Fahrenheit nr 60 - sierpień-październik 2oo7
fahrenheit on-line - archiwum - archiwum szczegółowe - forum fahrenheita - napisz do nas
 
Literatura

<|<strona 20>|>

Niezapominajka

 

 

(opowiadanie nadesłane na konkurs „Fantastyczna miłość”)

 

Wszystko zaczęło się w dniu moich sześćdziesiątych urodzin. Obudziłem się o świcie i chociaż usilnie próbowałem ponownie usnąć, sen nie przychodził. Przyszły za to wspomnienia o mojej żonie, Sonii. O dniu, w którym odeszła. Zamknąłem powieki i oczyma wyobraźni odtwarzałem scenę naszego pożegnania, chwila po chwili, sekunda po sekundzie, jakby to był film. Kiedy wszedłem do sali, Sonia leżała na łóżku pod ogromnym oknem. Podłączona do dziwacznej aparatury, z tymi wszystkimi rurkami i kablami wyglądała bardziej jak robot niż człowiek, tak przynajmniej to wtedy wyglądało. Cicho podszedłem do łóżka i usiadłem na jego krawędzi. „To nie moja żona, to jakiś cyborg”, chodziło mi po głowie i chociaż od razu zganiłem się za taką myśl, nie byłem w stanie pozbyć się jakiegoś takiego uczucia obcości. Może dlatego, że Sonia, która była przepiękną kobietą, nie wyglądała już nawet jak kobieta. Nakryłem dłonią jej delikatne palce, chyba po to, aby upewnić się, że to na pewno moja Sońka. W tym momencie otworzyła oczy.

– Nie chcę umrzeć... – powiedziała, a jej głos był jak szelest liści za oknem.

– Nie pleć głupstw, mała – odpowiedziałem, starając się ukryć drżenie głosu. – Przed nami wiele szczęśliwych dni...

– Niezapominajki... proszę... – wyszeptała z trudem.

Tak, niezapominajki... Sonia uwielbiała niezapominajki, to dzięki nim poznaliśmy się dwa lata wcześniej. Szedłem ulicą, zatopiony we własnych myślach, kiedy zobaczyłem naprzeciwko siebie TE oczy – ogromne, hipnotyzujące i aż nieludzko niebieskie. Nigdy wcześniej ani później nie spotkałem nikogo z takimi oczami. Te dwa „zwierciadła duszy” zupełnie mną zawładnęły. Ocknąłem się dopiero wtedy, kiedy ich właścicielka zniknęła za rogiem. Wyrwany z letargu porwałem bukiecik niezapominajek od staruszki siedzącej obok płotu i pognałem za dziewczyną.

– Niezapominajki... – wybąkałem zmieszany, wręczając jej kwiaty barwy jej tęczówek i zobaczyłem, jak te oczy uśmiechają się do mnie.

Dlatego wtedy, tam w szpitalu, chociaż czułem, że to nasze ostatnie wspólnie spędzone chwile, nie miałem serca jej odmówić. Ile sił w nogach pobiegłem do szpitalnego parku. Był koniec kwietnia, w każdą cząsteczkę świata wstępowało życie, podczas gdy z niej uchodziło. Rośliny wypuszczały kolorowe pąki, skóra Sonii coraz bardziej szarzała. Ptaki z ferworem ćwiczyły swoje trele, jej głos coraz bardziej wiązł w gardle. Wszystko pięło się w górę, ona zapadała się w sobie. Cały świat radośnie wirował, Sońka nie mogła się ruszyć. Jakże niesprawiedliwe mi się to wydawało. Wchodząc do szpitala, żałowałem, że to nie zima. Wtedy na pewno łatwiej byłoby mi to znieść. Kiedy wróciłem na salę, zastałem puste łóżko. Dokładnie pamiętam to uczucie – nie mogłem złapać oddechu, jakby w powietrzu nie było ani cząsteczki tlenu. Gdy otrząsnąłem się z pierwszego szoku, miałem ochotę wydrzeć się na całe gardło. Niewiele pamiętam z tego, co działo się potem. Jedyne, co utkwiło mi w pamięci, to słowa księdza na pogrzebie:

– Odeszła z tego świata, lecz żyć będzie w naszych sercach, póki żyją ci, co ją znali.

Gówno prawda. Wkrótce wszyscy zapomnieli. Nikt nie chciał o Sonii pamiętać, za bardzo ich to bolało. Po śmierci Sońki starałem się ze wszystkich sił żyć normalnie. Niestety, w moim wydaniu ta normalność sprowadzała się do pakowania w kolejne nieudane związki. Żadna kobieta nie wydawała mi się godną następczynią mojej Sonii, żadna nie była wystarczająco piękna, inteligentna, zabawna. I tak mijały kolejne lata i kolejne kobiety. Ale nie martwiłem się tym za bardzo. Aż to tego dnia. Dnia moich sześćdziesiątych urodzin. Dnia, w którym zrozumiałem, że prawdopodobnie czeka mnie to, czego się najbardziej obawiałem – samotna starość i śmierć bez bliskiej osoby u boku. To chyba właśnie od tego zaczęło się wspominanie lat spędzonych wspólnie z Sonią. Z każdym kolejnym dniem coraz mocniej, coraz intensywniej o niej myślałem. Przeglądałem albumy ze zdjęciami, czytałem listy, oglądałem nagranie ze ślubu. Wstawałem i zasypiałem, wspominając Sońkę. Niedługo potem zacząłem czuć się tak, jakby ktoś mnie śledził. Muszę przyznać, że cholernie mnie to przestraszyło. Byłem przecież zamożnym facetem, na podjeździe stał nowiutki chevrolet, w salonie najwyższej klasy sprzęt audio, więc od razu pomyślałem, że obserwują mnie jakieś zbiry i tylko czekają na dogodny moment, żeby ograbić mnie z dobytku. Po kilku dniach nieprzerwanej nerwówki i ciągłego spoglądania na podwórko zza firanek stwierdziłem, że dłużej tego nie wytrzymam i, chcąc nie chcąc, wynająłem detektywa, myśląc, że ten rozwiąże problem w ciągu kilku dni. Jednak kiedy po tygodniu detektyw nie zwietrzył niczego poza gromadzoną przez lata gotówką, pożegnałem się z nim w lodowatej atmosferze. I chociaż wszystko wskazywało na to, że nikt mnie nie obserwuje, nadal czułem się tak, jakby ktoś ciągle czaił się za moimi plecami. Po pewnym czasie nawet do tego uczucia przywykłem. Wtedy jednak zacząłem dostrzegać kątem oka jakiś mglisty kształt, ale ilekroć się obracałem, kształt znikał, jakby rozwiany podmuchem wiatru. Dobrze pamiętam dzień, w którym puściły mi nerwy z tego powodu. Oglądałem wtedy jakiś serial w telewizji. „Cholera. To pewnie początki zaćmy”, przyszło mi do głowy w pewnym momencie. „Trzeba było jeszcze bardziej chwalić się sokolim wzrokiem. Teraz mam nauczkę.” Chyba jeszcze tego samego dnia pojechałem do okulistki i zrobiłem wszelkie możliwe badania.

– Panie Teodorze, wzrok jak zwykle doskonały, nie ma powodów do obaw – oznajmiła mi dosyć kształtna pani doktor, zerkając to na mnie, to na wyniki.

Wydaje mi się, że wpadłem jej w oko, ale nie romanse były mi wtedy w głowie, a poza tym wyglądała na niezłą heterę. Wykończony wróciłem do domu i powlokłem się prosto na kanapę. Byłem szczęśliwy, że to nie zaćma i że nie oślepnę tak szybko, jak mi się wcześniej wydawało, ale z drugiej strony omamy nie zniknęły. I kiedy tak leżałem na kanapie z zimnym kompresem na czole, doznałem nagłego olśnienia. „Teodor, ty debilu”, skarciłem się w duchu, zrywając mokrą ściereczkę z czoła. „Przecież to oczywiste. Guz mózgu. Mały, wredny sukinsyn, który uciska nerw wzrokowy. Przez to te wszystkie halucynacje.” Drogo mnie to kosztowało, ale udało mi się załatwić tomograf na następny dzień. A potem kilka piekielnych dni oczekiwania na wyniki, podczas których z nerwów prawie chodziłem po ścianach. Wyraźnie pamiętam, że chwilę po tym, jak zadzwonili ze szpitala, już dociskałem pedał gazu w samochodzie i o mały włos w ogóle bym nie dojechał, prawie powodując dwie kolizje ze zdenerwowania i pośpiechu. I to uczucie, jakbym brał udział w maratonie, kiedy już znalazłem się na miejscu.

– Pan Teodor Malinowski? – zagadnął całkiem młody lekarz w dużych okularach i zaprosił mnie do gabinetu. – A więc, Panie Teodorze, pana wyniki są absolutnie w porządku, nie wykryliśmy żadnych zmian w mózgu – powiedział dziwnie wesoło.

Spojrzałem na niego podejrzliwie.

– Na pewno nie pomyliliście wyników? – spytałem zaniepokojony, bo nie ukrywam, że przez swój wiek lekarz nie wzbudził mojego zaufania.

– Na pewno, nie ma powodów do obaw – powiedział uspakajająco, ale dla mnie było jasne, że starał się delikatnie mnie spławić.

Ze szpitala wyszedłem krokiem osoby zrezygnowanej i tym razem jechałem tak ostrożnie i powoli, że inni kierowcy, tracąc cierpliwość, trąbili jak oszalali, a wyprzedzając pokazywali środkowy palec. Pomimo tego, że fizycznie nic mi nie dolegało, czułem się jak wrak człowieka. Uczucie czyjejś obecności ciągle narastało, a i mglisty kształt w kącie oka nadal się pojawiał. Byłem na granicy załamania nerwowego i czułem, że niewiele dzieli mnie od jej przekroczenia. Moje ówczesne życie przypominało horror klasy D, więc coraz częściej wracałem do szczęśliwej przeszłości. Koniec końców stwierdziłem, że nie mam innego wyboru, jak zaakceptować zaistniałą sytuację i po prostu przestać się przejmować. Ale to chyba wtedy pojawił się zapach. I to nie byle jaki zapach, ale wyraźny, intensywny zapach niezapominajek. W pewnej chwili po prostu otoczył mnie delikatną mgiełką, jak kokon otacza gąsienicę. Dzisiaj wiem, że o mały włos nie popadłbym tamtego dnia w obłęd.

– Nieee!!! – wydarłem się na całe gardło. – Dosyć tego, dosyć!!! – krzyczałem przez łzy.

Chwyciłem kluczyki od samochodu i już miałem jechać po księdza, kiedy usłyszałem cichy szept tuż obok siebie:

– Teoś, nie jedź, nie wsiadaj do samochodu.

I wtedy wszystko zrozumiałem. Tylko jedna osoba tak do mnie mówiła, tylko jedna pachniała niezapominajkami. Przez następne dni przypominałem sobie każdy najdrobniejszy szczegół dotyczący wyglądu Sonii, co wymagało czasami wielkiej koncentracji. W końcu którejś nocy, wyrwany ze snu, ujrzałem tuż przed sobą te niesamowicie niebieskie oczy.

– Sonia?! O Boże! Sońka! Malutka... – nie mogłem uwierzyć w to, co widzę.

 

***

 

Nie do końca wiem, jak to się stało, niewiele pamiętam. Ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną, mówią o tunelu z białym światłem na końcu. Ja nie wiem, co było po mojej śmierci, nie pamiętam momentu oderwania duszy od ciała ani tunelu, ani światła. Przypominam sobie jedynie ten moment wyrwania z błogostanu. Jakby ktoś gwałtownie obudził mnie z przyjemnego snu. I moje ogromne przerażenie, gdy w postaci samej świadomości znalazłam się ponownie na ziemi. Byłam całkiem zdezorientowana i na początku zupełnie nie rozumiałam, dlaczego po tylu latach ponownie się tutaj znalazłam. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystkie te historie o duchach, które błąkają się po ziemi, dopóki nie załatwią zaległych spraw. Ale przecież ja nie miałam żadnych zaległych spraw. I bardzo nie chciałam być duchem. Wszelkie moje wątpliwości rozwiały się, kiedy zobaczyłam Teodora. Początkowo nie poznałam go w tym starym, zmęczonym człowieku i nie wiedziałam, dlaczego pojawiłam się akurat u niego. Ale kiedy zaczął przeglądać stary album ze zdjęciami, rozpoznałam w nim moją pierwszą i jedyną miłość. I dotarło do mnie, że to on jakimś cudem ściągnął mnie z powrotem. Wkrótce zrozumiałam, że im częściej on o mnie myśli, tym bardziej cielesna się staję. Próbowałam więc jakoś nawiązać kontakt, dać mu znać, że to ja, ale kolejne próby tylko go przerażały. Zaczęłam obawiać się, że Teodor zwariuje, a ja wrócę tam, skąd przybyłam – a im dłużej byłam na ziemi, tym mniej chciałam wracać – postanowiłam więc biernie czekać. Na szczęście kiedy poczuł mój zapach i usłyszał mój szept, Teo zrozumiał, co się dzieje, i mogłam być spokojna, że wkrótce będę człowiekiem z krwi i kości. Jakże cudowny był moment odzyskania ciała . I jak olbrzymie zdziwienie Teodora, kiedy ujrzał mnie przed sobą. Wyskoczył z łóżka, jakby zobaczył ducha. A potem przegadaliśmy całą noc. Teodor opowiedział mi o tym, co się wydarzyło w jego życiu po mojej śmierci, o nieudanych związkach, zawiedzionych nadziejach, o coraz większym rozgoryczeniu i rozczarowaniu życiem. Z jednej strony było mi przykro, że mu się nie poukładało, ale z drugiej cieszyłam się, że jego obecne życie wepchnęło go w objęcia wspomnień – w końcu gdyby był szczęśliwy, nie zacząłby o mnie myśleć. Ja mówiłam niewiele, zresztą o czym miałabym gadać – nie pamiętałam prawie nic z tego, co było po śmierci. A o przyszłości nie chciałam mówić. Co prawda miałam jakieś tam mgliste plany, ale uważałam, że byłoby nietaktem o nich mówić, gdy Teodor miał już wszystko, co najlepsze, za sobą.

Pierwszy miesiąc spędziłam wyłącznie w domu. Świat, który opuściłam, nie był już tym samym światem, do którego ponownie wróciłam. Wiele rzeczy całkowicie się zmieniło, wiele rzeczy stało się mi zupełnie obce. Czas spędzałam na oglądaniu telewizji, czytaniu książek i przeglądaniu Internetu. No i na opiekowaniu się Teodorem. Krok po kroku oswajałam się z nową rzeczywistością. A kiedy poczułam, że jestem w stanie stawić czoła tej rzeczywistości, namówiłam Teodora na zakupy. W końcu nie miałam nic poza tą staroświecka sukienką, którą tak dobrze zapamiętał i w której wyglądałam jak własna babcia. Pojechaliśmy do dużego centrum handlowego. Od tych wszystkich neonów, świateł i wystaw kręciło mi się w głowie, ale czułam się wspaniale – jak małe dziecko w sklepie z zabawkami. A że w kwestii ubioru zawsze byłam wybredna, przymierzaniu i wybieraniu nie było końca. Teodor na początku podzielał mój zapał i nawet doradzał mi, co kupić, ale po pewnym czasie jego entuzjazm mocno przygasł i zamienił się w obojętność.

– Sonia, na litość boską, ileż można przebierać w ciuchach – skwitował w końcu. – Jedźmy już do domu, jestem zmęczony.

Było mi przykro, że przerywa mi taką świetną zabawę, ale kiedy zobaczyłam, jak zgarbiony włóczy się do samochodu, zrobiło mi się głupio. Zupełnie zapomniałam, że ma na karku trzydzieści lat więcej niż ja. Następnego dnia postanowiłam więc jakoś mu te cierpienia wynagrodzić i zaproponowałam, żebyśmy poszli na spacer po okolicy. Teodor wydawał się być zachwycony moim pomysłem. Założyłam śliczną zieloną sukienkę i buty na wysokim obcasie. Znowu poczułam się atrakcyjna. Wzięłam Teosia pod rękę i powoli ruszyliśmy w stronę najbliższego parku. Niestety, nigdy tam nie doszliśmy. Na końcu ulicy, na której mieszkał Teo, syn sąsiada akurat kosił trawę i kiedy tylko nas zobaczył, wyłączył kosiarkę i podszedł do płotu.

– No, panie Teodorze, nie wiedziałem, że chowa pan taki skarb. To grzech chować takie cudo w domu. Chyba nie chce pan córki zmarnować? – zapytał, wyraźnie błaznując.

– Nie twoja sprawa – odwarknął Teo, mocniej ściskając mnie za ramię i robiąc szybki zwrot.

Po chwili byliśmy z powrotem w domu. Przez resztę dnia Teodor był wyraźnie nie w sosie, ale kiedy zapytałam go, o co chodzi, udawał, że wszystko w porządku i że nic się nie stało. Ale wiedziałam, że to nie była prawda. Nie wiedziałam tylko, że ta sytuacja spowoduje taką lawinę wydarzeń. Kolejny miesiąc także upłynął pod znakiem siedzenia w domu. Teodor nie był zbyt skory do wychodzenia gdziekolwiek. W końcu udało mi się go namówić na kolację w restauracji. Przy okazji chciałam też porozmawiać o tym, jak sobie wyobrażamy nasze przyszłe życie. Przygotowania do wyjścia zajęły mi trochę więcej czasu, niż przypuszczałam, i Teo chyba lekko się zirytował.

– Sońka, wyjdź już w końcu z tej łazienki. Pindrzysz się już tam ze dwie godziny, a ja nie mam pęcherza z gumy – mówił podniesionym głosem przez drzwi.

Kiedy w końcu udało mi się wyszykować i zaprezentowałam swoją kreację, nadal był naburmuszony, ale efekt końcowy chyba zrobił na nim wrażenie, bo trochę mu przeszło. A mówiąc szczerze, wyglądałam olśniewająco w dopasowanej czerwonej sukience przed kolano i wysokich szpilkach. Na szczęście zanim dojechaliśmy na miejsce, Teodor dał się już całkiem udobruchać kilkoma czułymi słówkami. Restauracja była bardzo modna, bardzo droga i Teodorowi ledwo udało się zarezerwować stolik. Wysoki, przystojny kelner poprowadził nas w głąb sali, co chwilę strzelając oczami w moją stronę, przez co o mało nie zderzył się ze swoim kolegą, wywołując tym uśmiech na mojej twarzy i grymas zdegustowania na twarzy Teodora. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, zobaczyłam mały bukiecik niezapominajek w wazoniku na środku śnieżnobiałego obrusu. Ten widok tak mnie rozczulił, że rzuciłam się Teodorowi na szyję i już chciałam wpić się w jego usta, kiedy zobaczyłam tuż przed sobą jego pomarszczoną twarz i spękane wargi. Dosłownie w ostatniej chwili niezdarnie skierowałam usta w stronę policzka. Oboje dość zmieszani i zażenowani tą sytuacją szybko usiedliśmy na miejscach, zatapiając nosy w kartach dań. Bałam się, że gdy tylko odłożymy je na bok, zapanuje krępujące milczenie, ale na szczęście zaraz pojawił się kelner.

– Czy mogę przyjąć zamówienie? – zapytał, patrząc wymownie na mój dekolt.

– Kieliszek wermutu, francuską zupę cebulową i befsztyka... krwistego – szybko wyrecytował Teodor, kładąc nacisk na słowo „krwisty”.

– A dla córki? – zapytał przymilnie kelner, co spowodowało, że Teo gwałtownie poczerwieniał na twarzy, a ja już wiedziałam, że zaraz wybuchnie.

– Dla mnie to samo, dziękujemy panu – wyrzuciłam z siebie szybko, spławiając tym samym kelnera. – Teoś, nie przejmuj się... – dodałam po chwili, próbując ratować resztki nastroju.

– Daruj sobie, OK? – wysyczał.

Stwierdziłam więc, że lepiej dać mu trochę czasu na ochłonięcie, i poszłam poprawić makijaż, ale i ten manewr nie przyniósł zamierzonego skutku. Kiedy wróciłam do stolika, Teodor był jeszcze bardziej zdenerwowany.

– Na Boga, coś ty tam tyle czasu wyprawiała? – zapytał z wyrzutem. – Zupa już dawno wystygła. Ileż można się pindrzyć przed lustrem? – W jego głosie dało się wyczuć narastającą złość.

– Myślałam, że potrzebujesz chwili samotności. – Postanowiłam zagrać w otwarte karty.

– Tak, jasne. Widzę przecież, jaką przyjemność sprawia ci paradowanie przed tymi wszystkimi facetami. Widzę, jak ci schlebia, że wodzą za tobą maślanymi oczami.

– Teodor, proszę cię... Dobrze wiesz, że to nie tak – próbowałam oponować.

– Słuchaj, może jestem stary, ale z pewnością nie ślepy. – Teodor nie dawał za wygraną, a ja robiłam się coraz bardziej czerwona ze wstydu, czując na sobie spojrzenia innych ludzi.

Nie chciałam dalej ciągnąć tej kłótni. Sięgnęłam po łyżkę i zajęłam się zupą cebulową. Reszta kolacji upłynęła w ponurym milczeniu, przerywanym zdawkowymi grzecznościami.

 

***

 

Po incydencie w restauracji, a także po kilku innych starałem się, żeby Sonia spędzała czas wyłącznie w domu. Ilekroć wychodziliśmy, zawsze pojawiał się jakiś fagas, który dosłownie pożerał ją wzrokiem. Na dodatek sama Sońka ubierała się tak, żeby zwracać na siebie uwagę. Strasznie mnie to wszystko irytowało. Do cholery, przecież była ze mną, więc po co się tak ubierać? A ja nie po to ją odzyskałem, żeby za chwilę zniknęła za horyzontem z pierwszym lepszym gogusiem. O nie, nie. Nie miałem zamiaru znowu być sam, znowu zabijać czas i myśli oglądaniem telewizji. Dlatego starałem się trzymać ją na krótkiej smyczy. Niestety, po kolejnych dwóch miesiącach udało jej się namówić mnie na wypad do kręgielni. Sam nie wiem, jakim cudem mnie przekabaciła. Może dlatego, że po tak pysznym obiedzie, jaki mi przygotowała, było mi głupio powiedzieć „nie”. Ledwo przekroczyliśmy próg lokalu, a już podskórnie czułem, że będę żałował mojej ustępliwości. Kiedy Sonia rzucała kulą, opięte szorty wręcz nieprzyzwoicie obnażały kształtne pośladki, co wzbudzało niemy zachwyt wszystkich facetów w lokalu. Jestem pewien, że robiła to celowo. A te wszystkie nabuzowane testosteronem samce zachowywały się tak, jakby w całej kręgielni nie było żadnej innej kobiety. „Wygląda jak dziwka”, przyszło mi na myśl. W tym momencie Sonia strąciła kulą wszystkie kręgle i kołysząc biodrami, podeszła do mnie z triumfalnym wyrazem twarzy.

– Teoś, teraz twoja kolej – powiedziała, uśmiechając się promiennie, a mnie powoli zalewała krew.

– Nie mam ochoty na dalszą grę. Pakuj się, jedziemy do domu – oświadczyłem, bo dość już miałem całych tych kręgli.

– Ale Teodor... o co znowu chodzi? – Sonia udawała zdezorientowaną.

– Dosyć mam oglądania, jak mizdrzysz się do innych facetów na moich oczach – rzuciłem jej prosto w twarz.

– O co ci chodzi, do cholery! – po raz pierwszy puściły jej nerwy. – Jeżeli ty nazywasz mizdrzeniem się to, że się na mnie gapią, to...

– Nie gapiliby się, gdybyś miała normalne ubranie! – nie dałem sobie nadal wciskać tego kitu.

– Normalne, czyli jak zakonnica! – krzyczała.

Niesamowicie mnie ta rozmowa wkurzyła. Nie miałem ochoty wysłuchiwać bzdur, które plotła Sonia. W końcu pokazała, na co ją stać. Zdenerwowany wziąłem kulę, nachyliłem się do rzutu i w tym momencie poczułem, jak coś strzyka mi w kręgosłupie. Co gorsza, nie mogłem wrócić do pionu. Sonia widząc, co się stało, wzięła mnie pod rękę i pomogła zejść z toru. Jakbym oczekiwał pomocy! „Kurwa”, pomyślałem, „już bardziej mnie nie mogła upokorzyć! Zrobiła ze mnie jakiegoś starego, zniedołężniałego grzyba.”

– Jedziemy do szpitala – powiedziała cicho zmartwionym tonem, równie sztucznym, co moja szczęka. – Siedź spokojnie i nie ruszaj się – dodała, wpakowując mnie na tylne siedzenie samochodu.

„Co za cenna uwaga, co za idiotka”, przyszło mi na myśl. „Zupełnie jakbym mógł się ruszyć.” W szpitalu nastąpił dalszy ciąg upokorzenia. Nie chciałem, żeby Sonia brała mnie pod rękę, więc siłą wepchnęła mnie na wózek. Poczułem się tak, jakbym miał sto lat. I wszystkie te zachwycone miny mijających nas lekarzy, kiedy spoglądali na Sonię, i które zamieniały się w grymas obrzydzenia, kiedy w końcu dostrzegali mnie. Gdy dotarliśmy na chirurgię, zleciało się całe stadko lekarzy, każdy chętny, żeby udzielić nam pomocy. Przez tę głupią krowę zrobił się straszny harmider. Wyglądało to tak, jakby lekarze zaraz mieli skoczyć sobie do gardeł jak wściekłe psy. Wywiązała się ostra dyskusja o to, kto weźmie mnie pod opiekę, ale dobrze wiedziałem, że ta rozgrywka dotyczy Sonii, tego, kto się nią zajmie i wyjaśni wszystkie zawiłości dotyczące mojego stanu . Ku mojej krótkiej uciesze wkrótce przyszedł ordynator, rozpędzając całą tę hałastrę.

– Pielęgniarz zabierze pani ojca na prześwietlenie – ten największy z nich wszystkich dupek puszył się jak jakiś cietrzew, zwracając się do Sonii w taki sposób, jakbym był bezrozumną roślinką. – A panią proszę za mną, wypełni pani kartę pacjenta – kontynuował, prezentując lśniąco biały uśmiech i patrząc na Sonię tak, jakby miał rentgen w oczach.

A ta, odwzajemniając uśmiech, poszła za nim, zupełnie zapominając o moim istnieniu. Jak ona, do cholery, tak mogła?! Po tym wszystkim, co dla niej zrobiłem!!!

 

***

 

Teodorowi wypadł dysk i przez następnych kilka tygodni musiał ograniczyć chodzenie. W szpitalu przepisali mu jakieś proszki i dali skierowanie na rehabilitację. Dla mnie oznaczało to więcej obowiązków domowych oraz znoszenie jego nieustannych humorów. Starałam się wytrzymywać to z cierpliwością i spokojem, ale z dnia na dzień było coraz gorzej. A już prawdziwe piekło rozpętało się wtedy, kiedy poruszyłam temat przyszłości. Teodor siedział przed telewizorem i oglądał ulubiony serial.

– Teodor, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho.

Teatralnym gestem wyłączył telewizor i spojrzał wyczekująco w moją stronę.

– Słuchaj, Teoś, pomyślałam sobie, że pójdę do pracy i zacznę studia – oznajmiłam jak najdelikatniej.

Teodor wstał z fotela, ostentacyjnie milcząc. Ja jednak czułam, że jest wściekły i że zaraz wyrzuci z siebie lawinę słów.

– Najwyraźniej myślenie nie jest twoją mocną stroną – stwierdził oschle.

– Ale tak właściwie to ja już znalazłam pracę... – dodałam cicho.

– Co?! – wrzasnął, jakbym wylała na niego kubeł wrzątku. – Co ty sobie, do jasnej cholery, wyobrażasz?! Że będziesz pracować, studiować i balangować, a ja znowu będę siedział sam w tych czterech ścianach? – kontynuował tyradę.

– Ale przecież po pracy spędzałabym czas z tobą... – próbowałam wtrącić.

– Nie wciskaj mi takich głodnych kawałków! Na pewno zaraz przygruchałabyś sobie jakiegoś fajansiarza i tyle bym cię widział! Zapomnij o pracy. I o studiach też – wycedził na koniec.

– Nie, Teodor. Nie dam ci zniszczyć mojego życia tylko dlatego, że ty zniszczyłeś swoje – oświadczyłam całkiem spokojnie, chociaż byłam zupełnie roztrzęsiona.

Wtedy podszedł i popchnął mnie z całej siły. Łzy naszły mi do oczu, ale nie dałam mu tej satysfakcji i nie rozpłakałam się.

– Ty niewdzięcznico! Co ty sobie myślisz! – wydzierał się, machając rękoma. – Już za długo byłem cierpliwy, miarka się przebrała – syknął.

I wtedy nagle całkowicie się uspokoił i spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie i przenikliwie. Nie za bardzo wiedziałam, co robi, ale dzisiaj myślę, że zaczął wyobrażać sobie mnie za trzydzieści czy czterdzieści lat – przerzedzone siwe włosy, bezzębne dziąsła, zmarszczki wyryte na twarzy. Poczułam pieczenie i pobiegłam do lustra. A tam, po drugiej stronie, stała odpychająca starucha.

– Teodor! – krzyknęłam histerycznie. – Teodor, proszę! Błagam! Ja już nigdy...

Stałam przed lustrem i zasłaniałam twarz, słysząc donośny śmiech Teodora zza ściany.

 

***

 

Sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz gorsza. Po tym, jak pokazałem Sonii, że jest ode mnie całkowicie zależna, stała się potulna jak myszka. Ale wiedziałem, że to tylko pozory. Na zewnątrz może i była opanowana, ale w środku na pewno drzemały niewyczerpane pokłady nienawiści do mnie. Na dodatek zupełnie straciłem do niej serce. Zawsze starałem się jej nieba przychylić, a ta cwaniara miała zamiar dać dyla i zostawić mnie całkiem samego. Tak się odpłacać za moją dobroć! Któregoś dnia jak zwykle wysłałem ją na zakupy. Dałem jej tak jak zawsze dziesięć minut, miała tylko kupić gazety i zaraz wracać do domu. Patrząc ze zniecierpliwieniem na zegarek, zobaczyłem, że spóźnia się już pięć minut. Na pewno robiła to specjalnie. Dobrze wiedziała, że lubię rano pić gorącą herbatę, czytając gazety. Herbata dawno ostygła. Czułem napływającą falę złości. „Głupia cipa”, pomyślałem. Ale po tym przyszło mi do głowy, że aby się na mnie odegrać, na pewno obściskuje jakiegoś typka tuż pod moim nosem. Kiedy usłyszałem szczęk zamka i ciche stąpanie w kierunku kuchni, od razu podążyłem w tamtym kierunku.

– Była kolejka... – zdążyła wybąkać, kiedy mnie zauważyła.

– Taaa, kolejka. A jak miała na imię ta kolejka? – zapytałem, patrząc na jej minę zbitego psiaka.

Dobrze wiedziałem, że z jej strony to zwykła gra pozorów. Narozrabiała, a potem próbowała udawać niewiniątko.

– Ale Teo, przecież ja... – usilnie chciała się wytłumaczyć.

– Słuchaj, maleńka, za stary jestem na takie numery – przerwałem jej szybko. – I lepiej pamiętaj, że to dzięki mnie istniejesz, że to moja pamięć i miłość trzymają cię na tym świecie. Nie chcesz więc chyba, żebym stracił cierpliwość. Jeden nieuważny ruch i już cię nie ma. A teraz wymasuj mi plecy. Cholernie mnie bolą – dodałem, kończąc temat.

– Ale... – próbowała oponować.

– Żadnego ale. Bierz się do roboty – powiedziałem zupełnie już uspokojony.

 

***

 

Teodor z każdym dniem robił się coraz bardziej zaborczy i zazdrosny. Każde, nawet kilkusekundowe spóźnienie traktował jako pewną oznakę zdrady. Dostał obsesji na tym punkcie, na moim punkcie. A ja czułam się ubezwłasnowolniona. Mogłam zapomnieć o wszystkich planach i nadziejach, Teodora nie interesowało, co myślę i co czuję, miało być tak, jak on chce. Natomiast świat, który było mi dane poznawać, ograniczał się do osiedla, na którym mieszkał. Gdy jego rehabilitacja dobiegła końca i znów mógł normalnie funkcjonować, doszło to tego, że nie mogłam się nigdzie bez niego ruszyć. A kiedy wychodził sam, zamykał mnie w łazience. W łazience z ręcznikami wyszywanymi w niezapominajki. Zresztą niezapominajki wyzierały z każdego kąta tego domu – a to z kubka w kuchni, a to z obrazka w salonie czy też z poduszki w sypialni. Znienawidziłam te kwiatki całym moim sercem. Tak jak znienawidziłam Teodora. Miałam ochotę go zabić, ale dobrze wiedziałam, że jeśli to zrobię, to zabiję również siebie. A ja nie chciałam znowu umierać.

 

***

 

– Teodor, chcesz herbaty? – zapytała mnie Sonia słodkim głosem kilka tygodni po naszej ostatniej kłótni.

Teraz wiem, że powinienem był się domyślić, że coś jest nie tak, bo przez te tygodnie zachowywała się wręcz wzorowo – punktualna co do sekundy, spełniała każdą moją zachciankę z anielską wręcz cierpliwością i nie próbowała oponować. Niestety, pewność, że stoję na wygranej pozycji, uśpiła moją czujność.

– Tak, poproszę – odpowiedziałem zadowolony. – Tylko pamiętaj: trzy czubate łyżeczki cukru i ani drobinki mniej.

Wypiłem bez zastanowienia. Jeszcze zdążyłem pomyśleć, jak to miło, że ukroiła mi ciasta. Którego nie zdążyłem już zjeść. Na początku poczułem falę gorąca, a potem wszechogarniającą senność. Zamknąłem oczy. Kiedy je ponownie otworzyłem, nadal siedziałem na fotelu, ale nie mogłem się ruszyć, nie mogłem też powiedzieć ani słowa. Sonia siedziała naprzeciwko z promiennym uśmiechem na twarzy.

– Role się odwróciły, Teodorze. Myślałeś, że pozwolę ci tak mnie traktować? – powiedziała ostrym tonem. – Mogliśmy żyć normalnie obok siebie, ale ty chciałeś, żeby było tak jak trzydzieści lat temu. Mówią, że na starość człowiek mądrzeje, ale ty całkowicie zdurniałeś. Przecież kochałam cię jak nikogo na świecie, gdybyś dał nam szansę, mogłoby się to skończyć zupełnie inaczej – kontynuowała już bardziej spokojnie.

Sonia wygłaszała swój patetyczny monolog, podczas gdy mój mózg pracował na zwiększonych obrotach. „Nie mogę się ruszać, nie mogę mówić, ale przecież mogę myśleć.” Zebrałem wszystkie swoje siły. „Już ja ci pokażę, nie przeżyjesz tego, małpo!”, myślałem wściekły, czując, jak ogrania mnie furia. Starałem się wyobrazić sobie, jak Sonia umiera.

– Nawet nie próbuj, Teo – jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Zabijesz mnie i co? Kto ci przyjdzie z pomocą? Będziesz zdany sam na siebie, na powolne umieranie w tym fotelu z głodu i pragnienia, a jedynym twoim towarzystwem będą twoje własne ekskrementy. Naprawdę tego chcesz? – uśmiechnęła się szeroko, bo wiedziała, że wygrała tę bitwę.

Ale czy wygrała wojnę? Odkąd jestem na jej łasce, analizuję każdy dzień, który spędziliśmy razem. Zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. A kiedy już będę wiedział, co zrobiłem nie tak, na pewno uda mi się odwrócić role. A wtedy poczuje, co znaczy mój gniew.

 

***

 

Teodor myślał, że ze mną wygrał. Jakże się mylił. Kiedy był już przekonany, że mnie złamał, znalazłam sposób na pozbycie się problemu. Mógł odciąć mnie od ludzi, od świata, ale nie odciął mnie od książek, a w nich znalazłam proste rozwiązanie. Zdobycie medykamentu było trochę trudniejsze, ale do zrobienia – od czego ma się ten urok osobisty? Teraz Teodor jest sparaliżowany i całkowicie ode mnie zależny. A ja dbam o to, aby myślał o mnie codziennie, i to myślał dobrze. Jego ciało wytrzyma jeszcze ze dwadzieścia lat. Ale nie martwi mnie to. Medycyna prze do przodu. Niedługo będą w stanie odseparować mózg od ciała i utrzymać jego funkcjonowanie. Czeka mnie bardzo długie życie, życie bez piętna starości. Ach, ta niedoceniana siła miłości.

 


< 20 >