Fahrenheit nr 67 - październik 2oo9
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Na co wydać kasę

<|<strona 33>|>

Dziewiąty mag (fragment)

 

 

O KSIĄŻCE
okladka

Ariel jest weterynarzem żyjącym w realnym świecie. Zostaje zwabiona do świata równoległego, by leczyć ginące smoki.

Okazuje się jednak, że to „zaproszenie” to sprawna intryga, bo jest ona potomkiem potężnego Maga. W świecie równoległym odkrywa w sobie potężne moce i umiejętności. Tam spotyka swoją miłość, ale niemal wszystko sprzysięga się przeciw temu uczuciu.
Zakończenie jest absolutnie zaskakujące. Prowadzenie akcji w fantastycznym świecie jest wręcz mistrzowskie. Powieść czyta się jednym tchem i chętnie do niej wraca. Naprawdę dobra książka, napisana sprawnym językiem, bez zbędnych słów.

Autorka ma ogromną wyobraźnię! Jej opis świata równoległego jest plastyczny i nie męczy! Wciąga czytelnika do głębi. Akcja goni tu akcję. Wspaniale poprowadzony wątek miłosny, świetnie prowadzone postacie. Tematyka i styl porównywalny do „Eragona”.

 

(Red Horse)

 

Prolog

W Oazie Piastunów

– A jak dolośne, to ziośtane oficielem i bede mieć plawidziwy buzidygan! – seplenił

wesoło mały chłopczyk o bardzo błękitnych oczach siedzący na kolanach piastuna.

– Jasne, Marcus, jasne. – Opiekun pogładził go po czarnej, niesfornej czuprynie.

– Tylko najpierw musisz się dużo uczyć. I bardzo starać. Oficerami zostają wyłącznie

najlepsi. To elita, chłopcze. I to tacy, co nie zadzierają nosa i nie grymaszą przy jedzeniu

owsianki albo kiedy trzeba iść wcześnie spać.

Musisz się jeszcze dużo, dużo uczyć, mój mały. A przede wszystkim muszą cię polubić

smoki – powiedział z naciskiem piastun, zaś jego twarz rozjaśnił uśmiech. Marcus był

jego ulubieńcem, chociaż dobry opiekun nie powinien faworyzować nikogo.

– Phi! – Dziecko wydęło usta. – I tak ziośtane oficielem! I bede jeździł na śmokach,

ziobaciś!

– Marcus, na smokach się NIE jeździ! Nimi się dowodzi. Prawdziwy oficer lata na pegazie, a smoki tylko trenuje... do walki, pamiętasz? – tłumaczył cierpliwie piastun, ale pokręcił

głową z dezaprobatą. Upór tego malca czasem działał mu na nerwy.

– Do bani taki inteleś – wykrzyknął zdenerwowany chłopiec – jak sie nie moźna psielecieć na śmoku! – Teraz był bliski płaczu.

Piastun przytulił go do piersi i pogładził po głowie.

– No to może będziesz urzędnikiem albo sklepikarzem?

– zaproponował nieśmiało, choć wiedział, że próba ze smokiem wypadła jednoznacznie. Przekomarzał się dla zasady.

– Eeeee, to jeś dla flajelów! – zaprotestowało dziecko. – Bede oficielem i pokieluje najwiekśią almią śmoków, jaką w ziyciu widziałeś!

– Jasne. Oczywiście – zgodził się szybko piastun, żeby uciąć ten spór. „Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiał” – dodał w myślach. – A teraz śmigaj do łóżka i nim doliczę do trzech, chcę słyszeć twoje chrapanie. Mówię serio, Marcus! – Zrobił groźną minę, a przynajmniej tak mu się wydawało.

Chłopczyk popędził do swojego łóżka, jakby go troll gonił.

Chwilę później jego buzia we śnie się uśmiechnęła do pięknego smoka i dosiadającej go osoby. Znowu...

 

***

 

Wiele lat później

Sala odpraw w koszarach trzeciego miasta była prosto i skromnie urządzona. Ścian nie zdobił żaden gobelin. Tafle szyb okiennych wyłożono witrażami ze scenami walk smoków z różnymi fantastycznymi stworzeniami. Na ścianach i z sufitu zwisały ample o smoczych kształtach, zwykle „ziejące” ogniem, aby oświetlić to dość ponure pomieszczenie.

Jednakże w tej chwili nie było to konieczne, ponieważ słońce rzucało dość promieni, nawet mimo małych okien.

To nie miał być piękny budynek. Miał służyć jednemu celowi: naradom oficerów, przekazywaniu im grafików patroli oraz innych ważnych informacji czy szkoleniu teoretycznemu adeptów. Stąd wyposażenie też było proste i funkcjonalne. Wszystko tutaj w jakiś sposób nawiązywało do smoków, począwszy od tych okiennych witraży, na rzeźbieniach krzeseł i stołów skończywszy. Ostatecznie była to kwatera główna oficerów, więc czy mogło być inaczej? Bycie oficerem stanowiło nie lada przywilej – okupiony wieloma latami nauki, wyrzeczeń, mozolnych treningów, a przede wszystkim wymagający akceptacji samych smoków, które z reguły pożerały mniej więcej co dziesiątego adepta. Dlatego jedynie ci, którzy przeszli to mordercze szkolenie, zasługiwali na zielony oficerski płaszcz z naszywką w kształcie głowy smoka. Tu nie było miejsca na zabawy. Oficerowie co dnia udowadniali swoim życiem, wysiłkiem i lojalnością, że zasłużyli na ten przywilej. W końcu strzegli bezpieczeństwa miast, nie? Dlatego byli traktowani z tak niezwykłym szacunkiem, podziwem i zazdrością. Czarodziejem w końcu może być KAŻDY, ale czarodziejem i oficerem jednocześnie tylko NIELICZNI.

– Dobra, panowie! – zagrzmiał generał Zorian, postawny i energiczny elf cieszący się ogromnym autorytetem.

Akustyka w sali odpraw była tak doskonała, że nie potrzebował żadnego wzmacniacza głosu. – Ściągnąłem was tu wszystkich, ponieważ mam wam coś niezwykle ważnego

do obwieszczenia.

Zrobił przerwę, a kilkudziesięciu oficerów-strażników portali natychmiast umilkło, koncentrując całą swoją uwagę na generale. Wszystkich intrygowało, po co zostali

tak nagle wezwani.

– Jak wiecie – ciągnął Zorian – mamy coraz większe problemy z obsadzeniem wszystkich patroli. Nasze smoki są... hmm... coraz słabsze i kadra oficerów niestety też się nieco skurczyła. – Szmer szeptów potwierdził, że jego podwładni mają tego pełną świadomość. – Dlatego Wielka Rada Czarnoksiężników wyznaczyła nam bardzo ważne zadanie – powiedział, cedząc każde słowo. – Poszukuję samych ochotników, więc jeśli ktoś nie ma zamiaru wziąć w tym udziału, proszę, żeby teraz opuścił salę.

Nastąpiła chwila ciszy. Nikt się nie poruszył. Opuszczenie sali odpraw byłoby równoznaczne z tchórzostwem, dlatego wszyscy ci piękni mężczyźni wciąż siedzieli na swych niewygodnych stołkach i zachodzili w głowę, jakie to zadanie ma dla nich generał.

– Skoro ten punkt programu mamy już za sobą – tu Zorian uśmiechnął się krzywo – przejdę do rzeczy. Potrzebuję dwunastu chętnych do dość trudnego zadania, a ponieważ jest was tu kilkudziesięciu, więc będziemy musieli tę dwunastkę wylosować. Addar, wnieś kocioł!

Generał był najwyraźniej przygotowany na taką ewentualność, bo teraz jego chochlik Addar taszczył solidne naczynie z dziurą w pokrywce.

– Przyjaciele – powiedział elf – proszę, aby każdy z was wypisał swoje imię na karteczce i wrzucił do środka. Odczytani pozostaną w tej sali. Reszta powróci natychmiast do swoich obowiązków, zapominając o tym zebraniu. Jasne? Tym, którzy nie zostaną wybrani, dziękuję za chęć pomocy. A tym, których wylosuję, mam nadzieję, że wystarczy sił, odwagi i wytrwałości, aby wypełnić z honorem misję i bezpiecznie do nas powrócić – zakończył nieco pompatycznie, ale znany był z tego, że wszystko, co dotyczyło smoków czy

Korpusu Oficerów, traktował śmiertelnie poważnie.

Mężczyźni po kolei podchodzili do kociołka i wrzucali karteczki.

– Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że to będę ja. – Marcus mrugnął porozumiewawczo do swego przyjaciela, czarnoskórego elfa Fabiena. – Te patrole są taaaaaaakie nudne! – Udał, że ziewa, wzbudzając rozbawienie współtowarzyszy.

Kiedy ostatni oficer wrzucił swoją kartkę, generał wymamrotał pod nosem zaklęcie, zakręcił młynka buzdyganem i dotknął nim kociołka. Po chwili naczynie zaczęło wirować wokół własnej osi, a karteczki w środku zaczęły się mieszać. Kilka minut później czar ustał i kociołek ponownie stanął nieruchomo.

– Addar, zacznij losowanie – nakazał Zorian.

Chochlik doskoczył do kociołka. Małą czteropalczastą rączką zaczął wyciągać karteczki i podawać generałowi.

Ten odczytywał nazwiska jedno po drugim. Kiedy odczytał ostatnie, niewylosowani oficerowie z żalem wyszli, a pozostali skupili się wokół elfa. Zorian jeszcze raz dobył

buzdyganu. Skierował go w kierunku drzwi i zablokował je zaklęciem zamykającym. Znowu wymruczał zaklęcie, zatoczył buzdyganem krąg wokół pozostałych oficerów

i natychmiast otoczyła ich magiczna, nieprzezroczysta kapsuła dźwiękoszczelna, a lustrzana tafla za plecami generała zmieniła się w ekran.

Dwunastu oficerów długo zapoznawało się z celem misji oraz grożącymi im niebezpieczeństwami. Niektórzy byli zszokowani, inni oburzeni, ale wszyscy przyjęli do wiadomości konieczność wykonania zadania.

– Pamiętajcie – powiedział na koniec generał – obowiązuje was ścisła tajemnica. Nie wolno jej wam zdradzić nikomu.

Ten z was, który pierwszy namierzy i osiągnie swój cel, daje nam znak przez Znamię Smoka. Wtedy reszta się wycofuje, jasne?

– Jasne. Oczywiście – przytaknęli.

– No to do roboty. Czas nagli. Powodzenia, panowie! – Zorian spojrzał na każdego uważnie, potem uściskał ich i wyszedł.

Chochlik Addar pstryknął palcami, a wtedy lustrzany ekran znowu zamienił się w zwykłe lustro w srebrnej oprawie zdobionej smokami. Zniknęła także dźwiękoszczelna kapsuła. Dwunastu wybrańców z mieszanymi odczuciami w milczeniu opuszczało salę odpraw.

 

***

 

– Oczywiście nic mi nie możesz powiedzieć ? – upewnił się Marcus z zawiedzioną miną, gdy Fabien wyszedł z sali.

Wystarczyło jednak, że elf na niego spojrzał, a on od razu zrozumiał, że dalsze pytania są bezcelowe, przyjaciel i tak nic mu nie zdradzi.

„Cholera! – zaklął w myślach – Że też musi być taki uczciwy!”

„Słyszałem” – odparł telepatycznie Fabien z pewnym rozbawieniem. – Nie złość się, stary. Prędzej czy później dowiesz się o wszystkim, ale teraz nie mam wyboru, więc nie naciskaj, zgoda? – dodał już na głos i odszedł.

 


< 33 >