia, wokół którego tak biegasz, bardzo mocno zależy od kontekstu w jakim jest ono użyte? Kilka słów, które mogą być wielką pochwałą, ale tak samo mogą stać się zjadliwą obelgą albo posłużyć do okazania w paskudny sposób swojej wyższości...

KB: "Choć kontekst ulata jak łezka od rzęs, to dowcip po latach ma sens...", jak śpiewał Marian Kociniak. A z tym piwem to tylko tak wystrzeliłem. Przecież wiesz, że wolę martini.

RO: Na martini też mogę zaprosić. Znam miejsce, gdzie można przeżyć w związku nim prawdziwy wstrząs, a obsługa za nic nie chce się poczuć zmieszana, kiedy się cierpliwie wyjaśnia, że wytrawne, to niezupełnie to samo, co bianco. Taki pech. Pozostało zacisnąć zęby i tłoczyć w siebie przez dobrą godzinę tę odrobinę nadprogramowej słodyczy. Zimny pot mnie oblał, kiedy pomyślałem, co mogliby podać, kiedy zamówiłbym whisky z lodem, jak zamierzałem początkowo. A tymczasem, żeby nie zgubić naszego kontekstu – czym dla Ciebie jest sześć rur, takich doprowadzających wodę, rozrzuconych bezładnie pod odrapaną ścianą?

KB: Wytrawne martini? Fuuuj... Za dużo się tego Bonda naoglądałeś, trzeba znać umiar, mój drogi, nie tylko w piciu świństwa. A co do rur... Jeśli powiem, że sześcioma rurami wodociągowymi leżącymi bezładnie pod odrapaną ścianą, to wytkniesz, że to jest właśnie brak kontekstu?

RO: Nie, bo właśnie podszedł do nich siwowłosy pan i ulokował tam stojaczek z przyczepioną doń tabliczką. Na tabliczce widnieje napis:

Yan Kowalsky

Instalacja hydrauliczna II

KB: No difference. Jak dla mnie, w każdym razie.

RO: Więc nie znasz się na sztuce współczesnej. To tak, jak ja, więc jeszcze jest nadzieja, że wyrośniesz na ludzi. Zanim jednak to nastąpi, chętnie dowiedziałbym się, czym wobec tego różni się nadawanie etykietki (czy raczej etykietek) Robinowi od analogicznego oznaczania sterty rur? Bo nie traktujesz ich tak samo.

KB: To nie tak... Jakbym zechciał, rurom też mogę nadać jakieś znaczenie, tylko jestem na to zbyt leniwy intelektualnie. Albo za mało wyedukowany sztukowo. What-eva. Różnica polega więc bardziej na możliwościach interpretacyjnych. Jeśli uznasz, że rury przedstawiają przejście Mojżesza z ziomkami przez Morze Czerwone, to nikt Ci nie wmówi, że to bzdura. Bo w momencie, kiedy rezygnujemy z najprostszego rozwiązania, że rura to rura, wszystko jest możliwe. Za to z Robinem nie masz już takiej swobody. Pole interpretacyjne zawężone przez twórcę (twórców).

RO: To właśnie mówiłem wcześniej – że widzenie świata masz ustawione z góry. Wykręcałeś się pozagalaktycznym, ale mogę się zgodzić, że tu jeszcze mieścimy się w owym zawężonym polu. A teraz, czy obejmuje ono także analizę Wiedźmina w poszukiwaniu treści niezgodnych z doktryną, albo czy wyjaśnia fakt, iż jedną książkę, ludzie posługujący się tym samym językiem, odczytują na dwa, wykluczające się sposoby? Według mnie jest to wszystko bardzo podobne do poszukiwania znaczeń w kilku zardzewiałych rurach. Gdzie więc różnica?

KB: Nie mylisz mnie z kimś mądrym, przypadkiem? Ale powiedzmy, że beauty lies in the eye of the beholder... Na upartego możesz więc i w Wiedźminie poszukiwać Mojżesza e Companeiros, zatopienia Titanica, plam na Słońcu, i co tam sobie stryjenka zażyczy. Tak naprawdę zależy to wyłącznie od Twojej tolerancji na bezsens. Nie przykładałbym tu żadnej metody naukowej. Coś wydaje Ci się głupotą, albo nie. Szukanie interpretacji w rurach dla mnie jest stratą czasu. Choć, mam tego świadomość, to nie oznacza, że żadnej tam nie ma. Być może ktoś znalazłby i przedstawił mi takie wyjaśnienie, na podstawie którego Yana Kowalsky’ego uznałbym za geniusza. Tymczasem mnie samemu się nie chce. A jeśli kogoś to kręci, to będzie kombinował tak długo, aż jakąś interpretację znajdzie. Różnica między nim, a mną wydaje mi się tą różnicą zasadniczą, tą, o którą pytasz.

RO: Mógłbyś wykazać więcej entuzjazmu, kiedy kontestuję porządek świata.

KB: Mógłbym, ale nie lubię Ci ułatwiać, kiedy podchodzisz mnie od zapośladzia.

RO: Ja? Skądże. Tak się rozglądam po okolicy. Ale jak się wypniesz jeszcze trochę, to mogę nie wytrzymać i kopnąć. Tak dla czystej satysfakcji.

KB: Niskie pobudki, ale przywykłem, nie krępuj się.

RO: Nie takie znów niskie. Wzrostem jednak nade mną górujesz. I jak się dobrze rozejrzysz, to powinieneś bez trudu zauważyć, że ostatnie zdania odrywają się od jednoznaczności matematycznych równań.

KB: Ostatnie zdania, mój drogi, odrywają się od czegokolwiek i idą sobie gdzieś w cholerę. Więc jeśli miałbyś ochotę powrócić do wątku, jaki próbujesz mi narzucić, to się spręż. Bo ja, choćbym chciał, to nie wiem, o co Ci chodzi, i nie dam rady.

RO: Proszę bardzo. Robin, postać z legendy, znak, do którego znaczenia dobudowywane są przez kolejnych twórców. Stos rur, który okazuje się być nie bałaganem, ale kompozycją. Słowa, złożone w większe struktury, jak owo stwierdzenie "właściwy człowiek na właściwym miejscu", które upatrzyłem sobie jako znakomite do demonstrowania możliwości dokładania różnorodnych znaczeń, a które z właściwą sobie przewrotnością omijasz szerokim łukiem. Pozory, jeśli jeszcze masz jakieś wątpliwości. To są pozory, którymi ktoś potrafi się posługiwać, a kto inny z kolei znajduje przyjemność w odgadywaniu ich przebiegu. Przyjemność albo wprost przeciwnie. To na początek, bo na tym nie musi się zabawa kończyć i nie kończy się wcale.

KB: Czy te pozory stanowią dla Ciebie jakiś problem? Bo dla mnie, jako żywo, wyglądają jako sedno. To znaczy, zabierz je, a zostanie Ci w ręku "Rocznik statystyczny". Przyjemność? Tak, bo dzięki nim masz literaturę. Wręcz przeciwnie? Nie widzę takiej możliwości.

RO: I oto jawi nam się obraz idealnego świata, w którym jedni z uśmiechem na twarzy zajmują się stwarzaniem pozorów, inni zaś, zasiadają wieczorami głęboko w fotelu i smakują koncepty, zaglądają za frazy i bawią się słowami, obrazami i znaczeniami, jak dzieci klockami. Cięcie! Wracamy do rzeczywistości. A co gdyby użyć tego świadomie? Zajść odbiorcę ze strony, z której nie spodziewa się ataku?

KB: To wyjdzie CNN.

RO: Aha... I nie tylko. Nadal sama przyjemność?

KB: W pewnym sensie, tak. Dla tych, co nie czują gry pozorów – bo przed oczami kreuje im się świat, niezwykle atrakcyjny i dla tych, co są w stanie wywąchać pismo nosem też, bo docenią majstersztyk kreacji. Jak informatyk, który dostając wirusa, nie załamuje się z żalu po spalonym dysku, tylko zachwyca się, jak to cholerstwo zostało wspaniale napisane. Jest jeszcze drobna grupa tych, którzy ‘rozumią’, ale im się nie podoba, jednak tymi nie musimy się przejmować. Zjedzą ich wrzody żołądka i dwunastnicy.

RO: Informatyk, tak. Świadomego użytkownika rzeczywiście krew może zaleć, co mogłoby zwrócić naszą uwagę na proponowane przeglądnięcie się pingwina w szybie okiennej. Tym niemniej, pozostaje jeszcze rzesza zwykłych, szarych użytkowników, dla których to ma działać. I jeśli działa, nie zastanawiają się nad tym, w jaki sposób i dlaczego. Oni stanowią dobry cel. To co Ty możesz spokojnie potraktować jako niewielką porcję rozrywki przy porannej kawie, dla kogo innego będzie obrazem świata, jedynym, więc słusznym.

KB: I bardzo dobrze, bo właśnie po to ten świat jest tworzony. Skoro jest klient, to towar zawsze się znajdzie. Książki też nie powstają dlatego, że ktoś chce koniecznie coś napisać, ale dlatego, że znajdą się czytelnicy. Do tego dochodzi aspekt materialny. Ergo, wszystko jest na swoim miejscu. Oczywiście, że szary zjadacz chleba jest tu po prostu celem. Bo musi być stado baranów i ktoś, kto je będzie wypasał, strzygł i zarzynał. Po to są barany, po to są szarzy zjadacze chleba.

RO: Bardzo dobrze to wygląda z tej perspektywy, ale skąd przekonanie, że jesteś na końcu tego łańcucha pokarmowego?

KB: Oczywiście, że nie jestem! Mam swoje miejsce w szeregu, jak każdy. Na bycie u samej góry jestem za leniwy, na bycie na samym dole, na szczęście, zbyt inteligentny. Po prostu zdaję sobie sprawę z działania mechanizmu. Ba! Ja nawet wiem, że nie wiem wszystkiego, choć akurat nie wiem, czego nie wiem. I, żeby nie uciekł nam wątek telewizyjnych wiadomości, powiem tak: to wszystko jest konwencją. W momencie, kiedy zdasz sobie z tego sprawę, możesz ją przyjąć lub odrzucić. A przyjmując, zyskujesz sam możliwość swobodnego poruszania się wewnątrz niej. A z tym, również zdolność świadomej kreacji.

RO: Dość nowatorskie określenie na kłamstwo.

KB: Czyżbym słyszał kąśliwość i nutkę oburzenia? Tak, wiem, są ludzie, którzy uważają, że kłamstwo to coś złego. A zastanawiałeś się kiedyś, jak wyglądałby świat bez kłamstw? Ot, Twojej ukochanej literatury nie byłoby na pewno. I diabli wiedzą, co byłoby z nami w ogóle. Człowiek musi żyć w kłamstwie, potrzebuje go tak samo jak powietrza, wody i paszy. Uczciwość i prawdomówność są zresztą niemile widziane z punktu widzenia ewolucyjnego. Uczciwi żyją krócej. I tu naprawdę nie chodzi o idealizm. Kapitan Nemo nie istniał naprawdę. Co z tym zrobisz? Jak sobie poradzisz w życiu z taką świadomością? Gagarin nie był w kosmosie? Who cares? I tak swoje zrobił. Nawet gdyby w ogóle nie istniał. Ktoś spalił Rzym, kto inny dostał po łapach. Ale historia drgnęła. Kłamstwa. Oczywiście, że tak. Bez względu jak je nazwiemy. Ja byłbym nawet skłonny – koła zamachowe ludzkości. Ten sam paradoks narzędzia jak w przypadku noża, siekiery czy nożyczek. Nie możesz oceniać narzędzia, możesz ocenić użycie.

RO: Jeśliby przyjąć to ewolucyjne spojrzenie jako obowiązujące, wypadałoby rozdać maczety i zaczekać, aż się sytuacja wyklaruje. Co zresztą znalazło już swoje miejsce w historii, ale nieszczególnie chlubne, tak na marginesie. Ba, nawet rozwój stymulowało, jak nie techniczny, to społeczny. Tak nam ten świat powstawał. I rzeczywiście, kłamstwa miały w tym swój niezaprzeczalny i doniosły udział. Zauważ natomiast, co chyba już zresztą uczyniłeś w pewnym stopniu, mówiąc o traktowaniu tego jako narzędzia, że manipulacja słowem (żeby nie zawężać zagadnienia do samej tylko czystej informacji) zajmuje miejsce maczugi. Moja pała większa – mój jęzor bardziej giętki. A jaskinia za plecami wciąż ta sama.

KB: Jaskinia tu nie ma nic do rzeczy. Zastanów się – a co jeśli o naszym rozwoju cywilizacyjnym świadczy nasza zdolność do kłamstwa? Dyplomacja – kłamstwo, poezja miłosna – kłamstwo, filmy Bergmana – kłamstwo, polityka – kłamstwo, religie – kłamstwo, kultura antyczna – kłamstwo, malarstwo Dalego – kłamstwo, Jolanta Pieńkowska – kłamstwo, kapitan Nemo (tak, kapitan Nemo też!) – kłamstwo, Gwiezdne wojny – kłamstwo, american dream – kłamstwo, ujawniane tu przeze mnie poglądy – kłamstwo. Gdziekolwiek spojrzysz. A teraz wyjmijmy gościowi spod jaskini z ręki maczetę. I nauczmy go kłamać. Myślisz, że dalej będzie rąbał na prawo i lewo? Jeśli pomyśli, to nie, ale nie potrafiąc myśleć, nie da się i kłamać. Tylko intelekt może stworzyć kłamstwo, więc może właśnie do tego służy?

RO: O tym właśnie mówiłem. Nowa, doskonalsza broń jaskiniowca. Zasady pozostają niezmienione – bardziej sprawny i odważny nawciska głupot mniej lotnemu na umyśle i wyciągnie od niego coś dla siebie. Rozwój cywilizacyjny? No, jakoś bez przekonania z mojej strony. Przecież nawet terytoria się tworzą, dostępu do których bronią rozjuszeni mistrzowie jadowitej mowy.

KB: To ja się po raz kolejny spytam "I co w tym złego?". Wszystko polega na tym, żeby gryźć i być gryzionym. Ja po prostu cenię sobie subtelne metody gryzienia. Dla mnie walka z hipokryzją jest co najwyżej siekaniem mieczem morskiej piany – czystą hipokryzją. Ot, paradoks taki. Przyznając się otwarcie do obłudy, daję dowód szczerości, na jaką nie stać większości moralnych guru i innych tak zwanych autorytetów.

RO: Wpadasz teraz bez potrzeby w pętlę dowodzenia, że walka z kłamstwem przy pomocy kłamstwa jest kłamstwem, a mi chodzi tylko o to, że wolałbym nie być gryziony. Podobnie zazwyczaj nie znajduję przyjemności w gryzieniu innych. Bo po co?

KB: Bo to tak, jakbyś jadąc autobusem z papugą na ramieniu, nie chciał wieźć papugi i być wiezionym przez MZK. Przy czym z autobusu możesz wysiąść a z papugi zrobić ekspapugę przez proste ukręcenie łba i przeniesienie jej na łono Abrahama. W życiu takiej możliwości nie masz, przynajmniej dopóki sam nie staniesz się ekspapugą. Ci, co chcą uciec, mogą na przykład sięgnąć w literaturę i opisać wspaniale idealne światy, w których chcieliby żyć. Czysta hipokryzja.

RO: Wspaniała perspektywa – bij, albo sam będziesz bity, a sens życia, to nie dać się dopaść ani tym z maczugami, ani tym z przesadnie sprawnym mózgiem. To gdzie ten postęp? Nic się nie zmieniło od czasu wniesienia ognia do jaskini.

KB: Dlaczego sprowadzasz wszystko z uporem maniaka do problemu maczugi? Jak Homer wymyślił IliadęOdyseję, to zobacz, jaką piękną kulturę udało się na tym zbudować. Dwa tysiące lat stuknęło i proszę, nadal ślicznie się rozwija, a w dodatku konsekwentnie hołduje starym, dobrym zasadom.

RO: No przecież mówię, rodem z epoki, kiedy ogień był towarem luksusowym. A sprowadzam do maczugi, ponieważ tak to zdaje się działać. Kiedyś przewagę miał ten, kto znalazł twardszy kawałek drewna i sprawniej nim wywijał. Teraz to się na tyle poprzestawiało, że im kto miałby większy problem z podniesieniem takiej maczugi, tym większe ma szanse na zwycięstwo. Poprzestawiały się warunki, w których to ma miejsce, oczywiście.

KB: A kto powiedział, że powinno być inaczej? Bo ja akurat nie robię problemu z tego, że świat jest urządzony, jak jest. Kłamstwo ze wszystkimi swoimi konsekwencjami jest po prostu zjawiskiem fascynującym, wybiegającym poza granice sztucznie tworzonej moralności. Nie chce mi się wracać do kwestii narzędzia, ale w dalszym ciągu do tego się sprawa sprowadza. Jeśli ktoś jest za głupi, żeby sprawnie się nim posługiwać, to przecież nie moja wina. Jeśli ktoś jest za głupi, żeby zdać sobie sprawę z tego, że na nim to narzędzie jest używane, to... barany i owczarki. A zapewniam Cię, że baran zawsze będzie szczęśliwszy będąc baranem. Nie mówiąc już o tym, że do życia potrzebne są mu dwie rzeczy: woda i owczarek właśnie. Pastuch też, ale on jest jeszcze ponad owczarkiem i zależność, w sumie, jest ta sama. Można by dołożyć jeszcze parę szczebli, ale w systemie niczego to już nie zmienia.

RO: Masz rację. Po prostu chciałem powiedzieć coś kontrowersyjnego.

KB: Oczywiście, że wiem, że mam.

RO: Naturalnie minąłem się z prawdą, mówiąc, że masz.

KB: Widzisz... A zarzekałeś się, że nie lubisz kąsać. Po prostu się nie da. Spieramy się, chcesz mi dopiec – kłamiesz. Używasz obosiecznej broni, licząc na to, że zapomnę, iż zawsze jest obosieczna. Czyli, mam rację.

RO: Jeśli to Cię uczyni szczęśliwym... Masz.

 

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam (ientnika
Wywiad
Hor-Mono-Skop
Konkurs
Adam Cebula
Łukasz Orbitowski
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
W. Świdziniewski
W. Świdziniewski
Tadeusz Oszubski
Satan
Paweł Laudański
Adam Cebula
Adam Cebula
B. Anterionowicz
Eryk Remiezowicz
Marcin Mortka
P. Nowakowski
Tadeusz Oszubski
Jolanta Kitowska
Dawid Brykalski
XXX
Wit Szostak
M. L. Kossakowska
T. Kołodziejczak
Brian W. Aldiss
Antologia
 
< 07 >