My own privateNóż
Dzika gra! Straszna gra! Oczy płoną! Serce gorze! Który? Dwóch nas być nie może! Albo ty – albo ja. Raz-dwa, raz-dwa! Na noże!! Julian Tuwim "Na noże"
W MW Waldemara Łysiaka można znaleźć, między esejami, kilka opowiadań. A czytelnik, który poważnie podejdzie do kartkowania tej książki, z pewnością po niedługim wysiłku odkryje historię o Bogu Szachów. Jest to historia wyjątkowa, także dlatego, że znalazło się tam miejsce, w które wsadził Łysiak mocny i krwisty materiał o fantastycznym charakterze. Nie on jednak interesuje mnie teraz. W gruncie rzeczy pisanie o fantastyce może ostatnio sprawić człowiekowi sporo problemów. Jeśli pisze w temacie wzbudzającym agresję, doczeka się wojny na słowa. Wojny, z której tak czy siak niewiele wyniknie. Jeśli podejmie temat inny niż tych kilka, co to podnoszą poziom adrenaliny we krwi – efekt będzie taki, jakby wrzucił kamień w bezdenną studnię. Cisza zbyt wymowna, by nie wzbudziła w nieszczęsnym felietoniście myśli samobójczych lub przynajmniej impotencji nie wywołała. Dlatego zapewne zwróciłem uwagę na prostą historię – opis filmów wyświetlanych w kraju rządzonym przez Genialnego Szachistę. Każdy z filmów owych, miałby być wedle autora Perfidii taki sam. Opowieść o dwóch mężczyznach, którzy stają na przeciw siebie z nożami w rękach i jeden zabija drugiego. Rozgrywka taka byłaby spokojna i, co najważniejsze, nie miałaby prywatnego, osobistego podłoża. Nie idzie jednak o słynne – dzięki kiepskim filmom sensacyjnym – "to nic osobistego". Nie chodzi bowiem o to, aby któremuś z tych mężczyzn zapłacono za zrobienie kuku drugiemu. Na takie komplikacje nie ma w filmach, pochodzących z kraju Szachisty, miejsca. Bo liczyć się ma w nich sama rozgrywka, moment, w którym dwie równorzędne osoby mają się zmierzyć, a liczyć się będą ich umiejętności, nie zaś bzdury takie jak determinacja, pragnienie zemsty, czy potrzeba wzbogacenia się. Owszem, warto być w życiu zdeterminowanym, wendetta z pewnością jest piękną sprawą, a bez pieniędzy nie można sobie nawet papierosów kupić. Istnieje jednak pewien szczególny typ konfliktu, w którym osobiste animozje, płytkie pragnienia i nadmiarowe ego stają się paskudną, zaropiałą blizną. Ów rodzaj walki cierpi, gdy pojawiają się takowe żałosne podteksty. Napisałem o tym tylko po to, aby teraz zaznaczyć, że – moim zdaniem – dyskusja, zwłaszcza ta prowadzona w tematach kulturowych i okolicznych, powinna opierać się na podobnych zasadach, jak zmitologizowane do granic możliwości starcie na noże. Niestety, z dnia na dzień przekonuję się coraz bardziej, że dyskusja taka w dzisiejszych czasach nie jest możliwa. Żadnego, choćby pozornie intelektualnego konfliktu, nie udaje się rozstrzygnąć na arenie, na której bronią są argumenty. W modzie stało się "dowalenie" przeciwnikowi przez rzucenie aluzji do prywatnego życia. Niewiele da się też osiągnąć, bez zwyzywania oponenta, a osoba, która nie chce grzebać w cudzych brudach, uchodzi w oczach postronnych za słabą i niewartą zainteresowania. Perspektywa, w której da się ową tendencję dostrzec, jest bardzo szeroka. Początkowo walka tego typu była standardem politycznym. Śmieszni panowie w przykusych garniturkach biegali po Sejmie, wyjmowali teczki, machali papierami i opowiadali cudaczne historie. Argumenty nie miały znaczenia, a ludziom już wówczas to się spodobało. Osobniczo polubiły tego typu działalność tzw. "elity kulturalne", które dość blisko, przynajmniej z początku, z politykami żyły. Wszystkie te zabawy transmitowała – i transmituje w dalszym ciągu – telewizja i wreszcie stał się dla wszystkich jasne, że dyskusja to nazwanie kogoś "bucem" lub porównanie do popularnego domowego zwierzaka, a w najgorszym razie wypomnienie nieciekawego (choć ciężkiego z definicji), domniemanego zawodu matki. Mnie jednak marzy się, by dyskusje przebiegały inaczej niż teraz. Chciałbym podczas rozmowy oczekiwać argumentu, który zwali mnie z nóg i zmieni mój sposób postrzegania świata. Julian Tuwim w wierszu, który stanowi motto tego tekstu, napisał: Dobrze dźgniesz – Sam pochwalę!, a ja mogę napisać tylko, że wciąż poszukuję kogoś, kto zimną stalą zdrowego rozsądku udowodni mi, że można jeszcze dyskutować, nie zaś "dyskutować".
***
Wraz ze zwyczajem zwalczania się przez oblepianie błotem, zaistniała u nas także skłonność do rzucania tzw. delikatnych aluzji. Idzie o to, aby pisać tak, by wyrazić co się chce, a brzydką brązową substancję przyczepić komuś niezauważenie i tak, aby łatwo było odeprzeć w razie czego wszelkie zarzuty. "Czego dokonałem, Arne Saknussem."
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||