Fahrenheit nr 62 - styczeń-marzec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Recenzje

<|<strona 08>|>

Recenzje (4)

 

  


O wadach i zaletach udziału osobistego

 

„Umiesz liczyć? Licz na siebie.” Ta złota zasada jest mało popularna, a szkoda. Jeśli to, na czym ci zależy, zrobisz sam, będziesz miał pewność, że zostanie wykonane dobrze. Jeżeli zaś tylko wymyślisz ideę, a odwalenie całej roboty powierzysz komu innemu, jest prawie pewne, że gorzko się rozczarujesz. W prawdziwość powyższej maksymy wierzyli między innymi bogowie greccy. Wojny władców Olimpu znamy z mitów i legend. Centauromachia, tytanomachia czy gigantomachia mogłyby zakończyć się niekorzystnie dla Olimpijczyków, gdyby do walki o pozycję i władzę nie stanęli osobiście.

Jak wynika z książki Rafała Dębskiego „Kiedy Bóg zasypia”, bóstwa słowiańskie okazały się o wiele bardziej lekkomyślne od swoich helleńskich odpowiedników. Bo kiedy zapragnęły zająć należne im – jak sądziły – miejsce w sercach jedenastowiecznych Polaków, stoczenie walki ze zwolennikami obcego boga, Jezusa, powierzyły swoim wyznawcom. I mocno się na nich zawiodły.

Bogowie są bogami i o ich cechach wypowiadać się nie będę z powodu pełnej nieznajomości tematu. Natomiast ludzie są tylko ludźmi i przystęp mają do nich uczucia im przynależne. Można kilka wyliczyć – żądza władzy, chciwość, prywata, rozliczne kompleksy i tęsknoty. I właśnie te przywary mocno przeszkadzają wyznawcom w wykonaniu tego, co zostało im powierzone.

Bo cóż z tego, że niektórzy gorliwi wyznawcy Swarożyca otrzymują w prezencie demoniczną moc? Co z tego, że zaczynają mieć posłuch wśród upiorów i nieumarłych, skoro ludzkie przywary ich nie opuszczają? Przeklęty brat zamordowanego księcia przewodzący hordom wampirów, pomniejszych bóstw i demonów wciąż jest człowiekiem, zyskał tylko nieco okrucieństwa i zamiłowanie do przelewu krwi. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że szczególnie rozmiłował się w fantazyjnym pruciu flaków. Owszem, jako osoba chłodna, nieco cyniczna i niepozbawiona pragmatyzmu dopuszczam okrucieństwo wojenne – walka to walka, wygrywa ten, kto wyrżnie przeciwników. Trwam jednak widać w mylnym przekonaniu, że przeciwnika należy dobierać sobie na swoją miarę. Gromadka dzieci piszczących ze strachu w kapliczce takim przeciwnikiem dla księcia nie jest. Aczkolwiek ich flaki pozostają flakami i wyprute niewątpliwie wyglądają malowniczo.

Zastanawiające jest, jak chętnie ludzie walczą w interesie istot wyższych. W przeszłości mieczem, obecnie raczej słowem. Pod tym względem przez ostatnie kilka tysięcy lat chyba niewiele się zmieniło. To mniej fatygujące. Łatwo i pięknie jest realizować swoje ambicje pod sztandarem takiej czy innej wiary, a jeśli się postaramy, to i korzyści materialne z takiej „krucjaty” zawsze się znajdą. A bogowie? Cóż na ten temat sądzą bogowie?

Nie dowiedziałam się. Jedyna istota ze słowiańskiego panteonu, jaka odgrywa w książce czynną rolę, jest zainteresowana tylko tym, czy jest możliwy powrót do cudownych czasów, jakie spędziła ze swym ludzkim kochankiem. Za nic ma toczącą się wokół wojnę, która przecież ma przywrócić panowanie jej pobratymcom. Nie opowiada się po żadnej ze stron, nie szuka wyznawców, nie przeszkadza i nie pomaga, jakby nic jej nie obchodziło. Ponieważ wszystko na tym świecie kosztuje, i ona za miłość śmiertelnika zapłaciła swoją cenę – coraz trudniej jej korzystać z przyrodzonej mocy, a dawni boscy towarzysze wyklęli ją ze swego grona. Lecz kiedy jej tułaczka dobiega końca, ponownie dostaje skrzydeł i wszystko wskazuje na to, że powróci do boskiej braci. A wojna? Jakby dla niej wcale jej nie było.

Mamy rok 2008 i to, jak skończyła się batalia o obronę starej wiary, wszyscy wiemy. Polska pozostaje w strefie wpływów Jezusa, w to nikt nie wątpi. Na zakończenie pozwolę sobie na maleńkie bluźnierstwo. Może przyczyny ostatecznego niepowodzenia średniowiecznych wypraw krzyżowych także należy upatrywać w tym, że za przejęcie terenów Palestyny w imieniu Boga zabrali się ludzie? Może należało poczekać, aż Chrystus, wzorem swoich antycznych boskich kolegów, weźmie sprawę w swoje ręce, i do walki z Allachem stanie osobiście? Jeśli tak by się stało, ciekawe, jak wyglądałaby mapa ich wpływów?

Chyba nigdy się tego nie dowiemy.

 

Hanna Fronczak

 

Rafał Dębski

Kiedy Bóg zasypia

Fabryka Słów, 2007

Stron: 390

Cena: 28,99

 


Czy aby na pewno ostatni?

 

W cyklach drzemie potężna siła. Jeśli spodoba nam się tom pierwszy, drugi, to już wpadliśmy. Któż bowiem oprze się ochocie na ponowne spotkanie ze znanymi i lubianymi bohaterami? Kto odmówi sobie okazji do doświadczania coraz to nowych przygód w świecie, który już nie raz odwiedzał? Zapewne znajdą się tacy. Jednak ja sobie takich przyjemności nie odmawiam. A zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi cykl Siergieja Łukjanienko o przygodach Nocnego i Dziennego Patrolu.

W dalekim Edynburgu zdarza się dziwny przypadek. W parku rozrywki ktoś zabija zwiedzającego. Pikanterii zdarzeniu dodają okoliczności. Do morderstwa dochodzi w czasie rejsu po krwawej rzece – atrakcji opartej na straszeniu gości wampirami. Niby nic w tym dziwnego, wszak psychopaci trafiają się wszędzie. Niepokoi jednak bezpośrednia przyczyna śmierci. Rany na szyi wyglądają na powstałe w wyniku ugryzienia, zaś sam denat pozbawiony jest zupełnie krwi. W takiej sytuacji sprawą na pewno zainteresują się Inni. Ponieważ zamordowany był Rosjaninem, to i możemy się szybko spodziewać w stolicy Szkocji wizytacji funkcjonariusza moskiewskiego Nocnego Patrolu. A kto ma większe doświadczenie w poszukiwaniach wampirów niż Anton Gorodecki, jasny wyższy mag, którego losy śledziliśmy w poprzednich tomach cyklu? Nikt. Pozostaje mu więc jedynie spakować walizkę, pożegnać się z żoną i uroczą córeczką i wejść na pokład samolotu do Edynburga.

Tak zaczyna się akcja czwartego tomu patrolowego cyklu. I tak, jak to było w odsłonach poprzednich, jest to wstęp do intrygi mogącej zmienić losy świata. Tym razem jednak nasz bohater będzie rzucany przez los i swojego szefa w bardzo odległe od Moskwy kawałki naszego globu. Będzie miał możliwość poznać nie tylko wygląd i smak legendarnych szkockich haggis, ale także zakosztować bardziej dla nas egzotycznej uzbeckiej gościnności i kuchni. A że tam, gdzie podąża Anton, zaraz robi się gorąco, to i czytelnikom nie przyjdzie się nudzić.

Uniwersalną zasadą konstruowania cykli wydaje się być zwiększanie stopnia skomplikowania i zasięgu intrygi podstawowej. Już w tomie „Patrol zmroku” Sergiej Łukjanienko poszedł na całość. Wówczas ci źli chcieli wszystkich ludzi zamienić w Innych. O konsekwencjach takiego czynu lepiej nie myśleć. Cóż jednak zrobić, czym przebić taki spisek? Autor poradził sobie z tym wyzwaniem i w „Ostatnim patrolu” będziemy mogli dowiedzieć się więcej o samej naturze siły magów czy też o wielowarstwowej konstrukcji Zmroku. Oraz o tym, co się dzieje z Innymi po śmierci. Na mnie to wszystko podziałało zgodnie z zamierzeniami autora i pochłonąłem najnowszą odsłonę przygód Antona bez zbędnych przerw i opóźnień.

Każda książka ma swoje lepsze i gorsze strony. Do tych negatywnych zaliczyć niestety muszę liczne przypisy, które pojawiły się w polskim wydaniu. Jestem zwolennikiem tego zabiegu redakcyjnego, musi on jednak czemuś służyć, nieść istotne dla akcji czy zrozumienia całości informacje. Tutaj jednak większość przypisów ma jedną treść, powiadamiają nas, że teraz właśnie bohaterowie w swojej rozmowie nawiązują do zdarzeń opisanych w poprzednich tomach czy ukazanych w ekranizacji. Wybija to niestety czytającego z rytmu. Jest to zapewne ukłon w stronę czytelników, którzy zaczną lekturę cyklu właśnie tym tomem, jednak osoby, które z treścią poprzednich się zetknęły, mogą odczuwać pewien dyskomfort. Innym minusem jest powtarzalność rozwiązań fabularnych, ale to przypadłość większości wielotomowych cykli. Wszak, jak mawiał inżynier Mamoń, podoba nam się to, co już znamy. Nie można mieć więc pretensji do autora za to, że postępuje zgodnie z tą jakże prawdziwą regułą.

Pozytywnych stron jest o wiele więcej. Zaliczają się do nich niewątpliwie bohaterowie. Nie są to papierowe kukiełki, posiadają mnóstwo ludzkich cech sprawiających, że łatwiej nam ich polubić, czy też nawet zacząć się z nimi identyfikować. Dobrze jest odkryć, że nawet tak potężni magowie ulegają typowym ludzkim pokusom czy emocjom. Tempo akcji powieści też zaliczyć należy do pozytywów. Podczas lektury nie ma czasu na nudę. Autor umiejętnie dozuje kluczowe wydarzenia i splata ogólną intrygę. Tradycją cyklu stało się już podzielenie powieści na trzy części, trzy mniejsze tajemnice, które łączą się ze sobą na ostatnich stronach. Książka pełna jest też odniesień do współczesnej i pochodzącej z niedalekiej przeszłości rosyjskiej kultury masowej. Znajdziemy tu więc znów fragmenty tekstów piosenek popularnych zespołów, które często stają się dla głównego bohatera drogowskazem czy wskazówką. Znalazłem nawet w treści kilka nawiązań do klasycznej bajki o Kiwaczku. A wykrywanie i identyfikowanie takich wtrętów i nawiązań stanowi dla mnie dodatkową rozrywkę.

„Ostatni patrol” Siergieja Łukjanienki to pozycja obowiązkowa dla miłośników tego autora oraz dla fanów świata pełnego Innych. Należy jednak zauważyć, że patrole to już nie tylko sam Łukjanienko, wszak inni autorzy próbują swoich sił w tym uniwersum, a także nie tylko książki, gdyż doczekaliśmy się już dwóch ekranizacji. Osobom, które z twórczością tego najpoczytniejszego rosyjskiego autora fantastyki nie miały jeszcze kontaktu, polecałbym rozpoczęcie lektury cyklu od początku. Po co psuć sobie przyjemność poznawania tak bogatego świata nie od podstaw. A jeśli chodzi o tych, którzy na sam dźwięk nazwiska pisarza dostają białej gorączki, to zwracać się do nich nie mam zamiaru. Wszak i tak tego nie przeczytają.

 

Jacek Falejczyk

 

Siergiej Łukjanienko

Ostatni Patrol

Tłum. Ewa Skórska

MAG, 2007

Stron: 356

Cena: 29,99

 


Ewolucja w Edenie

 

Człowiek uczy się całe życie, a i tak umiera głupi – oto słowa, które powinny znaleźć się na stronie tytułowej „Szkoły...” i  „Oddechu bogów”. Człowiek myśli, że po śmierci pójdzie do nieba/raju/czegokolwiek innego, będzie przez całą wieczność wylegiwał się w chmurkach, czasem tylko przerywając sobie błogie lenistwo występami w chórze czy popijaniem nektaru, ambrozją zakąszanego. W innych wariantach są jeszcze siedemdziesiąt dwie dziewice i inne atrakcje – ale poza tym nic innego, jak tylko odpoczywać. Święty spokój. Podobno.

No właśnie, podobno. Naocznych świadków jakoś nie widać, więc pozostają jedynie spekulacje. A to dziewice męskie zamiast żeńskich albo lustracja w niebiosach, albo totalna ich biurokratyzacja. Albo szkoła bogów. Oczywiście taka szkoła nie przyjmuje byle kogo – kandydat na boga musi po śmieci przejść cykl reinkarnacji, co owocuje awansem na anioła. Ale to nie koniec drogi – by wstąpić do szkoły, ewentualny bóg musi tak kierować losami trojga, aby także stali się aniołami i tak dalej, aż w końcu ktoś na górze uzna, iż delikwent jest gotowy.

Jednym z ludzi, którzy przemierzyli cały ten szlak jest Michael Pinson. Oczywiście nie tylko on; w gronie uczniów znalazły się takie sławy jak: Claude Monet, Gustave Flaubert, Francois Rabelais, Etienne de Montgolfier, Marilyn Monroe, Mata Hari, Maria Skłodowska-Curie i wielu innych, o nazwiskach znanych mniej lub bardziej. Ich egzystencja w Olimpii (mieście, umiejscowionym na wyspie o wiele mówiącej nazwie Aeden) wcale nie jest tak łatwa, jak mogłoby się wydawać: w szkole panuje ścisła dyscyplina, najsłabsi uczniowie są eliminowani, a wśród uczniów grasuje bogobójca. Jakby tego było mało, grupka uczniów (z Pinsonem na czele) nocami wyprawia się ku górze, ze szczytu której promienieje tajemnicze światło.

Ci, którzy sądzą, że „Szkoła...” i „Oddech...” będzie lekką rozrywką na kilka wieczorów, chyba lekko się rozczarują. Owszem, przygody Pinsona i spółki wciągają, ale dynamicznymi nazwać ich nie sposób. Kolejne lekcje prowadzone są według w sumie podobnego schematu, ale mimo wszystko nie nudzą. Jest to zasługa świetnie prowadzonej pierwszoosobowej narracji, która skutecznie znosi dystans między czytelnikiem i bohaterami.

W książkach Werbera jest wszystko: dobrze zrealizowany pomysł, wciągająca i spójna fabuła, jest się też miejsce na niebanalne refleksje, całość okraszona sporą dawką nie nachalnego humoru – wszystko w odpowiednich proporcjach. Obrazu dopełniają poprzedzające każdy rozdział cytaty z fikcyjnej „Encyklopedii Wiedzy Relatywnej i Absolutnej”, które rzucają dodatkowe światło na opowieść – jednak na pytanie, zawarte w „Bogach” trzeba odpowiedzieć sobie samemu.

Nie wiem jak wy, ale ja to zrobię

 

Marcin Kamiński

 

Bernard Werber

Szkoła bogów

Tłum. Lilla Teodorowska

Videograf II, 2006

Stron: 352

Cena: 29,00

 

Bernard Werber

Oddech bogów

Tłum. Lilla Teodorowska

Videograf II, 2007

Stron: 360

Cena: 29,00

 


<08 >