strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Sebastian R. Chosiński
strona 29

Od redakcji

Długo targały redakcją wątpliwości - realizować nowy dział czy wstawiać teksty niejednoznaczne gatunkowo do literatury? W końcu przeforsowana została wersja, którą widzicie. Nowy, uruchamiany w razie potrzeby dział.

Już widzimy, że trafiają do nas teksty albo tylko ocierające się o fantastykę, albo będące próbami rozszerzenia (rozsadzenia?) granic gatunkowych. Takie próby nie przejmują nas strachem, nie jesteśmy im przeciwni, ale wiemy też, że tolerancja ortodoksyjnych miłośników fantastyki bywa bliska zeru. Dlatego powstał ten dział, do którego nie powinien zaglądać nikt, kto jest z ową tolerancją na bakier.

To jest poletko do hasania. Brykania. Podskakiwania. Wywijania słowem i pomysłem. Oczywiście - ramy tego poletka określamy my, to jasne. Ale postaramy się, by były pojemne. A od autorów zależy, co się w nich zmieści.



ReD







NIESKOŃCZONE MIŁOSIERDZIE BOŻE
NIE WYKAZUJE ŻADNEJ LOGIKI PRAKTYCZNEJ,
CZYLI TURBULENCJE W POLU RZECZYWISTOŚCI
(monodram na motywach twórczości Philipa K. Dicka)


Scena 1.

 

Scena: zaciemniona, z boku (najlepiej niewidoczny dla widowni) stoi okrągły – niezbyt dużych rozmiarów – stolik; do jego blatu – od spodu – przyklejona jest gazeta.

 

O AUTORZE
Sebastian Chosiński - rocznik 1969, z wykształcenia historyk, z zawodu - animator kultury, dziennikarz, a obecnie nauczyciel. Debiutował jako poeta; publikuje także opowiadania (nie tylko sf), recenzje i dramaty. W wolnym czasie grywa w piłkę nożną i siatkówkę.

Wchodzi na scenę wolnym krokiem. Ubrany jest w stary, obwisły, szeroki sweter; stare dżinsy; buty na bosych stopach. Sweter od środka wypchany jest on małymi poduszkami (im więcej, tym lepiej). Sprawia wrażenie bardzo grubego. Staje na wprost publiczności z szeroko otwartymi ustami – stopklatka! Po chwili zaczyna mówić bardzo szybko.

 

NARRATOR:

KONIOLUB GRUBAS ZAŁAMAŁ SIĘ NERWOWO W DNIU, W KTÓRYM ODEBRAŁ TELE...

(urywa wyraz w połowie, bierze szybki oddech i natychmiast zaczyna kolejną kwestię)

DZWONIŁA JEGO NAJBLIŻSZA PRZYJACIÓŁKA Z INFORMACJĄ, ŻE ZA KILKA MINUT ODBIERZE SOBIE ŻY...

(jak wyżej)

WÓWCZAS TEGO NIE WIEDZIAŁ, ALE ZOSTAŁ WCIĄGNIĘTY W NIE MAJĄCĄ NAZWY PSYCHOLOGICZNĄ GRĘ BEZ WYJ...

(jak wyżej)

NIE MÓGŁ WIEDZIEĆ TAKŻE, ŻE UTRATA ZMYSŁÓW BYWA CZASAMI NAJWŁAŚCIWSZĄ REAKCJĄ NA RZECZY...

(urywa jak poprzednio, ale tym razem bierze bardzo głęboki oddech)

 

Robi szybki obrót o 360o. Zmienia ton głosu – teraz mówi bardzo naturalnie, trochę od niechcenia.

 

KONIOLUB GRUBAS TO JA.

MÓWIĘ TO W TRZECIEJ OSOBIE, ŻEBY UZYSKAĆ NIEZBĘDNY DYSTANS.

TYLKO PATRZĄC NA SIEBIE Z BOKU, MOGĘ STWIERDZIĆ, ŻE JEDNĄ Z PIERWSZYCH OZNAK PSYCHOZY JEST POCZUCIE, ŻE CZŁOWIEK POPADA W PSYCHOZĘ.

 

Jednym szybkim ruchem zdejmuje sweter i rzuca go za plecy. Spod swetra wysypują się na podłogę różnokolorowe poduszeczki. Przyklęka i układa je starannie w jednym rządku; delikatnie otrzepuje, wygładza, wyrównuje...

W pewnym momencie podnosi głowę do góry – patrzy w jeden oddalony punkt.

Recytuje.

 

(spokojnym głosem)

OTO MYŚL,

KTÓRA RANI MÓJ UMYSŁ

I RODZI W PIERSI WIELKI BÓL...

(z naciskiem)

MYŚL...

(wstaje; głośniej)

KTÓRA WPĘDZA MNIE W SZALEŃSTWO!

 

W ostatniej fazie tej sceny – stoi na palcach i wyciąga ręce ku górze, jakby starał się dosięgnąć czegoś, co mu umyka. Ręce wyciągnięte w błagalnym geście. Chwieje się jak młode drzewo na wietrze.

 

(coraz głośniej)

JA JESTEM OŚWIECONY ŚWIĘTYM ŚWIATŁEM, SKIEROWANYM NA MNIE Z INNEGO ŚWIATA.

(bardzo głośno)

JA WIDZĘ TO, CZEGO INNI NIE-WI-DZĄ!

 

Powiedziawszy ostatnią kwestię, bezwładnie opada na podłogę.

Zaciemnienie.

 

 

SCENA 2.

 

Podnosi się z podłogi i klęka na kolanach przodem do publiczności.

Powoli podnosi głowę i rozgląda się – delikatnie zezuje, bowiem patrzy na swoje włosy. Zaczyna sobie w nich grzebać. Wyciąga z nich coś i spogląda na to, co ma w dłoniach, z rosnącym obrzydzeniem. Po chwili jego twarz przybiera normalny wyraz.

 

KONIOLUB GRUBAS:

(zwykłym tonem, jakby relacjonował zdarzenie, które jest mu już całkowicie obojętne)

OBŁAŻĄ MNIE CAŁEGO.

(zmienia ton – jakby opowiadał ciekawostkę)

MAM JE NAWET W PŁUCACH.

(powrót do poprzedniego tonu)

LEKARZ WPRAWDZIE POWIEDZIAŁ, ŻE TO NIC – NIC NIE MA...

ALE JA GO ZAPYTAŁEM: SKĄD TEN NIEUSTANNY BÓL?

 

Podnosi się z klęczek. Rusza to jedną, to drugą nogą na zmianę, jakby chciał strzepnąć z nich to coś, co go oblazło.

 

(dalej mówi tonem naukowca)

PONIEWAŻ I TAK NIE MIAŁEM NIC INNEGO DO ROBOTY, ZACZĄŁEM ROZPRACOWYWAĆ ICH CYKL ROZWOJOWY. Z POMOCĄ ENCYKLOPEDII POSTANOWIŁEM USTALIĆ SZCZEGÓŁOWO, JAKI TO GATUNEK.

(pochyla się i sprawnym ruchem łapie jednego owada; podnosi go do góry – pod “światło” i przygląda mu się przez dłuższą chwilę badawczo)

DOSZEDŁEM DO WNIOSKU, ŻE – MSZYCE!

(rzuca owada na podłogę i rozdeptuje; próbuje też zdepnąć kilka innych, które bezkarnie hasają po podłodze; szybko jednak z tego rezygnuje – jest ich zbyt dużo; wraca do naukowej relacji)

JEŚLI CHODZI O STRONĘ TEORETYCZNĄ, WYRÓŻNIŁEM TRZY STADIA ROZWOJU.

W PIERWSZYM INSEKTY NIE MIAŁY JESZCZE SZCZYPIEC ANI ŻUWACZEK.

W NASTĘPNYM WYRASTAŁO IM COŚ NA KSZTAŁT SKRZYDEŁ, CHOCIAŻ NIE BYŁY TO DOKŁADNIE SKRZYDŁA... - W KAŻDYM RAZIE POZWALAŁY IM LATAĆ.

(ostatnie słowa mówi już z nieukrywaną fascynacją)

 

Milknie, po czym zaczyna rozglądać się dokoła, nasłuchiwać. Twarz ma coraz bardziej przestraszoną. Nagle zaczyna wymachiwać rękoma, jakby się przed czymś opędzał.

Mówi coraz szybciej i głośniej.

 

PEŁNO JEST ICH W POWIETRZU!

PRZENOSZĄ SIĘ ROJEM Z MIEJSCA NA MIEJSCE – PRZEWAŻNIE NA MNIE!

WYGLĄDA TAK, JAKBY CAŁY DOM WYPEŁNIAŁA MGŁA...

 

Kuli się przed atakiem niewidzialnych owadów. Kładzie się na podłodze i dłońmi oraz rozrzuconymi wokół poduszeczkami zakrywa głowę. Po chwili lekko unosi ją do góry i najciszej jak potrafi zaczyna się czołgać.

 

(mówi z rezygnacją)

POKRYWAJĄ CAŁY DYWAN.

SKACZĄ WE WSZYSTKIE STRONY...

(mówiąc to wodzi wzrokiem za owadami)

...NIEKTÓRE WYŻEJ, INNE NIŻEJ.

(siadając)

TEN CHOLERNY BÓL JEST NIE DO WYTRZYMANIA.

 

Przewraca się na plecy i rozkłada rozkrzyżowany.

Chwilowe zaciemnienie.

 

 

Scena 3.

 

Wstaje. “Zmienia” się w pielęgniarza, który przychodzi dojrzeć pacjenta. Stojąc, pochyla się lekko nad leżącym, dotyka jego ręki, by sprawdzić puls.

Stoi bokiem do widowni; podnosi głowę i mówi na wprost – do drugiego pielęgniarza.

 

PIELĘGNIARZ 1:

TO PRAWDZIWE KURESTWO, CO MU TUTAJ ROBIĄ!

 

Obchodzi łóżko dokoła – o 180o – i staje z drugiej jego strony – jako drugi pielęgniarz. Mówi do pierwszego.

 

PIELĘGNIARZ 2:

(nerwowo)

TECHNIKA ROZBIJANIA OSOBOWOŚCI.

(z pogardą)

FASZYSTOWSKA TERAPIA.

 

Zamiana miejsc.

 

PIELĘGNIARZ 1:

(spokojnie)

METODA, KTÓRA UKIERUNKOWUJE CZŁOWIEKA CAŁKOWICIE NA ZEWNĄTRZ I UZALEŻNIA OD GRUPY. WTEDY DOPIERO MOGĄ BUDOWAĆ NOWĄ OSOBOWOŚĆ...

(po pauzie)

– NIEUZALEŻNIONĄ!

 

Zmiana narratora.

Sięga z podłogi sweter i zakłada go z powrotem. Stara się pozbierać z podłogi poduszki i poupychać je pod swetrem, ale robi to wyjątkowo niezdarnie – nic mu się nie udaje, poduszeczki wypadają mu z rąk. W końcu rezygnuje i siada na nich.

 

NARRATOR:

KONIOLUB GRUBAS STRACIŁ W CHOROBIE UMYSŁOWEJ POCZUCIE SWOJSKOŚCI.

TO, CO PRZYSZŁO NA JEGO MIEJSCE, OZNACZAŁO KŁOPOTY, BO NIE DOŚĆ, ŻE TEGO NIE ROZUMIAŁ, TO NA DODATEK NIE MÓGŁ OPOWIEDZIEĆ O TYM INNYM.

 

Wstaje, rozkopuje nogą poduszki na boki.

Mówi z obojętnością.

 

MIMO ŻE NIE MOGŁEM MU W NICZYM POMÓC, KONIOLUB GRUBAS UNIKNĄŁ ŚMIERCI.

PIERWSZĄ RZECZĄ, KTÓRA GO SPOTKAŁA, A KTÓRA MIAŁA GO URATOWAĆ, PRZYBRAŁA FORMĘ OSIEMNASTOLETNIEJ UCZENNICY, MIESZKAJĄCEJ NIECO DALEJ NA TEJ SAMEJ ULICY.

DRUGĄ...

(pauza; zmienia ton – ma głos, jakby mu kamień spadł z serca)

...BYŁ BÓG!

(ponownie się ożywia)

Z TEJ DWÓJKI DZIEWCZYNA SPISAŁA SIĘ LEPIEJ.

 

Schodzi na bok. Wyciąga stamtąd stolik, przewraca go na bok i zaczyna “objeżdżać” nim scenę, zataczając coraz węższe kręgi. W końcu dociera do środka. Zatrzymuje się, stawia stolik na nogi i siada na nim po “turecku”.

Spod blatu wyjmuje, przyklejoną doń, gazetę. Rozkłada tak, by gazeta zasłaniała całą jego postać (musi być odpowiednio dużego formatu).

Czyta głośno, by było go słychać zza gazety.

 

KONIOLUB GRUBAS:

(ni to z zaciekawieniem, ni to z przestrachem)

GAZETY STALE PISZĄ O TYM, ŻE JAKIŚ WARIAT ODGRYZŁ KOMUŚ W SZPITALU NOS ALBO SAM SOBIE WYDŁUBAŁ OCZY.

(mówiąc “nos” – odrzuca gazetę i jedną dłonią sprawdza, czy ma go na swoim miejscu; mówiąc “oczy” – sprawdza drugą dłonią, czy jeszcze są tam, gdzie być powinny)

 

Zadowolony, zeskakuje ze stolika. Staje z boku i “siada” przy nim (stolik ma po swojej prawej stronie). Prawą dłoń kładzie nań i zaczyna pieścić czyjąś niewidzialną dłoń.

 

(mówi słodkim głosem)

DLA MNIE JESTEŚ TYLKO MAŁĄ DZIEWCZYNKĄ W MAŁYM POKOIKU W MAŁYM BUDYNKU.

(zmienia ton – staje się rozmarzony, romantyczny)

DLA MNIE CAŁY TEN ŚWIAT I KAŻDY W NIM – JEST MÓJ!

 

Zmiana postaci.

Wstaje, obchodzi stolik – siada na nim z boku (tyłem do Konioluba Grubasa) i zalotnie zakłada nogę na nogę. Takim samym gestem rozpuszcza włosy, które opadają mu na ramiona.

 

DZIEWCZYNA:

(mówi z niechęcią, pogardą)

ROZWALIŁEŚ DRZWI ŻYCIA TYM SWOIM WIELKIM, TĘPYM ŁBEM.

(z żalem)

A TERAZ NIE MOŻNA ICH ZAMKNĄĆ...

(wyrywa swoją dłoń z jego dłoni; wstaje – wciąż tyłem do niego; po chwili odwraca się)

DO OBYCZAJÓW ŚWIATA NALEŻY LIKWIDACJA ANACHRONIZMÓW!

 

Robi palcami “pstryczek” w jego kierunku i odchodzi.

 

 

Scena 4.

 

Powraca na scenę ponownie w roli Narratora. Staje z boku, z początku mało widoczny, jakby nieobecny.

 

NARRATOR:

MACHINA ROZWODOWA WYPLUŁA KONIOLUBA GRUBASA JAKO CZŁOWIEKA WOLNEGO, KTÓRY MIAŁ PEŁNĄ SWOBODĘ DZIAŁANIA NA SWOJĄ ZGUBĘ.

NIE MÓGŁ SIĘ WPROST DOCZEKAĆ, KIEDY BĘDZIE MÓGŁ ZACZĄĆ.

(pauza; przechodzi przez scenę – do miejsca, gdzie leży rzucona wcześniej gazeta; pochyla się nad nią – czyta z wysokości)

NOTATKĄ, KTÓRĄ WYSŁAŁ DO LOKALNEJ GAZETY – O TRZYOKICH NAJEŹDŻCACH Z KLESZCZAMI ZAMIAST DŁONI, GŁUCHONIEMYCH TELEPATYCZNYCH ISTOTACH Z KOSMOSU – ZWRÓCIŁA NA NIEGO UWAGĘ MEDIÓW.

 

Zmiana postaci. Staje na baczność bokiem do publiczności.

Stoi przed niewidocznym lustrem. Z jednej kieszeni spodni wyjmuje mały grzebień, z drugiej – lusterko. Przegląda się, przeczesuje włosy; ślini palce dłoni, by przygładzić je do czaszki jeszcze dokładniej. Uczesawszy się, chowa grzebień i lusterko z powrotem do kieszeni.

Odwraca się przodem do publiki. Przybiera zalotną pozę; wdzięczy się. Zaczyna udzielać wywiadu.

Mówi głośno, nienaturalnie wyraźnie; brzmi to sztucznie.

 

KONIOLUB GRUBAS:

W CZASIE SWOJEGO SPOTKANIA Z BOGIEM MIAŁEM KILKA BARDZO PLASTYCZNYCH SNÓW O TRZYOKICH ISTOTACH. WYGLĄDAŁY JAK CYBORGI, OTOCZONE PRZEZROCZYSTYMI POWŁOKAMI...

 

Nagle cofa się pod naporem niewidzialnego dziennikarza.

 

Zmiana postaci.

Koniolub staje się dziennikarzem. Robi obrót o 180o; przybiera drapieżną, agresywną pozę. Wszystkie kwestie wypowiada bardzo szybko.

 

DZIENNIKARZ:

MOŻE TO ROSJANIE SKIEROWALI NA PANA SYGNAŁY KRÓTKOFALOWE?...

(krok w stronę Konioluba)

MOŻE PODSŁUCHAŁ PAN ROZMOWĘ POMIĘDZY ROSJANAMI A ISTOTAMI Z KOSMOSU?...

(kolejny krok)

CZY BIERZE PAN ŚRODKI POBUDZAJĄCE?...

(krok w stronę publiczności)

CZY OGLĄDAŁ PAN OSTATNIO JAKIEŚ FILMY SCIENCE-FICTION?...

(krok w drugą stronę, wciąż w pogoni za Koniolubem)

CZY GOTÓW JEST PAN ZREZYGNOWAĆ Z REALNEGO ISTNIENIA ŚWIATA?...

 

Zmiana postaci.

Na powrót staje się Koniolubem. Cofa się w tył sceny przed nacierającym dziennikarzem. Potyka się o porozrzucane wszędzie poduszki. Przewraca się, podnosi, przewraca po raz kolejny i po raz kolejny podnosi.

 

KONIOLUB GRUBAS:

(błagalnym tonem)

TO PRAWDA, KTÓRA ZOSTAŁA MI OBJAWIONA...

(z nagłą nadzieją)

TRZECIE OKO WYPROWADZI NAS Z LABIRYNTU.

TO PODSTAWOWE OSIĄGNIĘCIE NASZEJ EWOLUCJI, Z KTÓREGOŚMY NIEŚWIADOMIE ZREZYGNOWALI.

 

W pewnym momencie zatrzymuje się. Już nikt go nie atakuje... nikt go nie słucha...

Jego słowa przypominają wołanie na puszczy.

Zatapia się w sobie, zasklepia. Wycisza.

 

Po chwili podnosi się i wolnym, nauczycielskim krokiem przechodzi na drugą stronę sceny.

 

NARRATOR:

NIE ZDECYDOWAŁEM SIĘ NA POINFORMOWANIE GRUBASA, ŻE JEGO SPOTKANIE Z BOGIEM BYŁO – MOIM ZDANIEM – SPOTKANIEM Z NIM SAMYM Z BARDZO DALEKIEJ PRZYSZŁOŚCI.

TAK ROZWINIĘTYM, TAK ZMIENIONYM, ŻE NIE BYŁ JUŻ ISTOTĄ LUDZKĄ...

 

Schodzi ze sceny.

 

Muzyka:

zespół EMBRYO – utwór “Lauft” z CD “Opal” (1970)



Koniec




Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 29 Następna