strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Adam Cebula Publicystyka
<<<strona 14>>>

 

Wroński z worka

 

 

Zamiarem moim jest to, żeby odnieść do artykułu Pawła Wrońskiego opublikowanego w Gazecie Wyborczej ("Demokracja leni" 16 czerwca 2004). Jednak, że wiele na jego temat nie mam do powiedzenia, zaś najbardziej chcę się podzielić dziwnymi refleksjami, jakie mnie naszły po lekturze, od razu radośnie odbiegam od tematu w bardzo poboczne maliny. Na początku muszę odszczekać: wymądrzałem się kiedyś, a wymądrzanie zawsze prowadzi do nieszczęścia. Nie semiotyka, ale najpewniej syntaktyka. Chodzi o poziom zrozumienia języka. Zrozumienie go na poziomie syntaktycznym daje ten efekt, o którym pisał w tekściku o szkole która óczy, że gość gada, i owszem, mądrze się to słyszy (tym sposobem chciałem powiedzieć, że wydaje się to mądre), a nic z tego wszystkiego nie wynika. Semiotyka obejmuje i semantykę, i syntaktykę, i jeszcze coś, ale jako kmiot z dziada pradziada tu zaprzestanę, bo nie mam pewności, czy mam rację. Zwłaszcza że nigdy nie interesowała mnie systematyka nauk o języku, a jedynie praktyczne ich skutki.

Otóż dobre wychowanie i umiejętność zgodnego z zasadami gramatyki wypowiadania się, są i były zawsze podstawą kariery. Jeszcze lepszą podstawą jest dobre urodzenie. Zawsze tak było. A jeśli już się nie urodziłeś, to musisz się podczepić do właściwej partii. Nie koniecznie politycznej, może to być partia w sensie umownym, byleby miała nie umowne wpływy. Jak jesteś w niej, to musisz się nauczyć żonglowania pojęciami, wypowiadania się w duchu zgodnym z linią. Musisz opanować filozofię świata na poziomie składniowym. Opanowanie na poziomie znaczeniowym, takim, żeby na przykład wiedzieć, w którym miejscu jakie jest wysokie napięcie, najwyraźniej nie jest wymagane, a kto wie, czy nie przeszkadza w zasadniczy sposób: może się ujawnić niezgodność z jedynie słuszną linią.

Nieszczęścia zdarzają się wówczas, gdy na niezgodność z ową linią raczy sobie pozwolić jak zwykle prowincjonalna i chamska z urodzenia, a chuligańska w przyzwyczajeniach rzeczywistość. Wtedy może się okazać, że system składniowy opracowany na partyjne potrzeby nie wystarcza, by sobie z paskudną i niewychowaną rzeczywistością poradzić. Może dojść nawet do wyjścia, w szczególności bardzo zardzewiałego szydła z worka.

Chciałem od razu zaznaczyć, że moja niechęć do "stolycy" nie dotyczy starych warszawiaków. Spotykam ich i cholernie szanuję. A spotykam w Gdańsku, Łodzi, Poznaniu, Krakowie. Czasami można też starego warszawiaka spotkać w Warszawie. Ale to trudne. Przyczyn jest wiele, bodaj zasadnicza taka, że jest ich tam bardzo mało, zaś wszelkich innych warszawiaków bardzo dużo. Przyczyna tkwi w tym, że warszawiacy wywołali jak wiadomo powstanie, zwane warszawskim. Po jego upadku wygoniono z miasta całą ludność, która w niewielkiej części zdołała powrócić. Przyczyną nie tylko było zburzenie domów, ale także i to, że do opuszczonej, ale jednak stolicy weszła ludność tak zwana okoliczna. Bynajmniej nie stołeczna. I to była pierwsza czystka warszawskiej inteligencji.

Potem było jeszcze kilka. Nie mam zamiaru się zagłębiać w zwaną historię najnowszą. Wjadę bowiem znowu komuś na składniowe odciski i wykażę się nieznajomością opinii kilku osobników, których opinie znać wypada, czyli mówiąc krótko: brakiem dobrego wychowania. Opowiem, co widziałem. I owszem znam ciut Warszawkę, nie Warszawę, ale właśnie Warszawkę, od strony, od której właściwiej lepiej nie znać żadnego miasta. Bynajmniej wcale nie od tej najgorszej, wręcz przeciwnie, od tej, która stara się być jej wizytówką. Znowu wykonam kolejną dygresję w dygresji. Krakowskiego intelektualistę poznać po stałej twórczej depresji. Krakowski intelektualista ma głęboką niewiarę w swoje możliwości, dystans do dokonań, aczkolwiek zazwyczaj także jasno postawioną granicę, po przekroczeniu której mówi: No tak to już nie można. To są chyba granice dobrego smaku, czy coś takiego. Cholera wie. Stary warszawski intelektualista niewiele się różni od krakowskiego. Wiem, bo rozmawiałem. Owszem, mogą się inaczej indywidualizować i realizować na gruncie konkretnych mediów, zwłaszcza nowoczesnych. Mam wrażenie, że obecnie dostępni starzy warszawscy intelektualiści są bardziej naturalni, gdy chodzi o kino i telewizję, zwłaszcza czarno– białą, podczas gdy krakowscy lepiej się czują w słowie pisanym i teatrze.

Młodzi zdolni z Warszawy mają przede wszystkim niczym niezachwianą wiarę w siebie. Mam takie doświadczenia, że zazwyczaj nie są z Warszawy, oni są z tak zwanej Wschodniej Polski. Specyfika regionu jest taka, że jak nie w Warszawie, to nigdzie. Ludzie są postawieni pod ścianą. Polska Zachodnia, jest zupełnie inna. Jak nie Warszawie, to we Wrocku, albo na ten przykład w Berlinie, Londynie, czy Monachium. Mam wrażenie, że na zachodzie czas płynie wolniej niż na wschodzie. A na wschodzie najważniejsze jest, żeby nie dać się wykolegować, żeby okazać większym cwaniakiem, także od prawdziwych warszawiaków. Z tej przyczyny lepiej z taką "warszawką" nie mieć do czynienia.

Powiedzmy sobie wreszcie szczerze. Geografia ma coraz mniej do rzeczy. Redakcja naszego Fahrenheita zasadniczo jest gdzieś w Polsce. Jednak nie jest to jakakolwiek techniczna konieczność: to przypadek. Sprawia to Internet. Przynależność do konkretnej formacji jest kwestią umowną.

A pan Paweł Wroński raczył się obrazić na ludność, zarówno tej wschodniej, jak i zachodniej części kraju, że nie poszła na wybory. Jak się wyraził, że nikt nie ma odwagi tego powiedzieć, że mamy taki a nie inny naród, któren gnuśny i ma politykę gdzieś. Wszelako to akurat może nawet i pewne ozdrowieńcze wartości ze sobą niesie. Kadzenie ludności jest zasadniczo bardzo opłacalne, zwłaszcza dla polityków, którzy chcą pozyskać przychylność tejże. Takie kadzenie uprawiają oni zwłaszcza bardzo chętnie w stosunku do mieszkańców wsi, którym trzeba co najmniej od kilkunastu lat tłumaczyć, że nie będzie interesu z buraków i już, a jeśli ktoś zrobi interes, to będzie to bardzo, bardzo wyjątkowa sytuacja.

Wszelako gładkość wywodu załamała się w momencie gdy autor centralnej (nam) Gazety zaczął mnie w szczególności pouczać o moich wyborczych obowiązkach. A mianowicie, mam obowiązek na wybory pójść, mam obowiązek wybrać, a jak nie mam kogo, to podrzeć kartę do głosowania. No żeby było tak jak Belgii, że jak się nie pójdzie, to grzywna.

No... nie ma obowiązku chodzenia na wybory. I nie widzę powodu, dla którego miałby być. Nie widzę powodu, dla którego miałbym się fascynować poczynaniami polityków

Obywatel III RP chyba ma oczy i widzi. Co? Rozpad, albo w najlepszym razie bezład państwa. Obywatel może na przykład pamiętać, że II RP pozbierała się do kupy, po kilkunastu latach. Może pamiętać jeszcze coś takiego, że NRF po II wojnie światowej stanął na nogi także zaledwie po kilku latach, tak że już w końcu lat pięćdziesiątych różnica poziomu życia w porównaniu z NRD biła po oczach, trzeba było postawić Mur Berliński, bo ludzie spierniczali na potęgę.

To nie tak, że obywatel III RP ma ochotę czuć się dumny ze swego państwa. Paweł Wroński to nawet dostrzega, że administracja jest do luftu. Ale czy zauważa jak bardzo? Co ma myśleć człowiek o wymiarze sprawiedliwości po sprawie Kluski? Co ma myśleć o policji, która na skutek bałaganu zabija obywateli, przez których została zatrudniona do ich ochrony? Ano zapewne musi pomyśleć, że mamy wkoło straszliwy burdel. Musi pomyśleć coś takiego, że wstyd mieć cokolwiek wspólnego z tym, co się dzieje. Wreszcie, że tak zwana klasa polityczna przechodzi negatywną selekcję. Nie ma tam ludzi, którzy mają zasady, którzy coś potrafią.

Nie ma, bo jak masz zasady, to cię te zasady na jakimś etapie kariery wytną, nie pozwolą zrobić jakiegoś świństwa, kumplowi, czy zwyczajnie komuś, kogo cenisz. Tak działa SYSTEM. Nie ma żadnego obowiązku palenia kadzideł systemowi... Chyba że to jest system, który my, którzy jako wybrani do posiadania jedynej prawdy wybraliśmy i zanieśliśmy w darze ludowi. Czyli system liberalno-demokratyczny. Otóż obywatele zdają się na nasz dar być obrażeni. Zdają się sygnalizować nader natarczywie, że to-to źle działa, może nawet w ogóle nie działa. Obywatele z jakiegoś powodu nie traktują systemu administrowania krajem jako jedynego najlepszego i w szczególności domagają się poprawek. Obywatele raczą uważać w głębi swej bezczelności, że dopóki owe poprawki nie zostaną wprowadzone, to czas poświęcony choćby na chodzenie do jej świątobliwości urny, jest czasem straconym. Tym bardziej jest stracony czas poświęcony na śledzenie wyborczych wystąpień, czytanie programów, bo te są czysto propagandowymi przepychankami. Co najgorsze obywatele zdają się uważać, że na to, by wyrazili opinię o kimś, trzeba zasłużyć. Najwyraźniej zaczynają oceniać jaśnie państwo polityków, po ich zachowaniu, jako [ ... ] albo [ ... ] gdzie zamiast kropeczek Czytelnik zechce wstawić swoje określenia, już on wie, jakie. W szczególności obywatel może dojść do wniosku, że branie udziału w szopce, w której ma on możliwość głosowania na złodzieja albo na oszołoma, jest oddaniem jednemu i drugiemu mandatu zaufania. Albowiem obywatel, oddając głos nieważny, zrównuje się do jednego poziomu z durniami, którzy mają problemy z odczytaniem ze zrozumieniem instrukcji głosowania.

Pan Paweł Wroński dał wyraz swego zdenerwowania na ludność kraju, która uznała, że nie dzieje się nic godnego jej zainteresowania, drażni go, że okazała dobitnie, że aktorzy cyrku, który chciałby najwyraźniej zmuszać publiczność do udziału w swych występach muszą się bardziej postarać.

Ma dużo racji: ludzie w Polsce są leniwi. Obawiam się jednak, że wbrew temu, co sugeruje autor, jest jakaś przyczyna, dla której, jak zauważył, jedna trzecia rolników nie złożyła wniosków o dopłaty. Jestem ze wsi i nie raz się przekonałem, że jeśli chłop postępuje pozornie absurdalnie, to zazwyczaj tylko pozornie. Jeśli czegoś nie robi, to zazwyczaj dlatego, że mu się to bardzo nie opłaca. Jeśli na przykład były pracownik PGR nie bierze w uprawę leżącej odłogiem ziemi, to nie dlatego, jak chcą to przedstawić w reportażach, że tylko pije, ale dlatego, że urzędnicy Agencji Własności Rynku Rolnego chcą łapówki, na jakie go nie stać. Nie wiem, jaki hak siedzi w dopłatach z UE, ale na miejscu autora, który ma do wsi w jakiś sposób, niekoniecznie geograficzny, daleko, zamiast powtarzać za chórem wygodne oskarżenia, przełamałbym własne lenistwo ruszył tyłek i zapytał, o co chodzi. Obawiam się, że sprawa nie jest tak prosta, jak się z redakcyjnego stolika wydaje.

Obawiam się także, że propozycja, żeby wydawcy kolorowych magazynów – proszę wybaczyć lecz muszę użyć słowa powszechnie uznawanego za wulgarne – opierdolili słodziutko swoich czytelników za to, że im się na myśl o głosowaniu, na wymioty zbiera, pozostaje daleko poza zasadami gospodarki rynkowej, o którą dzielnie żeśmy walczyli. Szanowny panie Autorze: proponuję zacząć od GW, która wydrukuje na pierwszej stronie: "Kochani Czytelnicy ponieważ jesteście głupcami, od dzisiaj zamiast czytać, zaczniemy wkuwać tabliczkę mnożenia, zrobimy powtórkę ze składu parlamentu i zaczniemy poczet rzymskich cesarzy". Na pewno ludzie z Monthy Phytona wymyśliliby coś zabawniejszego, ale generalnie do tego sprowadza się pana propozycja, żeby zamiast bawić, to nudzić, zamiast przyciągać czytelnika, go musztrować, a nawet go rugać i ustawiać w kącie. Życzę serdecznie powodzenia takiej gazecie, zwłaszcza w systemie, który z założenia ma klientowi do tyłka bez wazeliny wchodzić

No i wreszcie sprzeciw przeciw demokracji. Ostatni argument, który u czytelnika powinien wzbudzić grozę. Zacytujmy:

Prawa demokracji są proste: (oj nie są, panie Autorze, nie są...) jeśli nie akceptujesz któregoś z polityków, możesz głosować na innego. Jeśli nie akceptujesz żadnego z nich, możesz oddać głos nieważny. Jeśli nie głosujesz w ogóle, odrzucasz zasady demokracji." No... jeśli nie mówimy o prawie zapisanym chwilowym, takim co za często okazuje się tak zwanym prawnym bublem, tylko o zasadach, to takich zasad zwyczajnie nie ma. W szczególności odmowa głosowania nie oznacza negacji demokracji, a nawet wręcz przeciwnie. Szkoda czasu na tłumaczenie dla czego.

O ile z poprzednimi tezami można się jakoś spierać, są one mniej lub bardziej uzasadnione, o ile ma Autor rację, że dobrze by było, żeby politycy mówili prawdę wyborcom (chyba politycy-samobójcy?) to niestety z ostatniego kawałka tekstu wyziera krzywa gęba "warsiawiaka". Takiego, co przyjechał z lubelskiej wsi, załapał się i został w "stolycy". Takiego, co uskutecznia wieczorami "clubbing" i ma karierę zaplanowaną z awaryjnymi wariantami. Takiego, co raczej da sobie w żyłę, stanie na głowie, byle nie dać się wyślizgać ze swej "warsiawki". Takiego, co narzuca swe poglądy i swój styl wszystkim wokół, i to tak skutecznie, że przeciwstawianie się im staje się niebezpieczne, nawet dla tych starych inteligentów jeszcze od pradziadka. Jak sądzę, pan Wroński z tych Wrońskich, choć znaczenia to nie ma, bo o rodzinie tej wiem niewiele, poza znajomością jednego słynnego przedstawiciela. Jest zasadnicza różnica pomiędzy zrozumieniem, jacy ci ludzie naprawdę są, i zrzucaniem winy za przewalone przez siebie wybory na naród. Sęk w tym, że wredne poglądy okazują się roznosić jak zaraza. Te o narodzie, co zgłupiał i nie chce się zachowywać, jak politycy sobie wyobrażają, słyszałem nie raz i to wcale nie od ludzi z kręgów tak zwanych intelektualnych. Okazuje się jednak, że zapasowały. Okazały się jak najbardziej na miejscu, bardzo przydatne do poprawienia sobie samopoczucia. Pogarda dla narodu okazuje się być zaraźliwa.

Tak to się robi, gdy uczymy się właściwego użycia w zdaniu słówek "demokracja", "wolność", "prawa obywatelskie", a brakuje już czasu na zrozumienie, jaki mają zakres pojęciowy. Czasami może się okazać, że trzeba powiedzieć coś od siebie i wówczas wylezie szydło z wora: o czym mówiliśmy, tak naprawdę nie rozumiemy.

Jest uzasadnienie dla pojawienia się tego czysto politycznego tekstu na łamach miesięcznika fantastycznego. Political fiction. Wątek czysto technologiczny. Jak już dość dawno napisałem na łamach Linux News w krótkim felietoniku, nie da się dyskutować z tekstami dyletantów. Istnieje pewna krytyczna ilość banialuki, powyżej której można tylko ręce załamać. Trudno klasyfikować, czy dany artykuł łapie się na tę kategorię, ale jak zaznaczyłem na początku o "Demokracji leni" niewiele da się w sumie napisać. Dlaczego w ogóle się coś takiego ukazuje?

Mam nadzieję, że zwyczajnie setnie się mylę. Jednak zauważyłem, że na portalach internetowych tnie się bezlitośnie wysyłane listy do opinii. Początkowo sądziłem, że chodzi o wycinanie takich, w których podaje się jakieś informacje, które mogą być istotne ze względów handlowych, jak na przykład linki do innych stron. To by załatwił automacik. Postanowiłem sprawę zbadać, wszak wojowanie z cenzurą to doświadczenia mojej młodości. No więc posty czytają i tną ludzie. Reguły są dość proste. Jeśli w liście jest coś niepochlebnego o samym portalu, do kosza. Jeśli jest informacja, że gdzieś indziej jest informacja, do kosza. Najbardziej jednak zbulwersowało mnie to, że do kosza idą opinie tonujące ton dyskusji, które mają zazwyczaj charakter ordynarnych pyskówek. Jeśli nie daj Boże, wysyłasz informację, która rozstrzyga wątek, także idzie ona do kosza.

Mamy więc do czynienia ze swego rodzaju hodowlą chamstwa i głupoty. Cudownie do tego celu nadają się wszelkiego rodzaju kompletnie głupie artykuły, które prowokują ludzi do natychmiastowej pełnej furii dyskusji. O co chodzi? Banalne. Reklamodawcy interesują się tylko jednym: liczbą wejść na stronę. Nieważne dlaczego, byle licznik stukał. Im większa awantura, tym więcej wejść. Mogę mieć tylko nieśmiałą nadzieję, że GW jeszcze czegoś takiego nie musi, tak, nie musi uprawiać. Te praktyki bowiem nie są wynikiem złej woli. To prosty skutek walki konkurencyjnej w oprawie technologii internetowej. No cóż, walczyliśmy o kapitalizm jak o niepodległość i demokrację? Jest taki jak widać. Wyszło zardzewiałe szydło z worka.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 14 >