Fahrenheit nr 50 - styczeń/luty 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
451 Fahrenheita

<|<strona 02>|>

451 Fahrenheita

 

 

Niczym rudy pocisk (Pixel) spada na białe ciało (Frost – obaj do oglądu na stronie www.debski.art.pl) kot na kota, co mi przypomina (dlaczego?), że Naczelna popukuje paluszkiem w ekranik wyczekująco.

Pięćdziesiąty, podobno, Fahrenheit...

No.

No...

Jest coś do uczczenia.

W pięćdziesięcioparoletnim swoim żywocie często, i nawet coraz częściej, mam do obrobienia jakieś rocznice. To pewnie przywilej – oby go pochłonęło coś! – wieku: dużo jubileuszy, więcej jubileuszy, coraz więcej jubileuszy. Aż do tego największego, ostatecznego.

Ale na razie mamy ten pośredni.

Cóż, jak to się zwykło przy tych okazjach: ani się człowiek nie obejrzał, a tu – ryps!

Kilka lat temu Andrzej Ziemiański, człek nowoczesny do bólu (nowe zapalniczki, nowe krzesła, nowe technologie) zaproponował mi „robienie w Sieci”, com uznał w swojej buraczej mentalności za pomysł przedwczesny, albo i głupi zgoła. Godzinę później plułem już sobie w brodę, i taki opluty zadzwoniłem do Andrzeja, nieśmiało pytając, czy ma jeszcze w tym pomyśle miejsce dla mnie.

Miał.

Otarłem brodę, i – jakby nigdy nic – przystąpiłem do sieciowego miesięcznika.

Szczerze mówiąc – nie pamiętam, kto wpadł na pomysł, żeby go, FAHRENHEITA, nazwać tak właśnie. Ale w chwili, kiedy AZ powiedział, że to on, zrodził się we mnie opór i myśl, że to ja. Tak więc niech sprawa pozostanie – sąd boski dopiero ujawni, kto miał myśl, a kto za kumpla ma tego starego Niemca... Matko kochana, jak się nazywał ten upierdliwy członek redakcji rodem zza... Zza czego...? Nieważne...

Kwestii nie podlega na pewno, że sam pomysł na sieciowiec był AZa. To pamiętam.

Powstał, ten Fahrenheit, niczym głodem gnębiony („powsta-a-ańcie, których gnębi głó-ó-ód...”)

Miał być też odpowiedzią na głód. Miał być dochodowy.

Nie był naonczas.

Może teraz jest?

Fakt, że Naczelna ma nowe kolczyki. I inne buty.

Sekretarz redakcji jeździ do pracy innym, nowszym autobusem.

Ktoś za to płaci.

Ja nie.

Czytając te słowa, złap się za pugilares z kartami, czytelniku, sprawdź (ctrl + alt + delete – to nie jest albański biedny wirus!), jak jest obciążony twój procek, czy nie wycieka z nich jakaś kasa dla nas. Jak na tę chwilę, zazwyczaj powiadamiamy czytelników, że czytając te słowa, przelewają jednocześnie na nasze konto sporo swoich bitów/bajtów/Euro. Czasem soft zawodzi, potem zawodzi i lamentuje małżonka czytającego.

W każdym razie i tak dalej – jak pisze ulubiony z żyjących moich autorów – dotarlimy do okrągłej. No dobra, fest jest. Ale co dalej?

Dalej, nie musiałem daleko szukać, żeby znaleźć słowa podziękowania i wdzięczności dla tych wszystkich, którzy przez pięć circa lat wystąpili tak czy owak w Fahrenheicie. Nie łudźcie się, nie mam mocy i zamiaru wymieniać wszystkich, są w archiwach, i jubileusz jest znakomitą okazją, by poszukać tam siebie, ojca, matki, dziadka.

Szukajcie.

To jest wykaz ludzi spełnionych. To jest piękna lista, której – oj, zgrzytają zębami! – nie mogą ugryźć Urzędy Skarbowe (PIT-y, przypominam, należy już zacząć składać, darowizny – wiadomo!!). To jest kilkaset osób, KTÓRYM SIĘ CHCIAŁO.

To są ci, co się spełniają w judymowej działalności.

Pewnie, zaspokajają przy okazji swoje pragnienia i marzenia. Wygładzają swoje frustracje, niwelują swoje kompleksy, prostują się i pięknieją. Bo kto wie – z tekstu w Fahrenheicie – że mam urwane jedno ucho? Kto wie, że się mało uśmiecham, obawiając ataku zafanowanej dentystki, kto wie, że peruka najczęściej mi zjeżdża na plecy, no kto? Nikt. TU jestem piękny i młody.

Czy może się mylę...?

W Fahrenheicie są sami młodzi, piękni.

I pracowici.

Jakby nie byli, to byś tego nie czytała/czytał.

Piszę takie pierdoły, żeby nie wpaść w ton ckliwo-rzewnie-wspominkowy... O nawet lekko żółty rym mię naszedł?! Piszę, nieuchronnie dochodząc do konkluzji, o której niżej, bo przecież nie będę zdradzał puenty przed puentą.

Albo dobra, niech będzie.

Konkluzja taka jest.

Ogromnie się czuję zaszczycony, przebywając co jakiś czas fizycznie, a ciągle duchowo, w gronie tych wcześniej wykazanych, CO TO IM SIĘ CHCE.

To jest kompanija sióstr i braci, która urywa sobie – och, musiało do tego dojść! – snu, żebyś TY, nieznany nam osobiście Czytelniku płci wszystkich i wieków nam nieznanych, mógł raz w miesiącu wejść, ściągnąć, wyjść.

To są ludzie... Już chciałem nastukać, że od ust sobie odejmują, ale popatrzyłem niżej, i wyszło, że ja osobiście, jeśli odejmuję, to nie sobie, a innym, więc nie napiszę...

Są to ludzie, wyróżniający się aktywnością, niemal codziennym altruizmem, chęcią dzielenia się...

Dobra, czas kończyć, bo jednak wpadnę. W ton.

Wszystkim, którzy się przewinęli przez 50 Fahrenheitów, serdecznie i silnie dziękuję. Czaszką do ziemi.

Dziękuję za już, i zapraszam do jeszcze.

Wszystkim, którzy dopiero zamierzają:

CHODŹ-CIE-Z-NA-MI!

Co macie lepszego, LEPSZEGO! kurna, do roboty?!

Wszystkim, którzy dopiero się urodzą do bycia w Fahrenheicie – ródźcie się i bądźcie!

Czy macie coś lepszego do zapobycia na tym globie? Czy nie sądzicie, że taka działalność jest pi-jękna? Nie?

No to nie macie racji.

Jest.

Co miesiąc mniej więcej można się przekonać.

Bratnim gildiom i esensjom śląc serdeczne (jednorazowo, z okazji jubileuszu, nie oszukujmy się!) pozdrowienia i życzenia dorównania – kończę, by sobie wstydu...

FAHRENHEITY WSZYSTKICH KRAJÓW – ŁĄCZCIE SIĘ!

NIECH ROŚNIE W SIŁĘ, A REDAKCJA ŻYJE DOSTATNIEJ!

NIECH ROZKWITA NAM I WAM WSZYSTKO.

 

EuGeniusz Dębski

 

P.S. Oznaki wdzięczności mile widziane.

P.S. P.S. Można/należy zostawić w kopercie na parapecie.

P.S.P.S.P.S. Na kopercie proszę napisać MOJE nazwisko i tytuł: EuGeniusz Dębski. Redakcja jest może i fajna, ale zaskakująco obfity dopływ gotówki złamie każdego...

 


< 02 >