Fahrenheit nr 50 - styczeń/luty 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Para-nauka i obok

<|<strona 18>|>

Ogólna Teoria Wszystkiego

 

 

Okrągły numer zobowiązuje do tak zwanego rocznicowego zachowania. Za moich młodych lat oznaczało to coś niedobrego. Nigdy nie lubiłem pompy, sztywniactwa i wszelkich przejawów oficjalności. Szło za tym zawsze jakieś oszukaństwo i wazeliniarstwo. Wszelako tak całkiem nie można pozostawić rocznicy sobie. Nie można zlekceważyć. Trzeba spróbować choć trochę inaczej. A jak okazja to podsumowanie, albo przynajmniej by zaprezentowana została Ogólna Teoria Wszystkiego (Theory of Everything, TOE). Są tacy, którzy się uśmiechną pod wąsem. Nie, TOE funkcjonuje jak najbardziej w literaturze. Zerknijmy tutaj. Jak widać Wikipedia, bardzo poważna encyklopedia, nieco tylko ustępująca słynnej Britannicy także zajmuje się TOE. Mniejsza, co niej pisze, lecz problem, jak widać, jest dość poważny, że na wszelki wypadek napisać trzeba.

Drżących z intelektualnego podniecenia od razu poleję kubłem zimnej wody. Trzymam się dość konsekwentnie daleko od intelektualnych łamańców. Owszem, próbuje się i takich rzeczy. Istnieje klan naukowców, którym się wydaje, że są dziećmi Boga, i tylko kwestią aktu woli jest dla nich zrozumienie wszystkiego. Punktem wyjścia jest formalizacja. Wiemy, widzimy, że nasza przestrzeń jest trójwymiarowa. To już formalizacja, lecz jeszcze trzyma się naszej wyobraźni. Punkt w przestrzeni przedstawiamy za pomocą trzech składowych wektora x, y, z. Operacje na wektorach są operacjami na trójkach liczb. Cóż szkodzi, przez analogię zająć się operacjami na czwórkach piątkach, i abstrakcyjnych „enkach” liczb? Okazuje się, że takie operacje znakomicie się dają uporządkować, że można badać ich własności. I tak mamy budzący febryczne wibracje świat en-wymiarowy. Możemy sobie np. policzyć czterowymiarową objętość kuli i jej powierzchnię będącą w naszym, skromnie, trójwymiarowym świecie objętością. Sęk w tym, że budowane tą drogą wizje Wszystkiego, w pewnym momencie powinny zostać poddane jakiejkolwiek eksperymentalnej weryfikacji. I wówczas jest kłopot. Tak więc, niestety, nie będę się wpuszczać w zagadki strzałki promieniowania, Wielki Kres i temu podobne pasjonujące sprawy.

Pomyślałem sobie, że napiszę trochę o tym, na czym, moim zdaniem, to wszystko, czyli skromnie mówiąc cywilizacja środkowo-europejska, się opiera.

Otóż zaczniemy od tego, że tu się zdarzył sukces pewnej cechy, którą doktor Bogdan Barwiński w dyskusjach nazwał umownie PL. Co to jest PL? Coś, co inni chcieliby nazwać inteligencją. Ano tak to wygląda, że od wielu lat naukowcy zajmują się badaniem zachowania zwierząt i w rezultacie tej roboty ugruntowały się poglądy na temat, które zwierzę mądrzejsze, a które głupsze. Na przykład kura głupszą jest od świni, świnia prawie tak inteligentna albo nawet bardziej jak pies (zależy od psa, psy rasowe z reguły są głupsze). Całkiem niedawno czytałem artykuł o tym, że inteligencja w życiu przeszkadza. Udowodniono naukowo. Mianowicie na przykład hodowano ileś pokoleń muszek owocówek, które selekcjonowano pod względem umiejętności pokonywania labiryntu. W końcu po iluś pokoleniach otrzymano mutację zdecydowanie lepiej radzącą sobie z labiryntami i wpuszczono ją do naturalnego środowiska. I owa populacja wyginęła. Przeprowadzono eksperyment w drugą stronę: zbadano zdolność do pokonywania labiryntów rybek, bodaj gupików, z których jedne żyły w środowisku, w którym były drapieżniki, i takich, które żyły w środowisku zupełnie ich pozbawionym. I okazało się, że gupiki, które były pozbawione kontaktu z drapieżnikami, które nie musiały ciężko walczyć o przetrwanie, poradziły sobie lepiej z pokonywaniem labiryntu. Wniosek: lepiej być głupszym, głupszy lepiej sobie w życiu radzi. W szczególności na przykład, czytanie artykułów z PARA-NAUKI I OBOK może zwichrować człekowi karierę życiową. Otóż, rzecz w tym, że tu, w Europie i okolicach, człowiek wytworzył takie środowisko, że owa zdolność pokonywania labiryntów okazuje się nie tylko przydatna, ale czasami wręcz decydująca.

Obecnie wyróżnia się wiele rodzajów inteligencji. Myślę, że przyjdzie czas, gdy trzeba będzie sobie powiedzieć, że mamy do czynienia z umiejętnościami, że tylko umiejętności podlegają eksperymentalnemu pomiarowi, zaś to, co uznajemy za inteligencję, względnie „prawdziwą inteligencję” jest chyba z samej definicji niemierzalne. A to dlatego, że inteligencja to zdolność do rozwiązywania problemów jeszcze nierozwiązanych. I to nie takich, które nie są znane dla badanego człowieka, ale dla ludzkości. Tylko taka umiejętność naprawdę nas interesuje.

Zazwyczaj sprawę ilustruje się efektownymi przykładami, że choćby Albert Einstein początkowo wyglądał na niedorozwiniętego. Powiem, że trochę to bez sensu. Uczciwe podejście wymaga statystyki. I tu daje się doskonale pokazać rzecz w drugą stronę. Mianowicie wystarczy prześledzić losy ludzi którzy za swego dzieciństwa i młodości błyszczeli. Znałem całą rzeszę takich. I potem przepadł po nich ślad. Laureaci olimpiad, nawet znakomicie zapowiadający się doktoranci. W pewnym momencie z człowieka schodzi para, może brakuje szczęścia. To nie jest tak, że taki ktoś karleje. Kiedy po latach spotkamy, to nadal błyszczy, zachwyca wiedzą rzeczową, dowcipem erudycją. I nic z tego. Przeuroczo się z nim rozmawia, lecz tylko tyle, żadnych odkryć, spostrzeżeń.

Owszem, daje się wymienić cechy prawdziwego naukowca, odkrywcy. Bodaj jedną z najbardziej banalnych jest posiadanie wiedzy. Po prostu musi być taki nauczony. Całkiem niedawno jeden znajomy „ze szkoły” wytłumaczył mi dlaczego to czy tamto nie udało się Polakom. Banał, na przykład nieumiejętność otrzymywania odpowiednio wysokiej próżni. O otrzymywaniu próżni już pisałem tutaj

Metody, które tu z uporem stosowano, stawiały szlaban „około dychy” (coś razy dziesięć do minus dziesiątej tora). Żeby pójść dalej, trzeba było zmienić technologię. Można było przeczytać, można było zapytać. Powiem od razu, gdy ktoś ma ochotę jęknąć, jakie te nasze naukawce durne, że właściwie zawsze chodzi o jakiś banał, jak w programowaniu zamiana średnika na dwukropek kładzie sprawę. Sztuką okazuje się umiejętność wyszukiwania błędów. Można powiedzieć, że banał, ale dowcip w tym, że tylko ów znajomy wykazał się dostateczną nieufnością wobec siebie, żeby zakwestionować to, czego się do tej pory nauczył.

Dowcip w tym, że właśnie chodzi o banał. Gdy się już wie, bardzo łatwo się za głowę łapać, że inni na to nie wpadli. Cały ten tekst jest o tym, że szczegół wynika z ogółu. Przełamanie jakiegoś schematu myślenia wymaga wielu czynników. Musi istnieć odpowiedni klimat kulturowy albo urodzić się ktoś z czymś od razu w głowie. I to coś szczególnego w głowie jest potrzebne choćby do tego, żeby się od innych czegoś całkiem banalnego nauczyć.

Znajomy opowiadał o pewnej rodzinie góralskiej, która po osiedleniu się w Bielawie, zgodnie rozebrała i sprzedała na złom wodociąg. Dlaczego? Dobrze wiedzieli, co to jest, doskonale wiedzieli, jak działa, umieli to obsłużyć, a nawet naprawić, ale woda z kranu była dla nich rozpustą. Czymś, co zburzy dotychczasową dyscyplinę życia. Dokonanie postępu polegającego na korzystaniu z wodociągu wymagało zmiany dotychczasowego całego kontekstu egzystencjalnego (wyobraźmy sobie egzystencjalną zadumę bacy!).

W przypadku owej nieszczęsnej próżni rzecz była poniekąd jeszcze bardziej skomplikowana: trzeba było się jakimś sposobem przekonać, że spośród tysiąca parametrów, jakie są do ustawienia (a choćby tylko kilkudziesięciu, to i tak wystarczy), ten jeden sprawę kładzie. Problem w tym, że często-gęsto zgodnie z teorią powinien dawać efekty przewidywalne i łatwe do usunięcia. Otóż rutyna. A do tego kontekst kulturowy. Na przykład taki efekt, że da się upchać nienajlepsze wyniki w nienajlepszym czasopiśmie. Przykładem banału, który leżał na wyciągnięcie leniwej ręki odkrywcy, jest sprawa aseptyki. Na wyciągnięcie owej ręki było też skonstruowanie mikroskopu, podstawowego urządzenia biologa. Współcześnie trudno z całą pewnością powiedzieć, kto właściwie. Jest to dobre miejsce, by przytoczyć opinię innych. Jak na przykład pisze serwis internetowy servis.pl (http://wynalazki.servis.pl/mikroskop.php): Wynalazcą tego urządzenia mógł być holenderski okulista, Zacharias Jansen, lub też jego rodak – Hans Lippershey. Obaj skonstruowali nieskomplikowane mikroskopy o dwóch soczewkach, nie udało im się jednak za pomocą tych przyrządów zaobserwować niczego interesującego. Nieco później mikroskopów zaczęto używać do celów naukowych. Najpierw uczynił to włoski naukowiec – Galileusz. Oglądając przez mikroskop oko owada, dał nam pierwszy opis jego złożonej budowy. Innym prekursorem w tej dziedzinie był holenderski sukiennik, Antonie van Leeuwenhoek (1632-1723), który sam się nauczył trudnej sztuki szlifowania soczewek. Opisał on po raz pierwszy wiele mikroskopijnych organizmów, niewidzialnych gołym okiem.

A więc kilka osób, mniej lub bardziej niezależnie od siebie, dokonało wynalazku, mało kto wiedział, co z nim zrobić. Ludzie obserwowali mikroorganizmy. Ale im do głowy nie przyszło, że to one są powodem chorób. Choć mieli w zasięgu ręki. James Cook (ur. 27 października 1728 r. w Marton koło Middlesbrough – zginął 14 lutego 1779 r. na wyspie Hawaii, jak głosi tradycja, został zjedzony), jeden z największych odkrywców swoich czasów, miał ponoć wiele tajemnic, które zapewniały mu powodzenie w dalekich wyprawach. Należał do nich chronometr, który pozwalał na wyznaczanie pozycji, karmienie marynarzy kiszoną kapustą, zabierania na każdym postoju świeżej żywności, co zapobiegało szkorbutowi. Jedną z nich było podobno pojenie marynarzy herbatą. Zapobiegało to chorobom wywoływanym przez „psucie się” słodkiej wody. Choć na pokładzie byli biolodzy, jak choćby nieszczęsny Herman Spoering, który przypłacił pierwszą wyprawę życiem, nikt nie podał właściwego wyjaśnienia znaczenia procedury. Za sprawę zasadniczą za tamtych czasów uważano ponoć, że to był wywar herbaty, która faktycznie ma sporą zawartość garbników, nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że aby go sporządzić, trzeba było wodę przegotować, co wybijało drobnoustroje. Jak podaje Wikipedia, Za ojca aseptyki uważa się Gustava Adolfa Neubera, kilońskiego chirurga (1886). Ludwik Pasteur, 20 kwietnia 1862 – przeprowadził pierwszy udany test pasteryzacji wspólnie z Claudem Bernardem. Jakieś drobne dwadzieścia dwa lata wcześniej. Warto sobie uświadomić, jak prostego dokonał odkrycia. Otaczają nas zwierzaki, tak małe, że nie zobaczymy ich bez mikroskopu. Zżerają nas. Aby nas nie zżarły, musimy je wytłuc.

Można to powiedzieć jeszcze prościej „drobnoustroje gryzą”. Ponieważ homo sapiens przez koło sto tysięcy, a może pół miliona lat swego istnienia stykał się z problemem zwierzaków, które nas zagryzają, umiejętność walki z nimi była podstawą jego przetrwania, więc można by oczekiwać, że lotem błyskawicy wieść się po okolicznych osadach rozniesie. Potrzeba było dwudziestu dwu lat, by to proste odkrycie dotarło do ludzi. Potrzeba było jakichś stu pięćdziesięciu do dwustu lat, by ktoś zrobił użytek z urządzenia składającego się z dwóch soczewek skupiających i z tego, co przez nie widać.

Nie dziwmy się, że wiedza toruje sobie drogę z takim trudem. Ale dlaczego tak jest – jak najbardziej warto się zastanawiać. Co było przyczyną tego, że mikroskop tak długo leżał bez pożytku? Zapewne obowiązująca teoria, a właściwie intuicja samorództwa. Intuicyjne postrzeganie świata uniemożliwiło krytyczną analizę zjawisk. Zastawka w rozumie była tak trwała i tak skutecznie się powielająca, że potrzeba było dopiero ogromnie już sformalizowanej, posiadającej wielki autorytet oficjalnej nauki. Jak wielki? Warto tu wspomnieć choćby historię takiego człowieka jak Robert Fulton (1765 – 1815), konstruktora pierwszej bojowej łodzi podwodnej. Napoleon pozbył się go po przeprowadzeniu pierwszego udanego ataku. Wysłał do niego list: poważne powody zmuszają mnie i admirała do odmówienia Panu. Proponowany przez Pana sposób prowadzenia wojny ma tak nikczemny charakter, iż osoby wzięte do niewoli w łodzi podwodnej zostałyby niewątpliwie natychmiast powieszone. Zrozumiałe jest, że śmierć na stryczku nie przystoi żołnierzowi. (za http://napoleon.gery.pl/cuda/fulton.php). Podobno cesarz, już uwięziony, ujrzawszy statek parowy płynący z wielką szybkością (Fulton skonstruował pierwszy parowiec w Anglii w 1802 roku) miał serdecznie pożałować swej pochopnej decyzji. Tak więc była to już nauka, z którą musiały się liczyć koronowane głowy, która była już wówczas na miarę sukcesu lub całkowitej klęski, czas nauki demolującej konwenanse. Były to czasy rewolucji przemysłowej, początków elektryczności, telegrafu, wkrótce bez drutu, tryumfów chemii. Dopiero tak mocna nauka była w stanie przełamać stereotyp myślenia.

Obok aseptyki i pasteryzacji, list Napoleona do Fultona może zapewne rzucić trochę światła na inne, dla mnie mocno znaczące cywilizacyjne niepowodzenie: to, że ani Aztekowie, ani Majowie nie używali koła. Nie jestem znawcą tych cywilizacji i pewną zagadką pozostaje dla mnie „jak bardzo” nie używali. Fakt jeden, że drogi miały tu i ówdzie schody. Na dokładkę, żeby nie było za prosto, podobno znaleziono gdzieś dziecięcy wózek. Jakąś zabawkę z kołami.

Wniosek z tego wywodzę taki, że ów kontekst kulturowy ma znaczenie zasadnicze. Można wynaleźć, można zbudować i zastosować okręt podwodny i mieć przechlapane, z tego powodu, że załoga, o ile nie utopi się, nie wyleci w powietrze, nie zostanie zwyczajnie wyrżnięta, może zostać powieszona, zamiast jak się należy, rozstrzelana. O ile enpel konstruktora nie weźmie na służbę, wynalazek może zostać zapomniany.

Nie wiem, co takiego jest w tej Europie, że się rozwinęła. Jednak pewne cechy można wskazać. Na przykład to, że nie chciała tak usilnie tworzyć TOE. Owszem pęd do TOE miały cywilizacje Wschodu, systemy filozoficzne tworzone od czasów starożytnych, systemy wiedzy tworzone przez religie. TOE jest atrybutem nauk „czystych” czyli najchętniej zajmujących się samymi sobą dla siebie samych, w sobie. Patrz tutaj.

Niestety, TOE niejako z samej zasady wyjaśniając wszystko, nie nadaje się do wyjaśnienia czegokolwiek. Sukces Europy, to cząstkowe wyjaśnianie, to umiejętność dzielenia problemu. Pomysł przestrzeni kartezjańskiej pozwolił na analizowanie ruchu oddzielne dla każdej współrzędnej. Dzięki temu można się było zabrać nie tylko za wyjaśnianie obrotów sfer niebieskich, ale wyliczenie zasięgu armaty, dzięki rozwiązaniu zagadnienia rzutu ukośnego. Bez podzielenia ruchu na składowe, problem był nie do ruszenia. Oddzielanie poszczególnych nauk od filozofii, to także dobroczynna działalność dla procesu poznania. Dzięki temu, że początkowo zajmująca się WSZYSTKIM filozofia rozlazła się na historię, medycynę, fizykę, astronomię i ludzie przestali się zajmować wszystkim naraz, że dokonała się ta fatalna specjalizacja, równie paskudne zjawisko, jak globalizacja i metanowe pierdzenie owiec (był projekt badawczy wpływu metanu produkowanego przez owce na efekt cieplarniany), zamiast dreptać w miejscu poszczególni badacze zaczęli odnosić sukcesy na miarę banału. Takiego właśnie jak stwierdzenie, że bakterie również gryzą, a nawet mogą zagryźć.

Inna cecha Europy to chyba empatia. Myślę o tym czymś w trybie niewartościowania. Empatia, jako zdolność do wczuwania się w drugiego człowieka. Przewidywania jego uczuć. Owa zdolność może być wykorzystywana także przeciw temu człowiekowi. Jednak, choć to mętna historia, to coś w tym jest, że dopiero straszni Wandalowie, którzy złupili w 455 roku Rzym, zakazali skutecznie walk gladiatorów. Jest to ryzykowna teza, że w pewnym względzie stali oni ponad podówczas pierwszą cywilizacją świata. Być może, owa zdolność do wczuwania się w cudze emocje, która raz się objawiła sprzeciwem dla bezmyślnego wyrzynania się, w innym przypadku zaowocowała skutecznym planem operacyjnym dla wojska? Nie wiem. O ile zdolność do specjalizacji jest jasną i niekwestionowaną przewagą kultury śródziemnomorskiej, to tu sprawa jest tajemnicza. Wydaje się jednak, że na dłuższą metę wygrywają warianty kultury łagodniejsze „empatyczne”. Dlaczego? Zapewne coś w tym jest.

Europa jest chyba jedyną wylęgarnią ateistów. Właśnie. Może nie tyle ateizm, co prymat eksperymentu nad wiarą. Prymat, który powoduje demolowanie systemów wyprodukowanych przez wiarę. Najbardziej znaną awanturą jest chyba ta wywołana przez Kopernika. Muszę powiedzieć, że do dnia dzisiejszego irytuje mnie podnoszenie w całej sprawie tylko aspektu konfliktu z instytucją Kościoła, zaś ten naukowy jest całkiem pomijany. Druga pod względem rozmiarów była chyba ta, którą sprokurował Darwin. Jednak w jednym i w drugim wypadku najważniejsze było to, że pomysły ludzi którzy chcieli decydować o tym, jak wygląda świat na podstawie własnych wyobrażeń, zostały konsekwentnie utopione poprzez eksperyment. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że konsekwentne sprawdzanie punkt po punkcie zgodności oficjalnych nauk z tym, co widać miało miejsce w przypadku mistrza z Fromborka. Choć nie prowadził on własnych pomiarów, korzystał z wyników gromadzonych jeszcze przez starożytnych obserwatorów. Jednak skuteczność argumentów pomiarowych byłaby nikła, gdyby nie akceptacja aparatu logiki formalnej. Niewiele by się udało też, gdyby nie było porządnej matematyki. Nabożeństwo dla wyników eksperymentalnych jest więc podparte długą drogą, Także tym, że w Europie na przykład budowano katedry, katapulty i przez to był sposób, by sprawdzić, czasami na własnej skórze, czyja i jaka wiedza jest cokolwiek warta.

Tak, czy owak, w Europie cecha nazwana przez nas PL, czyli zdolność do pokonywania labiryntów, owa bliżej niezidentyfikowana inteligencja przynosi często jednostce profity, jest w cenie. Na dzisiejsze czasy tak zwany postęp naukowo techniczny jest faktycznie podstawą dobrobytu państw. A już w XVIII wieku stwierdzano, że takie będą Rzeczypospolite (skąd oni wiedzieli, że tyle będzie tych Rzeczypospolitych trzecia, czwarta, pewnie piąta?!), jakie ich młodzieży chowanie.

Europa obecnie stoi na świadomym, planowym postępie, na edukacji, na badaniach naukowych. A jednak występują durnowate problemy. Jak się wydaje do czasów Pasteura, a więc do czasów panowania instytucjonalnej nauki, podstawowym problemem były owe kulturowe zapadki. Do ich przełamywania potrzeba było nie tylko autorytetu nauki, ale i ducha naukowego buntu. Przyglądając się też słabej skuteczności, musimy sobie powiedzieć, że to coś, co popycha ludzkość do przodu, tu wystawiło głowę zaledwie o włos ponad poziom, który zupełnie to coś ubezwłasnowolnia. Łatwo się przekonać, jak często jest tak, że gdy komuś coś nie wychodzi, to bynajmniej nie dlatego, że występują jakieś trudności nie do pokonania, ale dlatego, że nie potrafił przeczytać ze zrozumieniem jakiegoś niewielkiego kawałka tekstu. Owszem, nawet go zna, nawet wie, co w związku tym powinien zrobić, np. przyczepić do próżniowego baniaka spektrometr masowy i zbadać skład gazów resztkowych, lecz powstrzymuje go coś bardzo podobnego do tego, co spowodowało, że ongi góralska rodzina rozebrała wodociąg.

Jeśli pisze się rocznicowo, powinno być optymistycznie. Optymizm polega na tym, że skoro przetrwaliśmy kataklizmy wieku XX i jak się zdaje, idziemy do przodu, nie powinno być kiepsko. Wszelako, przyjazność środowiska dla cechy PL zdaje się być czymś kruchym i chybotliwym. Co więcej, środowisko budowane dzięki Pokonywaniu Labiryntów, jest coraz mniej przyjazne dla tych, co żyli w środowisku naturalnym, co mają wykształconą umiejętność unikania szczupaków, pająków, ale nie potrafią zbudować bomby atomowej. Ot, zaczyna się nam robić kłopot.

Nieprzyjazność dla tych, co w Pokonywaniu Labiryntów przegrywają, powoduje, że coraz głośniej zaczynają się oni domagać dla siebie praw. Jakiś minister zgodził się na wycofanie z matury matematyki. Bo na przykład jakiś bardzo zdolny humanista nie mógł tego cosinusa zrozumieć, i co, miał bez matury zostać? Tak mamy zjawisko PRZYZWOLENIA NA GŁUPOTĘ.

Dochodzi do tego Ruch Budowy Rezerwatu. Coraz więcej grup zawodowych czy politycznych, czy wyznaniowych okazuje się nieprzydatnych i coraz więcej chce zamieszkać w rezerwacie. Albowiem świat pełen labiryntów, które trzeba pokonywać, jest dla nich za skomplikowany.

Co więcej, ludzie ci żądają, by traktowano ich lepiej jak tych mieszkających w normalnym świecie. Zasadniczo chcą, by rezerwat był regułą, świat nie objęty szczególną ochroną, wyjątkiem.

Aby następował postęp, spełnione musi być bardzo wiele warunków. To bardzo krucha konstrukcja. A jakie warunki? Podejrzewamy, że coś wiemy. Tymczasem na temat postępu jest produkowane bardzo wiele mitów. Bardzo często do ojcostwa przyznają się i ludzie, i instytucje, które w rzeczywistości mają z nim albo bardzo niewiele wspólnego, albo nawet robią bardzo wiele, by do postępu nie doszło. Wmawia się nam, że wielkie koncerny napędzają postęp. Np. Sony twierdzi, że jest współautorem tranzystora. W rzeczywistości do wynalazku nigdy by nie doszło, gdyby nie prace z teorii fizyki powierzchni (dotyczące stanów powierzchniowych) wykonywane między innymi przez fizyków radzieckich, z którymi koncern naprawdę nie miał nic wspólnego.

Postęp bywa także obwiniany o nieszczęścia takie jak dziura ozonowa czy efekt cieplarniany. Wreszcie jest przyczyną dehumanizacji życia, owej wspomnianej już globalizacji, która jest nieszczęściem i basta, choć dociec czemu, nie sposób.
Nieprawda, że ludzie chcą postępu. Ludzie chcą, by rozwiązano pewne ich problemy, wielu wolało, by pewnych innych odkryć nigdy nie dokonano, choćby dlatego, że muszą się o nich uczyć w szkole.

Chciałem powiedzieć, że być może bardzo łatwo zniszczyć to środowisko, w którym zdolność pokonywania labiryntów, rozwiązywania trudnych zagadek, dochodzenia latami do jakiegoś tak banalnego odkrycia, że są jeszcze zwierzaki, co nas zjeść potrafią, może być bardzo łatwo zniszczyć. Być może, wydaje się nam, że np. konkurencja to wyklucza. Nieprawda. Konkurujące ze sobą firmy, zanim zdecydują się wywalić ogromne kwoty na modernizację, najpierw starają się załatwić nawzajem na sto różnych innych tańszych i pewniejszych sposobów. Tworzą pozorny postęp, a wręcz często starają się zgodnie z prawem Kopernika wyrzucić z rynku towar lepszy. I zgodnie z tym prawem często się udaje.

Środowisko, w którym decyduje rzetelna wiedza, jest nieprzyjazne dla współczesnego marketingu. Zazwyczaj kompetentna osoba jest w stanie zweryfikować ofertę w kilka minut, przy okazji odrzucając całą reklamową otoczkę. Jest ona jak najbardziej nieodporna na test, choć trochę obiektywnych metod. Można powiedzieć, że także coraz częściej świat nauki i polityki staje w opozycji. Banalny rozwój środków komunikacji powoduje na przykład utratę monopolu na propagandę. Władze na skutek postępu mają w rzeczywistości coraz mniej władzy. Trzeba sobie uświadomić skalę zjawiska, choćby to, że dziś dzięki rozwojowi sieci komputerowej dokument, który wycieknie, w czasie dosłownie kilku godzin, może zostać powielony w milionach egzemplarzy. Władza choć deklaruje inaczej, postępu nie lubi. W naszym kraju objawia się to choćby konsekwentnym obcinaniem kasy na badania naukowe.

Otóż czasami wygląda to tak, że po jednej stronie mamy gromadę nieudaczników, karierowiczów, oszustów, politykierów, po drugiej gromadkę wariatów, którzy chcą wbrew tym wszystkim pchnąć świat do przodu.

Pocieszające w tym jest tylko jedno: w Europie i w kręgu kultury środkowo-europejskiej zawsze trwała wojna z postępem. Na szczęście jakoś ci specjaliści od pokonywania labiryntów potrafili tych, co to sobie w prawdziwym życiu lepiej dają radę, dostatecznie często zrobić w jajo, tak, że jednak szło do przodu. I cóż, że James Cook okazał się frajerem, że zamiast skonsumować w domu przyznaną mu honorową emeryturę, zamiast uzyskane wpływy polityczne przekuć na brzęczącą monetę, dał się dzikusom zatłuc pałkami i być może nawet zjeść. Zjedzony czy nie, spowodował, że mapa świata po jego podróżach wyglądała inaczej, całkiem niezależnie od tego, że dziś niektórzy głośno opowiadają, że najważniejsze to zjeść innych i bardzo się dziwią, gdy kto od zeżarcia odstępuje. Tak czy owak, mapy są już inne. I to jest moja TOE.

 


< 18 >