strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Magdalena Kałużyńska Publicystyka
<<<strona 15>>>

 

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

Opowieść oparta na faktach, niestety.

 

Jakiś czas temu na łamach Fahrenheita ukazał się felieton D’Billa pt.: Dlaczego powinniśmy pisać fantastykę dla kobiet? Odpowiedź padła i to na samym początku tekstu: "Bo one czytają. To proste." Zwięźle, dobitnie i krótko.

Tak, one czytają fantastykę. Czytają, bo umieją czytać, bo lubią i czytają, bo chcą. Więcej powiem, niektóre one-kobiety nawet fantastykę piszą.

I ja się do tych właśnie pragnę zaliczyć. Zarówno do czytających, jak i piszących. Czytam, bo lubię. A zaczęłam pisać, bo... No właśnie. Dlaczego postanowiłam tworzyć akurat fantastykę, (dokładnie fantasy), może nawet horror? Już wyjaśniam. Ponieważ lubię te klimaty i dobrze się w nich czuję, a do tego mam wiele świetnych pomysłów i niezaprzeczalny talent literacki. Wypada również dodać, że jestem wyjątkowo skromna...

– No to twórz, kobieto, dupy nie zawracaj i nie filozofuj zbytnio. – Tak serdeczny przyjaciel skwitował moje głośne rozważania.

– Dobra – warknęłam, siadając przy komputerze. – Niech się stanie... – dodałam (chyba) proroczo.

Tworząc pierwsze dzieło wiekopomne, nie zastanawiałam się jaka (i dla kogo) powinna być ta moja fantastyka, ponieważ Wena przyleciała, na ramieniu siadła i wyszeptała, co wyszeptać miała. Podziękowałam ładnie Muzie, opowiadanie stworzyłam i teoretycznie tylko, poklepałam się po ramieniu. Bo taka byłam z siebie zadowolona. Stan osobistej euforii, spowodowanej widokiem kilku zadrukowanych kartek nie utrzymał się długo, ponieważ Muza stwierdziła, że ona nigdzie nie poleci, a ja mam siedzieć i nie klepać się po ramieniu, tylko palcami osobistymi w klawiaturę, aż w ten posty sposób nie wyklepię formy dłuższej.

Tak też zrobiłam. Przyjaciel oraz przedstawiciele rodziny osobistej stwierdzili zgodnie, że potrzebuję konfrontacji twórczości z żywym, zupełnie obcym odbiorcą. Pies na temat się nie wypowiadał.

Potem i niezupełnie przypadkowo znalazłam anons w pewnej gazecie codziennej: "Dom kultury organizuje warsztaty literackie dla młodych twórców przed debiutem. Cena za uczestnictwo w cyklu spotkań wynosi tyle-a–tyle. Do zobaczenia."

Niestety, zapłaciłam wymienioną w ogłoszeniu sumę i, niestety, grzecznie oraz jak najbardziej ufnie poszłam pod wskazany adres, na spotkanie zapoznawcze, przyciskając do piersi plik równo zadrukowanych kartek. Debiut, myślałam. Ech... na pewno się czegoś nauczę, bom wiedzy spragniona. Dom kultury, znaczy będzie kulturalnie...

O, moja naiwności, gdybym zabiła cię wcześniej.

Doszłam do sali, otworzyłam drzwi i...

Stop-klatkę proszę.

Dokładnie na scenie z filmu "Faceci w czerni" i w momencie kiedy spóźniony Will Smith (czyli w tym przypadku ja) wchodzi do pomieszczenia i zostaje zbesztany wzrokowo przez wszystkich już obecnych, w tym prowadzącego rekrutację.

Przeprosiłam ładnie, a poważnie wyglądająca Pani zwiewnym ruchem ręki wskazała mi wolne krzesło. Usiadłam grzecznie za długim stołem i... poczułam się zupełnie nie na miejscu. Po pierwsze, byłam drugą kobietą na sali, wliczając Panią. Po wtóre, przed każdym uczestnikiem warsztatów leżały imponujące stosy papierów plus jakieś książki, równie imponujące w swojej grubości. Natomiast ja nieśmiało położyłam na chłodnym blacie kilkanaście kartek złączonych biurowym spinaczem.

Spotkanie trwało w sumie dwie godziny. Na początku kobieta prowadząca warsztaty podsunęła mi pod nos listę uczestników, do której to skrzętnie dopisałam swoje nazwisko. Następnie Pani przedstawiła się jako Uznany Krytyk Literatury Każdej oraz Poetka z Dorobkiem. Po czym z nienaganną dykcją oraz bez zająknięcia wyrzuciła z siebie informacje, które jej zdaniem miały przybliżyć nieświadomym skrybom-rekrutom (czyli obecnym na sali, w tym mojej skromnej osobie) prawdziwy, brutalny i nie znający litości świat Pisarzy. Czyli od podszewki, bez cenzury. Im dłużej słuchałam, tym bardziej narastała we mnie chęć wyrzucenia kartek z osobistą twórczością do stojącego nieopodal kosza na śmieci. Chyba powinnam to uczynić, zważywszy na wypadki mające nastąpić później. Ten kosz po coś tam przecież stał... Pani skończyła wykład, usiadła za biurkiem ogromnym i zarządziła autoprezentację wszystkich warsztatowiczów oraz ich przytaszczonego dorobku literackiego, zgodnie z kolejnością wpisów na liście obecności. Odetchnęłam z ulgą w duchu, ponieważ byłam ostatnia na liście owej (dla przypomnienia: bo się spóźniłam). Jak również i przez moją niesubordynację mogłam spokojnie ułożyć sobie przemowę, którą postanowiłam wygłosić bez najmniejszego zająknięcia, śmiało, głosem donośnym i przez to zdecydowanym. Któryś z młodzieńców zaproponował, żebym jednak zaczęła pierwsza, bo jestem kobietą i dlatego należy mi miejsca przy mównicy ustąpić. Pani, groźnie łypiąc, syknęła coś w stylu: płeć tutaj nie ma najmniejszego znaczenia, mój drogi chłopcze, kto ostatni przychodzi, ten sam sobie szkodzi.

Mądre, pomyślałam. Bardzo słuszne podejście. Bez dyskryminacji oraz bez sztucznych podziałów. Nic to, że chłopak chciał zachować jakieś standardy kulturalnego zachowania... Byliśmy w domu kultury, przecież.

Pani znajomym, płynnym ruchem dłoni zarządziła ciszę na sali, przeczytała pierwsze nazwisko z listy i tak oto autoprezentacja kandydatów na Pisarzy mogła się dokonać. Wszystko przebiegało gładko, każdy wyczytany najpierw się przedstawiał (skąd przyjechał, ile lat posiadał na osobistym karku oraz dlaczego akurat postanowił zostać skrybą), potem streszczał najważniejsze wątki ze swojego dzieła (lub dzieł)... Czas mijał, kolejni młodzieńcy zgłębiali tajemnice własnej prozatorskiej twórczości (każdy, o dziwo, mówił poprawną polszczyzną), czas mijał... aż nastała wyczekana chwila mojego wystąpienia. Właśnie zbierałam się w sobie, żeby wstać (bo byliśmy w domu kultury przecież, zresztą oratorium najlepiej wygłasza się na stojąco), już brałam treningowy wdech... kiedy Pani zerwała się na równe nogi i spojrzała na duży, ścienny zegar.

– Dziękuję, wystarczy. Proszę złożyć prace na moim biurku – fukała, przestępując z nogi na nogę. Już trochę mniej płynnie. – Naniosę niezbędne poprawki i spotykamy się za tydzień. – Tutaj przerwała i spojrzała na mnie. – O tej samej porze.

No i nici z przemówienia, pomyślałam, ignorując docinek. Oczywiście i równie grzecznie złożyłam kartki (wciąż złączone biurowym spinaczem) na brzegu biurka i czym prędzej wyszłam z sali. W korytarzu miałam nadzieję na podjęcie kuluarowych rozmów z pozostałymi uczestnikami warsztatów. Tak też się stało.

A w ramach zapoznania poszliśmy na piwo.

Dokładnie tydzień później usiadłam na moim wcześniej przydzielonym miejscu (ale już się nie spóźniłam, nikt na mnie gromów wzrokiem nie rzucał), nowo poznani (aczkolwiek już serdeczni) koledzy zasiedli również. Pani tanecznym krokiem przeszła wzdłuż stołu, rozdała "prace" i zachęciła do zapoznania się z poprawkami.

Przekartkowałam moje dzieło. I nic nie znalazłam. Dla pewności przekartkowałam po raz drugi.

– O matko – jęknął sąsiad z krzesła obok. Również kartkował, ale w przeciwieństwie do mnie, mocno trzęsącymi się dłońmi. Jego "praca" była pełna poprawek, każda strona maszynopisu dosłownie biła po oczach krytyczną czerwienią. Kolega spąsowiał na twarzy, zerknęłam na pozostałych. Również spąsowieli, oceniając stopień własnej literackiej porażki.

Z tego, co widziałam, każdy maszynopis raził oczy poprawkami.

Każdy oprócz mojego.

Podniosłam rękę z naiwnym zamiarem zabrania głosu.

– Tak, tak, wiem – mruknęła Pani, widząc moje zniecierpliwienie. – Niestety, nie byłam w stanie zanalizować twojej pracy.

Chciałam wiedzieć, dlaczego.

– Widzisz, moja droga... – Pani popatrzyła na mnie z politowaniem. – Próbowałam coś zrobić z opowiadaniami, ale w końcu doszłam do wniosku, że to nie ty je napisałaś.

A nad głową ogromny znak zapytania... Zaczynała żałować, że nie miała pod ręką ciężkiego karabinu maszynowego z taśmą pełną lśniącej amunicji.

– Rozumiem, że ich prawdziwy autor się wstydzi, czy nawet boi debiutu – kontynuowała Krytyk Literatury Każdej. – Nie ma czego, ponieważ teksty są bardzo dobre. Tematyka ciekawa. Oczywiście trzeba będzie trochę popracować nad formą. Jednak nadal twierdzę, że nie ty jesteś twórcą tekstów. To od razu widać. Potwory wyskakujące z krzaków, dokładny opis uczuć rozszarpywanych ofiar, krew, wnętrzności. – Wyliczała na palcach. – Przecież kobieta tak nie pisze...

Finał opowieści był nagły i jak najbardziej do przewidzenia. Ponownie przycisnęłam plik kartek do piersi, wstałam, podziękowałam Pani ładnie (za trud włożony w analizę tekstu, jak również za bardzo cenną radę), pożegnałam mocno zdziwionych kolegów i krokiem mniej lub bardziej defiladowym opuściłam salę.

W domu przywitała mnie Muza.

– I jak było?

– Bardzo dobrze – odpowiedziałam, siadając przy komputerze. – Wręcz idealnie. Jedna ocena pewnej pani pozwoliła mi podjąć szereg ważnych decyzji.

– Świetnie. – Wena zatrzepotała skrzydłami. – Co piszemy?

– Nie rób przeciągu. Piszemy może nawet horror. Ponieważ lubię te klimaty i dobrze się w nich czuję, a do tego mam wiele świetnych pomysłów i niezaprzeczalny talent literacki.

Mimo wszystko.

Mimo, że kobieta tak nie pisze.




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 15 >