strona główna     -     okładka numeru     -     spis treści     -     archiwum fahrenheita     -     napisz do nas
 
Tomasz Pacyński Publicystyka
<<<strona 20>>>

 

Nine eleven

 

 

Świat po jedenastym września miał stać się inny. Krajobraz po szoku, jeśli użyć oklepanego zwrotu. Bo też był to szok, uderzenie bolesne, ale raczej w sferze psychologicznej. I takie właśnie, głębokie psychiczne urazy pozostawiło.

Świat istotnie począł się zmieniać. Polaryzować coraz bardziej. A co więcej, w obronie wartości i demokracji poczęto od tych wartości odchodzić. Tymczasowo, naturalnie, bo wszak wszyscy się zgadzamy – trzeba ponosić tymczasowe ofiary, by było jak dawniej. Choć podświadomie wszyscy wiemy, że do czasów sprzed WTC nie ma już powrotu.

Nie chciałbym tu pisać o realnych skutkach wojny z terroryzmem, nawet krucjaty, jak to określają niektórzy. Te skutki dotykają nas wszystkich, widać je jak na dłoni w newsach. Co więcej, powszednieją powoli. To tylko takich jak ja potrafią jeszcze zdziwić nalepki w tramwajach, co należy robić w przypadku znalezienia bomby. Ale też rzadko jeżdżę tramwajami, więc pewnie nawet bomby nie znajdę. Człowiek jest istotą plastyczną i do wielu rzeczy się przyzwyczaja. Można było żyć w cieniu bomby atomowej, aż spowszedniała do cna, nikt prawie nie wierzył w możliwą zagładę. Można też żyć w cieniu tych innych, "nie całkiem inteligentnych", jak Tom Clancy określił zamachowców w kamizelkach wypchanych semteksem.

Ale też cień terroryzmu, świata podzielonego na bogatą północ i biedne południe – jak chcą jedni, na chrześcijaństwo i islam – jak mówią drudzy, choć niedostrzegalny na co dzień, kładzie się jednak na wszystkim. Również na literaturze.

Nie mówię teraz o utworach pisanych pod wpływem chwili – przede wszystkim reportażach, całej literaturze faktu, o analizach i esejach. A także nie o tej prozie czy poezji, która miała oddać nastrój chwili, wykrzyczeć protest – jak przejmujący wiersz Wisławy Szymborskiej.

Bardziej interesujące będą skutki długofalowe.

Skutki, kiedy coś powszednieje, staje się częścią naszego życia, jego tłem, na które przestajemy zwracać uwagę, jako na coś zastanego. Czasem przychodzi tylko refleksja – jak było PRZED? Jaki był świat, czym się różnił? Bo ten, aktualny, już spowszedniał. Jest tak, jakby było tak zawsze.

I to nie utwory pisane pod wpływem chwili są miernikiem tych zmian. Raczej te, które powstaną, kiedy emocje już opadną. A sama proza nie ma ambicji opisywania świata, analizowania go, wskazywania dróg ku naprawie i powszechnemu szczęściu. Tylko korzysta ze świata istniejącego jako tła. Karmi się rzeczywistością jako budulcem dla sztafażu.

Dlatego jest prawdziwa, i często wbrew intencjom staje się dokumentem. Świadectwem czasów.

Przyznam, że na naszym fantastycznym poletku niewiele jeszcze się dzieje, mimo trzech lat, które upłynęły. Co innego thriller – gatunek, którego racją bytu jest aktualność, odwoływanie się do geopolityki, bieżących lęków i zagrożeń.

Daje się jednak zauważyć co najmniej jedną, dość logiczną tendencję. Oswajanie zła, wyśmiewanie go, coś, co powoduje, że zło ośmieszone staje się mniejsze, mniej groźne. Tu niewątpliwym prekursorem stał się Andrzej Pilipiuk, który w swoich fantastycznych groteskach już trwale umieścił terrorystów i samego bin Ladena. Jego Saudyjczyk jest popkulturową ikoną, złem wcielonym, ale takim, którego łatwo ośmieszyć, wraz ze znanym, niestety, rodzimym politykiem. Motywy post-jedenastowrześniowe przewijają się też w tej bardziej poważnej twórczości Pilipiuka. Też w nieco poważniejszym aspekcie – nie odwołuje się już on do groteskowo skarykaturowanych, znanych postaci, ale do atmosfery zagrożenia. Do poszukiwania terrorystów wszędzie, gdzie się tylko da, do psychozy, która każe się doszukiwać agentów Al Kaidy pod każdym odwróconym niebacznie kamieniem.

Ten drugi aspekt jest chyba bardziej znaczący. Bo pokazuje, że Polska, która mimo swego znaczącego, i być może nadmiernego zaangażowania w krucjatę po stronie dobra i Zachodnich Wartości stoi wciąż na uboczu wydarzeń, to i w świadomości Polaków odcisnęło mocne piętno. Przywoływanie postaci znanych z telewizji i gazet, choć przecież mocno kontrowersyjnych (co czyni i niżej podpisany) znajduje oddźwięk u czytelników.

Ale to wszystko jest wciąż mało poważne. Ot, odczynianie traumy, jeśli z czegoś się można pośmiać, to pewnie i można zwyciężyć. Nawet bin Laden z hordą fanatycznych mudżahedinów nie poradzi sobie z egzorcystą-amatorem. Polscy żołnierze przechytrzą i Saddama, i sojuszników.

Tylko nie jesteśmy dobrym przykładem. Nie my ponieśliśmy straty, te najboleśniejsze, bo osobowe. Brutalnie to zabrzmi, ale liczba polskich żołnierzy, którzy zginęli w Iraku oscyluje wciąż koło normalnej statystyki wypadków i samobójstw w armii. Jedyne poważniejsze straty są ekonomiczne, jak wydymanie nas przez sojuszników przy kontraktach na odbudowę Iraku, czy te niewymierne, bo prestiżowe.

Inaczej to wygląda na Zachodzie. Tam szok był silniejszy. Bardziej też odczuwalne były, i są nadal, jego skutki.

Czy widać to już w literaturze? Nie tej ukierunkowanej na politykę czy sensację, ale w tej, w której realia są tłem?

Tu możemy sięgnąć do dwóch przykładów, które mogą doprowadzić do różnych wniosków.

Thriller Grahama Mastertona Wybuch zawiera, jak często u tego autora, elementy z pogranicza fantastyki. Jest w zasadzie sensacyjnym horrorem, w którym oś intrygi zasadza się na elemencie nadprzyrodzonym. Jednocześnie, co charakterystyczne, pełną garścią czerpie z aktualnych zagrożeń. Gra na żywych lękach i fobiach współczesnego, powrześniowego społeczeństwa Zachodu.

Na Zachodnim Wybrzeżu zaczynają wybuchać bomby. Celem kampanii terrorystów jest samo sedno amerykańskiej dekadencji i zgnilizny, czyli przemysł rozrywkowy. W dodatku modus operandi terrorystów (zamachy samobójcze) w sposób oczywisty wskazują na autorów zamachów.

Nie chciałbym tu streszczać fabuły ani też odsłaniać puenty – książka jest dobrym thrillerem, trzyma w napięciu, po co psuć czytelnikom zabawę i pozbawiać ich dreszczu tajemnicy. Chciałbym zwrócić uwagę na co innego.

Otóż Graham Masterton po mistrzowsku wykorzystuje aktualne nastroje. Bawi się i gra z czytelnikiem, podsuwając mu fałszywe tropy, które biorą się nie skądinąd, a właśnie z wpojonych stereotypów. Gdy czytamy Wybuch już na początku wydaje się nam, że rozwiązanie leży jak na tacy, tuż przed nami, tak pasuje to aktualnych newsów. Jest prawdopodobne do bólu, bo przecież wiemy, jaki jest nasz świat i co nam zagraża. Podążamy za autorem na pasku własnych przekonań, uprzedzeń, fobii. I bardzo trudno uwierzyć, że może być inaczej niż w redakcyjnych komentarzach z pierwszych stron gazet.

Trochę to nielitościwa gra. Bo na koniec okazuje się, że nie wszystko jest czarno-białe. Nie wszyscy podejrzani muszą być od razu skazani. I możemy w ocenie świata się cholernie pomylić.

Ale też nie ma w tym wszystkim wielkiego optymizmu. Bo też, przytłoczeni walącymi się wieżami WTC, wybuchami w hiszpańskich pociągach, łatwo możemy zapomnieć, że istnieje jeszcze inny świat. Inne zagrożenia. I ten, kto chce nas zabić, niekoniecznie musi pociągnąć nas za sobą z imieniem Allacha na ustach.

Masterton to jednak też tylko sztafaż. Tylko wykorzystywanie dekoracji, nośnych stereotypów. Bo może być jeszcze gorzej.

Druga powieść pochodzi już spoza gatunku. To zwykły kryminał, bez elementów nadprzyrodzonych. Mowa o Zagubionym blasku Michaela Connelly’ego.

Tutaj nie warto nawet streszczać fabuły, jest nieistotna z punktu widzenia naszych rozważań. Ale też dochodzimy do sedna, dopiero teraz możemy ujrzeć gęsty cień, który położył się na życiu amerykańskiego społeczeństwa. Ot tak, w tle, spowszedniały już, akceptowany.

W pewnym momencie śledztwa ex-policjant, obecnie prywatny detektyw Hieronymus (zwany Harrym) Bosch zaplątuje się w działania agencji rządowej, zajmującej się zwalczaniem terroryzmu. I spotyka go szok. Jak dotąd poruszał się w kręgu prawa lub po jego obrzeżach. Jak każdy były glina wiedział, na co może sobie pozwolić i na co mogą sobie pozwolić wobec niego inni. Ale kiedy jego śledztwo splotło się z osobą podejrzanego o terroryzm Araba, wszystkie reguły przestały obowiązywać. Musiał szybko zrozumieć, że liczy się tylko bezpieczeństwo państwa, a stróże tego bezpieczeństwa stoją ponad prawem.

To proste. W imię obrony praw i demokracji trzeba te prawa łamać. W imię skuteczności.

Można zamknąć człowieka bez sankcji i bez sądu. Można torturować i poniżać, nie tylko domniemanego wroga, ale i emerytowanego policjanta-kalekę. W imię wyższego dobra.

My, z tej strony dawnej żelaznej kurtyny możemy tylko wzruszyć ramionami. Bo i cóż w tym dziwnego? Mają człowieka, to szukają na niego paragrafu, normalne przecież. Ale dla ludzi za oceanem, wychowanych na wersach Deklaracji Niepodległości to szok. Czyżby było tak naprawdę?

Connelly nie pozostawia wątpliwości. Naprawdę tak jest. I choć w jego powieści jest szczypta optymizmu – bo Harry Bosch pokonuje wrednego, nadgorliwego agenta i wychodzi cało – to wymowa pozostaje jednoznaczna. Organizacja, która w zbożnym celu ochrony obywateli łamie ich prawa, pozostaje nienaruszona. Bo cel jest ważniejszy, i uświęca środki.

A, co więcej, staje się zwykłym, niedostrzegalnym tłem naszego zwykłego, codziennego życia. Życia po jedenastym września.

 




 
Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Bookiet
Recenzje
Spam(ientnika)
Ludzie listy piszą
Permanentny PMS
Joanna Kułakowska
Adam Cebula
Adam Cebula
M. Kałużyńska
Piotr K. Schmidtke
Andrzej Zimniak
Andrzej Pilipiuk
J. W. Świętochowski
Tomasz Pacyński
Idaho
Agnieszka Kawula
W. Świdziniewski
Romuald Pawlak
Adam Cebula
Adam Cebula
Tadeusz Oszubski
M. Koczańska
Tadeusz Oszubski
Magdalena Kozak
Magdalena Kozak
Jolanta Kitowska
Miłosz Brzeziński
K. A. Pilipiukowie
Andrzej Filipczak
Tomasz Witczak
PanTerka
Andrzej Ziemiański
EuGeniusz Dębski
Richard A. Antonius
Zbigniew Batko
 
< 20 >