strona główna     -     konkurs     -     archiwum fahrenheita     -     stopka redakcyjna     -     napisz do nas
 
Fahrenheit Crew
strona 07

Recenzje (2)



Książka

Nadprzyrodzone moce

 

Kiedy sięgałem po "Zimny Ogień" miałem mieszane uczucia. W książkach Koontza spotykałem już i niezwykle oryginalne pomysły, i kawałki równie miałkie, jak napisy na kartonie od mleka. Wszystkie napisane były jednak w bardzo dobrym stylu. O swoich wątpliwościach zapomniałem przy drugiej czytanej stronie. Książka całkowicie mnie wciągnęła i nie odłożyłem jej, aż nie doszedłem do końca.

Narracja prowadzona jest dwutorowo, podzielona pomiędzy dwójkę głównych bohaterów. Holly Thorne pracuje jako dziennikarka w niewielkiej gazecie. Zajmuje się opisywaniem wydarzeń kulturalnych, co jest zdecydowanie odmienne od jej marzeń o wielkim dziennikarstwie, których nie potrafi zrealizować. Niespodziewanie los się do niej uśmiecha - jest świadkiem dziwnego wypadku. Nieznajomy mężczyzna ratuje małe dziecko spod kół pędzącego samochodu. Co dziwniejsze w jakiś tajemniczy sposób "wiedział" o niebezpieczeństwie na długo przed innymi. Wyczuwając dobry temat na artykuł i szansę zmiany swojego losu, Holly podejmuje śledztwo. Jim Ironheart, bo tak nazywa się zagadkowy wybawca i drugi bohater książki, nie jest jednak skory do współpracy. Pomimo braku zgody na wywiad, Holly nie poddaje się. Przeszukując archiwa prasowe, odkrywa więcej podobnych spraw. Tymczasem Jim stara sobie jak najlepiej radzić z nadprzyrodzoną siłą, w której rękach jest marionetką. Natura tej potęgi jest mu nieznana, ale ponieważ wydaje się życzliwa i wykorzystuje go do ratowania ludzi, oddaje się jej rozkazom (które słyszy dopiero wtedy, kiedy sam je wypowie). Dziennikarska natura Holly oraz jej zupełnie niezawodowa fascynacja Jimem prowadzą w końcu do ich spotkania. Wiedzie także dalej do wyjaśnienia całej zagadki, jak i tajemniczej przeszłości Ironhearta.

Koontz wykorzystuje przeróżne znane "cegiełki" do zbudowania ciekawej fabuły. W tym zlepku można znaleźć całą gamę klimatów. Od sensacyjnych popisów Jima, przez potwory ze snów, rodem z kiepskich horrorów, do romantycznego wątku przypominającego Harlequiny (sic!). Chociaż nawet te ostatnie wplatane są nie nachalnie, to wydaje mi się jednak, że można było sobie kilka darować (np. cały fragment z księdzem). Nie umniejsza to wcale satysfakcji z czytania, ani płynności akcji. Właśnie przez tę kombinowaną fabułę książka zawiera wiele nie tyle oryginalnych samych w sobie, co ciekawie ujętych pomysłów, które na pewno spodobają się każdemu czytelnikowi science fiction. Oni z pewnością docenią opis spotkania z obcym, w którym ludzcy bohaterowie nie zachowują się jak pozbawieni mózgów naiwniacy. Ale już sza! Nie powiem już nic więcej. Wielbiciele Koontza, fani science fiction i wszyscy czytelnicy lubiący książki dobrze napisane, zabierzcie się do czytania.

Wypada tylko dodać słowo o wydaniu, ponieważ nie jest to pierwsze w Polsce. Książka jest dobrze wydrukowana, szyta i twardo oprawiona, co zapewni jej długi żywot. Szkoda jednak, że wydawca nie zadbał również o srebrne napisy na okładce, które wycierają się doszczętnie po jednym przeczytaniu. Na mojej półce widzę teraz gładki jej grzbiet i wiem, że za każdym razem, kiedy będę czegoś szukał, zmuszony będę ją wyjąć. Chociaż z drugiej strony, zachęci mnie to być może do ponownego przeczytania.

 

Maciuś

 

Dean Koontz

Zimny Ogień (Cold Fire)

Przekład: Paweł Korombel

Prószyński i S-ka

368 stron, twarda oprawa





Książka

Kim byliśmy, kim jesteśmy?

 

Niewiele jest dziedzin ludzkiego poznania, które w kilku ostatnich latach dokonały rewolucyjnego wręcz postępu i głębokiego przewartościowania utartych wyobrażeń, doznały wręcz olśnienia po dziesiątkach lat dreptania w miejscu. Przydarzyło się to paleoantropologii, która mogła skorzystać z rozwoju innych dyscyplin - odległej, zda się, fizyki, a przede wszystkim genetyki. Fizyka to przełom w technologiach datowania, możliwość skorzystania z metod sięgających głębiej niż metoda radiowęglowa. Genetyka to cała reszta.

Do tej pory badacze pochodzenia naszego gatunku byli skazani na wyciąganie wniosków z nielicznych szczątków, fragmentarycznych znalezisk. Antropologia była nauką ścisłą, o ile za ścisłe kryterium przyjmiemy żmudną klasyfikację ułamków czaszek, pojedynczych zębów pradawnych hominidów, cierpliwe pomiary kąta czołowego, w których to pomiarach najbardziej zaawansowanymi instrumentami były cyrkiel i ekierka. A reszta była kwestią interpretacji, często skażonej osobistymi poglądami badaczy.

Drzewo genealogiczne naszego gatunku jawiło się jako prosty pień, gdzie formy mniej doskonałe były zastępowane wciąż doskonalszymi. Pojawiały się też problemy - czaszki praludzi nie pasujące do klarownego obrazu. Spychano je z zażenowaniem na dno muzealnych szaf, zbywając stwierdzeniem "cechy osobnicze" lub "błąd datowania". Poszukiwano takich, które uzupełnią prostą postępu ewolucyjnego, historię istoty, która doskonaląc swój mózg, ze zwierzęcia stała się człowiekiem. Te luki w zapisie kopalnym, słynne "missing link" było zmorą naukowców.

"Afrykański exodus", książka Christophera Stringera i Robina McKie opowiada o tym, co stało się później. O gwałtownym przewartościowaniu, skokowym postępie antropologii, uzbrojonej w osiągnięcia innych dyscyplin nauki. Opowiada o niewielu dekadach badań, które diametralnie zmieniły poglądy na naszą ewolucję, nasze pochodzenie.

To opowieść bardzo osobista. Chris Stringer jest przedstawicielem nowego pokolenia antropologów, jakże innym od okopanych na swych pozycjach, uzbrojonych w cyrkle i ekierki zwolenników starych teorii. Jako młody doktorant przemierzył swym zardzewiałym morrisem całą Europę, z postanowieniem zbadania wszystkich liczących się znalezisk, przechowywanych w muzeach. Był rok 1971, długowłosego, obdartego młodzieńca, wyglądającego raczej na hipisa, szacowni kustosze przyjmowali co najmniej ze zdziwieniem. Ale Chris dopiął swego, udało mu się dotrzeć nawet za Żelazną Kurtynę. Wrócił w jednym ubraniu, gdyż resztę mu skradziono, w rozpadającym się samochodzie, wychudły i wynędzniały. Za to z wiedzą na temat najważniejszych znalezisk kromaniońskich i neandertalskich w Europie.

Książka opatrzona jest osobistym wstępem Chrisa Stringera. Znamienne jest motto, które w nim umieścił - "wszystkie wielkie prawdy mają swój początek w bluźnierstwach". Istotnie, zwłaszcza w paleoantropologii, nauce dotykającej tak drażliwych niekiedy i istotnych dla nas spraw, że czasem niemal dorównującej religii, każde przewartościowanie jest bluźnierstwem. Takim bluźnierstwem były wnioski Stringera, nijak nie pasujące do teorii linearnego rozwoju. Okazało się bowiem, że przynajmniej w Europie istniały dwie koegzystujące linie ewolucyjne człowieka - neandertalczycy i my.

To odkrycie było przełomem w poglądach na ewolucję hominidów. A Chris Stringer miał szczęście, rozwój genetyki i fizyki pozwolił na dalszy postęp.

W swej książce autorzy opowiadają o tym właśnie postępie, który doprowadził do teorii "mitochondrialnej Ewy", potwierdzającej afrykańskie pochodzenie nas wszystkich. To najbardziej spektakularne chyba odkrycie ostatnich czasów, o konsekwencjach sięgających daleko poza naukę o ewolucji. Wszyscy jesteśmy tacy sami, rasizm nie ma sensu, świadczą o tym nasze geny, uzupełniane teraz przez dowody z zapisu kopalnego.

Stringer opowiada o historii badań, o ludziach, którzy doprowadzili do wielkiego przełomu. O antropologach i genetykach, uzbrojonych w nowe narzędzia. Ale też o przeciwnikach, którzy nadal zaprzeczają nowym teoriom. Przeciwnicy dokonali przegrupowania, skupili się teraz na pozycjach "rozwoju multiregionalnego". Przez cała książkę przewija się wątek sporu, przede wszystkim z amerykańskim antropologiem Milfordem Wolpoffem. Właśnie z Wolpoffem, nie tylko z jego teoriami, co daje całej historii osobistą wiarygodność. Coś jest w starej prawdzie, że teorie naukowe nie upadają, wymierają tylko ich zwolennicy. I coś jest w osobach przeciwników. James Shreeve w swej "Zagadce neandertalczyka" sportretował Milforda Wolpoffa jako jowialnego pożeracza hamburgerów z frytkami, konserwatywnego Amerykanina ze Środkowego Zachodu. Jakież przeciwieństwo w stosunku do długowłosego, brytyjskiego hipisa! A jednak znajduje ono odbicie i w głoszonych przez nich teoriach.

Ale "Afrykański exodus" to nie tylko historia badań naukowych, sporów i kłótni. Autorzy dają w niej znakomity wykład ewolucji hominidów, który czyta się wręcz jak literaturę sensacyjną. Bo też, mimo gwałtownego postępu, pozostało jeszcze wiele tajemnic, które musimy wyjaśnić, by w pełni zrozumieć kim jesteśmy.

 

Tomasz Pacyński

 

Christopher Stringer, Robin McKie

Afrykański Exodus (pochodzenie człowieka współczesnego)

Prószyński i S-ka

seria "Na ścieżkach nauki"







Spis treści
451 Fahrenheita
Literatura
Konkurs
Bookiet
Recenzje
Nagroda F
Wywiad
Stopka
Listy
Galeria
Andrzej Pilipiuk
Anna Studniarek
Adam Cebula
Tomasz Pacyński
Wróżek Okróżek
EuGeniusz Dębski
nonFelix
Eryk Ragus
Fahrenheit Crew
Paweł Laudański
A.Mason
Adam Cebula
Tomasz Duszyński
Aleksandra Janusz
Jerzy Grundkowski
A.Kozakowski
A.Pavelková
Ondřej Neff
KRÓTKIE SPODENKI
Andrzej Świech
[XXX]
 

Poprzednia 07 Następna