Fahrenheit nr 50 - styczeń/luty 2oo6
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 03>|>

Literatura

 

 

A ja już się w tym wszystkim czasem gubię... Ale zacznijmy od początku.

W gruncie rzeczy, nie było tak źle. We Święta miało miejsce kilka dziwnych wypadków, ale to norma. Dziwne wypadki to nasza specjalność, choć na mieście plotka głosi, że nie wypadki, a topy. Nie wiem, o co chodzi, śniegu po ja...kieś pół metra, o żadnych topach nie ma co marzyć jeszcze. Ale tu u nas, w Redakcji, przyjemnie, cieplutko. Ojciec sylwestrowego szampana zagryzał szyszkami z choinki i nieco go wzdęłło wzięłło. Cóż, jak to mówią, od ciepłego smrodku jeszcze nikt nie umarł, a nadmiar świeżego powietrza już dwie armie wygubił. W sumie i tak nie jest jeszcze tak najgorzej. Pamiętam, jak nam kiedyś jakieś zapomniane ogórki kiszone tak dokumentnie skisły, że się aż wieczko od weka odpukło. Co to był za sztynks... a strzymaliśmy. Cóż, na co dzień mamy do czynienia z niestabilną materią literacką, byle co nas nie rusza. Owszem, drobne niedyspozycje tu i ówdzie się zdarzają (Szyszeczka! Szyszunia! – zakrzyknął, po czym zaczął chrupać jak królik na baterie), ale z tym, po otwarciu okien i rozpyleniu trójchlorowodoranubenzoesanukaterpilaruaminokwasobeżowego sytuację jako tako udało się opanować. Mieliśmy nawet przez chwilę taki pomysł, aby wziąć się zebrać, zmotywować (tfu! Co za paskudne słowo. I jakoś tak Zołzą zalatuje...) i generalnie wziąć do roboty, ale wtedy Szefowa powiedziała, że w tym wszystkim chyba przedawkowała teczki i musi się na chwilę położyć. Zacny Ojciec Założyciel (ZOZ???) chciał wobec powyższego włączyć radio i posłuchać, co w nim trzeszczy, ale Tygrysa się skrzywiła, a Smoka machnęła ogonem i zrezygnował. Tchórz jeden. Spod biurka wyraźnie widziałem, jak ucieka do łazienki.

A potem wrócili Kudłaci. W każdym razie tak nam się na pierwszy rzut oka wydawało, który to rzut trwał zresztą znacznie krócej niż rzut Sprężystej Tygrysy i Wygłodniałej Smoki. Się zakotłowało, oj się zakotłowało w przedpokoju... Ostatni raz to się tak chyba kotłowało tylko w czwartym reaktorze w ’86 i może jeszcze pod biurkiem Clintona. Tyle, że o nas, jak zwykle, nic w gazetach nie napisali...

W każdym razie, kiedy opadł kurz, kłaki i poprzepalane papierosami fragmenty wykładziny okazało się, że wrócił jeden z Kudłatych. Ten, co to pół roku przesiedział przykuty do kaloryfera. Widać, spodobało mu się. Konfuzja na początku wzięła się stąd owąd, że przytachał na plecach wór z dobrami, tak na oko ze dwa chłopa wielki i, jak się okazało, z elementami siedmiu chłopa w środku. Elementy wciąż tkwiły w zdobytych hełmach, pancernych rękawicach, puklerzach, a w szczególnej obfitości poprzymocowywane do złotych pierścieni, kolczyków i bransolet. Jak się nami wcześniej CBŚ nie zainteresuje, to będzie na nowy czajnik bezprzewodowy. Na dobrą sprawę, jak się tak zastanowić, to się nam Kudłaty ładnie w roli Mikołaja udał, lekko tylko sponiewierany i opóźniony, ale przecież drobiazgami nie będziemy sobie Wikinga zawracać.

Ogólnie, kiedy już wyjaśniono sobie nieporozumienia powitalne, nawet coś na kształt radości zapanowało w Redakcji, a Ojczulo wychynął zza Reduty Bakelita i zaczął się przypatrywać, czy wśród łupów nie znalazłoby się coś nieco bardziej w obłym i flaszanym kształcie. Szybko jednak dostał po łapach od Szefowej i poszedł obrażony do kąta udawać, że pracuje. Pod wieczór jednak przestał się bzdyczyć i powziął decyzję, iż nad tym chaosem trzeba wreszcie jakoś zapanować, a panowanie najlepiej zacząć od ustalenia składu redakcyjnego. Powiedział, że przy takim składzie redaktorskim, to tylko patrzeć, jak mu się zacznie trollić w oczach. Po czym wziął się ambitnie do liczenia. Co mu nijak nie szło. Najpierw chciał na skróty, policzyć łby, żeby mu wyszło równo według kursu: jeden łeb – jedna sztuka redaktora, ale musiał mieć coś zachomikowane w tym kącie, bo z rozpędu i bez zająknięcia zaczął liczyć również te odcięte, wysypane z worka. Chwilę trwało, zanim mu wyjaśniliśmy, że ci to już dla nas raczej nic nie napiszą i że nie warto sobie nimi, nomen omen, głowy zawracać. Kazał uprzątnąć i wziął się do liczenia ponownie, ale wykopyrtnął się na Smoce. W drugiej rundzie, wciąż niepokonany, choć już z osłabionym animuszem wziął się za liczenie nóg. Nie bez drobnych nieporozumień, bo nogi Szefowej próbował liczyć skrupulatnie i z bliska, więc dostał szpileczką w oko. A potem dotarł do Tygrysy i znowu mu kalkulacje w diabły wzięło. Dobrze po północy podjął jeszcze jedną, desperacką próbę staroświeckiego liczenia dusz, ale znów utknął, kompletnie nie wiedząc, jak policzyć w tej kategorii wampira. Wreszcie Szefowa się zlitowała i powiedziała, że ona policzy. Wyszło jej L. Bez sensu. Sprawdziła na kalkulatorku, na liczydłach, na palcach nawet. L jak w mordę Rzecznika strzelił. Uznaliśmy, że rachuba musi być prawidłowa, tylko nie do końca wiadomo, czego.

Na pewno nie nas, bo byśmy się nie pomieścili. Raczej nie tekstów w numerze, bo mamy Mateusza Bandurskiego, Rafała Dębskiego, Aleksandrę Janusz, Natalię Garczyńską, Alexandra Kirlana i Anatolija Poliakowa, a to jednak trochę mniej. Kudłaty zasugerował, że Czytelników, ale Szefowa posłała mu Spojrzenie i mu się odechciało dowcipkowania. Tygrysa ze Smoką próbowały wyglądać niewinnie, więc i my próbowaliśmy nie myśleć, że to mogłoby mieć cokolwiek wspólnego z nimi. Niemniej, wyszło L i nie inaczej. Po cichutku zacząłem liczyć moją sekretną kolekcję papierków po krówkach ciągutkach, ale to też chyba nie to... Trudno, prędzej czy później na pewno się okaże.

 

Wasz Literaturoznawca

 

PS. Nie, to też nie to...

 


< 03 >