Fahrenheit nr 70 - styczeń 2o11
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
451 Fahrenheita

<|<strona 02>|>

451 Fahrenheita

 

 

Zamierzam zbudować barykadę. Solidną. Taką na chłopa szeroką i na drugiego chłopa wysoką. Albowiem obawiam się, że przyjdzie mi się wkrótce pożegnać z życiem. Zgaduję, że w wyniku polowania. I nie mam tu na myśli polowania na czarownice, choć charakteru się nie wypieram ani nie zaprzeczę, że nie raz mi się od miłych znajomych tym mianem oberwało. Dzisiaj jednak widzę się raczej w roli mamuta. I nie chodzi o wiek, o nie, jestem przecież całkiem młoda, a że się tu i ówdzie zmarszczyłam, to raczej wskutek niedoskonałości materiału, a nie wieku. Zresztą mamuty też nie wyginęły ze starości przecież, bo jakieś młode, niekoniecznie nawet pomarszczone, w tych wielkich stadach były! Mamuty wyginęły, albowiem nie umiały się dostosować do nowych okoliczności i zwyczajnie je wypolowano do ostatniego...

Też nie umiem się dostosować do nowej rzeczywistości. I raczej nie mam na to szans, bo fakt, że jestem reliktem czasów byłych, dotarł do mnie niedawno, wziął mnie niejako przez zaskoczenie. A przecież tu i ówdzie były znaki, zwiastuny, symbole na miarę zaćmienia. A ja nic. Dopiero teraz tak jakoś niedawno.

Wszystko zaczęło się od książki jednego takiego, co to musiałam wziąć do ręki w ramach obowiązków. Z musu znaczy, bo gdybym wzięła z własnej woli, wywaliłbym po prologu i pewnie znowu bym tkwiła w nieświadomości. Tudzież w zaprzeczeniu. A tak to doczytałam, wyjąc, plując i kwicząc, dobrnęłam do końca. I krew mnie zalała. Żądza mordu zapłonęła we mnie jasnym płomieniem. Spragniona odwetu udałam się na forum (wybrane losowo), żeby napisać, że temu panu już dziękujemy i więcej nie, pod żadnym pozorem, bo powinien dopłacać nie tylko tym naiwniakom, co go wydali, ale i każdemu, kto ten stek głupot przeczyta. Na kartce sobie spisałam wszelakie nielogiczności, głupoty, wpady, przez które musiałam przebrnąć... I odbiłam się od ściany samych superlatyw. Super i w ogóle, i bohaterowie fajni, a jedna szczególnie, że wciąga, że niesie i jest super! Osłabłam. Ale zaraz się pocieszyłam, że to obcokrajowce pisali, a u nich wiadomo, jakieś takie inne wartości albo też brak tych innych wartości. Wróciłam na nasze tereny, rodzime, już nie chciałam żadnego odwetu, już mi furia i żądza sklęsły kompletnie, już tylko zrozumienia szukałam. Inkryminowana grafomania wprawdzie się na naszym rynku nie ukazała jak dotąd, ale wcześniejsze dokonania jej twórcy ktoś z pewnością zrecenzował. I trafiłam... Napisał chłopaczek, że super i wporzo, i świat ok, i bohaterowie, tylko dlaczego w tekście zostało użyte słowo „ziomkowie”: „Cały obraz prawie bezbłędnego tłumaczenia zepsuło jednak słowo „ziomkowie”, które zostało użyte w kontekście XXX (tu nazwa rasy). Nie wiem, jak ktoś wymyślił, że tak przedstawiciele tej rasy określają swoich towarzyszy” – napisał recenzent i nagle dotarło do mnie, że mój świat, w którym słowa „ziomkowie” używało się jako synonimu słów krajanie, pobratymcy, a nie do opisywania grupy gości w źle dopasowanych spodniach – ten świat już nie istnieje. Nadeszła epoka, w której recenzentem może być „gościu”, dla którego częścią języka literackiego stał się slang spod trzepaka... Choć, czort wie, może i trzepaki zlikwidowali. W tym nowym świecie.

Jakby tego było mało, dzień chyba później, znowu mnie diabli pokusili i zaczęłam lekturę innej książki. Dla odreagowania po tamtej, wybrałam coś skrajnie odmiennego. Zaczynało się od fragmentów pamiętnika nastoletniej dziewczyny. Ze wzruszeniem poczytałam sobie, jak to niebo spada i liście spadają, jak to słońce kąpie się w oceanie, chlapiąc czerwienią. Aż mnie się przypomniał tamten dawno miniony świat i postanowiłam się podzielić wrażeniami z jednym takim, co to może pisarzem nie jest, ale mówi, że się zna. Wziął. Poczytał. Co to za głupoty, że niebo i że liście. I to słońce przez okno, to ono po co? I że sama, i że smutna, co to za głupoty nieprawdopodobne?! Niewiarygodne to jest kompletnie. On mi pokaże, co jest dobre: „Butelkę roztrzaskał mu na głowie, ale nie zrobiło to na XX wrażenia”, o, takie jest dobre i wiarygodne.

Nawet nie spytałam, kto to napisał, to wiarygodne, skuliwszy się, zgarbiwszy, pomyślałam: czas umierać! Ale zaraz potem pomyślałam, że te mamuty, to one tak same z siebie ze smutku nie umarły. I że trzeba się bronić przed tymi od ziomków i rozbitych na głowie butelek, co to nie robią wrażenia i są przez to wiarygodne.

Zbuduję barykadę. Solidną. Jakby się kto chciał przyłączyć...

 


< 02 >