Science fiction, fantasy & horror - a first polish sf&f web periodic







Interaktywna powieść

copyright © by All the Members of Vanderberg Club, 1999

Rozdział 11

     - I co? Długo jeszcze? - Gavin po spojrzał na zegarek po raz kolejny zmieniając niewygodną pozycję jaką zajmował pod ścianą. Nikt mu nie odpowiedział. Nie można odpowiadać dwadzieścia razy pod rząd na to samo pytanie. Nie znaczy to jednak, że ktokolwiek z przycupniętej pod ścianami czwórki znał tą odpowiedź. Po ostatnim telefonie od Frosta, który kazał im czekać na miejscu, bo za chwilę będzie miał dla nich ważną wiadomość, zdążyli zjeść wszystkie kanapki jakie mieli ze sobą, wypalili dużą część zapasu papierosów ale połączenie nie następowało. Vanderberg próbował kilka razy wykręcić numer uczelni ale tamten aparat był zajęty. Pozostawało czekanie w akompaniamencie cichych przekleństw Gavina. W rzeczywistości nie siedzieli jeszcze tak długo, ale mroczna atmosfera podziemi miasta sprawiała, że każda spędzona w półmroku minuta wydawała się kwadransem. Hodges usiłował spać, Wade również ziewał ale usiłował nie przebywać w jednej pozycji dłużej niż kilka minut, wyraźnie drętwiały mu nogi, Vanderberg bawił się aparatem a konkretnie przyklejonym do niego opaską z plastra, elektronicznym notesem. Zamykał oczy, przyciskał szybko klawisz wyszukiwania raz po razie i starał się zgadnąć czyj numer znajduje się teraz na malutkim ekranie. Grał na pieniądze. W przypadku wygranej wypłacał sobie w myślach dwadzieścia dolarów, w przypadku przegranej, również w myślach wkładał do kasy pięć. W sumie zdążył już przegrać prawie trzysta dolarów.
     - No zróbmy coś nareszcie, ile można tak siedzieć - Gavin nie dawał za wygraną.
     - Niby co? - Vanderberg spojrzał na niego ze złością. Po raz któryś z rzędu okrzyk tamtego sprawił, że pomylił się w obliczaniu swoich przegranych.
     - Powinniśmy wyjść i...
     Brzęczyk telefonu sprawił, że wszyscy podnieśli głowy. Vanderberg o mało nie wybił sobie oka anteną przykładając słuchawkę do ucha.
     - Tak?
     - Tu Frost - głos profesora zdradzał duże napięcie. - Zmiana planów. Był pewien wypadek.
     - Ktoś z naszych?
     - Na szczęście nie. Ale policja nie może sobie poradzić. Odłączył się wagon metra ze składu. Pełen ludzi...
     - Jak to odłączył się? Przecież wagon nie może się odłączyć tak sobie.
     - Nie wiem. Nie znam się na tym...
     - Czy to był ostatni wagon składu?
     - Tak.
     - W takim razie jak to się stało, że następny pociąg nie uderzył w niego?
     - Nie wiem. W centrali metra uzyskali niepełny obraz na swoich konsolach. Oni sami nie są niczego pewni.
     - I co z tym wagonem?
     - Jest na bocznym torze. Tam gdzie znikła ta czwórka geologów czy kim oni byli...
     Vanderberg przypomniał sobie stojący w tunelu, opuszczony wagon.
     - W tym samym miejscu?
     - Tam jest jakiś zalew - Frost nie odpowiedział na pytanie. - Odpowiednie służby nie mogą sobie poradzić. Kilka linii jest zagrożonych. Policja...
     - Uratowano pasażerów?
     - No właśnie. Wagon jest pusty!
     Vanderberg zaklął cicho.
     - Coraz lepiej...
     - Policja sądzi, że pasażerowie mogli się czegoś przestraszyć. Opuścili wagon i być może uciekają teraz w panice przez kanały...
     - Szlag! Ilu ich było?
     - Nie wiem i nikt tego nie wie. Przypuszcza się, że co najmniej kilkanaście osób. Mam do was prośbę. Policja nie chce, żebyście włączyli się w poszukiwania ale jesteście stosunkowo blisko miejsca wypadku... Chciałbym, żebyście poczekali tam jeszcze trochę. Może jakaś błąkająca się grupa wpadnie na was...
     - Nie lepiej, żebyśmy zajęli lepsze stanowisko?
     - Nie, Vanderberg. To nie jest bezpieczne. Policja nie może was włączyć oficjalnie. Chcą tylko, żebyście poczekali trochę. Przynajmniej jedna z dróg przypuszczalnej ucieczki byłaby zablokowana do czasu zorganizowania większych ekip.
     - Czy oni... Czy policja wyklucza możliwość porwania?
     - Nie - Frost zamilkł na chwilę. - Najlepiej ukryjcie się gdzieś i poczekajcie trochę. Gdyby wydarzyło się coś... - profesor zawahał się przez chwilę. - Gdyby coś to wychodźcie od razu na górę. Czy w pobliżu jest jakiś wyłaz?
     - Tak.
     - Poczekacie tam trochę?
     - Tak.
     - Dam znać kiedy coś się zmieni. Uważajcie na siebie i nic nie róbcie! - Frost położył szczególny nacisk na ostanie słowa.
     - W porządku - Vanderberg nacisnął przełącznik aparatu. - No to ładnie - mruknął kiedy połączenie zostało przerwane.
     - Co to było z tym metrem? - spytał Hodges.
     Vanderberg streścił im słowa profesora. Mimo zgagi w gardle zapalił następnego papierosa marząc o filiżance kawy.
     - I co robimy? - Gavin rozejrzał się niespokojnie.
     - Czekamy - powiedział Wade.
     - Jak mógł się odłączyć wagon metra? I... Kto mógł przestawić zwrotnicę?
     - Nie można tak sobie przestawić zwrotnicy - powiedział Hodges. - To jest metro, do cholery...
     - No to co?
     - Zwrotnica jest nieprzestawialna. Można zmienić jej położenie tylko za pomocą specjalnego urządzenia i tylko przy czynnej współpracy centrali.
     - Skąd wiesz?
     - Czytałem o tym. Przy okazji zamachu jakiejś palestyńskiej organizacji jedno z pism rozważało możliwości ich następnego zamachu i ...- Hodges również zapalił kolejnego papierosa. - Akurat zwrotnica jest jednym z bardziej bezpiecznych urządzeń. A jej zniszczenie hamuje automatycznie cały ruch w tunelach.
     Wade rozłożył trzymaną na kolanach mapę podziemi. Jeśli oczywiście pokreślony różnokolorowymi mazakami plan można nazwać mapą. Nie zdołali ustalić ostatecznego obrazu podziemnych przejść. Schematy zaoferowane im przez odpowiedni urząd różniły się miedzy sobą dość znacznie, poprawki i dobudowy dokonywane na przestrzeni lat były źle zaznaczane, często nie uwzględniano ich wogóle. Bardziej dokładne były starsze mapy, nawet te sprzed kilkudziesięciu lat ale oczywiście nie było na nich nawet śladu przeróbek, nowych połączeń ani zmian jakich dokonano potem.
     - Słuchajcie, mam dziwne wrażenie, że siedzimy w jakimś ślepym korytarzu. Popatrzcie tu - palec Wade'a prześlizgnął się po grubej czerwonej linii. - Nikt tędy nie przejdzie.
     - Poza tym czymś co śledziliśmy wcześniej - mruknął Hodges.
     - Może przeszlibyśmy tutaj. Jakieś czterysta metrów w linii prostej...
     - Frost mówił, żeby się nie ruszać.
     - On nie zna naszej dokładnej pozycji. A w nowym miejscu mielibyśmy wgląd na skrzyżowanie tuneli - Wade liczył głośno. - ...pięć, sześć, siedem korytarzy. Jest większe prawdopodobieństwo, że ktoś będzie uciekał właśnie tamtędy.
     - O ile wogóle ktoś jeszcze ucieka.
     Hodges zerknął na Gavina, potem przeniósł wzrok na Vanderberga.
     - Co o tym myślisz?
     - Brzmi rozsądnie.
     - No to?... Czy ktoś jest przeciw?
     - Chodźmy - uciął Wade.
     Podnieśli się powoli prostując zdrętwiałe mięśnie. Zbędny w tej chwili sprzęt do tropienia niewidocznych gołym okiem śladów powędrował do małych, nieprzemakalnych plecaków, które na szczęście mieli ze sobą.
     - Trzeba będzie prześć kanałami - powiedział Wade. - To najkrótsza droga.
     - Jeśli można być czegokolwiek pewnym - Hodges wskazał na wylot bocznego korytarza. - Tędy?
     - Tak. Ja poprowadzę - Wade pochylił się wchodząc do niskiego tunelu. Promień jego latarki ślizgał się po czarnych, lśniących wilgocią ścianach. Już po kilkunastu krokach dotarł do nich odległy jeszcze szum wody.
     - Psiakrew, mam nadzieję, że nagle nie popłynie tędy strumień...
     - Ciiii, słyszycie?
     Skądś dobiegał ich cichy, stłumiony odległością odgłos ciężkich uderzeń, jakby ktoś walił metalowym drągiem w betonową ścianę.
     - Może to młot pneumatyczny?
     - I uderza tak powoli? Zresztą... To nie jest regularne.
     - Może to ktoś z tych pasażerów... Spróbujmy iść szybciej.
     Torujący drogę Wade potknął się kilkakrotnie i po chwili musieli wrócić do poprzedniego tempa. Szum wody był coraz bardziej wyraźny, natomiast uderzenia zdawały się cichnąć. Vanderberg, który miał kłopoty ze zbyt luźną maską wpadł na Wade'a kiedy ten zatrzymał sią nagle.
     - Musimy skręcić. Będziemy szli wzdłuż tego koryta.
     - Mam nadzieję, że to nie kanał zalewowy...- Gavin wychylił się zza ich ramion z niechęcią przyglądając się płynącej wąskim korytem wodzie. Prostopadły do tego, którym poruszali się dotąd kanał na szczęście miał wąski, dość suchy chodnik po lewej stronie, wzniesiony kilka centymetrów ponad poziom płynącego strumienia.
     - Coś ty. Z powodu tych deszczów wszystkie zalewowe są pełne po brzegi.
     Wade musiał zdjąć maskę, która przeszkadzała mu w zbliżeniu poplamionej mapy do oczu.
     - Chyba tędy - powiedział niepewnie. Wycelowany w lewo snop światła jego latarki nikł gdzieś w utrzymującym się nad powierzchnią potoku białawym oparze. - Chodźcie.
     Ruszyli za nim stąpając ostrożnie, żeby nie poślizgnąć się na wąskim pasie pod ścianą. Pochylona po pewnym kątem ściana utrudniała marsz zmuszając do niewygodnej, lekko skurczonej pozycji. Vanderberg co chwilę szorował ramieniem o porowatą, nierówną powierzchnię. Miał nadzieję, że kombinezon wykonano z mocnej tkaniny i nie przetrze się zbyt szybko. Już po kilku minutach bolały go mięśnie karku i prawej ręki, którą, żeby nie zaczepić łokciem o przymocowane do ściany pęki kabli, musiał trzymać przed sobą w niewygodnej pozycji. Kiedy rozległ się znowu sygnał telefonu o mało nie zepchnął się sam do wody wykonując zbyt gwałtowny ruch do kieszeni.
     - Tak?
     - Tu Frost - w głosie profesora czuć było tłumione napięcie. - Dakar zniknęła...
     - Co?
     - Dakar odłączyła się od swojej grupy. Chyba zgubiła się w plątaninie korytarzy.
     - Czy...
     - Nie - Frost wpadł mu w słowo. - Jesteście za daleko i macie czekać w tym samym miejscu. Policja wie o wszystkim a ekipy poszukiwawcze uwzględnią ten kierunek w swojej akcji.
     - Ale może udałoby się nam coś zrobić?
     - Nie! Czekajcie tam gdzie jesteście albo wychodźcie na powierzchnię. I nie rozdzielajcie się pod żadnym pozorem.
     - Do jasnej cholery, przecież nie można jej tak zostawić!
     - Co się stało? - spytał Gavin.
     - Moment - Vanderberg wyjął plan z rąk Wade'a. źeby poświecić sobie latarką musiał trzymać aparat przyciśnięty ramieniem do ucha. - Jesteśmy... - zaczął, ale profesor nie dał mu dojść do słowa.
     - Kartegoryczne nie! Macie zostać tam gdzie jesteście albo natychmiast wychodźcie na powierzchnię!
     - Ale...
     - źadnych "ale"! Połączę się z wami za kilka minut.
     - Co się stało? - powtórzył Gavin.
     - Dakar zniknęła.
     - Zaraz. Jak to zniknęła?
     - Nie wiem. Odłączyła się od grupy, zgubiła, czy coś...
     - I co robimy?
     Vanderberg wzruszył ramionami.
     - Co o tym myślisz, Charlie? Stary chce, żebyśmy czekali.
     Wade odebrał swój plan. Dłuższą chwilę studiował go ze skwaszoną miną, potem podniósł oczy.
     - Chyba najrozsądniej będzie trzymać się naszego poprzedniego planu.
     - To znaczy dojść do tego skrzyżowania?
     - Tak. Nic tu nie wymyślimy.
     - No nie... - Hodges usiłował opanować drżenie rąk. Widać było, że jest bardzo zdenerwowany. - Powinniśmy coś zrobić, do cholery...
     Wbrew temu co mówił patrząc na niego odnosiło się wrażenie, że jedyną rzeczą jakiej chce w tej chwili naprawdę jest natychmiastowe wyjście z podziemi.
     - Jasne, spróbujmy ogłosić alarm przeciwpożarowy... - Gavin rozdrażniony, potrząsnął głową. - Chryste, czy nie można użyć naszych mat?
     - W jaki sposób? - Vanderberg skinął na Wade'a, żeby ten ruszał dalej. - Znowu musimy sprowadzić kilka ekip, zdobyć świeżą substancję, odczekać jakiś czas... - urwał nagle. - Słyszycie? - zdawało mu się, że skądś dobiega go ciche brzęczenie.
     - Czy to jakiś generator? - spytał Hodges. Najwyraźniej on słyszał to również. Wade i Gavin spoglądali na siebie zdziwieni. Poza szumem strumienia nie mogli wychwycić żadnego dźwięku.
     - Może to, któraś z policyjnych ekip?
     - Nie doszli by tutaj tak szybko. Chodźmy nareszcie - Wade złożył mapę i schował do zewnętrznej kieszeni kombinezonu. - Czekając tutaj niczego nie zdziałamy.
     Ruszyli znowu jeden za drugim, szybciej niż poprzednio, jakby jakiś podskórny lęk gnał ich ku wyjściu z przyprawiającego o klaustrofobię kanału. Mimo chłodu Vanderberg co jakiś czas ocierał gromadzący się na czole pot a po kilkudziesięciu dalszych krokach musiał rozpiąć suwak kombinezonu.
     - Cholera, czy wam też jest tak gorąco? - spytał idący na samym końcu Hodges.
     - Jest zimno... - Wade odwrócił się na chwilę grzbietem dłoni zdejmując przylepione do czoła włosy.
     - Acha. To dlaczego sam wyglądasz jak szczur po wyjściu z wody?
     - Ja też mam wrażenie, że jest raczej chłodno - wtrącił się Vanderberg. - Ale... -zreflektował się nagle. - To strach - dokończył. - Stąd te objawy.
     - Akurat, ja...
     - Jezu, co to za iskrzenie?! - krzyknął nagle Gavin.
     - Co?
     - Tu coś strzela...
     - Tak. Kompania cekaemów.
     - Zaczekajcie - Gavin syknął z bólu i zatrzymał się w miejscu tak, że idący za nim Hodges o mało nie wpadł do wody. - Nie słyszycie tych trzasków?
     - Człowieku...
     - Czekaj - Vanderberg zauważył, że włosy Gavina, nie wszystkie oczywiście, tylko kilka pasemek, sterczą do góry jakby ktoś przywiązał je niewidzialnymi nićmi i ciągnął teraz chcąc je wyrwać. Przesunął nad nimi ręką. Czuł na palcach słabe ukłucia elektrycznych wyładowań. Nie, to nie strach tamtego. Widział już kiedyś coś takiego. Podczas wycieczki w góry, przed burzą widział jak naładowane elektrycznością powietrze unosi włosy mijającym go turystom. - Spokojnie, to tylko...
     - Au! - Gavin wstrząsnął się nagle. - Psiakrew, co jest do... Aaaa... - podniósł dłoń do oczu. Kiedy zbliżył kciuk do palca wskazującego drobna iskierka przeskoczyła pomiędzy nimi. - Ssss...
     Vanderberg chwycił jego rękę ale nie czuł elektrycznych uderzeń. Dotykał jego palców, sprawdził metalową bransoletę zegarka ale nie było iskry.
     - Może gdzieś w pobliżu jest transformator?
     - Co to za cholerstwo?
     - Nie no... Chodźmy stąd bo...
     - Patrzcie! - Gavin zachichotał nagle. Nad jego palcem unosił się blady płomyk. - C... Co... - nie mógł dokończyć zdania. Był zdenerwowany ale jeszcze nie przestraszony. - Co jest? - roześmiał się nagle.
     - Boli cię? - Hodges nachylał się z tyłu.
     - Nie wiem.
     Wade wyjął z kieszeni papierosa i włożył do ust.
     - Daj przypalić - mruknął.
     Vanderberg chwycił za wyprostowany palec. Mały płomyk przeskoczył na drugi.
     - No co...
     Ryk Gavina sprawił, że targnął się w tył. Cała dłoń buchnęła płomieniami jakby ktoś nagle chlusnął na nią kubkiem benzyny. Vanderberg runął do przodu chcąc ją chwycić przez rękaw, potknął się i wpadł na tamtego przyciskając go do ściany. Nerwowo uderzał w płonącą dłoń chcą zdusić ogień własną ręką. Hodges, który chciał zrobić to samo popchnął ich, przewrócił się i niechcący, szukając oparcia dla wysuniętej nad strumień nogi zepchnął Wade'a do wody.
     - Spokojnie! Już, już!... - Vanderberg nie wiedział jak pokazać wrzeszczącemu Gavinowi, że udało mu się zdusić płomień.
     - Kurwa - stojący po pas w wodzie Wade walczył z mocnym prądem. - Niech ktoś mi pomoże...
     - Wyjdźmy stąd. Wyjdźmy stąd. Wy... Jezu, co to było?! - Gavin patrzył na swoją dłoń wychodzącymi z orbit oczami. Skóra nie była spalona, w świetle latarki leżącego Hodgesa nie widać było żadnych ran ale ruchome cienie nie pozwalały dostrzec niczego dokładnie.
     - Niech mi ktoś da rękę - Wade osuwał się w tył usiłując dosięgnąć czegokolwiek co dałoby mu oparcie. Hodges chwycił go za włosy.
     - Wyjdźmy stąd! Wyjdźmy stąd, do cholery!
     - Spokojnie, już...
     Latarka Hodgesa wpadła do wody kiedy Wade gramolił się na suchy chodnik. Ciemność nie była jednak całkowita. Jakiś upiorny blask pełgał po ścianach oświetlając od dołu twarze stojących.
     - Co?... Szlag!
     Druga ręka Gavina płonęła jasnym ogniem, który obejmował już nadgarstek, przedramię, łokieć... Ogłuszony jego krzykiem Vanderberg zaczął klepać dłońmi w odsłonięte miejsca chcąc zdusić płomień ale paliła się już cała ręka.
     - Wade! Daj coś mokrego!!!
     Gavin buchnął płomieniami, w jednej chwili zamieniając się w żywą pochodnię. Jego ryk wypełniał cały kanał, zdawało się, że powinien być słyszany w całym mieście...
     - Zepchnij go! Zepchnij go, kur...
     Vanderberg kopnął płonącą nogę z całej siły o mało sam nie tracąc równowagi. Gavin przewrócił się krzycząc, cały czas jednak na suchym chodniku. Vanderberg nachylił się ale uderzenie płomieni w odsłoniętą twarz odrzuciło go w tył. Na szczęście Hodges używając plecaka jako tarczy i lemiesza spychacza zarazem wrzucił ofiarę do wody. Gavin dławiąc się krzykiem zniknął pod powierzchnią sprawiając, że znowu zapadła ciemność. Wade i Vanderberg skoczyli za nim przeszkadzając sobie wzajemnie i tłukąc się boleśnie o przeciwległą ścianę.
     - Gdzie on jest?!
     - Idź dalej! Dalej!!! - Vanderberg gorączkowo szukał wokół rozłożonymi rękami. - Bo nam odpłynie!
     Ogień eksplodował dokładnie pomiędzy nimi na powierzchni wody. Płonąca głowa i ramiona Gavina oślepiały oczy powodując łzawienie. Obaj rzucili się jednoczeście wpychając go pod powierzchnię. Silny prąd spychał ich coraz dalej, na szczęście Hodges zdołał złapać Wade'a za kołnierz.
     - Jezu, co robić? On się zaraz udusi!
     - Na górę!
     Popuścili trochę pozwalając by twarz tamtego uniosła się nad powierzchnię. Gavin prychał usiłując zaczerpnąć powietrza, dławił się krzykiem i kaszlem spazmatycznie bijąc wodę rękami. Jego usta poruszały się jakby chciał im coś powiedzieć ale nie mogli zrozumieć ani słowa. Płomień pojawił się znowu. Vanderberg wepchnął go z powrotem pod wodę czując, że sam również traci oparcie. Upadł nagle wciągając ich obu pod powierzchnię. Hodges krzyczał coś usiłując ich złapać, wreszcie podbiegł do przodu, chwycił się jakiejś wystającej ze ściany rury i sam wskoczył do wody blokując płynących własnymi nogami.
     - Do góry!
     Vanderberg znowu uniósł głowę Gavina. Nie widział czy tamten zaczerpnął oddech. Płomień buchnął od razu zmuszając go, by wepchnął ją z powrotem pod powierzchnię.
     - Kurwa, udusi się!
     - Szlag! Do góry!
     Podnieśli go znowu. Krótki krzyk, czy raczej charkot, płomień i znowu plusk wiody.
     - Rurka! Potrzebujemy jakiejś rurki! - krzyczał Wade.
     - Spali sobie płuca dymem! - Vanderberg zrozumiał co tamten chce zrobić. - Owińmy go czymś mokrym i spróbujmy...
     Podcięty runął do wody znikając pod powierzchnią. Gavin desperacko walczył o wydostanie się na powierzchnię. Kiedy Vanderberg wypłynął nareszcie dostrzegł go, prawie połowę ciała płonącą w rękach Wade'a. Rzucił się do przodu i własnym ciężarem wepchnął z powrotem pod wodę.
     - Jezu! - Wade płakał zasłaniając twarz. - Jezu...
     - Ratunku! Ratunku!!! - Hodges krzyczał do telefonu strząsając z niego jednocześnie krople wody. - Człowiek się pali! Ratunku!
     Vanderberg walczył z Gavinem usiłując utrzymać jego głowę pod powierzchnią. Nie miał pojęcia co robić. Płonąca dłoń ofiary biła go w twarz parząc policzek i szyję. Zimna woda sprawiała, że mięśnie drętwiały stając się coraz słabsze. Jeszcze chwila takiego wysiłku i zaczną się skurcze. Wade zciągał kombinezon, żeby go użyć jako koc strażacki, przewrócił się i zaplątał, wstał znowu... Hodges wypuścił z rąk rurę i zaczęli płynąć.
     - Charlie, pomóż!
     Vanderberg zaczerpnął głęboki oddech i zanurkował usiłując odnaleźć usta Gavina. Wreszcie przytknął swoje wargi do jego warg chcąc przekazać mu oddech pod wodą. Palce tamtego konwulsyjnie drapały kombinezon na plecach ale stał się cud. Gavin w szoku i ogarniającym go szaleństwie zrozumiał o co mu chodzi. Przyjął porcję powietrza. Vanderberg podniósł głowę, wziął oddech i znowu zanurzył się dotykając ust tamtego. Przekazał drugą porcję powietrza, wypłynął znowu czując zawroty głowy. Miał plamy przed oczymi. ale zanurkował jeszcze raz. Nowy oddech... Nie tamten nie zrozumiał! Vanderberg po prostu go topił!!! Cofnął ręce pozwalając Gavinowi wypłynąć. Nawet podtrzymał jego głowę. Widział płomień i słyszał jak tamten krztusi się usiłując wypluć wodę z płuc. Zupełnie bezradny obserwował jak Gavin odruchowo opanowuje kaszel i wciąga ogień do gardła. Wade narzucił kombinezon na płonącą głowę ale materiał, mimo, że mokry, zapalił się prawie od razu. Vanderberg wyobrażając sobie jego spalone płuca wepchnął go wgłąb ale puścił zaraz czując, że Gavin nie walczy już o nic.
     Dno obniżyło się i prąd przybrał na sile. Wade gonił ich to płynąc to brnąc w wodzie. Hodges został gdzieś z tyłu. Jeszcze słyszeli jego krzyk: "Ratunku! Nie słyszą nas. Nie słyszą..." Gdzieś z przodu narastał huk opadającej wody. Vanderberg trzymał Gavina a może już tylko jego bezwładne ciało. Usiłował zaczepić o cokolwiek nogami ale dno potoku było gładkie i śliskie. Wade krzyczał coś usiłując go złapać ale łoskot wodospadu zagłuszał już wszystko. Paznokcie wolnej ręki łamały się szorując po betonowej ścianie w poszukiwaniu jakiegoś punktu zaczepienia. Potem dno znikło nagle i runęli w dół uderzając w cembrowinę opadowej studni.
    

cdn.

na górę