strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew Recenzje
<<<strona 06>>>

 

Recenzje (1)

 

 


Książka

Polski Pratchett

 

Wejrzyjcie w najskrytsze marzenia ludzi,

a poznacie ich bogów.

Przypatrzcie się ludzkiej mądrości,

a poznacie boski dowcip.

Spójrzcie na magów,

a nic nie zrozumiecie.

 

Te trzy zdania idealnie pasowałyby jako motto książki Piotra Zwierzchowskiego Sendilkelm. Autor stworzył bardzo dobrą i niezwykle przewrotną powieść. Tu nie ma miejsca na nudę. Przerzucając kolejne strony, czytelnik staje się nieodłączną częścią zwariowanego świata wielkiego wojownika Sendilkelma. Fabuła jest trochę pokręcona, przez co czasem można zgubić bieżący wątek, ale mimo wszystko przez książkę płynie się przyjemnie i szybko, choć pewnym utrudnieniem mogą być niekontrolowane wybuchy śmiechu. Ale od początku.

Sendilkelm pewnego dnie staje na arenie, by walczyć z potężnym monstrum, a za broń ma tylko dwie małe tarcze. Jednak jego zwycięstwo jest tylko kwestią czasu. W końcu nie takich przeciwników pokonywał. Zaraz po walce bohater znika w zaświatach, przeniesiony siłą zaklęcia. Tam spotyka uroczą Anielicę Śmierci, odpowiedzialną na odprowadzanie umarłych do ich bogów. Nie bawi u białej pani długo, a po powrocie wyrusza w podróż z tajemniczą misją do odległego kraju. Wspomnę jeszcze tylko, że bogowie chcą go zabić...

Autor stworzył powieść pełną rozmachu, przygody i świetnego humoru. Opowieść szaloną i nieprzewidywalną z równie wspaniałymi bohaterami. Nie sposób nie lubić postaci stworzonych przez Zwierzchowskiego: Sendilkelma – zgryźliwego wodza armii królestwa Atrim; tłustego maga Karcena; potężnego dzikusa z Fraternii – Bisenny; wojowniczej Agnis, która ma słabość do ponurego wodza, i oczywiście nie można pominąć Anielicy Śmierci, cudownie pięknej posiadaczki genialnego lusterka, spragnionej kąpieli, romantyzmu, pieśni miłosnych i wielkich wojowników... Ponadto prawdziwymi perełkami są fasolowe ludziki, nieśmiertelne kamienie i prześmieszne kryształowe oczy. Autor stworzył postaci, o których przygodach chce się czytać. Nie są papierowe ani wyprane z cech indywidualnych. Każdy jest tu nieprzeciętny, inny i wyjątkowy. Pisarz zaprezentował całą gamę szalonych zachowań, a czytając o postępowaniu niektórych bohaterów, poprawia się znacznie samopoczucie i wydłuża życie (jeśli wierzyć naukowcom, że "śmiech to zdrowie"). Pomiędzy jednym wybuchem śmiechu a drugim znalazło się jednak miejsce na chwilkę zadumy. Autor zawarł w książce celne uwagi o ludziach i ich naturze, jak choćby ta: "jak wszystkim bogom wiadomo, ludzie fanatycznie wierzą tylko w to, czego nie ma."

Czytelnik szybko zanurza się po koniuszek nosa w bogatym świecie magii i czarii, tajemnic i przewrotnych bogów. Rzeczywistość wykreowana przez Zwierzchowskiego oparta jest na oryginalnym systemie kosmologicznym. Można się pogubić w polityce, jaką rządzą się bogowie, którzy umierają ze strachu przed nadbogami lub zupełnie obcymi bogami...

Książka była reklamowana jako nowe oblicze fantasy. Nie jestem pewna, czy powieść jest aż takim ogromnym przełomem w tym gatunku, zwłaszcza w skali światowej, jednak z całą pewnością jest czymś świeżym i ciekawym na polskim rynku wydawniczym. Fabuła dostarcza przedniej zabawy, a humor wprost wylewa się litrami z książki. Mamy tu nie tyle dowcip sytuacyjny, ale także postaci, które często z rozbrajająco komiczną powagą reagują na zaistniałą sytuację. Autor sprawił, że lubi się nawet tych najmniej sympatycznych bohaterów. Wcześniej czy później każdy zacznie dostrzegać w powieści coś z niezastąpionego i niedoścignionego T. Pratchetta. U Zwierzchowskiego zabrakło co prawda wszystkich świetnych aluzji i gierek słownych, jakie z łatwością dostrzega się w Świecie Dysku, za to groteska i karykatura rzeczywistości są porównywalne. Warto też zwrócić uwagę na swobodę, z jaką pisarz posługuje się językiem polskim. Urozmaica treść zabawnymi nowotworami słownymi oraz zwrotami; przecież nie każdy wie, że magia, jak mówią ludziom mniejsi i więksi magowie, to coś zupełnie innego niż rzeczywistość, a czaria, jak mówią pomniejszym magom wysoko postawieni magowie, to zupełnie coś innego niż magia. Całość językową dopełniają barwne i soczyste dialogi. Książka roztacza wokół czytającego niesamowitą aurę tajemniczości i wesołości. W świecie Zwierzchowskiego chciałoby się pobyć trochę dłużej niż tylko przez 560 stron.

Sendilkelm wyróżnia się wśród natłoku książek fantasy jeszcze jedną cechą: genialnymi ilustracjami autorstwa samego Piotra Zwierzchowskiego. Dzięki temu odbiór powieści jest dużo ciekawszy i pełniejszy.

Ci, którym na co dzień rzadko zdarza się uśmiechnąć, obowiązkowo powinni sięgnąć po Sendilkelma. Przy czytaniu książki zmęczone szare komórki mają przerwę obiadową, a substancja radości wydziela się w dużych ilościach. Nie przegapcie okazji do świetnej zabawy.

 

Agnieszka Kawula

Piotr Zwierzchowski

Sendilkelm

Pracownia Słów, 2003

Stron: 560

Cena: 37 zł

 

 


Czasopismo

Widziałem orła cień

 

Nie wiem, dlaczego mnie wybrano do recenzowania tego numeru Gwaihira, nieregularnika poświęconego twórczości Tolkiena. Po moim ostatnim wystąpieniu na łamach Science Fiction zdaje się, że znajduję się w pierwszej dziesiątce antytolkienistów do odstrzału. I mimo tego zastraszyć się nie dam, nie będę pobłażliwy, tylko z tego powodu, że Tolkien wielkim pisarzem był.

Gwaihir to z pewnością pismo specjalistyczne, dogłębnie analizujące wypociny Profesora, poniekąd w pełni profesjonalne. Widać, że robią je ludzie, nie tylko zbzikowani na punkcie Tolkiena i wszystkiego, co jest z nim związane, ale i bardzo dobrze znający się na temacie. Eseje i dział lingwistyczny – to trzon tego numeru Gwaihira. Można w nich znaleźć m.in. typowe opracowania naukowe tyczące się liczebności Edeainów w Beleriandzie, wątków inicjacyjnych we Władcy Pierścieni, czy pracę na temat kierunków przestrzennych w dziele Tolkiena. Według mnie, aż takie analizowanie utworów Profesora nie jest potrzebne, bo niejako odziera je z magii, ale cóż poradzić. Ta część Gwaihira przeznaczona jest dla absolutnych maniaków Tolkiena, do których już się, niestety, nie zaliczam. Niektórych artykułów nawet nie doczytałem do końca – po prostu mnie znudziły. Nie znaczy to, że są pozbawione jakiejkolwiek wartości – wręcz przeciwnie. Eseje te mogą się z pewnością przydać wszystkim tym, którzy szukają opracowań do, powiedzmy, pracy magisterskiej. Znalazłem jednak dwa teksty, które przeczytałem z prawdziwą ciekawością. Jeden z nich, pióra Tadeusza A. Oszubskiego, omawia rosyjskojęzyczne dzieła apokryficzne dotyczące dziejów Ardy. Drugi – Derdzińskiego – porusza wątki środkowoeuropejskie u Tolkiena.

Dział "Sylwetka". Nie wiem, co o nim napisać. Naprawdę. Będę więc szczery – wywołał u mnie mieszane uczucia. Opowieść Marka Gumkowskiego Mój Tolkien, to po prostu – powiem brzydko, ale to słowo świetnie mi tu pasuje – onanizowanie się Tolkienem i bałwochwalcze uwielbienie jego twórczości. Jest to cecha, której nie znoszę, nie tylko u tolkienistów, ale i u maniaków każdego pokroju. Za to wspominki o zmarłym mediewiście, profesorze Mroczkowskim, czytałem z przyjemnością – szkoda, że takie krótkie, bo Mroczkowski był jednym z nielicznych Polaków znających dość dobrze Tolkiena.

Reasumując, Gwaihir, periodyk ukazujący się od osiemnastu lat, to pismo przeznaczone dla najgorliwszych wyznawców Tolkiena, chociaż i czytelnik mniej fascynujący się światem Profesora znajdzie tu coś dla siebie.

 

Wojciech Świdziniewski

 

 

Gwaihir

wydawnictwo Sekcji Tolkienowskiej

Śląskiego Klubu Fantastyki

Zeszyt 7

Rok wydania 2003

Stron: 112

kolorowa, lakierowana okładka

 

 


Książka

Świat według Gaimana

 

Pisarski geniusz Neila Gaimana został uznany nie tylko przez czytelników, ale również i przez kolegów po piórze jak Norman Mailer czy też Stephen King. Będąc po lekturze zbiorku Dym i lustra razem z innymi gotowam wołać, że Gaiman wielkim pisarzem jest i basta! Dym i lustra to kolekcja opowiadań, nowelek, jak i poezji, z których część ukazała się drukiem po raz pierwszy, a ponad połowa nie była dotąd zebrana. I jest to kolekcja wyjątkowa pod wieloma względami.

Znam niejednego zagorzałego czytelnika, który ze wstrętem pomija wszelkie przedmowy i słowa wstępne, w przypadku tej książki nie radziłabym stosować tej metody. Wstęp bowiem jest tu bowiem integralną częścią książki, i nie tylko dlatego, że zawiera dodatkowe opowiadanie, ale też dlatego, że komentarze Gaimana pozwalają poznać okoliczności, w jakich powstawały kolejne utwory. Komentarze na tyle ciekawe, by warto było zadać sobie nieco trudu z cofaniem się do początku książki przed każdym kolejnym tekstem. A same teksty, opowiadania, shorty, wiersze... Same teksty poruszają prawdziwie i zapadają w pamięć na długo, chyba nawet na zawsze.

Świat jest straszny. Przerażający i obcy. Próbujemy go oswoić, ująć w schematy sztywnych reguł i praw, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia bo świat jest straszny. Przerażający i obcy. Wystarczy jeden krok, jeden gest, chwila nieuwagi i pęka cieniutka pajęczyna złudzeń, wykreowanych na siłę porządku i zrozumienia. I nagle okazuje się, że druga strona lustra jest właśnie tutaj. Przypadkowy przechodzień, pozornie zwykły pracownik biura, czy naprawdę są tym czym się wydają? A my tacy zwykli, szarzy, racjonalni ludzie, jakie moce tak naprawdę w nas drzemią? Co może powołać do życie nasz gniew albo rozpacz? Na podwórku Galahad wozi okoliczne dzieciaki, na grzbiecie swego konia, Czarny Kot odpoczywa na werandzie, wypatrując może zła, a może naszych lęków. Być może prawda o ludziach, prawda o świecie kryje się w naszych snach i właśnie w utworach Gaimana.

Dym i lustra to zapierająca dech w piersiach podróż w nieznane, które zaczyna się na progu naszego domu, a czasem bliżej jeszcze, w nas samych. Każdy tekst zdaje się być osadzony w bliskiej nam rzeczywistości i czasach, a jednak nie ma w nich żadnej granicy pomiędzy tym, co zwykliśmy uważać za możliwe, a tym, co wydaje nam się nieprawdopodobne. Rzeczy po prostu się dzieją, cudowne, przerażające, niesamowite, a mistrzostwo Gaimana polega na tym właśnie, że czytając, przyjmujemy bez zastrzeżeń, że tak właśnie być powinno, a może nawet jest. Starsza pani, która znajduje Świętego Graala w sklepie ze starzyzną, chłopczyk, który targuje się o swoje życie z trollem napotkanym w trakcie samotnego spaceru, i inny, który marzy o tym, by dorosnąć i stać się wilkiem, kot, który co noc walczy ze złem, rodzinny piknik na końcu świata, wilkołaki, anioły, demony, postacie z mitów, akolici Cthulhu – wszystko to żyje na kartkach książki. Nie sposób oddać całego bogactwa tego zbiorku w recenzji, nie sposób też ocenić go zbyt wysoko.

Na koniec chcę jeszcze uspokoić wszystkich tych, którzy czują nieokreślony bliżej niepokój na myśl o czytaniu jakiejkolwiek poezji. Poezja Neila Gaimana jest tak narracyjna jak to tylko w przypadku poezji możliwe – to zwarte opowieści, historie osób i miejsc, zapisane w formie wiersza. I tu głęboki ukłon dla pani Pauliny Braiter – sestyna czy rondo to prawdziwe wyzwanie dla tłumacza. Tymczasem dzięki umiejętnościom tłumacza, no i przede wszystkim dzięki geniuszowi Gaimana, otrzymaliśmy do rąk prawdziwy rarytas.

 

Dominika Repeczko

Neil Gaiman

Dym i lustra

Tłum.: Paulina Braiter

Wydawnictwo MAG, 2004

Stron: 371

Cena: 27,00

 

 


Książka

Bez biusthaltera

 

Cóż może zrobić dziewczyna, córka owczarza z jakiegoś zadupia zwanego Trzema Jodłami, którą ojciec zmusza do niechcianego małżeństwa? Który w dodatku, mając na uwadze przede wszystkim los wpłaconego posagu, zachęca ją do tego, lejąc pasem? Ano, zwiać z domu przed rodzicielskim gniewem i zaciągnąć się do wojska.

W krainie pomiędzy Krasnoludzkimi Górami a Morzem Immerhoft – bo tym razem niewątpliwie jest to fantasy – walczą kompanie wolnych najemników. Do nich to, jako rekrut, trafia Paksenarrion. Tylko patrzeć półnagich wojowniczek o tatuowanych twarzach, futrzanych albo też stalowo-nierdzewnych biusthalterów. Oklepanych grepsów w okresie rekruckim, rodem prosto z Schofield Barracks czy powieści Wzgórze, która nie wiedzieć czemu stała się jedynym wzorcem.

Nic z tego. U Elizabeth Moon wojna jest dotkliwie realna. Składa się z niekończących się ćwiczeń, męczących przemarszów, służby koszarowej. I tylko od czasu do czasu z walki, pokazywanej zresztą oczyma uczestniczki, wycinkowo i chaotycznie. Za to prawdziwie.

Znajdziemy sceny zapadające głęboko w pamięć, a mimo to pozbawione pretensjonalizmu i fałszywego patosu. Sprzyja temu sposób narracji, silnie związanej z bohaterką. Przedstawiony świat oglądamy oczami Paks, jest taki, jakim widzi go ona, z początku przerażona, lecz pełna oczekiwań i bohaterskich marzeń dziewczyna. To, w pewnym sensie, również powieść o dojrzewaniu i rozczarowaniach, które z rekrutki czynią twardą wojowniczkę.

Twardą, lecz nie nadnaturalną, nie pozbawioną słabości.

W książce nie znajdziemy niezwykłych, w sensie kanonu heroic fantasy, bohaterów. Bohaterowie giną, najczęściej przypadkowo i bezsensownie, jak na prawdziwej wojnie, czytelnik nie powinien się zbytnio przywiązywać do sympatycznych postaci. Swe umiejętności zawdzięczają ćwiczeniom i szkoleniu, nie natchnieniu i magii. Tym, co chroni w walce, pozwala ją przeżyć, nie są cudowne artefakty (choć i na nie się natkniemy), ale dyscyplina, regulamin i praca starszych podoficerów.

Obrodziło nam ostatnio kobiet-wojowniczek. Jednak cykl Elizabeth Moon wnosi powiew świeżości do podgatunku, który zaczynał już zasklepiać się w schematach. Może po prostu dlatego, że autorka wie, o czym pisze.

Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że zna z autopsji wykreowany przez siebie świat, w którym możemy spotkać krasnoludy i elfy, walczyć nie tylko z wrogiem z krwi i kości, ale też z magią. Świat dość schematyczny, warto zaznaczyć, że zamiarem autorki nie było tworzenie go kompletnym, by czytelnik mógł bawić się jego odkrywaniem, on jest tylko atrakcyjnym tłem. Moon nie sili się na tworzenie zawiłych intryg politycznych, spisków, panteonu zazdrosnych bogów. Pokazuje świat, jakim widzi go bohaterka, z punktu widzenia dziewczyny-żołnierza, dla której istotne jest, z kim przyjdzie jej się niedługo zmierzyć. Oczyma najemniczki, która oczekuje łupów, lekkiej służby i jak najłatwiejszych zwycięstw.

Elizabeth Moon zna za to armię, i wie, co w armii spotkać może kobietę. Z autopsji. Trudno bowiem oczekiwać od pani major US Marine Corps, weteranki wojny wietnamskiej, by nie znała realiów. Tych najgorszych też zapewne, niektóre sceny, bardzo mocne, nie muszą być szczegółami autobiograficznymi. Wystarczy, że były oglądane z bliska. Może nawet ze zbyt bliska.

Sporo prawdy w opakowaniu ciekawej, militarnej fantasy – tak można najlepiej scharakteryzować Córkę Owczarza. Rozczaruje być może czytelników, którzy oczekują damskiej armii i półnagich wojowniczek, wielkich mieczy i iskrzącej magii. Nie można mieć wszystkiego. I mimo braku tych wszystkich błyskotliwych, lecz powiedzmy szczerze, dość tanich atrybutów, powieść jest ciekawa i wciągająca. Osobiście zaryzykowałbym twierdzenie, że może właśnie dlatego.

Przed nami dwa kolejne tomy Czynów Paksenarrion. Warto poczekać, nawet mimo uporczywego mylenia przez tłumacza lejców z wodzami.

 

Tomasz Pacyński

 

Elizabeth Moon

Córka Owczarza

(Czyny Paksenarrion księga pierwsza)

ISA 2004

Stron: 492

Cena: 28,90

 

 



Czytaj dalej...




 
Spis treścii
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Hormonoskop
Wywiad
Kirył Jes'kow
Andrzej Pilipiuk
Adam Cebula
Piotr K. Schmidtke
P. Zwierzchowski
Andrzej Zimniak
Romuald Pawlak
M. Koczańska
Ł. Orbitowski
W. Świdziniewski
Andrzej Zimniak
Adam Cebula
M. Koczańska
Joanna Łukowska
T. Zbigniew Dworak
Magdalena Kozak
Anna Marcewicz
XXX
Elizabeth Moon
Elizabeth Moon
D. Drake, S.M. Stirling
Fabrice Colin
Clive Barker
Steven Erikson
Eugeniusz Dębski
Marcin Wolski
 
< 06 >