strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 23>>>

 

LOF, nie powiem który (26 - 28.09.2003)

 

 

Zacznę od tego, że nie powiem, który to był z kolei LOF, bo się boję. Impreza, zaczęta jako studencka balanga, przeżyła już niektórych. Głupia sprawa, bez niepotrzebnego zadęcia, ale gdy się człowiek znajdzie w towarzystwie sprzed wielu lat, zdarzy się taka chwila, że zechce się zagadać do kogoś, kto się wdrukował w naszą pamięć te 20 lat temu, a tu już go nie ma... No więc nie powiem. Ciemno było jak cholera, jak u mnie w Przedborowie, bo nie daleko, choć na horyzoncie, gwiazdy w gębę bezczelnie świeciły, mleczna droga się mgławiła. Wy, mieszkańcy wielkich miast, to nawet tego nie znacie. A jak zobaczycie, to czasami w takiej głuszy, i wtedy przypomni się Wam, że powinnością jest to niebo.

Poza tym jaja marynowane zostały we Wrocławiu, a w kasie niewyjaśniona superata. Tej ostatniej, jak i kluczenia po okolicznych wsiach, jestem winien osobiście, bowiem wybrałem i zarezerwowałem metę. Gdzie dokładnie – nie powiem, bo się na Andrzejki wybieramy, albo jakiś okoliczny termin. Prywata na całej linii.

Nie ukrywam, że LOF jest imprezą towarzyską, może nawet elitarną. Trochę konspiracyjną, wici rozsyłamy cichcem pocztą pantoflową, jak w towarzystwie masońskim trzeba mieć rekomendację, być sprawdzonym, albo rodziną. Taka jest prawda. Zapewne na skutek tego z kominka ktoś wyciągnął kwarcową szybę, inny straszył koty lub koty straszyły jego, wreszcie pewien znany krytyk literacki świecił pisarzowi latarką po oczach. Związki logiczne są ściśle wewnętrzne choć konsekwentne, lecz bez kontekstu nie dadzą się wyjaśnić.

Impreza na skutek nalegań GIN-a trwała trzy dni. Tym razem miała charakter kulinarny. Mistrzem ceremonii był Zbyszek Ceglarski. A więc wina wszelakie. Tu, przyznam szczerze, drży mi ręka na klawiaturze, bowiem sprawy degustacji osiągnęły wyżyny godne największych mistrzów pióra, a przy tym i znawców wybitnych owych napojów, likworów, czy jakich tam wymyślnych słów by nie użyć. Dość powiedzieć, że gdy okazało się, z czego ma powstać grzaniec, znawcy przedmiotu ruszyli na poszukiwanie w okolicę, czegoś stosowniejszego, by szlachetny trunek spożyć w postaci nienaruszonej. Punktem kulminacyjnym była chyba degustacja wina "est, est est!!!" (no nie wiem, czy dobrze piszę?), który się szczyci historią sięgającą roku 1111. Niestety, nie podejmuję się przekazać z należytym pietyzmem i właściwą gradacją wydarzeń w tymże temacie, bo na winach się nie znam.

Impreza odbywała się w gospodarstwie agroturystycznym. Gospodarze są raczej intelektualistami. Właściciel zachęcił kilka osób z towarzystwa do dziwnego obrzędu rzucania metalowymi kulami. Coś mi się zdaje, że tak się robi na francuskiej prowincji, ale nie wiem po co. W każdym razie rzucano z wielkim poświęceniem.

Zasadniczą rolę kulinarną pełniło ognisko z rusztem. Jak na miłośników średniowiecza przystało, zjedzono za wiele mięsa, kilku uczestników nawet z pełnym poświęceniem się przejadło dla przykładu. W końcu jednak doszło do roztrząsania problemu promieniowania reliktowego wpływu kultury na nasze wzrokowe postrzeganie, czyli geometria wykreślna znalazła wspólną platformę z mechaniką kwantową. W tym właśnie tkwi urok takich spotkań, że w atmosferze czystej zabawy zawsze się coś wykluje. Cóż, czas sprawił, że ze studentów zrobili się wykładowcy, pisarze, tłumacze, wydawcy. Co prawda Kareta Wrocławski stawił się w 3/4 i nie chciał podjąć konkretnych zobowiązań, lecz w kuluarach (kuluarów nie było, zwyczajne Ciemne Kąty, ale zawsze się tak mówi) toczono rozmowy na temat przyszłości przedsięwzięć.

A z jajami robimy tak: gotujemy, obieramy i marynujemy kilka dni w zalewie z ok. pół na pół octu winnego + woda + pieprz i gorczyca. Nie ręczę za przepis, bo nie wiem, czy dobrze zapamiętałem, lecz gdy się zostawi jaja w domu, to niezależnie od przepisu, na LOF-ie ich zjeść się nie da.

 

Wesoła krasnoludzka kompania? Jedyną nieznaną szerszej publiczności osobą jest chyba rudowłosa Małgosia, która okazała się doskonałą strażniczką LOF-owego ogniska i mięsiw na nim przyrządzanych.

 

Prawie wszyscy uczestnicy osobliwie z góry ujęci. Od lewej Heniek Jasicki z synem (bibliotekarz, który ma wszystko z fantastyki, co można mieć, a czego czasami sami autorzy nie mają), brodaty Piotrek Surmiak, GIN jako komandos, NURS z rękami w kieszeniach, i wreszcie wyzierają zza prawej krawędzi kadru Drzewo, Generał (czy pamiętacie jego udział w teleturniejach?) i Darek Sikora.

 

Niezrozumiałe obrzędy ze stalowymi kulami. Musi to mieć jakiś związek z celtyckimi tradycjami wytopu żelaza...

 

Nostalgiczny obrazek , widok wprost z okna pokoju, w którym mieszkaliśmy. Góra z charakterystycznymi drzewami jest widoczna z niemal 30 kilometrów. Ale gdzie to jest dokładnie, chwilowo sza... W każdym razie każda okolica ma jakąś mniej czy bardziej świętą górę.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Zatańczysz pan...?
Spam (ientnika
Wywiad
Hor-Mono-Skop
Konkurs
Adam Cebula
Łukasz Orbitowski
Romuald Pawlak
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
W. Świdziniewski
W. Świdziniewski
Tadeusz Oszubski
Satan
Paweł Laudański
Adam Cebula
Adam Cebula
B. Anterionowicz
Eryk Remiezowicz
Marcin Mortka
P. Nowakowski
Tadeusz Oszubski
Jolanta Kitowska
Dawid Brykalski
XXX
Wit Szostak
M. L. Kossakowska
T. Kołodziejczak
Brian W. Aldiss
Antologia
 
< 23 >