Fahrenheit nr 67 - październik 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 25>|>

Kobieta w czerni

 

 

Na scenie, w świetle reflektorów, prowadzący szczerzył białe zęby. W rękach zaproszonych na bankiet przedstawicieli prasy strzelały flesze aparatów, siedzący przy stolikach goście uśmiechali się uprzejmie w oczekiwaniu na początek bankietu. Pozostało tylko ogłoszenie wyników ostatniego konkursu.

Zwycięzcy i przegrani z ciekawością zerkali na trzy finalistki i niską, sympatyczną kobietę z jasnymi, lekko połyskującymi miodem włosami, która siedziała przy stoliku z jedną z nich. Filia w Astrachaniu zgarnęła cztery nagrody i teraz jej pracownica mogła przynieść swojemu miastu piątą.

Sieć restauracji dla mężczyzn „Gwiezdne Niebo” świętowała swoje czterolecie.

– I ostatnia nominacja konkursu „Najlepsi w zawodzie” to „Najlepsza kobieta w czerni”! – ogłosił konferansjer, wyciągając z wewnętrznej kieszeni kopertę. – Do konkursu nominowane zostały kobiety w czerni z filii moskiewskiej, astrachańskiej i niżegrodzkiej. No, to zobaczmy, która z nich zwyciężyła?

Prowadzący otworzył kopertę, szybko przebiegł spojrzeniem po wyciągniętym bileciku i zachowując sceniczną pauzę, chytrze rozejrzał się po sali. Dwie z nominowanych pań lekko wychyliły się do przodu, w skupieniu patrząc na scenę i na konkurentki (na zwyciężczynię czekała co prawda niewielka, ale zawsze finansowa premia), trzecia w zamyśleniu oparła łokieć o stół, odwróciła się w kierunku dyrektorki i cicho stwierdziła:

– Oj, Elwiro Tagirowno, to nie daj Boże. Bo odchodzę.

– Błagam cię – ledwo słyszalnie odpowiedziała szefowa nie odwracając głowy – Nie rób tego.

Tymczasem prowadzący znowu uniósł bilecik do oczu i uroczyście odczytał:

– W konkursie „Najlepsza kobieta w czerni” zwyciężyła... Ania Swiridowa z Astrachania!

Elwira Tagirowna drgnęła i uśmiechnęła się dyżurnym uśmieszkiem, podczas gdy siedząca obok niej młoda kobieta w skromnej czarnej sukni z wysokim kołnierzem i długimi rękawami podniosła się powoli, rzuciła w kierunku dyrektorki szybkie spojrzenie i niespiesznie ruszyła w kierunku sceny, kołysząc biodrami.

– Drodzy koledzy – głos miała miękki, z lekką chrypką – bardzo trudno jest mi wyrazić słowami to, co w tej chwili czuję. Zapewniam was, że ta wysoka ocena moich umiejętności zawodowych bardzo mi schlebia, ale nie mogę przyjąć tej nagrody.

To było coś nieoczekiwanego i sala się poruszyła, a uśmiech na twarzy Elwiry Tagirowny wisiał jak przylepiony, przypominając wilczy wyszczerz. Aparaty ruszyły do boju ze zdwojoną częstotliwością.

 

***

 

Ogłoszenie o pracy trafiło mi się w chwili, którą przysłowia ludowe opisują słowami: „Jak żyć dalej, gdy zostały już tylko dwie ostatnie walizki kasy”? Po odejściu z poprzedniej pracy, skądinąd ze sporym hukiem, nijak nie udawało mi się znaleźć stałego źródła zarobku. Tak więc robota była, jak się akurat trafiła. Niestety, szukanie klientów dla siebie nigdy nie szło mi najlepiej. To chyba jakaś wrodzona wada charakteru.

A na dworze trwało lato. Gorące i parne. Wilgotny, ale ciepły wiatr znad Wołgi przedmuchiwał miasto na wylot, czochrał włosy przechodniów i chłodził gorące ciała nie gorzej niż kąpiel w rzece. Dusza pragnęła święta, lecz problem ze świętowaniem polegał na tym, że mysz w lodówce zdążyła nie tylko się powiesić, ale i rozłożyć.

Nie wiem, co i po co wywiało mnie w okolice Muzeum Sztuki, chyba jakaś nowa wystawa. Ale na mojej drodze stanęło ogłoszenie na przystanku.

Dwie kartki formatu A4 zawierały listę wakatów w nowej „męskiej restauracji”. Moje oczy odruchowo ruszyły w dół listy, czy przypadkiem nie znajdzie się tam coś dla mnie. „Kelnerki, dziewczyny do...” Można sobie darować. „Barman, m/k, doświadczenie w zawodzie...” Niestety, ani nalewać, ani mieszać nie potrafię. „Kucharz...” Nie to, że moje gotowanie jest złe, ale do zawodowca mi daleko. „Chef...” Patrz wyżej. „Główna księgowa...” Za wysokie progi.

I tak dalej, i tym podobne. Na ostatnim miejscu występowała zagadkowa „Kobieta w czerni”.

„Młoda kobieta w wieku od lat 20 do 35, wykształcenie wyższe lub średnie zawodowe, komunikatywność, umiejętność prowadzenia rozmowy, poprawna wymowa, szeroki krąg zainteresowań, niezłe warunki osobiste, dobre maniery. Zarobki od...” A to już było ciekawe. Gejszy szukają czy co?

Adres restauracji, podany trochę niżej, wyraźnie wskazywał, że ów nowy lokal otwierają na nabrzeżu kanału Czerwonego, niedaleko od Mostu Zakochanych.

„W sumie niezgorszy dojazd”, mignęło mi w głowie. „Dziesięć minut autobusem, a potem pięć na piechotę od Kremla. No dobra, siedem. Niestety... Zaraz, właściwie dlaczego niestety? Dlaczego, do cholery, niestety?! Koniec końców, czym ja ryzykuję? A w ogóle, nawet jeśli i ryzykuję, to ten, kto nie ryzykuje, ten nie pija nie tylko szampana, ale i wody mineralnej.”

Pozostawał drobiazg – wypracowanie właściwego image’u. Komplet ubrań udało mi się zebrać po znajomych i przyjaciółkach, które robiły wielkie oczy i ze zdziwieniem pytały: „A tobie to po co?”. Wyjaśnienia były odbierane jako dowcip albo jakiś rodzaj choroby psychicznej, ale żadna nie odmówiła.

Tak czy inaczej, ubrania zostały pieczołowicie dopasowane, podobnie jak i kolor (wliczając w to odcień) włosów, makijaż, ruchy i mimika, sposób mówienia. Najtrudniejsze okazało się wypracowanie odpowiedniego kroku, ale i ten problem udało mi się z powodzeniem rozwiązać.

Po jakimś tygodniu autobus wysadził mnie w okolicy Kremla. Pozostawało tylko pokonać te kilka kilometrów do przygotowującej się do otwarcia restauracji „Gwiezdne Niebo” i odbyć rozmowę kwalifikacyjną.

 

***

 

Dwóch ochroniarzy przy wejściu do otwieranej za kilka dni męskiej restauracji „Gwiezdne Niebo” długo próbowało pozbierać szczęki z podłogi, które opadły na widok nadchodzącej postaci. Kobieta. Młoda kobieta, nie dziewczyna ani nie podlotek-małolata, tylko prawdziwa dama, obdarzona gracją, figurą, wysoką piersią, przyjemną twarzą i długimi czarnymi włosami, ułożonymi w pseudometalową fryzurę. Obcasy delikatnych czarnych pantofelków cicho stukały po asfaltowej ścieżce, a skromna czarna wieczorowa sukienka ze strasami przylegała do sylwetki jak druga skóra, nie dając jednak wrażenia panny dostępnej i zabawowej.

– Sieniu – gwizdnął jeden z ochroniarzy, nerwowo zaciągając się papierosem. – Ona chyba nie nosi góry.

– Takie jak ona nie muszą. – Wydawało się, że Sienia zaraz dostanie obfitego ślinotoku. – Ciekawe, dokąd taka fifa się wybiera w środku dnia?

Kobieta zrównała się z ochroniarzami, odruchowo poprawiła włosy i z uśmiechem spytała:

– Chłopcy, „Gwiezdne Niebo” to tu?

Głos miała równie fascynujący, niski, jedwabisty, czarujący i leciutko ochrypły.

„Chłopcy”, nadal w szoku, pokiwali głowami.

– Czyli jestem na miejscu – uśmiech stał się szerszy, a do tego pojawił się w nim jakiś ślad psoty i tajemnicy. – Nie powiecie mi przypadkiem, jak trafić do Elwiry Tagirowny?

– Przez salę, wejście koło lady barowej, drzwi na końcu korytarza. – Sądząc z wyrazu twarzy Sieni, udar zbliżał się szybkimi krokami.

– Dziękuję – piękność skinęła głową i weszła do środka.

– Oż ty w mordę – westchnął drugi ochroniarz, gdy tylko zamknęły się drzwi. – To przyjaciółka Elwiry czy do nas do pracy? Jeżeli to drugie, to odejdę stąd tylko po moim trupie!

 

***

 

Elwira Tagirowna w milczeniu patrzyła na rozmówczynię. „Boże, i to ONA ma być moją podwładną?!” – mignęło w głowie dyrektorki. A wcale nie była starą kłodą. Młoda, wysportowana, znająca swoją wartość i wcale ciekawa kobieta, w rozmowie z kandydatką do pracy czuła się smętną szarą myszką, która przypadkiem trafiła w okolice królewskiej kobry. Albo żebraczką w obecności królowej. W całej postaci, posturze jej rozmówczyni widać było taką moc, że Elwira Tagirowna mimowolnie poczuła, jak rodzi się w niej kompleks niższości.

– A zatem – przegoniła myśli i skupiła się na rozmowie – kobieta w czerni to, jeśli można tak powiedzieć, część tła, dekoracji w sieci restauracji „Gwiezdne Niebo”. Jesteśmy pewnego rodzaju elitarnymi klubami dla ludzi interesu, a wśród top menedżerów najwięcej jest właśnie mężczyzn. Nasze restauracje to miejsce, gdzie można przyjść na rozmowy z partnerem do interesów, omówić coś z kolegami przy dobrym jedzeniu, rozluźnić się w towarzystwie ukochanej kobiety po dniu pracy, napić drogiego markowego wina, wypalić cygaro... Kobieta w czerni na pierwszy rzut oka wygląda jak samotny gość naszej restauracji. Siedzi przy stoliku, pije kawę, może nawet pali. Pali pani?

– Tak – idealnie równe, białe (nie trupio blade jak w reklamie pasty do zębów, tylko raczej przywodzące na myśl perły) zęby błysnęły w czarującym uśmiechu. – Ale niewiele.

– To dobrze – Elwira Tagirowna skinęła głową – nie popieramy tych nowych trendów walki z paleniem. A zresztą, zbaczam z tematu. Obowiązkiem kobiety w czerni jest nie tylko bycie dekoracją. Oczywiste jest, że raz na jakiś czas ktoś będzie podchodził do pani w celu zawarcia znajomości. Pani obowiązkiem jest podtrzymanie rozmowy i wyłapanie przepuszczonych przez bramkę „ziomali” i zwykłych chamów. Takich klientów nie obsługujemy, a ich karta klubowa „Gwiezdnego Nieba” zostaje anulowana. Nasze restauracje to miejsce dla elit, a nie nuworyszy, rozumie pani?

– Klub angielski.

– Coś w tym rodzaju. Chyba nie wzbudzę zdziwienia, jeśli powiem, że nie ma pani prawa kontynuować znajomości z rozmówcą za drzwiami klubu. Nawet jeżeli będzie proponował małżeństwo. I tej zasady trzymamy się bardzo twardo.

Czarne długie rzęsy opadły na zgodę, a uśmiech stał się zagadkowy jak u Giocondy.

– Oczywiście.

– Doskonale. Muszę uczciwie przyznać, że ze wszystkich kandydatek na to miejsce widzę tylko jedną realną pretendentkę – panią. Jeżeli ma pani dokumenty przy sobie, możemy od razu załatwić formalności.

– Dokumenty mam – głos rozmówczyni zabrzmiał jakby mniej pewnie. – Ale jest mały problem... Nawet nie wiem, od czego zacząć.

– Niech pani mówi wprost – westchnęła dyrektorka.

– Wie pani... Tu jest mój paszport, sama pani wszystko zrozumie.

Elwira Tagirowna otworzyła dokument, na chwilę zastygła, z niedowierzaniem popatrzyła na kandydatkę, a potem znowu w paszport.

– Nie może być... – westchnęła. – Ale w zasadzie... Jak mam się zwracać?...

– Ania.

– Pani Aniu... Nie wydaje mi się, żeby to był taki duży problem. A pani teczkę przekażę służbom bezpieczeństwa, żeby nikt się nie dowiedział. Umowa stoi?

 

***

 

Inauguracyjna próba podrywu miała miejsce już pierwszego dnia pracy. Na dokładkę była tak prostacka i chamska, że przed grubiańską odpowiedzą powstrzymało mnie tylko... A, cholera go wie co. Całkiem przyzwoicie wyglądający facet podszedł do mojego stolika około dziesiątej wieczór (praca zaczynała się wieczorem i trwała do połowy nocy, po czym rozwożono nas po domach transportem klubu). Trudno powiedzieć, by był mocno zawiany. Trudno powiedzieć, by coś było nie tak z jego wyglądem czy zachowaniem. Po prostu duży facet, lekko przy kości, w średnim wieku, w solidnym jasnym garniturze. Na oko biznesmen średniej klasy.

– Proszę pani – jego uśmiech był nieco fałszywy, a oczy maślane. – Czy mogę panią zaprosić do naszego stolika? Bo tak patrzę, że pani cały czas tylko sama i sama. A ja i moi partnerzy tu odpoczywamy, proszę ubarwić naszą samotność.

– Przepraszam – dyżurny uśmiech, lekko pokręciłam głową – niestety, jestem w pracy.

– O! – facet ożywił się. – To z gruntu zmienia sprawę. Ile?

– Co ile?

– Ale tępa cizia. Ile za godzinę?

– Nie rozumie pan. – Ciekawe za kogo on mnie bierze? – Ja pracuję tutaj. W „Gwiezdnym Niebie”.

– Widzę, że nie w barze sushi – zarechotał, zadowolony z dowcipu. – Mów ile, zapłacimy. I weź nie rób z siebie dziewicy, zaraz się wypije jeszcze po jednym i pojedziemy do sauny.

Aha, mój klient.

– Pan nadal nie rozumie. – Trzymać uprzejmy uśmiech, trzymać! – Jestem pracownikiem klubu. Służba bezpieczeństwa.

– Naprawdę? – uśmiechnął się, pochylił w moim kierunku, ciężko oparł o stolik i owiał mnie oparami alkoholu. – A pokażesz mi swój pistolet, ślicznotko? Poczekam do końca dyżuru.

– Aniu, jakieś problemy? – Iwan, ochroniarz, jeden z tych dwóch, których spotkałam w drzwiach w dniu rozmowy kwalifikacyjnej.

– Te, koleś, spadaj – facet spróbował wpakować do kieszeni Wani zielony banknot. Zły pomysł.

– Niestety, będzie pan musiał wyjść. – Głos Iwana był spokojny, równy. Gdybym tego nie widziała, nie zgadłabym, że ochroniarz trzymał człowieka w chwycie bólowym. – Przepraszam, ale takie są zasady.

 

***

 

– Pani Aniu, ja panią bardzo przepraszam. – Profesor, miejscowy autorytet, biznesmen i po prostu bogaty dżentelmen, wojowniczo połyskuje szkłami okularów w złotej oprawie. – Przecież nie będzie mi pani wmawiać, że prace cesarza Klaudiusza są kłamliwe? Klaudiusz był „zawodowym etruskologiem”, a poza tym jego pierwsza żona pochodziła z szanowanego etruskiego rodu, więc mógł korzystać z archiwów jej rodziny.

– Przepraszam, Iwanie Fiodorowiczu, ale jego prace się nie zachowały.

Rozbrajający uśmiech jest jedną z najlepszych broni kobiety.

 

***

 

No w końcu, ile można czekać. Z mojego miejsca widać całą podkowę klubowej sali i można kontrolować wszystkie skierowane na mnie spojrzenia. Niektórzy, i wcale nie jest ich aż tak mało, przychodzą wyłącznie po to, by mnie podziwiać. Na początku mnie to krępowało, człowiek czuje się trochę jak ta małpa w zoo. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Niektórzy podchodzą, by podyskutować na różne tematy. Cały wolny czas poświęcam na czytanie. Już teraz dałabym radę zrobić habilitację z antropologii, historii i ekonomii. Z prawa, literatury czy malarstwa stać mnie „tylko” na doktorat. Zresztą, z historii sztuki już takowy posiadam.

Są również tacy, którzy próbują przeciągnąć mnie na stanowisko sekretarki. Odpowiadam, że dziękuję i postoję, bo nie znam się na komputerze i pisaniu na maszynie, a te stanowiska już są obsadzone. Śmieją się. Ale czasami próbują ponownie.

A są i tacy, którzy doskonale wiedzą o statusie kobiety w czerni, ale nie chcą się wycofać i próbują zalotów. Oczywiście nie takich jak tamten „biznesmen” pierwszego dnia, kulturalnych i uprzejmych, ale mimo to bardzo upartych.

Ten rzucał na mnie spojrzenia z ukosa przez cały tydzień, a dzisiaj pojawił się z bukietem róż i wprost od wejścia ruszył w moim kierunku.

– Pani Aniu, to dla pani.

– Dziękuję, Siergieju Aleksandrowiczu, naprawę nie trzeba.

– Nalegam.

No i co mam z tobą zrobić? Będę taszczyć do domu kolejną miotłę. Szkoda mi je wywalać, ale całe mieszkanie już na wskroś śmierdzi kwiatami, nawet palenie w pokoju nie pomaga. Zapach tytoniu niknie bez śladu.

– Pani Aniu, zna pani język kwiatów?

– Znam. – Nawet nie masz pojęcia, jak dobrze. – Czerwone róże, wyznanie szaleńczej namiętności.

Nie po raz pierwszy, odpowiedź od dawna leży przygotowana.

– Proszę, Siergieju Aleksandrowiczu, to dla pana – wyciągam kopertę z torebki i podaję.

– Co to? – Zdziwienie. A jak wyciąga się jego twarz, gdy z koperty na dłoń wypada mu płatek białej róży!

Sorry, facet, nic z tego.

 

***

 

No i rok pracy za nami. W głównym biurze zebrali się do nagradzania najlepszych w zawodach, przy czym nasze astrachańskie „Gwiezdne Niebo” otrzymało nominacje w siedmiu kategoriach. I kto by mógł pomyśleć, że naiwny Siergiej Aleksandrowicz jest jednym z członków nieformalnej komisji, która dokonywała selekcji?

– Elwiro Tagirowna, ale przecież pani wie, że nominowanie mnie to bzdura!

– Cicho, cicho. To jeszcze nie oznacza, że wygrasz.

– No nie, jeżeli uznają mnie za najlepszą kobietę w czerni, to po prostu stąd odejdę!

 

***

 

– Nie mogę przyjąć tej wygranej – powtórzyła. – W trakcie poprzedniego roku miałam okazję przemyśleć wiele spraw i dzisiaj jest ostatni dzień mojej pracy w firmie. Drodzy koledzy, nie można żyć w kłamstwie. To po prostu zabija i chyba przyszedł właściwy czas, aby powiedzieć prawdę.

Wspaniała fryzura spada na podłogę, odsłaniając krótko strzyżone jasne włosy, a zabrana ze stolika serwetka ściera makijaż z twarzy. Ruch ręką przy suwaku i góra sukienki spada na podłogę.

Sala zadławiła się westchnieniem.

– Oż w mordę, facet – szepnął ktoś. Dosyć głośno, na całą salę.

Hałasy, śmiechy, gwizd, aplauz – wszystko zmieszało się w jeden dźwięk. A była kobieta w czerni z dumnie wyprostowanymi plecami idzie w kierunku wyjścia.

–  Iwanycz – prezes daje kuksańca dyrektorowi do spraw polityki kadrowej – Ty weź rób co chcesz, ale żeby ten koleś został u nas w firmie. Rozumiesz?

 

 

Tłum. Marina Makarewska

 


< 25 >