Fahrenheit nr 70 - styczeń 2o11
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
recenzje

<|<strona 08>|>

Recenzje (4)

 

 


O końcu, który jest początkiem

 

okladka

Nie przepadam za wielotomowymi cyklami. Częściowo dlatego, że brak mi cierpliwości w oczekiwaniu na kolejną odsłonę losów ulubionych bohaterów, częściowo dlatego, że pisarzom rzadko udaje się utrzymać początkowy poziom. W miarę zagłębiania się w bieg wydarzeń niektóre rozwiązania fabularne tracą na wyrazistości, bohaterowie stają się wyblakli, a autor w nieprzyjemny sposób zaczyna przypominać węża przeżuwającego własny ogon. Z przyjemnością stwierdzam jednak, że Adrian Tchaikovski, autor książki „Hołd dla mroku”, czwartego tomu cyklu „Cienie pojętnych”, do nadgryzaczy własnego ogona zdecydowanie nie należy.

„Hołd dla mroku” uważam za najlepszą książkę cyklu. W poprzedzających ją trzech tomach pojawiło się sporo interesujących, lecz pozornie rozbiegających się wątków. Mocno obawiałam się, że koszmarnie się rozjadą – i przeżyłam pozytywne zaskoczenie. Motyw magicznej szkatułki i wątek duchów z Darakyonu znajduje swój finał. Droga oszalałej z bólu po stracie rodziny Felise Mienn przecina się ze ścieżką patetycznie honorowego Tisamona na tle wojennego skarlenia obyczajów wydającego się reliktem minionej epoki. Stenwold wygrywa swoją partię szpiegowskich szachów, ale myliłby się ten, kto uważa, że rozwiązanie układa się po jego myśli. A urodziwy Salma, dowódca armii powstańczej i pogromca niewieścich serc? Udowadnia, że jest prawdziwym księciem, choć sposób, w jaki poddaje sprawdzianowi swą wartość, nie wszystkim może przypaść do gustu.

Rzeczą, która budzi moje szczególne uznanie, jest konsekwencja w prowadzeniu bohaterów. Che, którą poznajemy jako zwyczajną, nieco prostoduszną dziewczynę, pozostaje sobą do ostatniego rozdziału. Jej przybrana siostra, raz wkroczywszy na modliszą ścieżkę krwi i walki, zboczy z niej tylko w kierunku, na jaki pozwoli jej odziedziczone po matce dziedzictwo Pająków. No i przede wszystkim mój ulubiony bohater, major Thalryk, zdrajca imperium, sam przez nie zdradzony. Nie zmienia się ani na jotę. Udaje mu się przetrawić smutną konkluzję, że wierność krajowi niekoniecznie oznacza wierność jego władcy. Wypalony i zgorzkniały, zdaje się działać jak człowiek, któremu na niczym już nie zależy. Jak się okazuje, to, co spotkało go do tej pory, można uznać dopiero za początek początku.

Coś się kończy, coś zaczyna. Jak zapowiada autor, cykl „Cienie pojętnych” ma liczyć ponad dziesięć tomów. Sporo wątków zostało zamkniętych, pożegnaliśmy się z kilkoma lubianymi i mniej lubianymi bohaterami. W zamian za to pojawiły się nowe postacie i nowe możliwości. Jestem ciekawa, jak dalej potoczy się wątek „awiacyjny”, co w nadciągającej spokojniejszej rzeczywistości zdecyduje się robić Tynisa, stworzona wszak do walki i szpiegowania. A przede wszystkim interesuje mnie, jak dalej ewoluować będzie postać Sedy. Księżniczka ma potężny potencjał i mam nadzieję, że autor jeszcze nie raz pozytywnie mnie zaskoczy.

W tej beczce miodu znalazłam jednakowoż łyżkę dziegciu. Przykro mi to pisać, ale pomimo wielkiego wysiłku umysłowego, nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego redaktorka, pani Renata Bubrowiecka – redagująca wszystkie cztery tomy – nie panuje nad właściwymi temu światu nazwami. W jednym tomie Kaszaat jest po prostu pszczołą, w innym pszczelicą. Destrachisa poznajemy jako pająka, potem staje się pająkowcem. Podobnych niekonsekwencji jest sporo. Niby drobiazg, ale jednak w irytujący sposób zakłóca przyjemność czytania.

Ale pomimo drobnych usterek – naprawdę warto. Cieszę się, że autor rozkręca się z tomu na tom i z niecierpliwością czekam na polskie tłumaczenie „The Scarab Path”.

 

Hanna Fronczak

 

Adrian Tchaikovski

Hołd dla mroku

Tłum. Andrzej Sawicki

Rebis, 2010

Stron: 464

Cena: 32,99 zł

 


Posłuchaj, to do Ciebie, Czytelniku

 

okladka

Groza miejska jaka jest, każdy widzi. Na jej temat powiedziano już wiele, ale nie wszystko. Wydawnictwo Forma dorzuca swoje trzy grosze w postaci debiutanckiej powieści Pawła Jakubowskiego.

Autor zaprasza do bliższego przyjrzenia się wielkomiejskiemu krajobrazowi, w którym dopatrzyć się można czegoś wykraczającego poza zwykłą szarą codzienność. Wraz z głównym bohaterem, Pawełkiem, czytelnik odkrywa, że w nudnym z pozoru mieście granica między realizmem a snem jest bardzo cienka. I bywa, że wcale nie trzeba się specjalnie starać, by to zauważyć, bo to, co nierzeczywiste, odnajduje nas samo. Pawełek prowadzi spokojny żywot, dzieląc czas między studia a ubogie życie towarzyskie. Pewnego dnia ten uporządkowany świat zburzy pewne porsche – a ściślej rzecz ujmując – jego właścicielka, Karolina. I będzie to dopiero początek. Nagle okaże się, że miasto ma drugie oblicze, które ujawnia tym, którzy wiedzą, gdzie patrzeć. No właśnie, gdzie? Odpowiedź Pawełek znajdzie w mrocznej posiadłości rodem z dziewiętnastowiecznego horroru. Plejada przedziwnych bohaterów nie pozwoli odróżnić jawy od snu i nie da bohaterowi ani chwili spokoju: orgie, orgietki, intrygi i podstępy, Trupiarz, bezwzględny morderca, który pustoszy okolicę. Jak Pawełek sobie z tym wszystkim poradzi? Czy umknie żywy z sideł tajemniczego owadookiego, szwarccharakteru numer jeden? Odpowiedź przyniesie lektura.

Wydawca twierdzi, że nad powieścią unosi się duch Witkacego. Miejscami jest to nie duch, a trup i to nie pierwszej świeżości. Niestety, nie wszystkie pomysły współgrają z fabułą tak, jak powinny. Narracja momentami traci rytm i czytelnik nie wie, czy ma do czynienia jeszcze z opowieścią, czy już z zapisem strumienia świadomości twórcy. Rażą wtrącenia, powydzielane piętrami nawiasów – czasem gubi się w tym nawet sam autor.

Na plus warto zaliczyć ciekawie wykreowany świat, w którym Pawełek próbuje sobie jakoś poradzić, a jak łatwo zgadnąć – bez wysiłku się nie obejdzie. Dom, wokół którego został zawiązany główny watek powieści, również został interesująco odmalowany. Nasuwa się od razu skojarzenie z tajemniczą posiadłością rodem z Oczu szeroko zamkniętych Kubricka. Seks – jak to często bywa – ma swoje wzloty i upadki, tych drugich, niestety, więcej. Brawa dla autora za znakomicie poprowadzony wątek Trupiarza – do końca nie wiadomo, czym zaskoczy nas na kolejnych stronach książki.

Podsumowując, „Ty” to powieść bardzo dobra jak na debiutanta, ale średnia na tle innych. A liczy się wszak efekt, a nie doświadczenie pisarza. Mimo to myślę, że warto poczekać na kolejne utwory Jakubowskiego, bo gra, jaką proponuje czytelnikowi, już teraz jest intrygująca.

 

Aleksandra Zielińska

 

Paweł Jakubowski

Ty

Wydawnictwo Forma, 2010

Stron: 120

Cena: 24,90 zł

 


Długo oczekiwane przyspieszenie

 

okladka

John „Black Jack” Gaery był pierwszym i chyba największym bohaterem w trwającej już wiek wojnie między autorytarnym Syndykatem a demokratycznym Sojuszem, czyli dwoma gwiezdnymi imperiami. Dzięki jego odwadze i poświęceniu uratowano od niechybnej zagłady w pierwszej bitwie tego konfliktu kilka frachtowców, zaś przeciwnikowi zadano dotkliwe straty. Jednak Gaery nie mógł cieszyć się tym sukcesem. Jego okręt zniszczono, zaś jego samego nigdy nie odnaleziono. Wojna zaś trwała dalej i żadna ze stron nie mogła uzyskać wyraźnej przewagi.

Sto lat później pojawiła się przed przywódcami Sojuszu szansa na zwycięstwo. Zdobycie klucza umożliwiającego poruszanie się po terytorium wroga z wykorzystaniem wrót hipernetu dało okazję do zebrania wszystkich sił i wykonania jednego, szybkiego i zmasowanego natarcia w samym środku terytorium przeciwnika. Co zaś postanowią politycy, to wojsko musi zrealizować. I w ten oto sposób praktycznie wszystkie siły Sojuszu wpadły w misternie przygotowaną pułapkę, a całe dowództwo zgrupowania zostało pod pretekstem rozmów zwabione na pokład okrętu flagowego Syndyków i tam rozstrzelane. W tej sytuacji wynik nieuniknionej bitwy mógł być tylko jeden – całkowita eksterminacja sił Sojuszu. Ale nie byłoby tu materiału na kilkutomową sagę, gdyby nie pojawienie się iskierki nadziei w postaci odnalezionego po latach, zahibernowanego bohatera z przeszłości. Black Jack – bo przecież o nim mowa – jeszcze nie zdążył się porządnie wybudzić i zaaklimatyzować w nowych czasach, kiedy w tempie ekspresowym został mianowany dowódcą całej floty Sojuszu. W końcu, jak by na to nie patrzeć, ma najdłuższy staż na stanowisku dowódczym. I natychmiast bierze się do roboty, na której zna się najlepiej. Sromotną klęskę zamienia nie w błyskotliwe zwycięstwo, ale w ucieczkę ratującą zdecydowaną większość własnych sił. I od tego momentu, poruszając się powoli (w stosunku do podróży z wykorzystaniem hipernetu) od układu do układu, próbuje przetrwać i wydostać się na terytorium Sojuszu.

Pierwsze cztery tomy sagi o zaginionej flocie powtarzają wciąż ten sam schemat. Skok do nowego systemu, mała bitwa i łupienie instalacji orbitalnych, skok do następnego układu i duża bitwa. I tak w kółko. Do tego sporo polityki wewnętrznej oraz niewielka i skąpo dozowana intryga związana z pojawieniem się obcej cywilizacji. Jednym słowem rutyna i pewne znudzenie. Przynajmniej w tomach trzecim i czwartym. Z pewnym więc niepokojem siadałem do lektury tomu następnego. I bardzo mile się rozczarowałem. Black Jack już od pierwszych stron postawiony jest przed wyborem drogi, która może szybko doprowadzić go na terytorium Sojuszu, co sprawia, że akcja zdecydowanie przyspiesza. Od początku dostajemy też sporą dawkę akcji i rozwiązanie kilku zagadek, które ciągną się już od kilku tomów. Nie zabraknie też batalistyki, tym razem także w wydaniu lądowym. A wszystko to w tak lubianym przez fanów militarystycznej space opery entourage’u.

Pozytywną ocenę całości psują jedynie moje, czysto subiektywne, negatywne odczucia estetyczne. Do tej pory seria miała może i nie nazbyt piękną, ale za to spójną i konsekwentną szatę graficzną. Okładki utrzymane były w jednym stylu, który tym razem został zmieniony. Niestety na gorszy. Jest to jednak jedyne poważne zastrzeżenie, które mam do „Bezlitosnego”, taki bowiem tytuł nosi najnowsza część sagi. Jest to przecież po prostu klasyczna, militarystyczna space opera w dobrym wydaniu, ze wszystkimi niezbędnymi gadżetami. Okręty, futurystyczne bronie, starcie wielkich potęg, wspaniali dowódcy (po tej dobrej stronie, rzecz jasna), szybka akcja, ciekawi bohaterowie – krótko mówiąc to, co duzi chłopcy lubią najbardziej. A że całość obliczona jest na przywiązanie czytelnika do serii i wydrenowanie mu kieszeni? No cóż, każdy kupuje te książki świadomie i z własnej woli zapoznaje się z kolejnymi porcjami przygód ulubionych zdobywców kosmosu!

Pozostaje klasyczne pytanie: czy warto kupić lub wypożyczyć piąty tom serii „Zaginiona flota”? Odpowiedź, jak to zwykle bywa w przypadku tego typu książek, jest złożona. Jeśli jesteś, drogi czytelniku, miłośnikiem całej serii, to do lektury kolejnego tomu nie musisz być zachęcany. I tak po niego sięgniesz. Jeśli zaś jeszcze nie zetknąłeś się z prozą Jacka Campbella, a jesteś sympatykiem gatunku, to warto sięgnąć po tom pierwszy, czyli po „Nieulękłego”. Nie powinno być z tym problemów, gdyż wydawnictwo postarało się o drugie wydanie całej serii. Ze zmienionymi okładkami. Zaś w przypadku kiedy Twoje literackie gusta kierują się w stronę prozy bardziej ambitnej i wymagającej, wówczas do lektury „Bezlitosnego” nie zachęcam. Jest to bowiem jedynie dobrze napisana i skomponowana militarystyczna space opera. Ze wszystkimi zaletami i zarazem wadami gatunku. Czyli książka dla dużych chłopców, którzy w długie zimowe wieczory pragną przenieść się do świata, gdzie podziały na dobrych i złych są jasne i klarowne, a do tego ci dobrzy dzięki swojemu bohaterstwu, czystym moralnie zasadom oraz przewadze w sprzęcie i uzbrojeniu pokazują tym złym, gdzie pieprz rośnie.

 

Jacek Falejczyk

 

Jack Campbell

Bezlitosny. Zaginiona flota, t. V

Tłum. Robert J. Szmidt

Fabryka Słów, 2010

Stron: 462

Cena: 38,00 zł

 


< 08 >