strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
James Barclay
strona 39

Cień w Południe

 

Bohaterowie

 

KRUCY

Hirad Coldheart BARBARZYŃCA

Bezimienny WOJOWNIK

Thraun WOJOWNIK I ZMIENNOKSZTAŁTNY

Will Begman ZŁODZIEJ

Ilkar JULATSAŃSKI MAG

Denser MAG ZŁODZIEJA ŚWITU

Erienne MAG FORMUŁ

 

XETESK

Kolegium Magii

Styliann WŁADCA XETESKU

Dystran MISTRZ BADACZ

Ile, Cil, Rya, Aeb PROTEKTORZY

 

JULATSA

Kolegium Magii

Kerela STARSZY MAG

Barras NEGOCJATOR

Kard GENERAŁ GWARDII KOLEGIUM

 

BARONOWIE, LORDOWIE I ŻOŁNIERZE

Ry Darrick GENERAŁ POŁĄCZONYCH ARMII

Blackthorne BARON Z POŁUDNIA

Gresse BARON Z POŁUDNIOWEGO WSCHODU

Tessaya WÓDZ ZJEDNOCZONYCH PLEMION

Senedai DOWÓDCA ARMII PÓŁNOCNEJ

Riasu DOWÓDCA REZERWY KAMIENNYCH WRÓT

Kessarin ZWIADOWCA

 

WAŻNIEJSI CZŁONKOWIE MIOTÓW

Sha-Kaan WIELKI KAAN

Elu-Kaan MŁODY KAAN

Tanis-Veret STARSZY MIOTU VERET I ALTEMELDE MIOTU KAAN

Yasal-Naik PRZYWÓDCA MIOTU NAIK

 

 

Prolog

O POWIEŚCI
Po raz kolejny prezentujemy naszym czytelnikom fragment powieści. Tym razem aż dziewięć! rozdziałów "Cienia w Południe", powieści Jamesa Barclay'a. Mamy nadzieję, że pozwoli to zapoznać się i być może zachęci do kupna książki, która znajduje się w ofercie wydawnictwa ISA.

Wibracja w jego głowie nasiliła się. W ciemnościach Choulu, głęboko pod dżunglami Terasu, odpoczywający członkowie Miotu poruszyli się niespokojnie, choć większość z nich nie rozumiała tego, co odczuwali.

Niczym natarczywy owad, którego nie mógł dostrzec, brzęczenie szarpało jego nerwy i napełniało duszę niepokojem. Otworzył olbrzymie, niebieskie oko. Źrenica poszerzyła się, wpuszczając nikłe światło napływające z wejścia umieszczonego wysoko w górze. Słaby blask oświetlał wilgotne, skalne ściany, zwieszające się wokół liany i mech pokrywający niemal każdą powierzchnię. Zobaczył rozwijające się skrzydła, wyciągnięte szyje i leniwy ruch opazurzonych łap. Miot budził się z głębokiego snu. Poczuł przyspieszenie pulsów, usłyszał szum powietrza wciąganego do potężnych płuc i trzask szeroko otwierających się szczęk.

Potężny dreszcz przebiegł mu po ciele i serce Sha-Kaana zadrżało. Wibracja, teraz niczym sygnał alarmu, zabrzmiała mu pod czaszką. Wstał, rozkładając wielkie skrzydła do lotu, i wydał z siebie potężny ryk przebudzenia. Wzleciał w stronę światła i na czele Miotu ruszył ku olbrzymiej plamie na niebie, gdzie właśnie rozpoczynała się nowa bitwa.

 

Rozdział 1

To będzie chwalebny dzień. Lord Senedai, wódz plemion Heystron, stał na wzniesionej platformie i spoglądał na kłęby dymu unoszącego się nad Julatsą, podczas gdy jego ludzie podpalali budynek po budynku. Jego nozdrza wypełniał ostry, lecz jakże przyjemny zapach spalenizny, a przez zasłonę dymu dostrzegał języki czarnego i białego ognia. Jego szamani, czerpiąc z nieograniczonej mocy WiedźMistrzów, rozrywali na strzępy to, co pozostało jeszcze z samego serca miasta. I nie było sposobu, aby Julatsańczycy mogli ich powstrzymać.

Białe jęzory wystrzeliwane z palców setki szamanów gryzły i pożerały tak kamień, jak i drewno, burząc budynki, mury i barykady. Tam zaś, gdzie uciekali przerażeni ludzie, sięgał czarny ogień, odrywając ciało od kości i wytapiając oczy z czaszek. Dokoła mężczyźni i kobiety padali z przeraźliwym wrzaskiem, umierając w straszliwych męczarniach.

Senedai nie odczuwał nawet cienia współczucia. Zeskoczył z platformy i przywołał do siebie oficerów. Tym, co jeszcze powstrzymywało jego triumfalny pochód na Kolegium Julatsy, byli magowie, osłaniający ciągle wiele pasm terenu na granicy miasta, i żołnierze, chroniący tych pierwszych przed atakami wesmeńskich wojowników. Nadszedł już czas, by położyć kres temu irytującemu oporowi.

Wykrzykując rozkazy, ruszył w stronę pierwszej linii, spoglądając jednocześnie na sztandary i proporce, które poruszyły się i pochyliły - plemiona odpowiedziały na zew wodza. Nagle z przodu wyrosła ściana płomieni i eksplozja zaklęcia wstrząsnęła podłożem. Ogień otoczył i pochłonął stojących murem szamanów. Umarli, nie zdoławszy wydać żadnego dźwięku.

- Napierać! Napierać! - krzyknął Senedai, ale jego głos utonął w ogłuszającej wrzawie walki. Ledwie sto metrów wcześniej odgłosy bitwy przypominały niski, głęboki i jednolity pomruk. Teraz Senedai słyszał pojedyncze uderzenia mieczy, okrzyki przerażenia, paniki i bólu. Słyszał rozkazy, wykrzykiwane zachrypniętymi głosami, rozpaczliwe, ale zdecydowane, i głuche tępe uderzenia metalu o skóry, słyszał huk walących się kamieni i trzask pękającego drewna.

Otoczony chroniącym go półksiężycem gwardzistów Senedai - tak jak szamani, prócz tych najbardziej szalonych - trzymał się poza zasięgiem wrogich łuków. Linia obrony Julatsańczyków stopniała już niemal do punktu załamania i wódz Wesmenów wiedział, że kiedy w końcu pęknie, jego wojownicy przedrą się prosto do murów samego kolegium.

Zagrały rogi i Wesmeni natarli na nowo. Za linią wroga szalał czarny ogień, rozdzierając ciała magów próbujących rzucić zaklęcia ochronne. Senedai smakował cierpienie Julatsańczyków, patrząc, jak wesmeńskie topory wznoszą się i opadają, posyłając ku zasnutemu dymem niebu fontanny krwi.

- Ci magowie z prawej mają być starci na proch! - krzyknął do jednego z oficerów. - Natychmiast prześlij sygnał.

Ziemia znów zadrżała od julatsańskiej magii, powiało lodowatym powietrzem i z nieba spłynął deszcz ognia, topiąc nacierających. Każdy krok wesmeńskiej armii był okupiony rzeką krwi.

Grupa szamanów oderwała się od głównych sił i pośród gradu padających strzał ruszyła na prawo. Jeden z nich padł z drzewcem zatopionym głęboko w udzie, zwijając się z bólu. Reszta szła dalej. Senedai poczuł dreszcz, kiedy zobaczył, jak ich usta i dłonie poruszają się. Szamani przywoływali ogień wprost z czarnych dusz WiedźMistrzów, aby potem wyzwolić jego straszliwą moc i skierować ją na bezradne ofiary.

Nagle bardziej poczuł, niż zauważył jakąś zmianę. Ogień wypływający z rozcapierzonych palców szamanów przygasł, rozbłysł na chwilę, a potem zamigotał i znikł. Szeregi Wesmenów zafalowały. Z każdego miejsca pola dochodziły okrzyki zaskoczenia, szamani zaś z niedowierzaniem spoglądali na swoje dłonie i na twarze towarzyszy, na których malowało się zaskoczenie, lęk i rozpacz.

Pośród obrońców rozlegały się coraz głośniejsze okrzyki radości. Salwy zaklęć momentalnie nabrały intensywności, a żołnierze natarli, wykorzystując zamieszanie ogarniające szeregi wesmeńskich wojowników. Natarli i odepchnęli oblegających.

- Panie? - zapytał niepewnie jeden z kapitanów. Senedai odwrócił się i zobaczył w oczach oficera obawę niegodną wesmeńskiego wojownika. Poczuł, jak wzbiera w nim gniew i przesunął wzrok z powrotem na pole bitwy. Jego ludzie ginęli od morderczej magii i ciosów mieczy Julatsańczyków, którzy, choć wyczerpani, uderzali, jakby wstąpiły w nich nowe siły. Odepchnął kapitana i ruszył przed siebie, nie zważając na ryzyko.

- Na moce duchów, czyż nie jesteśmy wojownikami? - ryknął w kierunku wrzawy walczących. - Niech zagrają do szturmu! Atak frontalny. Do diabła z magią, wyrżniemy ich stalą naszych mieczy. Do ataku, sukinsyny! Na nich!

Wpadł miedzy wojowników, zatapiając swój topór w barku jednego z Julatsańczyków. Mężczyzna padł. Senedai stanął na nim, wyrwał broń z ciała i uderzył zamachem w twarz kolejnego wroga. Walczący dokoła Wesmeni ruszyli za przykładem wodza i z wojenną pieśnią na ustach ruszyli do kontrataku.

Rogi zagrały nowe rozkazy, a rozchwiane proporce uniosły się wysoko i szeregi wojowników znów ruszyły naprzód. Plemiona, nie zwracając uwagi na niosące ból i śmierć zaklęcia i widząc, jak zaciekłość rzezi osłabia ducha julatsańskich obrońców, runęły z powrotem w szaleńczy wir bitwy.

Senedai przesunął wzrok po długiej linii natarcia i uśmiechnął się. Wiedział, jak wielu wojowników zginie bez wsparcia magii WiedźMistrzów, ale dzisiejszy dzień i tak będzie należał do Wesmenów. Notując w pamięci położenie grup magów ofensywnych, bez trudu odbił wymierzone w jego bok niezdarne pchnięcie i rzucił się z powrotem do walki.

 

* * *

 

Krucy stali w milczeniu na centralnym placu Parvy. Bitwa była wygrana. Złodziej Świtu został rzucony, WiedźMistrzowie ulegli zniszczeniu, a ich siedziba na powrót stała się miastem umarłych. Ponad nimi, wysoko na niebie, widniała pozostałość po Złodzieju Świtu: obca, złowieszcza plama o zmieniającym się odcieniu brązu, zawieszona niczym drapieżna bestia nad ziemią Balai. Szczelina międzywymiarowa prowadząca w nicość.

Po drugiej stronie placu resztki żołnierzy kawalerii czterech kolegiów pod wodzą Darricka znosili ciała poległych na prowizoryczne stosy pogrzebowe. Po jednej stronie składali własnych towarzyszy, po drugiej Wesmenów, strażników świątyni i akolitów WiedźMistrzów. Tych pierwszych przenosili z czcią i należnym poszanowaniem, tych drugich ciągnęli po ziemi i rzucali prosto na stosy. Styliann i jego Protektorzy przeszukiwali zrujnowaną piramidę w nadziei znalezienia czegoś, co wyjaśniłoby powód krótkiego, acz burzliwego powrotu WiedźMistrzów do świata żywych.

Cisza panująca na placu była niemal fizycznie wyczuwalna. Ludzie Darricka pracowali przy zwłokach w całkowitym milczeniu, a niebo pod szczeliną międzywymiarową było pozbawione ptaków. Nawet wiatr gwiżdżący na otwartej przestrzeni, wpadając między zabudowania Parvy, stawał się szeptem.

Dla Kruków ból straty po raz kolejny przyćmiewał blask i radość zwycięstwa.

Denser wspierał się ciężko na ramieniu Hirada, a Erienne podtrzymywała go w pasie. Ilkar stał obok barbarzyńcy. Po drugiej stronie grobu Will, Thraun i Bezimienny spoglądali na przykryte całunem ciało Jandyra. Łuk elfa ułożono wzdłuż ciała, a jego miecz spoczywał na piersiach.

Ciszę panującą wokół Kruków przepełniał smutek. W chwili tak wielkiego triumfu Jandyr stracił życie. Po wszystkim, co przeszedł, los okazał się nieżyczliwy.

Dla Ilkara strata była szczególnie bolesna. Nie było zbyt wielu elfów na Balai, większość wolała życie pod gorącym słońcem Krain Południowych. Obecnie niewielu przybywało na Kontynent Północny, zaledwie nieustannie malejąca garstka tych, którzy szli za głosem magii. Śmierć kogoś takiego jak Jandyr była ciosem dla nich wszystkich. Ale to Will i Thraun odczuwali żal najdotkliwiej. Ich długa przyjaźń z elfem poległa w służbie Kruków i Balai. To, co zaczęło się jako zwykła akcja ratunkowa, dobiegło końca na stopniach grobowca WiedźMistrzów po szaleńczym pościgu za jedynym zaklęciem, które mogło uchronić Balaię od starożytnego zła. Jednak Jandyr zginął, nie znając rezultatu rzucenia Złodzieja Świtu. Życie bywało okrutne. Niewczesna śmierć szczególnie.

Bezimienny zaintonował słowa pożegnania Kruka:

- Na północy, na wschodzie, na południu i na zachodzie. Choć odszedłeś, na zawsze pozostaniesz Krukiem. Balaia nigdy nie zapomni ofiary, jaką złożyłeś, a bogowie uśmiechać się będą do twojej duszy. Pomyślnych wiatrów Kruku na twojej drodze, teraz i zawsze.

Will skinął głową:

- Dziękuję, jesteśmy wdzięczni za wasz szacunek i cześć. Teraz Thraun i ja chcielibyśmy zostać z nim sami.

- Naturalnie - odparł Ilkar i odszedł.

- Ja jeszcze chwilę pozostanę - odezwała się Erienne, puszczając Densera. - Przybył przecież, by ratować moją rodzinę.

Will skinął głową i Erienne uklękła przy grobie obok Thrauna, łącząc się z nimi w żalu i rozmyślaniach.

Bezimienny, Hirad i Denser zrównali się z Ilkarem i cała czwórka zasiadła przy tunelu prowadzącym do piramidy. Szczelina wisiała wprost nad nimi, ogromna i złowróżbna. Po drugiej stronie placu ludzie Darricka dalej układali ciała na stosy. Kałuże zaschniętej krwi pokrywały kamienny bruk, a tu i ówdzie wiatr targał i podrywał kawałki poszarpanych ubrań. Styliann i Protektorzy pozostawali wewnątrz grobowca, bez wątpienia żmudnie badając każdy napis, rysunek i mozaikę.

Generał Ry Darrick podszedł i dołączył do nich w chwili, gdy Bezimienny kończył rozdawać kubki z kawą zagotowaną w kociołku Willa.

- Z żalem o tym mówię - zaczął Darrick, przerywając ogólne milczenie - ale choć odnieśliśmy wielkie zwycięstwo, to jest nas teraz co najwyżej trzy setki, a na drodze do domu znajduje się jakieś pięćdziesiąt tysięcy Wesmenów.

- Śmieszne, prawda? - Ilkar wzruszył ramionami. - Pomyśleć, czego dokonaliśmy, a i tak wszystko sprowadza się do tego, że daliśmy Balai szansę. Nadal nic nie jest pewne.

- Koniec pławienia się w chwale - mruknął Hirad.

- Nie umniejszajcie tego, co udało nam się dokonać - powiedział Denser, kładąc się z rękami pod głową. - Pewne jest, że WiedźMistrzowie nie zdobędą władzy na Balaią. Więcej nawet, zniszczyliśmy ich na dobre i daliśmy wszystkim nadzieję na zwycięstwo. Jest się w czym pławić, Hirad.

- Spróbuję - na twarzy barbarzyńcy pojawił się lekki uśmiech.

- Pamiętaj też - ciągnął Denser - że Wesmeni nie mają już magii.

- A my nie mamy armii - wtrącił gorzko Ilkar.

- Zastanawiam się, czy w ogóle będziemy mieli do czego wracać? - włączył się Bezimienny.

- Myślę, że Połączenie mogłoby wyjaśnić nieco sytuację - pokiwał głową Denser.

- Dzięki za wkład w rozmowę - mruknął Ilkar. - A może się z tym prześpisz?

- To tylko propozycja - odparł ostro Xeteskianin.

- Chyba jesteśmy trochę za daleko od Kamiennych Wrót, nie sądzisz? - Elf poklepał go po ramieniu.

- Selyn się udało - zabrzmiał głos z tunelu. Krucy poruszyli się i spojrzeli za siebie. Styliann, władca Góry Xetesku, wyłonił się z cienia korytarza. Protektorzy pozostali gdzieś w środku. Twarz maga była blada i zdradzała zmęczenie. Stracił gdzieś opaskę na włosy, które teraz swobodnie opadały mu na ramiona.

- Mogę? - wskazał na kociołek z kawą. Bezimienny wzruszył ramionami i skinął głową. Styliann napełnił kubek i usiadł obok Kruków.

- Rozmyślałem - odezwał się.

- Ach, tak? - mruknął Denser. - Twoje zdolności nie przestają mnie zaskakiwać.

W oczach Stylianna pojawił się niebezpieczny błysk.

- Może i katalizatory Złodzieja Świtu zostały zniszczone, Denser, ale ja nadal pozostaję twoim przełożonym. Lepiej dla ciebie, żebyś o tym pamiętał - przerwał na chwilę, a potem ciągnął dalej. - Selyn była specjalistką od Połączeń. Przekazała mi informacje, na krótko przed jej wejściem do miasta, o potężnych jednostkach Wesmenów opuszczających Parvę i udających się w kierunku Kamiennych Wrót. Nie mogli jeszcze dotrzeć do przełęczy, więc spotkamy ich z pewnością gdzieś po drodze. - Władca Xetesku zacisnął szczęki, jakby broniąc się przed nadchodzącymi słowami. - Myślę, że w tej chwili powinniśmy współpracować.

Atmosfera przy kawie wyraźnie się ochłodziła. W końcu odezwał się Bezimienny:

- Twoja interwencja w czasie bitwy, choć przydatna, raczej nie była spowodowana chęcią pomocy. Wcześniej zaś chciałeś zabić nas wszystkich. Próbowałeś zwrócić przeciw mnie Protektorów. A teraz proponujesz współpracę. - Wojownik spojrzał z ponurą miną w głąb tunelu.

- Dotarliśmy tutaj bez twojej pomocy. Tak też wrócimy - oświadczył Hirad.

Styliann przyjrzał się im spokojnie, z ledwie widocznym cieniem uśmiechu na ustach:

- Jesteście dobrzy. Wiem o tym doskonale. Jednak nie dostrzegacie w pełni powagi swojej sytuacji. Bez naszej pomocy Krucy nie dotrą na Wschód. Pamiętajcie, że Kamienne Wrota zostały dla was otwarte. Teraz z pewnością są już zablokowane. Ja mam odpowiedni zasięg Połączenia, a także kontakty, które umożliwią nam przejście. Wy nie macie nic, a Darrick i tak odpowiada przede mną i kolegiami.

- Wygląda, że nie jesteśmy ci do niczego potrzebni - zdziwił się Hirad.

Styliann uśmiechnął się.

- Krucy zawsze się do czegoś przydadzą.

Bezimienny powoli pokiwał głową.

- A ty już, jak sądzę, masz jakiś pomysł? - zapytał.

- Tak, jeżeli chodzi o trasę powrotu. Taktykę pozostawiam generałowi. - Styliann spojrzał na milczącego Darricka. Generał siedział nieruchomo niemal przez całą rozmowę, drgnął tylko, kiedy Xeteskianin przypomniał jego miejsce w łańcuchu dowodzenia.

- Więc może opowiedz nam o swoim planie, panie - zaproponował Darrick.

Hirad poczuł pod czaszką fale napływającego bólu. Musiał się napić. Najlepiej alkoholu, żeby choć na chwilę odegnać cierpienie. Poderwał się na równe nogi i ruszył w stronę ognia.

- Wszystko w porządku, Hirad? - zapytał Ilkar.

- Niezbyt. Głowa mi pęka. - Na plecach poczuł zimny dreszcz, jakby ktoś strząsnął mu za kołnierz śnieg z gałęzi. Dreszcz pojawił się i znikł. W powietrzu zaszła zmiana, jakby ruch, który jednak nie miał nic wspólnego z wiejącą od jakiegoś czasu ciepłą bryzą.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 39 Następna