PeKaeSem (11)Fantastyczne wakacje
Motto: Rzeczywistość, czyli wariat na ślizgawce, Frustrat na nie swoich łyżwach z brzytwą w ręku. "W nieciekawych czasach" ("Rozdział zamknięty") Wojciech Młynarski
Czerwiec się właśnie skończył (a przynajmniej powinien właśnie się skończyć; ewentualne opóźnienie/przyspieszenie pojawienia się niniejszego numeru Fehrenheita znajduje się zdecydowanie poza moją jurysdykcją, choć może – zwłaszcza opóźnienie – nastąpić z mojej przyczyny), uczniowie liceów właśnie zaczynają wakacje, tegorocznie maturzyści już od miesiąca radośnie bumelują (wyłączając krótką przerwę na egzaminy), studenci są już po/w trakcie/pod koniec/na początku sesji (najszczersze wyrazy współczucia dla reprezentantów ostatniej grupy), a uczciwie zarabiający na życie obywatele mogą co najwyżej zauważyć, że zrobiło się całkiem ciepło. A i to nie wszędzie. Słowem, wakacje. Czas, który różni ludzie różnie spędzają. Każdy ma swoją receptę – czy to żagle, czy to góry, a może przesiadywanie na działce z przyjaciółmi – zazwyczaj jednak co roku istnieje jakiś stały punkt programu, choćby wyjazd z rodzinką nad morze. Tak stały, że gdy się wreszcie znudzi, wszyscy wokół łapią się za głowy, a niektórzy nawet posuwają się do protestów. Ja chciałbym Wam wszystkim zareklamować moją receptę na udany odpoczynek – fantastyczne wakacje. Na czym polega wypoczynek fantastyczny? Na początek przyjrzyjmy się, jak wygląda oferta konwentowa. Na przystawkę, trzy imprezy w jednym terminie, z czego każda o zupełnie innym charakterze, choć nadal odbierająca uczestników dwóm pozostałym. Kolizje terminów to doskonale znana konwentowa bolączka, tym bardziej dziwi więc, że mimo kilku, na bieżąco aktualizowanych baz danych o konwentach, mimo tradycyjnych już terminów co większych imprez, organizatorzy wciąż robią sobie nawzajem koło pióra. Bez sensu zupełnie, bo konwenty to, jak wiadomo, niezbyt dochodowy biznes, i każdy uczestnik powinien być witany z otwartymi ramionami – a nakładanie się terminów powoduje, że na każdą imprezę przyjedzie mniej osób. Bo nawet, jakby się chciało pojechać wszędzie, to – jak w tym starym dowcipie o żabie – człowiek się nie rozerwie. Sytuacja jest tym ciekawsza, że po trzech konwentach w jeden weekend mamy długo, długo nic, nie licząc jakichś lokalnych imprezek, tudzież zjazdów animaniaków (nie potępiam bynajmniej, zauważam obecność), dopiero pod koniec sierpnia kolejny duży punkt – największy polski konwent ogólnofantastyczny. Corocznie obfitujący w ciekawe punkty programy, kipiący wręcz od sław, w tym roku nie zapowiada się najciekawiej. Strona brzydka, dane kontaktowe nieaktualne (z wrodzonej dobrej woli zakładam nieaktualność, dlaczego – niżej), a informacji malutko. Ktokolwiek usiłuje się z organizatorami skontaktować, musi uzbroić się w cierpliwość; mnie nie odpowiadają już miesiąc, a próbowałem większości adresów zamieszczonych na stronie. Choć, z drugiej strony, może się okazać, że po prostu mam pecha i maile giną. Zdarza się. Zwłaszcza mi. Nie samymi konwentami człowiek oczywiście żyje. Kina i wypożyczalnie pełne są filmów mniej lub bardziej fantastycznych, które warto obejrzeć. Nie wspominając o tych obrazach, które są już od dawna w naszej filmotece; oglądaliśmy je setki razy – i cały czas chcemy do nich wracać – na wszystko jest teraz czas. Można także, korzystając z pokładów wolnego czasu, nadrobić zaległości w lekturach, które niechybnie powstały w trakcie roku szkolnego czy akademickiego. A fantastycznych książek wyszło w tym roku, że ho ho. Zresztą najwięcej to takich, których czytać nie warto, o kupowaniu nie wspominając, ale to tylko moje zdanie. Przy okazji można wreszcie przeczytać wszystkie pozycje nominowane do tegorocznego Zajdla i wyrobić sobie opinię, aby móc dyskutować o Nagrodzie na przeróżnych forach (jak zwykle trafią się tacy, co to co prawda nie przeczytali, ale i tak wychwalają/mieszają z błotem, a także tacy, którzy czepiają się samej instytucji Nagrody). Po informacje, co warto czytać, zapraszam do działu recenzji. Zresztą nie tylko książki wchodzą w grę – coraz więcej na rynku komiksów, a wśród nich – wiele naprawdę wartościowych pozycji, które – zgodnie z najnowszym trendem – już wkrótce zostaną zekranizowane i zaczną straszyć w kinach, wzbudzając skrajne odczucia w fanach danego tytułu. Można też, naturalnie, odciąć się od dokonań innych i poświęcić wakacje na pracę własną – na przykład pisanie książki. Fantastycznej, oczywiście. Czasu sporo, pomysłów na pewno nie brakuje, wzorów postępowania – też nie (zapoznany Wielki Grafoman, skądinąd kolega z łamów, potrafi napisać książkę w nieco ponad dziesięć dni; inny kolega, też grafoman, ale krypto, jedną ze swoich powieści napisał w dwa tygodnie). Nic, tylko siadać i pisać – a później już tylko zachwyty krytyków, wywiady, wizyty w zakładach pracy... wróć, nie ta bajka. I, dzięki Bogu, nie ta epoka. Tym niemniej, warto się za pisanie zabrać, zwłaszcza w obliczu ciągle narastającej presji społecznej (u mnie na roku, na ten przykład, już trzy osoby mają za sobą debiut powieściowy) – no bo jak to, jeden z drugim potrafi, drukują go (albo sam się drukuje), nagrody zbiera, mówią o nim – a ja co? Że co, że ja nie napiszę? Przykłady można mnożyć, każdy miłośnik fantastyki wie, jak wplata się ona w codzienne życie i że w czasie wakacji poświęcamy jej więcej uwagi – bo po prostu jest na to wreszcie czas. Gracze mogą się wreszcie poumawiać na sesje i w jeden tydzień rozegrać więcej przygód, niż przez semestr, karciarze – tłuc do upadłego, figurkowcy – takoż, plus oczywiście pomalować armie (na co, jak wynika z mojego doświadczenia, zawsze jest za mało czasu). Słowem – przeżyć wakacje fantastyczne. Prawdopodobnie każdy zdążył się już zastanowić, do czego zmierzam. Powymieniałem oczywistości, tu i ówdzie wtykając szpile, ale po co? Już wyjaśniam – otóż przy pomocy polskiej gramatyki zamierzam nieco się zabawić, i przestawić kolejność: moim celem bowiem wcale nie jest zachęcenie Was do spędzenia dwóch (bądź trzech) miesięcy w zamkniętych pomieszczeniach, czytając, oglądając i grając. Przeciwnie. Ruszcie się w góry, pojedźcie na żagle, odwiedźcie samotnego Packa w Broku (ryzykując permanentne skocenie), mimo wszystko skoczcie na ten duży konwent (tylko pamiętajcie, głosować na Zajdla), spędźcie trochę czasu z rodziną (ewentualnie pomijając teściową; a także panią Halinkę – niby nie rodzina, ale jednak jest zawsze blisko człowieka. Za blisko) i, zasadniczo, bawcie się dobrze. By nie powiedzieć: fantastycznie. Na fantastycznych wakacjach. Ja zamierzam.
Korzystając z okazji, pragnąłbym z tego miejsca życzyć wszystkim czytelnikom udanego wypoczynku, lekkiej pracy (jeśli ktoś już musi), niezliczonych popijaw do białego rana (tu pragnąłbym przytoczyć niezwykle mądrą, a nieco już zapomnianą maksymę Juliana Tuwima: "Nie zadawaj się z abstynentami. Spójrz na budżet państwa, a zrozumiesz, że to wywrotowcy"; jakby kto przesadził, polecam danie zwane ostrygą polską – żółtko, pół cytryny, szczypta soli i pieprzu. Smacznego), wreszcie tylu startów, co lądowań. Jeśli wiecie, co mam na myśli.
|
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||