strona główna     -     bieżący numer     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
James Barclay
strona 41

Cień w Południe (3)

 

 

Stojący po lewej stronie Barrasa generał julatsańskiej armii przygryzł wargę i zaklął.

- Ilu ich tam jeszcze jest? - skierował pytanie w pustkę, głosem pełnym lęku i wściekłości.

- Zbyt wielu - odrzekł Barras.

- Wiem o tym doskonale - odpalił generał. - A jeżeli to miała być zniewaga wobec...

- Uspokój się, mój drogi Kardzie. To żadna zniewaga tylko stwierdzenie faktu. Ile jeszcze wytrzymamy?

- Trzy godziny, może mniej - odparł Kard chrapliwym głosem. Bez murów - nie mogę obiecać nic więcej. Jaki wynik Połączenia?

- Dordover wysłało wczoraj trzy tysiące ludzi na naszą prośbę. Powinni tu być przed zmrokiem.

- Więc równie dobrze możesz im kazać zawrócić. - Głos generała Karda był pełen goryczy, a jego twarz wydała się nagle o wiele starsza. - Do tego czasu Julatsa upadnie.

- Nie zdobędą kolegium - twardo powiedział Barras.

Kard uniósł brwi.

- A kto ich zatrzyma?

Barras otworzył usta, by odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Kard, jako żołnierz, nie był w stanie tego zrozumieć.

Upadek kolegium był niewyobrażalny. Myśl o tym wydawała się odrażająca do tego stopnia, że stary elf poczuł w gardle smak goryczy. Wiedział, że ciągle istniał sposób powstrzymania Wesmenów przed zwycięstwem.

Jednak kiedy spojrzał z powrotem na walczących przy granicy miasta i patrzył, jak jego ludzie giną od ostrzy najeźdźców, Barras modlił się, by nie musiało do tego dojść. Albowiem tego, o czym myślał, nie życzyłby nikomu. Nawet Wesmenom szturmującym bramy jego ukochanego kolegium.

 

Rozdział 2

Scena rozgrywająca się na centralnym placu Parvy przedstawiała całkowitą, pełną przerażenia dezorientację. Na pierwszy odgłos ryczącego smoka głowy wszystkich, zwierząt i ludzi, uniosły się w stronę szczeliny międzywymiarowej.

Część koni stanęła dęba, zrzucając jeźdźców. Niektóre szarpały wodze przywiązane do słupów. Wszystkie wydały z siebie pełen przerażenia kwik zrodzony z najbardziej podstawowego instynktu - przerażenia ofiary w obliczu straszliwego drapieżnika.

Jednak pośród elfów i ludzi ślepy strach ustąpił miejsca zrezygnowanej fascynacji, kiedy smok, najpierw będący jedynie niewyraźnym kształtem na niebie, powoli obniżał lot. Jego krzyki i porykiwania wydawały się wyrażać zdecydowane zadowolenie z przybycia na niebo Balai. Zwijał się, obracał i zataczał koła, bijąc powietrze nierównymi uderzeniami skrzydeł, jakby tańcząc na powitanie nowego świata.

W miarę jak zbliżał się ku ziemi, jego sylwetka stawała się wyraźniejsza, a rozmiary przerażająco realne. Ilkar spoglądał na niego z uwagą naukowca, ignorując drżenie swego ciała, przyspieszone bicie serca i instynktowne pragnienie ucieczki, ukrycia się, walki, czegokolwiek.

Smok nie był tak ogromny, jak Sha-Kaan, którego spotkali w portalu wymiarowym twierdzy Taranspike. Miał też inny kolor i kształt łba, choć sama sylwetka była niemal identyczna. Długa, smukła szyja zginała się i prostowała, łeb poruszał się wolno, jakby szukał czegoś w dole, a ogon wolno zamiatał przestrzeń za cielskiem. Podczas gdy Sha-Kaan miał dobrze ponad czterdzieści metrów długości, ten smok mierzył nie więcej niż dwadzieścia pięć. Ponadto skóra i łuska większego smoka połyskiwała złotem w świetle pochodni, ten zaś był rudawobrązowy, a jego płaska, trójkątna głowa nie przypominała wysokiego masywnego pyska Sha-Kaana.

Głęboka cisza, jaka zapadła na głównym placu Parvy, wyparowała w chwili, gdy pierwsi ze stojących z otwartymi ustami obserwatorów powoli, jakby z wysiłkiem, zdali sobie sprawę, że smok opadał ku ziemi. Szybko.

W ułamku sekundy plac ogarnął kompletny chaos. Kawalerzyści Darricka, zazwyczaj karni i zorganizowani, rozpierzchli się po ulicach. Jeźdźcy zderzali się ze sobą, spadali na ziemię, a rżące konie kluczyły wokół placu w poszukiwaniu drogi ucieczki przed nadchodzącą grozą.

Darrick zachrypłym głosem wykrzykiwał rozkazy, starając się zaprowadzić porządek i spokój, ale daremnie. Tuż za nim Krucy i Styliann zarwali się na równe nogi, zapominając w jednej chwili o zmęczeniu.

- Do środka! Do środka! - krzyknął Ilkar i rzucił się w stronę wejścia do piramidy. Nagle zatrzymał się tak gwałtownie, że biegnący z tyłu Bezimienny wpadł na niego i nieomal przewrócił go na ziemię. Elf odwrócił się. - Gdzie jest Hirad?

Bezimienny obejrzał się i wykrzyknął imię barbarzyńcy, który odbiegł już na dobre kilkaset metrów i nie zwalniał, jego słowa zginęły w gwarze i zamieszaniu na placu.

- Przyprowadzę go - powiedział Bezimienny.

- Nie - wyszeptał Ilkar, zerkając na zbliżającego się smoka. Bezimienny chwycił go za ramię.

- Przyprowadzę go! - powtórzył. - Rozumiesz? - Ilkar skinął głową.

Bezimienny ruszył za Hiradem skręcającym właśnie za róg budynku i znikającym z pola widzenia.

Z wejścia do tunelu Ilkar widział, jak przyjaciel przypada instynktownie do ziemi. Smok przeleciał obok, nie więcej niż siedem metrów ponad najwyższymi budynkami. Ilkar zobaczył ogromne cielsko wielkości kilkudziesięciu koni, łeb wykrzywiony, ślepia spoglądające na uciekających w dole ludzi, elfów, zwierzęta. Usłyszał ryk. Potężny odgłos sprawił, że elf poczuł ból i instynktownie skulił wrażliwe uszy.

Smok uniósł się, zwinął z niesłychaną gracją, zawrócił i zanurkował, rozwierając szeroko wypełnioną białymi kłami ciemną otchłań paszczy. Ilkar zadrżał na ten widok, a potem zbladł, gdy zobaczył, jak ogromny cień smoka pokrywa sylwetkę biegnącego Bezimiennego.

Wszystko działo się zbyt szybko. Bezimienny podniósł głowę w chwili, gdy cień bestii pogrążył plac wokół niego w półmroku, skręcił i ruszył prostopadle do lotu smoka. Wysoko ponad Ilkarem szczelina ponownie zamigotała i rozdarła się. Zjawisko tak jak przedtem spowodowało niezwykły spokój w powietrzu i mag wyczuł to. Smok wystrzelił gwałtownie w górę, nie atakując i wydając ryk przywodzący na myśl rozczarowanie. Odpowiedział mu drugi, potężniejszy i pełen furii.

Hirad, pędzący pustymi ulicami na obrzeżu Parvy, usłyszał drugi ryk. Wciągnął powietrze i poczuł ciężar naciskający na czaszkę od wewnątrz. Zatrzymał się gwałtownie i podniósł dłonie zakrywając uszy. W jego głowie rozległo się potężne, dudniące echem STÓJ! i barbarzyńca padł na ziemię.

 

* * *

 

Wznosząc się ku znakowi na niebie, Sha-Kaan czuł, jak wzbiera w nim gniew. Dla niego minęła zaledwie chwila, odkąd ostrzegł człowieka zwanego Hiradem Coldheartem przed niebezpieczeństwem płynącym z wiedzy, jaką posiadał, i z amuletu, który tak długo spoczywał opleciony wokół jego pazurów. A oto jak mu odpłacono.

Najpierw skradli mu amulet, potem z pewnością wykorzystali jego tekst, aż wreszcie w swej ignorancji otworzyli niestrzeżony korytarz do jego wymiaru Azylu. Do Azylu całego Miotu Kaan. Za nim kolejni członkowie Miotu opuszczali Choul, niezadowoleni z nagłego i gwałtownego przebudzenia. Trzydziestu Kaan dołączyło do tych już otaczających bramę.

A ze wszystkich stron - przywołany obecnością wrót, których otwarcie było wyczuwalne dla każdego smoka w okolicy - nadlatywał wróg. Gdyby nie udało się ostrzec i odegnać wrogich Miotów, rozgorzałaby bitwa, jakiej ten świat nie widział od przybycia jedynego wielkiego człowieka - Septerna. Maga, który ocalił Miot Kaan, oferując im Azyl, poszukiwany tak gorączkowo, w czasie, gdy ich spadającej populacji groziło całkowite wyginięcie.

Sha-Kaan przyspieszył, słysząc w głowie sygnał ostrzeżenia. Zza pasma chmur ponad szczeliną wyłonił się jeden ze smoków Miotu Naik i rzucił się w stronę falującej masy. Szybkość i zaskoczenie pomogły mu ominąć prowizoryczne straże i jego zwycięski ryk urwał się gwałtownie, gdy przekroczył bramę i zniknął.

Strażnicy szykowali się, by ruszyć za nim, ale powstrzymała ich myśl wysłana przez Sha-Kaana.

- Ja się tym zajmę - powiedział. - Powstrzymajcie innych. Nie wolno wam poddać wrót.

Następnie okrążył szczelinę, oceniając jej rozmiar i głębokość, złożył skrzydła i zanurkował w głąb korytarza.

Podróż przypominała przedzieranie się przez cuchnącą, gęstą mgłę. Rwące prądy, chwilowe oślepienie, strzępki wiadomości i mglista świadomość tego, co czekało po drugiej stronie. Sha-Kaan wystrzelił na niebo Balai i w tej samej chwili poczuł wyraźnie obecność dwóch znanych istot. Kształt wrogiego smoka wypełnił jego świadomość i Sha-Kaan wyryczał wyzwanie do walki, wiedząc, że Naik nie może odmówić. Druga obecność była mniejsza, dużo mniejsza, ale nie mniej ważna. Hirad Coldheart. Już wkrótce będą musieli porozmawiać. Nurkując jak strzała w stronę Naika, Sha-Kaan wysłał rozkaz. "Stój!"

 

* * *

 

Ilkar drżał ze strachu przemieszanego z bezradnością. W każdej chwili oczekiwał następnych momentów spokoju, następnych smoków, następnego koszmaru. Wiedział, że za nim Styliann i reszta Kruków spoglądają w niebo. Po raz pierwszy w swej długiej i pełnej zwycięstw karierze jedyne, co mogli zrobić, to patrzeć.

Walka była szybka i brutalna. Smoki zbliżały się do siebie z zatrważającą szybkością. Mniejszy nadlatywał z dołu, ten większy zaś, dużo większy, złotoskóry, nurkował w dół.

- Sha-Kaan - wyszeptał Ilkar, rozpoznając charakterystyczną głowę większego potwora.

Sha-Kaan pędził po upstrzonym chmurami niebie Balai z rykiem grozy i wściekłości. Na chwilę przed zderzeniem z rudobrązowym przeciwnikiem, lekko zawinął skrzydło. Manewr ten przesunął go poniżej wroga, tak że mijając go, Sha-Kaan zionął, pokrywając płomieniami podbrzusze mniejszego smoka.

Powietrze rozdarł krzyk bólu i raniona bestia, wirując, uniosła się w górę, wykręcając szyję, łbem szukając swego prześladowcy. Jednak szukała w złym kierunku. Sha-Kaan zamknął paszczę, gasząc płomienie i ostro zawrócił, jednocześnie wznosząc się, tak by zająć pozycję za przeciwnikiem. I podczas gdy rudobrązowy smok, zdezorientowany i pełen bólu, rozpaczliwie szukał swego wroga, Sha-Kaan błyskawicznie przebył dzielącą ich odległość, machnął skrzydłami, by ustawić się równo ponad ofiarą, wygiął szyję i uderzył z niesamowitą siłą w podstawę czaszki przeciwnika. Ponad dwudziestometrowe rudobrązowe cielsko targane konwulsjami runęło w dół. Skrzydła dziko biły powietrze, pazury darły pustkę, a ryk unoszący się z gardła zdychającego potwora przemienił się w charkot.

Ilkar wstrzymał oddech. Sha-Kaan nadal pędził za swoją ofiarą, nie opuszczając jej, dopóki nie dotarli do wysokości budynków. Wtedy, potężnym wyrzutem ciała, z rykiem triumfu, wzbił się z powrotem w górę, podczas gdy martwy smok uderzył o główny plac Parvy z taką siłą, że ziemia pod stopami Ilkara zadrżała. W powietrze uniosła się olbrzymia chmura kurzu, a stosy ciał poległych rozsypały się, jakby w groteskowej próbie ucieczki.

Parvę ogarnęło ponure uczucie niepokoju i zwątpienia. Wywracające wnętrzności uczucie, że stało się coś bardzo złego. W ciszy, jaka zapadła po walce, słychać było jedynie odgłos miarowych uderzeń skrzydeł Sha-Kaana, który okrążał martwego wroga. Z tej odległości zwycięzca wydawał się zaiste gigantyczny. Niemal dwukrotnie większy od spoczywającego na ziemi potwora złoty smok pokrywał niebo, zasłaniając nawet widok szczeliny międzywymiarowej. Trzy razy okrążył plac, zanim z niskim pomrukiem obniżył lot, przeleciał dosłownie kilka metrów na martwym cielskiem, zakręcił i ruszył dokładnie w stronę, w którą odbiegł Hirad.

- Nie... - wyszeptał Ilkar i wyszedł z tunelu na plac.

- Co możesz zrobić? - głos Stylianna choć cichy, nadal zachował swą siłę, władczość i cynizm.

Ilkar odwrócił się.

- A ty nadal nic nie rozumiesz? Tacy jak ty chyba nigdy nie zrozumieją. Nie wiem, co zrobię, ale coś na pewno. Nie pozwolę, by sam stawił temu czoło. Jest Krukiem.

Mag ruszył biegiem w stronę, gdzie wcześniej popędził Bezimienny. Po chwili Thraun i Will ruszyli za nim. Denser osunął się na ziemię wyczerpany, z wzrokiem utkwionym w nieruchomym cielsku smoka, którego Sha-Kaan pokonał niemal bez wysiłku. Erienne przykucnęła obok, obejmując i podtrzymując mu głowę.

- Bogowie w niebiosach - wyszeptał Xeteskianin - co ja zrobiłem?

 

* * *

 

Hirad leżał, zakrywając dłońmi uszy, słysząc w głowie odgłosy walki na niebie. Kiedy ucichły, powoli uniósł się i klęcząc, odważył się spojrzeć z powrotem w stronę Parvy. Dostrzegł nadbiegającego i wykrzykującego coś Bezimiennego, ale niemal cała jego uwaga skupiona była na olbrzymiej sylwetce Sha-Kaana krążącego nad martwym miastem. Dopiero gwałtowny zwrot smoka wydobył go z letargu, a kiedy zobaczył, jak Sha-Kaan wynurza się ponad pobliskimi budynkami, poczuł przerażenie straszniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Jego koszmar miał właśnie stać się rzeczywistością. Postanowił odegrać swoją rolę. Poderwał się i zaczął uciekać.

Biegnąc, wyczuł, że smok zbliża się, jeszcze zanim zakrył go cień potwora. Po raz kolejny musiał się poddać. Śmierć była nieunikniona. Przestał biec i spojrzał w górę. Smok zawrócił, wykręcając szyję tak, by nawet na sekundę nie stracić swego celu z pola widzenia.

Przez chwilę wisiał w powietrzu, leniwie uderzając skrzydłami, a potem z gracją wylądował na ziemi, wysuwając ciało do przodu, aby wesprzeć się na wszystkich czterech łapach. Skrzydła ułożyły się na grzbiecie. Smok wygiął szyję do tyłu, a potem błyskawicznie, wystrzelił pyskiem przed siebie, potężnym uderzeniem przewracając Hirada na ziemię. Oszołomiony Hirad wyczuł gniew i spojrzał prosto w oczy Sha-Kaana. Ku swemu zaskoczeniu nie zobaczył w nich odbicia śmierci.

Głowa wielkiego smoka była nieruchoma, łuska skrzyła się w słońcu, oblewając okolicę niesamowitą chmurą blasku. Hirad nie próbował nawet powstać, chciał coś powiedzieć, ale wtedy Sha-Kaan wydął nozdrza i wystrzelił mu w twarz dwa strumienie gorącego, kwaśnego powietrza.

Smok przyglądał mu się przez jakiś czas, poruszając tylko niekiedy łapami, które bez wysiłku ryły głębokie bruzdy w suchej i twardej ziemi.

- Powiedziałbym, że to miłe spotkanie, ale to nieprawda.

- Ja... - zaczął Hirad.

- Zamilcz! - Głos Sha-Kaana rozległ się echem po Rozdartych Pustkowiach i z hukiem odbił się pod czaszką Hirada. - Nieważne jest to, co myślisz. To, co robisz, tak. - Smok zamknął oczy i wolno, jakby z zastanowieniem, wciągnął powietrze. - Że też coś tak niewielkiego mogło wyrządzić tyle szkody. Naraziłeś na niebezpieczeństwo cały mój Miot.

- Nie rozumiem...

Oczy smoka otworzyły się i spojrzenie Sha-Kaana przeszyło Hirada jak włócznia.

- Oczywiście, że nie. Ale coś mi ukradłeś.

- Ja nie...

- Milcz! - zagrzmiał Sha-Kaan. - Milcz i słuchaj. Nie odzywaj się, dopóki ci nie rozkażę.

Hirad oblizał wargi. Słyszał, że Bezimienny zwalnia, ale jego kroki na popękanej ziemi nadal się zbliżały. Pomachał ręką za siebie, by powstrzymać przyjaciela.







Spis treści
451 Fahrenheita
Zakużona Planeta I
Zakużona Planeta II
Bookiet
Recenzje
Stopka
Paweł Laudański
W. Świdziniewski
Adam Cebula
Adam Cebula
A.Mason
Tomasz Pacyński
A.Cebula, R.Krauze
Adam Cebula
W. Świdziniewski
Eugeniusz Dębski
Jerzy Rzymowski
Kot
J. Kaliszewski
KRÓTKIE PORTKI
S.Chosiński
Irina Jurjewa
James Barclay
 

Poprzednia 41 Następna