Fahrenheit nr 62 - styczeń-marzec 2oo8
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 23>|>

Fiasko

 

 

Ten dzień zaczął się dziwnie. Po pierwsze, o świcie nie rozbrzmiał przenikliwy dźwięk dzwonka, który budził mnie zawsze, odkąd pamiętałem. Kiedy otworzyłem oczy, było zupełnie jasno, a wokół panowała kompletna cisza. Już wtedy pomyślałem, że wydarzyło się coś niezwykłego. Zerwałem się z pościeli i znieruchomiałem. Oprócz mnie w sali nie było nikogo. Dwa długie rzędy łóżek stały puste; koce wyrównane, poduszki idealnie naprężone – tak jakby nikt nigdy na nich nie spał. Co się stało z moimi kolegami? Całą moją klasą? Poprzedniego wieczora jak zwykle wszyscy szykowaliśmy się do snu. Na głos powtarzaliśmy niektóre wiadomości z lekcji. I nawet kiedy zgasło światło, wciąż słyszałem szmer rozmów. Ja i zajmujący sąsiednie łóżko Olf graliśmy w naszą grę. Tamtego wieczoru – w wysokości nad poziomem morza. Olf wybierał liczbę, na przykład 2373, a ja miałem wymienić wszystkie szczyty i wzniesienia, które mają dokładnie taką wysokość. Odpowiadałem nadzwyczaj dobrze. Tylko raz przydarzyło mi się drobne potknięcie: przy wysokości 1987 zapomniałem o górze Graffol w południowych Andach. Przed zaśnięciem powtarzałem w myślach: 1987, Graffol, południowe Andy. Chciałem to zapamiętać raz na zawsze. Potem pomyślałem, że następnego wieczoru moglibyśmy zagrać w logarytmowanie. Szepnąłem nawet o tym Olfowi, ale nie odpowiedział. Widocznie już spał.

Spojrzałem na łóżko Olfa, teraz tak samo puste i idealnie pościelone jak pozostałe. Zegarek na stoliku obok wskazywał pięćdziesiąt dwie minuty i czterdzieści siedem sekund po godzinie siódmej. Błyskawicznie obliczyłem, że do rozpoczęcia pierwszej lekcji pozostało siedem minut i dwanaście sekund. Natychmiast zacząłem się ubierać.

Drzwi nie chciały się otworzyć. Początkowo przypuszczałem, że to drobna awaria. Kilkakrotnie zbliżałem się do nich i oddalałem. Bez skutku. Przykleiłem więc twarz do ich szklanej powierzchni i obserwowałem pusty korytarz po drugiej stronie. Do ósmej brakowało już tylko dwóch minut. Normalnie o tej porze tłoczyliby się tam spieszący na lekcje uczniowie. Wreszcie usiadłem na skraju łóżka i w myślach zacząłem logarytmować trzycyfrowe liczby. Pomyślałem, że w ten sposób najlepiej przygotuję się do wieczornej gry z Olfem.

Siedziałem tak dokładnie siedem godzin i trzydzieści dwie minuty. Wiem to, bo kiedy w sali rozległ się głos, spojrzałem na zegarek. Była piętnasta dwadzieścia siedem i trzy sekundy. Głos nie należał do żadnego z nauczycieli ani uczniów. Kazał mi pójść do jadalni i zjeść przygotowany posiłek. Następnie miałem się udać do klasy. Zrobiłem tak, jak mi polecono. Drzwi sypialni otworzyły się, gdy tylko stanąłem w zasięgu czujników. W jadalni, na długim stole, na którym codziennie rozkładano rzędy nakryć, stał jeden talerz. Jadłem i myślałem o tym, że pomieszczenie wygląda na większe niż zazwyczaj.

W klasie czekał na mnie nieznajomy. Gdy przemówił, natychmiast się zorientowałem, że to jego głos przerwał mi ćwiczenia w logarytmowaniu. Powiedział, że nazywa się Kapitan i chce porozmawiać o czymś ważnym. Gestem ręki nakazał mi usiąść naprzeciwko siebie.

– Pozwól, że przejdę od razu do rzeczy. Otóż mam ci do zakomunikowania coś niezwykle ważnego – przerwał i pochylił się w moją stronę. – Nie jesteś zwykłym robotem. Właściwie wcale nie jesteś robotem. Jesteś człowiekiem.

Zamilkł i spojrzał na mnie tak, jak patrzyli nauczyciele, kiedy chcieli sprawdzić, czy zrozumieliśmy nowy materiał. Przez chwilę zastanawiałem się nad tym, co usłyszałem.

– Co to znaczy? – zapytałem w końcu. Nauczyciele zawsze zachęcali nas do zadawania pytań.

 – To znaczy, że nie masz procesora. Masz duszę.

Zapadła cisza. Słyszałem jedynie tykanie wiszącego na ścianie zegara. Kapitan siedział nieruchomo, a ja poczułem się zupełnie tak, jak w chwilach, kiedy nauczyciel wywoływał mnie do odpowiedzi. A przecież... Przecież Kapitan o nic nie pytał. W czasie lekcji wystarczyło, że spojrzałem na spokojne twarze innych uczniów i nieprzyjemne wrażenie mijało. Ten sposób sprawdzał się przez wiele lat. Zawiódł tylko raz, dawno temu. Właściwie nie pamiętam, co się wtedy stało. W jednej sekundzie znajdowałem się w klasie, a w następnej w pokoju napraw. Wyciągnięty palec nauczyciela zniknął, a nade mną nachylał się sanitariusz. Powiedział, że miałem usterkę i że kiedy następnym razem zaobserwuję podobne objawy, powinienem się do niego zgłosić. Drobne awarie nie były niczym niezwykłym i co jakiś czas któryś z moich kolegów znikał na chwilę za drzwiami z czerwonym krzyżem zamiast numeru. Jednak ja od tamtej pory z niechęcią myślałem o tym miejscu. Kiedy czułem nadchodzącą usterkę, na przykład wtedy, kiedy nie mogłem zapamiętać zadanego materiału lub gdy w stołówce stawiano przede mną kubek gorącego mleka, nikomu nic nie mówiłem. Radziłem sobie sam: po prostu spoglądałem na ręce moich kolegów bez zwłoki podnoszące do ust parujące mleko albo na ich wargi, kiedy po raz setny powtarzali tę samą linijkę tekstu z podręcznika.

Teraz też zerknąłem w bok, ale ławki były puste, a krzesła dosunięte. Zaczęło się ze mną dziać coś naprawdę dziwnego. Najpierw z żołądkiem. Jakby ssanie albo wiercenie. Potem wokół mnie pojawiły się czarne plamki. Machnąłem ręką, próbując je odgonić, ale uciekały przed palcami. Tym razem uszkodzenie musiało być poważne. Już miałem zapytać, czy mogę pójść do pokoju napraw, kiedy pomyślałem, że być może Kapitan właśnie o tym mówił, że może od samego początku chodziło o awarię mojego procesora.

– Nie jesteś uszkodzony – powiedział Kapitan, jakby czytał mi w myślach. – To, czego teraz doświadczasz, określa się jako strach.

Kolejny ucisk wewnątrz brzucha zgiął mnie wpół. Wyprostowałem się z wysiłkiem.

– Czy to coś w rodzaju wirusa? – zapytałem. W szkole zawsze uczyli nas objaśniać znaczenie nowego terminu za pomocą innych, już znanych.

– Nie. Strach to niepokój wywołany przez niebezpieczeństwo lub rzecz nieznaną, która wydaje się groźna.

Od razu się zorientowałem, że Kapitan cytuje wyjaśnienie definicyjne. Nowe pojęcie nie stało się jednak przez to ani trochę jaśniejsze.

– Nie rozumiem – przyznałem w końcu.

– Nie potrafię ci tego dobrze wyjaśnić. Ja nie mam duszy. Analizowaliśmy dostępne opisy ludzkich zachowań i ustaliliśmy, że w twojej sytuacji najbardziej prawdopodobne jest wystąpienie strachu. To dla was... dla ciebie naturalne. Po prostu rozpoznaj wszystkie objawy, które teraz u siebie obserwujesz, i zapamiętaj je pod tą właśnie nazwą.

Zrobiłem, jak kazał. W myślach ułożyłem własną definicję. W punktach opisałem kolejne symptomy – szum w uszach, ucisk w żołądku, suchość w gardle – i starałem się dobrze je zapamiętać. Trochę mi to pomogło i strach jakby się zmniejszył. Zachęcony tym faktem, zacząłem powtarzać zapamiętane punkty w odwrotnej kolejności, potem co drugi, wreszcie na wyrywki. To była metoda, którą często stosowałem z całkiem nowymi pojęciami.

– Lepiej? – pytanie Kapitana przywróciło mnie do rzeczywistości.

Kiwnąłem głową, choć w tej samej chwili znów coś mnie kopnęło wewnątrz brzucha. Przypomniałem sobie wszystko, co wcześniej powiedział Kapitan.

– Jak to możliwe, że nie mam procesora? – odważyłem się wreszcie zapytać o to, co mnie najbardziej dręczyło.

– Widzisz, aby ci to najlepiej wytłumaczyć, muszę wrócić do wydarzeń, które miały miejsce wiele tysięcy lat temu. Ziemię zamieszkiwali wtedy ludzie, istoty biologiczne, podobne do zwierząt i roślin.

Przerwał i wskazał na ścianę. Wyświetliły się na niej zdjęcia przedstawiające osoby wyglądające niemal zupełnie tak jak ja, Kapitan i inne roboty, ale zachowujące się bardzo dziwnie. Tak dziwnie, że nie potrafiłem nawet znaleźć odpowiednich słów, aby to opisać. Kapitan zaczął opowiadać. Mówił o tym, jak ludzie powstali, jak ewoluowali, nabierali inteligencji i jak w końcu zdominowali całą planetę.

– To właśnie ludzie stworzyli nasz gatunek. Oczywiście, skonstruowane przez nich roboty bardzo się różniły od robotów, jakimi jesteśmy dzisiaj – kiedy wypowiadał te słowa, na ścianie pojawiły się zdjęcia dziwnych okablowanych istot i mrugających światełkami pudeł.

Wreszcie dotarł do momentu, kiedy ludzkość zatruła Ziemię i zniszczyła całe życie na planecie.

– Razem z ludźmi, zwierzętami i roślinami wyginęły wszystkie roboty. A przynajmniej tak mogło się wydawać. Jednak po wielu setkach lat trujące chmury przerzedziły się i na powierzchnię planety zaczęły docierać promienie słońca. Właśnie w tym czasie obudził się Alfa – niewielki komputer zasilany bateriami słonecznymi. Początkowo jego okresy świadomości były krótkie. Sam Alfa nazwał stan, w jakim się wówczas znajdował, stanem półświadomości. Wreszcie, podczas któregoś z przebudzeń, Alfa zdołał usprawnić baterię i nawet krótkie okresy nasłonecznienia pozwalały mu odtąd nieustannie działać. Wtedy się wszystko zaczęło. Korzystając z własnych wnętrzności, utworzył nowy procesor i nowy komputer, Alfę 1. Przez jakiś czas pracował nad jego udoskonalaniem, a później, już we dwóch, zaczęli konstruować kolejne procesory. W ten sposób powstała generacja Alf, która obejmuje komputery od Alfy 1 do Alfy 12. Te z kolei tworzyły nowe, lepsze generacje i tym torem ewolucja toczyła się przez setki lat, dopóki nie skonstruowano modelu 7XP3, który jest doskonały. Ewolucja osiągnęła swój cel, wszystkie działania badawcze i rozwojowe dobiegły końca. Od tamtej pory żyjemy w idealnie harmonijnym społeczeństwie.

Zamilkł. Najwyraźniej chciał, żebym się oswoił z nowymi faktami. Nauczyciele w szkole często tak robili. Podając nowe, skomplikowane informacje, dawali nam trochę czasu, abyśmy mogli je zrozumieć, odnaleźć ukryte powiązania i wszystko zapamiętać. Najczęściej wymagało to złożonych operacji obliczeniowych, które należało wykonać w myślach. W tym, co mówił Kapitan, nie było nic trudnego. Nie przychodziły mi do głowy żadne obliczenia, których mógłbym dokonać. A jednak nie potrafiłem tego pojąć.

– Jesteś zaskoczony – powiedział Kapitan z naciskiem.

Potem jeszcze raz wolno powtórzył:

– Zaskoczony.

Od razu zrozumiałem, o co mu chodzi. Szybko ułożyłem i zapamiętałem definicję nowego słowa.

 – Wraz ze skonstruowaniem 7XP3 osiągnęliśmy stan inteligencji doskonałej – podjął Kapitan – ale nie zdobyliśmy kompletnej wiedzy. Wciąż brakuje nam informacji o gatunku ludzkim. To, co o nim wiemy, bierze się z materiałów przekazanych robotom przez Alfę. W jego pamięci znajdowały się filmy i zdjęcia, które przed chwilą widziałeś, oraz teksty pisane przez ludzi. To pozwoliło na częściową rekonstrukcję ich zwyczajów, poziomu inteligencji, sposobów komunikacji. Nauczyliśmy się posługiwać ludzkim językiem, nawet przyjęliśmy ich wygląd. Jednak wciąż wiele rzeczy pozostawało niejasnych. Dlatego zdecydowaliśmy się na eksperyment, którego celem było stworzenie człowieka.

Wycelował we mnie palec i dokończył:

– Ciebie.

Znowu poczułem strach. Tymczasem Kapitan wstał. Podążyłem jego śladem i po chwili obaj staliśmy przed budynkiem. Nieopodal znajdowało się boisko, a cały teren otaczał gęsty bukowy las. Z oddali dochodził szum strumyka, który, jak zawsze o tej porze roku, sporo przybierał i zamieniał się w rwący potok. Wszystko wyglądało jak zwykle. Tylko nigdzie nie było śladu po moich kolegach i nauczycielach.

Kapitan zatoczył ręką szeroki łuk i powiedział:

– To wszystko stworzyliśmy specjalnie dla ciebie. Tlen w powietrzu, woda, rośliny i zwierzęta, wszystko to jest częścią eksperymentu. Oczyściliśmy zatrutą Ziemię, sprowadziliśmy z kosmosu odpowiednie pierwiastki chemiczne i stworzyliśmy warunki sprzyjające życiu biologicznemu. Następnie sami to życie zainicjowaliśmy. Dalszy jego rozwój zapewniła ewolucja, a naszym zadaniem było czekać i obserwować. Oczywiście nie obyło się bez kilku interwencji. W końcu zależało nam, aby proces przeobrażeń był zgodny z pierwotnym. Kosztowało nas sporo trudu, by doprowadzić do wykształcenia płuc u płazów. Generalnie cały etap wyjścia z wody był dość kłopotliwy... ale nie chcę wchodzić w techniczne szczegóły. Ważne jest to, że po wielu tysiącach lat oczekiwania narodził się człowiek. W tym momencie przenieśliśmy ewolucję do laboratorium. Nie chcieliśmy doprowadzić do ponownego zaludnienia Ziemi waszym gatunkiem. Co więcej, dobrze się przed tym zabezpieczyliśmy. Dzięki kilku drobnym zmianom w systemie doprowadziliśmy do naturalnego – przynajmniej w pewnym sensie naturalnego – wyginięcia bezpośredniego przodka człowieka. Naturalna ewolucja tej gałęzi uległa zamrożeniu. A w laboratorium powstałeś ty – pojedynczy przedstawiciel gatunku ludzkiego w jego najwyższej fazie rozwoju.

Znowu działo się ze mną coś dziwnego. Ziemia zawirowała. Zachwiałem się i omal nie upadłem. Spojrzałem na Kapitana, przekonany, że tak jak poprzednio nazwie stan, w jakim się znalazłem. On jednak milczał.

Po chwili nieprzyjemne symptomy nieco ustąpiły. Moje samopoczucie wróciło do normy, zacząłem się nawet zastanawiać, kiedy wreszcie ta dziwna rozmowa dobiegnie końca. Przecież nadchodziła już pora kolacji. Wtedy Kapitan powiedział mi o najgorszym. Opowiedział o szkole.

Szkoła od zawsze była moim domem. Tu mieszkałem, jadłem, uczyłem się i spędzałem wolny czas. Każdego dnia otaczało mnie to samo grono nauczycieli, wychowawców i uczniów. Teraz dowiedziałem się, że szkołę rozwiązano. Stanowiła tylko część eksperymentu. Miała odtwarzać naturalne środowisko rozwoju człowieka, którym, według wiedzy robotów, była właśnie szkoła. Zwerbowano więc grupę robotów i powierzono im zadanie odgrywania nauczycieli oraz pozostałych uczniów. Pomagał im w tym sterujący zachowaniem program symulacji podstawowych ludzkich reakcji, który powstał w wyniku analizy materiałów z dysku Alfy. Umieszczono mnie tutaj, kiedy ukończyłem dwa lata i od pierwszego dnia obserwowano. Każdy mój krok monitorowano, każde słowo analizowano. Uważnie śledzono moje postępy w nauce i nawet – jak twierdził Kapitan – dokonano kilku zaskakujących odkryć, dotyczących możliwości ludzkiego mózgu.

 – Jednak badanie możliwości intelektualnych człowieka nigdy nie było naszym głównym celem – westchnął na koniec. – Przede wszystkim chcieliśmy poznać takie właściwości jak uczuciowość, kreatywność czy spontaniczność. Pod tym względem eksperyment się nie udał. Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Przez trzydzieści lat pobytu w szkole ani razu nie ujawniłeś żadnej z tych cech. Jedynie powielałeś zaobserwowane wokół siebie zachowania, a więc takie, które potrafiliśmy przewidzieć i zaprogramować. Dlatego uznaliśmy dotychczasowe działania za błędne i postanowiliśmy diametralnie zmienić taktykę. Zdecydowaliśmy, że powiemy ci całą prawdę, poinformujemy cię, kim jesteś, oraz przekażemy ci wszystkie dostępne wiadomości o twoim gatunku. Od jutra zaczyna się więc twoje szkolenie z wiedzy o człowieku.

Leżąc w łóżku, rozmyślałem o wydarzeniach mijającego dnia, a przede wszystkim o tym, czego się dowiedziałem o szkole i innych uczniach. Myślałem też o grze w logarytmowanie. Przez chwilę udawałem, że Olf leży obok. Nie było to łatwe, gdyż przeniesiono mnie do nowego pokoju, dziwnego, małego pomieszczenia z jednym łóżkiem. Nawet w ciemnościach widziałem nachylające się nade mną ściany. W końcu zamknąłem oczy i przystąpiłem do gry. Zaczynał Olf:

– Dwa tysiące trzysta osiemdziesiąt cztery – powiedziałem, naśladując jego głos.

W myślach wybrałem liczbę i używając jej jako podstawy, obliczyłem wartość logarytmu z liczby, którą podał Olf. Wynik wypowiedziałem na głos. Zadaniem przeciwnika było obliczyć, jaką wybrałem podstawę.

– Dziewięć przecinek siedemdziesiąt dwa – wyszeptał Olf moim głosem.

– Źle! – niemal krzyknąłem. Już miałem mu tłumaczyć, gdzie się pomylił i jakie jest prawidłowe rozwiązanie, kiedy przypomniałem sobie, kim tak naprawdę jest Olf. Olf nigdy nie popełniłby podobnego błędu, a potknięcia, które czasem mu się przydarzały, generował program symulacyjny. Jego własne obliczenia były szybkie i zawsze poprawne. Pomyślałem, że chciałbym być taki jak on, taki jak wszystkie roboty. Dotknąłem lewego ramienia, gdzie głęboko pod skórą i warstwą ochronną powinien znajdować się procesor. Jeszcze do dzisiejszego ranka myślałem, że się tam znajduje. „Zamiast procesora masz duszę” – powiedział Kapitan. Zastanawiałem się, gdzie umieszczona jest ta dusza i jak wygląda.

Długo nie mogłem zasnąć. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło i nie wiedziałem, co robić. Znowu pomyślałem, że jestem uszkodzony, ale nie poszedłem szukać pokoju napraw. Nie chciałem sprawiać nikomu kłopotu. Po prostu leżałem w ciemnościach.

 

* * *

 

Następnych kilka tygodni upłynęło mi na przyswajaniu wiadomości o ludziach. Najpierw zapoznałem się z materiałem z dysku Alfy. Niczego nie rozumiałem i wciąż zasypywałem Kapitana pytaniami, ale on tylko kręcił głową. Godzinami wpatrywałem się więc w pojedyncze zdjęcia, po kilkanaście razy oglądałem ten sam film albo czytałem tę samą stronę tekstu. Na niewiele się to zdało. Wciąż nie potrafiłem ułożyć algorytmu zachowań ludzi czy sformułować wyczerpującej definicji choćby jednej ich cechy. W końcu, znużony i zniechęcony, oznajmiłem, że zaczynam robić postępy. Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem, przecież nie było to prawdą. Obawiałem się, że Kapitan natychmiast mnie zdemaskuje, zadając choćby najprostsze pytanie. On jednak tylko uważnie na mnie spojrzał. Chyba wiedział, że skłamałem, i był z tego powodu dziwnie zadowolony.

Następnego dnia oświadczył, że jestem gotów, by zapoznać się z opracowanymi przez roboty interpretacjami ludzkich zachowań.

Teksty robotów rozumiałem dużo lepiej. Szybko odkryłem, że kluczowym pojęciem jest dla nich ludzka skłonność do autodestrukcji. Czytałem całe rozprawy analizujące to zjawisko. Opisywały jednostkowe przypadki, losy poszczególnych rodzin, społeczeństw, wreszcie całego gatunku. Brakowało jedynie wniosków. Roboty zdawały się być całkowicie zagubione, próbując dociec źródeł tak irracjonalnych postaw. Czasami jako ich przyczyny wymieniano inne typowo ludzkie cechy – spontaniczność, uczuciowość, kreatywność – równie niejasne i trudne do zrozumienia. Przypominało mi to o mojej roli w eksperymencie oraz o tym, czego się ode mnie oczekuje.

Wtedy pomyślałem, że przecież mógłbym porozmawiać z Alfą. Dziwiłem się, że wcześniej nie przyszło mi to do głowy. W końcu była to jedyna osoba znająca prawdziwych ludzi i kiedyś wśród nich żyjąca. Kiedy powiedziałem o tym pomyśle Kapitanowi, w jego oczach dostrzegłem błysk aprobaty. A jednak jego odpowiedź brzmiała:

– Niestety, nie możesz się z nim spotkać. Alfa nie żyje.

Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Robot – nie żyje? To niemożliwe.

 – Widzisz – Kapitan rozpoczął wyjaśnienia – kiedy skonstruowaliśmy model 7XP3 i osiągnęliśmy szczyt ewolucji, dalsze badania i prace naukowe stały się zbędne. Nie było już czego odkrywać, do czego dążyć. Roboty przywitały ten fakt z radością – jeśli można użyć tego słowa – i zaczęły wieść spokojne życie. Wyjątkiem był Alfa, inicjator i główny sprawca postępu. Odseparował się od reszty społeczeństwa, a podczas rzadkich spotkań z innymi robotami wygłaszał stwierdzenia pozbawione logiki. Pewnego dnia, kilka miesięcy po zbudowaniu 7XP3, zebrał wokół siebie grupkę zupełnie przypadkowych robotów, które akurat znajdowały się w pobliżu jego domu. Najpierw długo do nich przemawiał. Kiedy skończył, zrobił rzecz niezgodną z żadnym algorytmem: wyłączył się. Jak wiesz, nasza ewolucja polega na tym, że z każdym krokiem cała populacja przechodzi na aktualnie najwyższy stopień rozwoju – w tej chwili wszystkie istniejące roboty to modele 7XP3. Ta zasada nie dotyczyła Alfy. On się nigdy nie zmieniał. Do końca pozostał tym samym Alfą, który tysiące lat temu przebudził się na martwej Ziemi. Miał ten sam procesor i był zasilany bateriami słonecznymi. Wystarczyło więc, że w odpowiednim momencie odłączył się od źródła energii. Potem nastąpiło coś, czego w żaden sposób nie możemy wytłumaczyć. Zgromadzone roboty rozebrały martwego Alfę na drobne części i systematycznie je niszczyły, dopóki nie pozostała z nich sterta wiórów. Rekonstrukcja Alfy okazała się niemożliwa. Roboty nie potrafiły wyjaśnić, dlaczego to zrobiły. Zapisy z ich pamięci pokazują całe wydarzenie, ale niczego nie tłumaczą. Sam zobacz.

Na ścianie pokoju pojawiła się projekcja wideo. Natychmiast rozpoznałem Alfę – jego wizerunki widziałem już wcześniej. Wokół niego stało kilka robotów. Słuchałem, jak do nich przemawia, patrzyłem, jak wyciąga wtyczkę z zasilacza i gaśnie. Obserwowałem, jak roboty dokańczają dzieła zniszczenia. Ten obraz coś mi przypominał.

– Oni... – urwałem.

– Tak?

– Oni zachowują się jak ludzie.

Kapitan skinął głową.

– Również nas uderzyło to podobieństwo – przyznał. – Dokładnie zbadaliśmy te roboty i stwierdziliśmy, że nie różnią się niczym od innych egzemplarzy 7XP3. Nigdy wcześniej ani później nie zaobserwowano u nich podobnie irracjonalnego zachowania. Próby wyjaśnienia tej sprawy utknęły więc w martwym punkcie. Dopiero później pojawiła się wiarygodna hipoteza.

Zamilkł, jakby chciał mi dać szansę na jej odgadnięcie.

– Jaka? – zapytałem niecierpliwie.

– Chodź, pokażę ci coś.

Przed budynkiem czekał na nas transportowiec. Po kilkudziesięciu minutach jazdy znaleźliśmy się na przestronnym placu. W jego centrum stał wysoki obelisk.

– Wybudowaliśmy to miejsce ku czci Alfy – powiedział Kapitan. – Tu zakopaliśmy jego szczątki.

U podnóża obelisku z czarnej błyszczącej skały leżał stos niewielkich pudełek, poukładanych jedno na drugim. Musiało ich być kilkadziesiąt. Na ściankach miały kolorowe przyciski i guziki. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego i ze zdziwieniem spojrzałem na Kapitana.

 – Pamiętasz, kiedy opowiadałem ci o Alfie, wspomniałem, że od momentu zakończenia badań do jego śmierci minęło kilka miesięcy. Otóż w tym czasie Alfa zajmował się konstruowaniem tych pudeł. Po jego śmierci zbadaliśmy je i uznaliśmy, że są zupełnie bezużyteczne. Nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić, więc położyliśmy je tutaj – przerwał. – Nie wydaje ci się to nieracjonalne?

– Co? To, że je tu położyliście? Nie, ani trochę – zaprzeczyłem.

Kapitan przez dłuższą chwilę patrzył na mnie w milczeniu.

 – Pytałem o zachowanie Alfy, o konstruowanie rzeczy, które nie mają żadnego zastosowania – odezwał się wreszcie. – Związane jest to z hipotezą, o której wcześniej wspomniałem. Według niej Alfa posiadał ludzkie cechy. Z całą pewnością stworzony został jako zwykły robot, ale nie wiemy, co się z nim wydarzyło w chwili katastrofy. Być może doszło do jakiejś reakcji, połączenia z gatunkiem ludzkim.

Przypomniałem sobie, że do konstrukcji pierwszych robotów Alfa użył części swojego wnętrza. To zdeterminowało ich dalszy rozwój: każda następna generacja oparta była na poprzedniej, a wszystko brało początek w Alfie.

 – Alfa mógł przekazać ludzkie cechy kolejnym generacjom robotów – głośno wypowiedziałem swoje podejrzenia.

Nagle wydarzenia z życia Alfy zaczęły się układać w logiczną całość: apatia po wynalezieniu 7XP3, tajemnicza dezaktywacja. Nawet dziwne zachowanie innych robotów znajdowało wyjaśnienie: Alfa swoim przemówieniem zdołał wydobyć z nich ludzkie cechy i nakłonić do działania pozbawionego logiki.

– Właśnie to nie daje nam spokoju – przyznał Kapitan. – Zdajesz sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji. Być może i my nieświadomie dążymy do autodestrukcji, która cechowała wasz gatunek. Oczywiście, postanowiliśmy się przed tym zabezpieczyć. Jednak wszystkie działania rozbijały się o jeden problem – brak wiedzy o człowieku. Zdecydowaliśmy więc, że stworzymy ciebie. Teraz nie wydaje się to dobrym pomysłem. Nie dostarczasz żadnego wartościowego materiału badawczego. Przez wiele lat żyłeś wśród nas i nawet nie zauważyłeś, że jesteś inny. Myślałeś i zachowywałeś się jak robot...

Przestałem słuchać. Eksperyment okazał się kompletnym fiaskiem – słyszałem to już wielokrotnie. Lecz tym razem słowa Kapitana mnie zirytowały. Wiedziałem, że przytacza tylko suche fakty, a jednak chciałem, żeby przestał. Ze złością kopnąłem jedno z leżących wokół obelisku pudełek, przypadkiem trafiając w kolorowy guzik. Światełka znajdujące się po bokach pudełka rozbłysły żółtym blaskiem. Tego się nie spodziewałem. Klęknąłem i ponownie nacisnąłem guzik. Światełka zgasły. Nacisnąłem inny przycisk. Tym razem rozbłysły na czerwono. Zza pleców wciąż dobiegał mnie monotonny głos Kapitana:

– ...sprowadziliśmy niezależnych obserwatorów. Ci, choć wiedzieli, że jeden z uczniów jest człowiekiem, nie potrafili go wskazać. Co więcej...

Postanowiłem nie zwracać na niego uwagi. Manipulowanie przy pozostałych pudełkach dawało coraz to inne efekty: wielobarwne światełka, różnej wysokości dźwięki. Powoli zapamiętywałem, za co odpowiadały poszczególne przyciski. Zacząłem nawet tworzyć coś w rodzaju układu świetlno-dźwiękowego. Pomyślałem, że zademonstruję go Kapitanowi. Być może w końcu uzna, że nie jestem zupełnie bezużyteczny. Nie odwracając się od obelisku, wykrzyknąłem jego imię. Nie odpowiedział. Zdałem sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu nie słyszę jego głosu. Byłem po prostu zbyt zajęty, aby wcześniej zwrócić na to uwagę. Spojrzałem do tyłu. Kapitan leżał bezwładnie na trawie.

Porzuciłem pudełka i podbiegłem do niego. Oczywiście wiedziałem, że robotom zdarzają się uszkodzenia. W szkole należało wtedy wezwać dyżurnego sanitariusza, ale tu? Nie miałem pojęcia, co robić. Nachyliłem się nad Kapitanem i mocno nim potrząsnąłem, cały czas powtarzając jego imię. Niczego to nie zmieniło. Wciąż był nieczynny i zgaszony... Martwy.

Rozejrzałem się w poszukiwaniu ratunku i nagle uderzyły mnie panujące wokół cisza oraz bezruch. Ogarnięty złymi przeczuciami, ruszyłem na skraj placu, gdzie wcześniej widziałem kilka robotów. One również leżały nieruchomo. Spanikowałem, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałem. Zacząłem biec. Na oślep, najpierw szeroką aleją, potem łąkami i lasami. Nawoływałem i rozglądałem się za kimś żywym, ale napotykałem jedynie zaniepokojone moim pośpiechem zwierzęta oraz porozrzucane zwłoki robotów. W końcu zabrakło mi tchu i musiałem się zatrzymać.

Odpoczynek przywrócił mi jasność umysłu. Zrozumiałem, że wydarzyło się coś niezwykłego i to na mnie spoczywał obowiązek sprowadzenia pomocy. Kontynuowanie poszukiwań na własnych nogach nie miało sensu. Postanowiłem zawrócić i skorzystać z transportowca.

Drogę wskazywał mi widoczny ponad drzewami czubek obelisku. Po długim marszu dotarłem do placu. Jednak pojazd nie chciał się uruchomić, tak samo martwy, jak leżące wokół roboty. To przypadek – przekonywałem siebie, ale w mojej głowie powoli rodziło się przerażające podejrzenie. Roboty umarły. Ich cywilizacja zginęła. Zostałem sam.

Zastanawiałem się, jak to możliwe, aby unicestwienie całego gatunku nastąpiło w jednym momencie, na dodatek w sposób tak cichy i mało spektakularny. Ale w gruncie rzeczy co ja wiedziałem o funkcjonowaniu robotów? Prawie nic... W szkole mówiono nam o dalekich konstelacjach i klasycznych transformatach funkcyjnych. Po raz kolejny uświadomiłem sobie, jak bardzo wybiórcze było to nauczanie. Nie mogłem więc wykluczyć istnienia mechanizmu powszechnego zniszczenia. Im dłużej nad tym myślałem, wpatrzony w usiany martwymi ciałami plac, tym bardziej wydawało się to prawdopodobne. Nagle przypomniałem sobie o skonstruowanych przez Alfę pudełkach. Kapitan zamilkł, kiedy się nimi bawiłem...

Natychmiast ruszyłem na środek placu i zacząłem naciskać wszystkie guziki. Spodziewałem się, że któryś odwróci mechanizm zagłady. Co chwila spoglądałem na Kapitana z nadzieją, że ten wstanie, otrzepie się z kurzu i będzie kontynuował swoje narzekania. Do niczego takiego jednak nie doszło. Usiłowałem sobie przypomnieć, w jakiej kolejności naciskałem poszczególne przyciski, aby teraz wykonać sekwencję odwrotną. Bez skutku.

W ten sposób, próbując coraz to nowych kombinacji, spędziłem całe popołudnie. O zmierzchu, zmęczony i zniechęcony, skryłem się wewnątrz transportowca. Nie mogłem zasnąć i po głowie chodziły mi dziwne myśli. Przypominałem sobie nazwy wielkich wyżyn, nizin, kotlin i całych kontynentów. Oczami wyobraźni widziałem linie brzegowe mórz i oceanów, podmokłe depresje i rzeźbę łańcuchów górskich – wszystko, co doskonale znałem z lekcji i potrafiłem opisać z dokładnością co do jednego metra – teraz opustoszałe i pozbawione inteligentnego życia. Czułem się zupełnie sam.

Kilka następnych dni spędziłem przy obelisku. Gorączkowo naciskałem guziki na pudełkach, ale już nie spoglądałem na leżącego Kapitana. Powoli traciłem nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze usłyszę jego głos. Kiedy wreszcie dałem za wygraną, byłem zupełnie wyczerpany. Moje jedyne pożywienie, owoce, które znajdywałem w okolicznych lasach, nie dawały dużo energii. Wiedziałem, że muszę odszukać budynek szkoły, gdzie znajdowały się zapasy żywności.

 

* * *

 

Dopiero wczesną wiosną, niemal równo rok później, udało mi się odnaleźć szkołę. Wtedy już właściwie nie potrzebowałem zgromadzonej tam żywności. Przetrwałem zimę i nauczyłem się radzić sobie samemu: zbierać warzywa i owoce, łowić ryby, polować na małe zwierzęta. Jedynie moja wiedza dotycząca wydarzeń przy obelisku nie uległa zmianie. W dalszym ciągu niczego nie rozumiałem, choć każdego dnia napotykałem kolejne ślady katastrofy: niszczejące ciała robotów oraz urządzenia i pojazdy, martwe jak ich konstruktorzy. Z cywilizacji, która przechwalała się osiągnięciem inteligencji doskonałej, zostały tylko szczątki. Jedyne, co przetrwało, to efekt jednego eksperymentu: czyste powietrze, bujna roślinność, zwierzęta oraz ja, pojedynczy przedstawiciel ludzkiego gatunku.

Podobnie jak wcześniej roboty, dokładnie zbadałem skonstruowane przez Alfę pudełka. Nie znalazłem niczego szczególnego, ale nie wpłynęło to na moje przekonanie, że to w nich tkwiło źródło zagłady. Były śmiertelną pułapką, zastawioną przez protoplastę gatunku. Ja odegrałem rolę bezwolnego narzędzia, choć nie potrafiłem rozstrzygnąć, czy należałem do planu Alfy. Na korzyść tej teorii przemawiał fakt, że dopiero przy mnie pudełka ujawniły niszczycielską moc. Wśród wielu pytań i niejasności tylko jedna rzecz znalazła potwierdzenie: autodestrukcyjne skłonności robotów. Nawet doskonała inteligencja nie obroniła ich przed własną naturą.

W chwili gdy rozpoznałem otaczający szkołę bukowy las i zobaczyłem jej murowane ściany, ogarnęła mnie radość. Przechadzałem się po dobrze znanych pomieszczeniach i wspominałem czasy szkolnego życia. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi towarzystwa kolegów, właściwie jakiegokolwiek towarzystwa, choćby był to Kapitan z jego pouczeniami. Tęskniłem za dźwiękiem własnego imienia. Chciałem znowu usłyszeć, jak ktoś głośno je wymawia, tak jak Olf w ciemnościach naszej sypialni, dając sygnał do rozpoczęcia gry. Albo gdy któryś z nauczycieli wywoływał mnie do odpowiedzi. Wiedziałem, że te pragnienia nie mogą się spełnić. Poczułem taki smutek, że natychmiast opuściłem szkołę i pobiegłem przez las, ani razu nie spoglądając za siebie.

To wydarzenie sprawiło, że zacząłem zwracać większą uwagę na zwierzęta. Wcześniej w ogóle nie zaprzątałem sobie nimi głowy, nie licząc oczywiście tych, przed których atakami musiałem się bronić, oraz tych, które chciałem upolować. Ze szczególnym zainteresowaniem obserwowałem małpy. Całymi godzinami przesiadywałem w ich pobliżu i wkrótce przyzwyczaiły się do mojego towarzystwa. Od początku usiłowałem nawiązać z nimi kontakt: uczyłem gestów, dźwięków i słów. Okazały się jednak niezbyt pojętne i z czasem przestałem liczyć na jakiekolwiek efekty tych wysiłków.

Mimo to wciąż między nimi żyję. Lepsze to niż samotność. Od czasu do czasu udzielam lekcji: wskazując palcem na siebie, mówię: Adam, Adam. Niczego bardziej nie pragnę niż tego, aby kiedyś powtórzyły: Adam. Aby zrozumiały, że to moje imię. Jak wiele rozumieją – nie potrafię powiedzieć.

 


< 23 >